Siedem lat minęło od debiutu systemu VAR w Polsce. Jednak z każdym rokiem pojawia się przy nim coraz więcej znaków zapytania. Nic dziwnego, że w niektórych zakątkach świata – ostatnio w Norwegii – domagają się wycofania wideoweryfikacji. Wszystko dlatego, że nie wprowadzają one sprawiedliwości, a dokładają kolejnych nieżyciowych przepisów, które psują oglądanie futbolu.
Kolejny tego dowód mieliśmy w sobotę w Niemczech. Sven Jablonski zaliczył katastrofalny występ w meczu Wolfsburga ze Stuttgartem. Mylił się w obie strony, co ma niewiele wspólnego z dobrym sędziowaniem, a system VAR ze względu na swoje skostnienie mu nie pomógł.
Czerwona kartka za faul na nim
Chodzi dokładnie o sytuację z 63. minuty. Atakan Karazor i Maximilian Arnold dopadli do piłki na środku boiska. Doszło między nimi do kontaktu. Zawodnik Stuttgartu pobiegł dalej, a gracz Wolfsburga z przeraźliwym krzykiem padł na murawę, łapiąc się za kostkę. Sędzia Jablonski niewiele się zastanawiał. Pokazał żółtą kartkę Karazorowi, a że była to już druga dla pomocnika, ten wyleciał z boiska. Problem w tym, że w tym starciu to on był poszkodowany.
Arnold zrobił stempel na stopie rywala, a że i on był wcześniej napomniany kartonikiem, zdecydował się przypalić głupa, co wyszło mu oscarowo. Jego aktorski popis docenił nawet w studiu Sport1-Doppelpass Stefan Effenberg, bo kapitan Wilków, zamiast przedwcześnie iść pod prysznic, zmusił do tego przeciwnika.
Tak to wyglądało obrazku. Dla przypomnienia Karazor – biały strój, czerwone buty Arnol – zielony strój, szare buty.
O tym, że w tej akcji faulował Arnold, a nie Karazor na boisku po chwili wiedzieli już wszyscy. Tę świadomość miał też sędzia Jablonski.
“Bardzo chciałbym pójść do monitora”
– W pojedynku z Maximilianem Arnoldem odnotowałem, że zostałem kopnięty. Będę to czuł przez kilka dni. Jednak myślałem, że dostaniemy rzut z autu, więc pobiegłem dalej. Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem żółtą i czerwoną kartkę skierowane w moją stronę – skomentował na gorąco po meczu na oficjalnej stronie VfB Karazor.
– Z naszego punktu widzenia jest to bardzo gorzkie. Przez ostatnie pół godziny graliśmy w osłabieniu z powodu wyraźnie błędnej decyzji sędziego. Myślę, że błąd był oczywisty. Wszyscy to widzieli. Rozmowa z arbitrem po meczu była stosunkowo krótka. Od razu wiedział, że popełnił błąd, zareagował trochę za szybko i pokazał żółtą kartkę – powiedział na konferencji prasowej trener VfB Sebastian Hoeness.
– Jest tylko jedna prawidłowa decyzja – to faul w drugą stronę. Zauważyłem przewinienie na Arnoldzie, który natychmiast chwycił się za kostkę i potrzebował pomocy. Kiedy zobaczyłem zdjęcia, zdałem sobie sprawę, że było dokładnie odwrotnie, żółta i czerwona kartka były niewłaściwe, bardzo mnie to zdenerwowało. Bardzo chciałbym móc pójść wtedy do monitora – przyznał się do błędu przed kamerami “Sky” Jablonski.
Błąd rodzi błędy
Wiedzieli to zawodnicy na boisku, wiedziały to sztaby obu ekip, wiedział to sędzia, wiedzieli to również arbitrzy VAR, wiedzieli to wszyscy, że Jablonski popełnia błąd, ale nikt go nie powstrzymał, choć po meczu sam się tego domagał. Dlaczego? Bo nie pozwalają na to przepisy. Bo VAR powstał nie dlatego, żeby być sprawiedliwym, ale żeby stanowić prawo – kolejne zresztą, które nie poprawia odbioru meczów.
