Słuchajcie, niesamowicie doceniamy Igę Świątek. To sportowiec klasy, jaka w Polsce trafia się niezwykle rzadko. Od dobrych kilku lat najlepsza tenisistka świata. Przy tym wszystkim jednak nie sposób nie dostrzec, że coś się u Igi zacięło. Że od pewnego czasu to nie ta sama Świątek, która tak mocno dominowała dwa lata temu. Rywalki też to widzą. I wykorzystują. Może więc czas na zmiany?
***
Po kolejnym odpadnięciu w drugiej rundzie US Open z trenerem rozstał się Hubert Hurkacz. Nie można powiedzieć, by nie była to owocna współpraca. Hubert pod przewodnictwem Craiga Boyntona wygrał kilka ważnych turniejów, zaliczył półfinał Wimbledonu, zadomowił się też w czołowej “10” rankingu ATP. Jak na warunki polskiego męskiego tenisa to wszystko historyczne osiągnięcia. Ale od pewnego momentu widać było, że Polak przestał wykonywać kolejne kroki do przodu. Owszem, za bardzo się też nie cofał, jednak w tenisie sprawa jest prosta: jeśli nie stajesz się lepszy, to inni zaraz cię dogonią.
Huberta dogonili już jakiś czas temu. A on sam nie mógł złapać tych najlepszych.
Widać to było wszystko gołym okiem. Nie dziwi jednak, że Polak trzymał się trenera i liczył, że pod jego przewodnictwem coś uda się jeszcze zmienić. W końcu jednak dostrzegł, że to czas na zakończenie tej współpracy. Jaki da to efekt? Nie wiadomo, ale wypada pogratulować, że wreszcie odważył się na ten krok, bo sport – a szczególnie taki jak tenis – to ciągłe poszukiwanie czegoś, co sprawi, że będzie się lepszym. Wie o tym też na przykład Jessica Pegula, która w nocy odprawiła z US Open Igę Świątek. Ona sztab szkoleniowy wymieniła niespodziewanie na początku tego roku.
CZYTAJ TEŻ: JESSICA PEGULA. CÓRKA MILIARDERA NA KORCIE [SYLWETKA]
Efekt jest taki, że po zaleczeniu kontuzji zalicza jeden z najlepszych okresów w karierze i pierwszy raz zagra w wielkoszlemowym półfinale. Ze sporymi szansami na to, by w ojczyźnie powalczyć o tytuł.
***
Nie planuję tu pisać, że Iga musi zmienić trenera. Nie musi. O ile razem z nim – i całym sztabem – znajdą sposób na to, by się rozwinęła. Bo właśnie to słowo – rozwój – jest tu najważniejsze. Wydaje się, że Polka ostatni raz zanotowała takowy mniej więcej w 2022 roku, pod koniec, czyli wtedy, kiedy wygrywała US Open. Wówczas po słabszym okresie gry znalazła sposób na odbudowanie się i w trakcie turnieju weszła na wyższy poziom, który pozwolił jej go wygrać.
A potem? No, potem były wzloty i upadki.
Owszem, na Rolandzie Garrosie Polka niezmiennie triumfuje. Ale już nie z taką łatwością. Wygrywa też sporo “tysięczników” i innych turniejów. Na mączce ogółem nadal jest królową, a w najlepszej formie potrafi ograć każdą rywalkę. Równocześnie jednak nie widać oznak rozwoju na innych kortach. W Australian Open co sezon w pewnym momencie po prostu się gubi. W US Open dwa razy z rzędu przegrała w meczu z mocniejszą rywalką, odpadając w kiepskim stylu, bez pomysłu na to, jak przezwyciężyć napór przeciwniczki. W amerykańskim swingu, który poprzedza ten turniej, też nie błyszczy. Na igrzyskach zjadła ją presja i w kluczowym meczu grała słabo. Na Wimbledonie – choć wiadomo, w tym sezonie nieco sobie tę trawę odpuściła kosztem Paryża – nadal wygląda tak samo. Czyli mizernie.
***
To wszystko jest nieco paradoksalne. Iga bowiem wciąż jest najlepszą tenisistką świata. Wygrywa na tyle często i tak duże turnieje, że utrzymuje pozycję liderki rankingu. Ale imprezy wielkoszlemowe, czyli te najważniejsze? Tu leży ogromny problem. Od fenomenalnego 2022 roku (dwa wygrane, półfinał i III runda) Polka tylko na Rolandzie Garrosie dochodziła do półfinałów. W pozostałych sześciu przypadkach, na innych kortach, odpadała wcześniej. W ogólnej statystyce “ratuje” ją skuteczność – obie paryskie imprezy zakończyła bowiem zwycięstwami.
