Ciekawym doświadczeniem było oglądanie Jagiellonii z Lechią, bo to jak cofnięcie się w czasie do lat dzieciństwa, kiedy na podwórku wszyscy szli do przodu, natomiast o obronie mało kto myślał.
Po tym meczu Lechia ma na koncie już 18 straconych bramek, a Jagiellonia szesnaście. To są liczby, do których jakieś poważne defensywy mogłyby dobijać w listopadzie albo i grudniu (na ten przykład Lech stracił tylko trzy gole), a mamy przecież dopiero końcówkę września. Naprawdę niesamowitym ananasem trzeba być, żeby jednym i drugim nic nie załadować, bo ci rozkładają czerwony dywan i jeszcze się spytają, czy podać coś do picia.
Gospodarze dzisiaj wielokrotnie dali się zaskakiwać Lechii, głównie gdy ta atakowała skrzydłami – Mena, Chłań, Conrado hasali sobie w najlepsze, obrona, no – „obrona” Jagi miała olbrzymie problemy z prostopadłymi podaniami. Taki Stojinović wyglądał, jakby pierwszy raz grał w piłkę, a puentą jego występu była pomoc Abramowiczowi, żeby ten na pewno wpuścił gola na 1:2.
Zresztą – pierwsze trafienie gdańszczan to strzał na pustaka, bo zagrali szybko, a jak grasz szybko, to tyły Jagiellonii są w lesie.
Niemniej lechiści nie chcieli ustępować gospodarzom w festiwalu defensywnej życzliwości.
Pierwszy gol – klops Weiraucha. Facet zagrał bardzo dobry mecz z Radomiakiem, ale dziś puścił farfocla, którego tydzień temu złapałby obudzony w środku nocy.
Drugi gol – zostawienie samego Imaza w polu karnym bez jakiejkolwiek obstawy. To chyba nie był najlepszy pomysł, co?
Trzeci – rzut karny za rękę Pllany. Gość niby chował ręce za siebie, ale zanim to zrobił, postanowił jedną wystawić i zablokować strzał. Zatem miał ten plan pewne luki, niepotrzebnie go piłkarz rozwijał, gdyby zakończył na chowaniu rąk, byłoby wszystko w porządku, a tak, niestety dla niego, rzut karny.
I może sobie pluć w brodę Lechia, że to się tak skończyło. Ta drużyna naprawdę grała dzisiaj z rozmachem, była odważna, bo nawet przy prowadzeniu się nie wycofała, tylko chciała iść po więcej. No, ale z taką obroną trudno funkcjonować. Czyste konto sprzed tygodnia zamazywało ten obraz nędzy i rozpaczy, gdyż tam przecież fantastycznie bronił wspomniany Weirauch. Ta drużyna w tym układzie personalnym po prostu MUSI tracić gole, a jeśli chce wygrywać, to raczej po 3:2 jak w Zabrzu.
Jagiellonia miała problemy, grała słabo, wolno, nieprzekonująco. Ale wycisnęła swoje, gdyż rywal podał pomocną dłoń. Czy tak będzie w innych spotkaniach – śmiemy wątpić, szczególnie w Europie. Przyjedzie ktoś poważny, zobaczy, że ma autostradę, wciśnie cztery, samemu nie tracąc i wyjedzie. Tyle. Szczęście Jagi, że ekipa Grabowskiego jeszcze najpoważniejsza nie jest.
Tak, Lechio, mistrza należy szanować, ale można to wyrazić inaczej niż poprzez prezenty na boisku.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Warchoły kontra Scyzory. Skąd się wzięła “Święta Wojna” Radomia z Kielcami?
- Imad Rondić: Motywacja? Jest przereklamowana, wolę dyscyplinę
- Białostocka orkiestra fałszuje coraz głośniej
Fot. Newspix