„VAR oduczył sędziów zdrowego rozsądku”. Ciemne strony technologii
Przepisy stanowią bowiem, że system VAR może interweniować jedynie w przypadku bezpośredniej czerwonej kartki. Z tego powodu, gdy sędzia popełnia błąd, wyrzucając zawodnika za drugie “żółtko” wideoweryfikacja nie może zostać wykorzystana. Mieliśmy tego przykład już w poprzednim sezonie w Ekstraklasie. Josue “sfaulował” Aleksandrosa Katranisa i wyleciał z boiska z drugim kartonikiem. Legia grała wtedy całą drugą połowę z Piastem w osłabieniu.
🟥 CZERWONA KARTKA dla Josue! 😳 Jak oceniacie decyzję sędziego?🤔
📺 Transmisja meczu Piast Gliwice – Legia Warszawa w CANAL+ SPORT i CANAL+ online: https://t.co/Dacm2GZGSl pic.twitter.com/gb6F4gujlm
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) September 16, 2023
Wtedy też sędzia Damian Sylwestrzak przepraszał przed kamerami za swój błąd. Dowiedział się o nim już w przerwie. I do czego to doprowadziło? Do utraty kontroli nad meczem. Szastał kartkami na prawo i lewo, co popsuło widowisko. Podobny przypadek mieliśmy na boisku Wolfsburga w sobotę.
Jablonski, wiedząc o popełnionym błędzie, chciał go naprawić. Zaliczył przy tym kolejną gafę. Tym razem dopatrzył się faulu na czerwoną kartkę w wykonaniu Mohammeda Amoury. Zawodnik Wolfsburga wszedł dynamicznym wślizgiem w nogi Jamiego Lewelinga. Sędzia nie zastanawiał się nawet chwili, wyrzucając autora drugiego trafienia dla Wilków z boiska. Powtórki szybko pokazały jednak, że Algierczyk nie dotknął nawet rywala, ale po interwencji systemu VAR i opierając się na boiskowym odczuciu wykonanego dynamicznego wślizgu, arbiter zamienił czerwony na żółty kartonik. Później mecz już zupełnie się popsuł, gracze skakali sobie do gardeł, Jablonski nie potrafił już nad tym zapanować i gra stałą się rwana.
Nieżyciowe przepisy
Jedna gafa doprowadziła do kolejnej i kolejnej, aż błędy lawinowo spadły na sędziego, któremu nie pozostało nic innego, jak tylko przeprosić po meczu. A można było tego uniknąć, gdyby przepisy były inne, bądź ktokolwiek z arbitrów myślał przede wszystkim o sprawiedliwych zawodach, a nie miał w głowie jedynie twardo wyrytych zasad.
Bo tym można przykryć wszystko. Jeśli kazali w szkołach rozdawać dzieciom mleko i wszyscy wybrali smakowe, mające tonę cukru i bardziej szkodzące niż pomagające, to dajemy dzieciom mleko.
To, że ktoś kiedyś wymyślił sobie, że przez Londyn przechodzi południk 0 i czas liczy się według niego, a dwie oddalone od siebie wyspy dzielą niespełna cztery kilometry, ale aż 21 godzin, to nic innego tylko nieżyciowe, skostniałe przepisy, których nikt nie chciał zmienić.
Tak jak w przypadku Polsatu, który kryjąc się zapisem z ustawy o pokazywaniu meczów polskich drużyn w ogólnodostępnym kanale, doczytał się, że należy emitować jedynie spotkania naszych ekip w Lidze Mistrzów i Pucharze UEFA. Nikt tego nie aktualizował przez lata i teraz zamiast Legię i Jagiellonię oglądać na otwartym Polsacie, widzowie będą musieli wykupić płatny abonament, bądź jak zwykle u nas, radzić sobie inny sposób.
To, że ktoś sobie coś kiedyś wymyślił, nie znaczy, że już na zawsze mamy się z tym godzić.
IFAB nie widzi problemu
Albo dojdzie w końcu do precedensu, który pozwoli sędziować sprawiedliwiej, albo dalej będziemy się trzymać nieżyciowych przepisów. Bo IFAB problemu nie widzi. Międzynarodowej Radzie Piłkarskiej, a konkretnie jego szefowi Lukasowi Brudowi, sygnalizowaliśmy to już w poprzednim sezonie. Wtedy temat drugich żółtych kartek był bagatelizowany, co widać po wypowiedziach dyrektora generalnego IFAB.
– Jeżeli chodzi o rozstrzyganie przyznania drugiej żółtej kartki, to wiemy o tym pomyśle i znamy argumenty pomysłodawców. Przedstawili nam je. Obecnie nie ma jednak żadnych planów, żeby zmieniać coś w naszych przepisach, regulaminach i protokole.
– Nie ma jednak wewnętrznego przekonania w IFAB, że naprawdę musimy coś zmienić za wszelką cenę. Temat drugich żółtych kartek był bardzo duży w Polsce.
– W temacie rozstrzygania drugich żółtych kartek nie ma u nas przekonania, że trzeba coś zmienić. Nie można powiedzieć, że obecne brzmienie protokołu VAR jest ewidentnie złe lub błędne. Dlatego nie będziemy tego ruszać, bo realny problem z tym konkretnym zagadnieniem ma tylko jeden kraj. Trzeba szukać rdzenia i początku tego problemu. To federacja, w tym przypadku polska federacja, ma z tym kłopot. Polacy muszą sobie z tym poradzić i znaleźć powód występowania błędów w tym aspekcie. Tym trzeba się zająć na etapie szkoleń dla sędziów.
Szef IFAB o VAR: Tylko Polska ma kłopot z drugimi żółtymi kartkami
Pora na pierwszy precedens
Jak widać, problem nie dotyczy jedynie Polski. Dzieje się tak u nas, w Niemczech i innych zakątkach świata, dlatego istnienie systemu VAR tak często podawane jest w wątpliwość. Z wideoweryfikacji zrezygnowali już Szwedzi. Norwegowie bojkotują VAR, rzucając na boiska Elitserien m.in. kotleciki rybne. Z tego powodu nad dalszym funkcjonowaniem systemu głosowano przed sezonem w Premier League.
Jeśli system VAR ma dalej istnieć i pomagać futbolowi, musi stać się bardziej elastyczny. Przepisy muszą być życiowe. Niczym w prawie amerykański powinny być dopuszczone precedensy, o ile działają z duchem sportu. Nic nie pomogą dodatkowe challenge, o których w kółko nawija Gianni Infantino.
Wystarczyłoby, żeby ktoś odważnie przywołał w sobotę Jablonskiego do monitora, aby obejrzał całą sytuację i wycofał się ze swojej decyzji. Teraz nie ganilibyśmy systemu VAR, a chwalili za przytomną reakcję wozu i sprawiedliwą decyzję arbitra głównego.
Ale to chyba tylko nasze idealistyczne myślenie, bo arbitrzy prowadzą mecze nie tak jak powinni, a jak wypada, by dobrze wypaść w oczach delegata. Za każdy mecz zbierają oceny. Noty przekładają się później w rankingu sędziów krajowych, co finalnie doprowadza do mniejszego bądź większego wynagrodzenia. Celowe złamanie przepisów w imię sprawiedliwości byłoby zatem podkopaniem własnej kariery i swojej pensji.
Czy ktoś by się na to celowo zgodził? Pytanie pozostawimy bez odpowiedzi, ale nie bez przyczyny po raz kolejny porusza się wątek istnienia systemu VAR. Piłka nożna to bowiem prosta gra i nie należy jej komplikować. Czyż nie?
WIĘCEJ O VAR:
- Nowinka od UEFA na Euro 2024. Dotyczy systemu VAR
- VAR zabija futbol. Sędziować mogłaby nawet moja teściowa
- VAR dalej w Premier League. Kluby zagłosowały niemal jednogłośnie
Fot. Newspix