Ale to słaby wynik. Taki, który trudno zaakceptować, jeśli jest się światową jedynką i jeśli co chwila porównują cię do najlepszych w historii.
Owszem, może te porównania nakładają tylko dodatkową presję. Ale jest oczywiste, że są uzasadnione. Iga sama je na siebie ściągnęła, w najlepszy możliwy sposób – wygrywając i dominując. Teraz musi sobie z nimi poradzić, tak to działa. Ale żeby to zrobić, musi się rozwijać. Tymczasem od dwóch lat nic w jej grze nie stało się lepsze, może poza pierwszym serwisem, który jednak równocześnie często bywa rozchwiany, a jego skuteczność – jak minionej nocy – bardzo kuleje. Świątek nie chodzi do siatki. Świątek nie gra skrótów. Świątek rzadko stosuje slajs. Gra niezmiennie to, co przyniosło jej największe sukcesy. W teorii to dobra strategia.
W praktyce? Rywalki już się tego nauczyły. Świat nie stoi już z rodziawionymi gębami, jak sparaliżowany, obserwując, jak Iga potrafi poruszać się po korcie i szukać kątów, których nikt inny by nie znalazł. Owszem, nadal jest w tym jedną z najlepszych tenisistek świata, ale przeciwniczki znalazły sposób na to, by jej zagrozić. Nawet te słabsze, które do niedawna właściwie same oddawały mecze Polce, teraz widzą, że mogą powalczyć. Więc to robią. Iga niemal nie dostaje już łatwych spotkań, a i sama sobie często w rozgrywaniu takich nie pomaga.
***
Czy receptą na to wszystko będzie zmiana trenera, od której zaczęliśmy? Być może nie. Może wystarczy rozszerzyć arsenał Igi. Zachęcić ją do tego, by czasem mieszała tempem wymian, by szukała innych rozwiązań, by miała gotowe plany B, C, a nawet D i E, których teraz ewidentnie jej brakuje. Poprawić nieco technikę, choćby forehandu, bo z tym też bywa różnie.
Właściwie obecnie Polkę pokonuje jeden typ zawodniczki: taka, która potrafi grać szybką, mocną i płaską piłką. Czy lepiej, czy gorzej wyszkolona technicznie – to inna sprawa. Ale to jest podstawa, która często okazuje się wystarczająca.
Tak grają Aryna Sabalenka i Jelena Rybakina. Tak gra Jessica Pegula. Tak nawet prezentuje się na korcie ta przeklęta dla Polki Jelena Ostapenko, a na igrzyskach tak zagrała Qinwen Zheng, którą wcześniej Iga przecież regularnie ogrywała.
Wszyscy to widzą. A jednak Świątek nadal ma te same problemy. Nie nadąża. Niepotrzebnie próbuje wikłać się w wymiany na zasadzie “kto pierwszy pęknie”. Nie szuka – bo może nie wie jak? – innych pomysłów na wykończenie akcji. W efekcie czasem taki mecz wygra, ale jeśli przeciwniczka przyciśnie od początku i nie spuści z tonu, to niemal na pewno to Polka zejdzie z kortu pokonana.
Na ten moment ta “podstawa” w grze Igi jest wystarczająca, by Polka wciąż liczyła się w walce w niemal każdym turnieju, nawet gdy ma słabszy dzień. Ale coraz częściej ostatecznie nie wystarcza. I te proporcje meczów, w których okazuje się, że to za mało, zapewne będą się zmieniać na jej niekorzyść, jeśli czegoś z tym nie zrobi.
***
Dlatego Iga, nie chcę narzekać, ale to już chyba ten moment, że muszę. Bo zależy mi na tym, żebyś nie tylko utrzymała się na szczycie, ale też żebyś nadal się rozwijała, wygrywała coraz więcej turniejów i walczyła o trofea, których jeszcze nie zdobyłaś.
A jeśli nadal będzie szło to w stronę, w którą idzie, to cóż – obawiam się, że o wygrane będzie coraz trudniej. A tego byśmy chyba nie chcieli, co?
Fot. Newspix
Czytaj też: