Reklama

Reprezentowała Polskę, zdobywa medale dla Niemiec. „Nie wracam do przeszłości” [WYWIAD]

Błażej Gołębiewski

Autor:Błażej Gołębiewski

25 sierpnia 2024, 14:00 • 15 min czytania 20 komentarzy

W czasie igrzysk w Paryżu podbiła Internet, gdy po zdobyciu srebra wraz z koleżankami z kadry Niemiec zaśpiewała przebój „Ona lubi pomarańcze”. Choć była bardzo obiecującą kajakarką startującą w barwach Polski, dziś występuje właśnie dla naszych zachodnich sąsiadów. – Dla mnie liczy się to, co jest teraz. Nie wracam do przeszłości – odpowiada enigmatycznie, gdy pytamy, dlaczego przestała otrzymywać powołania do reprezentacji Biało-Czerwonych. Jak dokładnie przebiegała droga Pauliny Paszek do dwóch medali olimpijskich?

Reprezentowała Polskę, zdobywa medale dla Niemiec. „Nie wracam do przeszłości” [WYWIAD]

BŁAŻEJ GOŁĘBIEWSKI: Dwukrotna medalistka olimpijska. To już do ciebie dotarło, czy nadal trochę nie dowierzasz?

PAULINA PASZEK: Chyba potrzebuję więcej czasu. To były moje pierwsze igrzyska i od razu dwa medale. Taki jednak miałam cel i wiedziałam, że jesteśmy gotowe i bardzo dobrze przygotowane.

Ale miłość do wody zaczęła się u ciebie od pływania. Dziś dalej to twoja pasja?

Obecnie traktuję pływanie już tylko jako trening, szczególnie zimą. Pomaga mi wtedy lepiej czuć wodę, przekłada się to na kajaki. Zauważali to zawsze również moi trenerzy, którzy zwracali uwagę na ten element i mówili, że widać, że wychodzę z pływania i mam właśnie to lepsze czucie wody.

Reklama

Ostatecznie padło jednak na kajaki – najpierw w Czechowicach-Dziedzicach, potem w Wałczu, później w Katowicach.

Trochę mnie po tej Polsce rzucało, faktycznie. Pochodzę z Czechowic-Dziedzic, jestem wychowanką lokalnego Górnika. Później byłam zawodniczką UKS 4 Katowice, potem reprezentowałam barwy AZS Katowice, jednocześnie mieszkając przez cztery lata w Wałczu i tam uczęszczając do szkoły sportowej SMS Wałcz.

I treningi szybko przyniosły efekty. Pierwsze mistrzostwa Europy juniorów i od razu dwa razy brąz, w K-2 i K-4 na 500 metrów.

Tak, tam byłam przekwalifikowana i pływałam z zawodniczkami starszymi o rok. Czasy juniorskie wspominam dobrze, to był taki okres zbierania doświadczeń. Ale dzisiaj widzę też, że od najmłodszych lat to wszystko się rzeźbiło i kształtowało, aby teraz mogło zaowocować w pełni.

PAULINA NOGA, PAULINA PASZEK, ANNA PUŁAWSKA, DOMINIKA WŁODARCZYK

Paulina Noga, Paulina Paszek, Anna Puławska i Dominika Włodarczyk po zdobyciu brązu na juniorskich ME w 2013 roku. Fot. Newspix

Reklama

Kształtowało się faktycznie dobrze, bo zwieńczeniem tego początkowego etapu kariery kajakarskiej było zdobycie pierwszego miejsca zarówno na młodzieżowych mistrzostwach świata (K-2 500 m), jak i Europy (K-4 500 m). Do tego dołożyłaś jeszcze w 2017 roku brąz już w kategorii seniorskiej, na mistrzostwach świata w Czechach w K-2 1000 m. Ale kluczowy był 2018 – oprócz złota na ME i srebra na MŚ (oba K-2 1000 m), przyszła kontuzja pleców.

To był taki uraz, który w praktyce uniemożliwiał mi pływanie. Odczuwałam coraz większy ból. Po jesiennym zgrupowaniu w Portugalii dostałam od lekarza skierowanie na rehabilitację. Żeby utrzymać ciało w formie i ciągle mieć styczność z kajakami, trenowałam lekko pod okiem Doriana Łomży, który zawodowo zajmuje się przygotowaniem motorycznym. To wszystko złożyło się w taki nieco dłuższy, ale rzeczywiście kluczowy moment w moim życiu, który mnie trochę zatrzymał. Z drugiej strony to było dla mnie błogosławieństwem, bo mogłam na wszystko spojrzeć z innej perspektywy.

Miałam wtedy dużo czasu, żeby pomyśleć, co chcę dalej zrobić ze swoją karierą, ze swoim losem. Jak tym pokierować. Czasami dostaje się taki strzał od życia, ale on jest przy tym cenny, bogaty we wskazówki, przynosi odpowiedzi. Pokazuje, jaką drogą chcesz podążać. I najczęściej samemu człowiek się tak nie zatrzyma, a w takich przypadkach jak mój można chwilę pomyśleć i sporo z tego wynieść.

Otrzymałaś wtedy odpowiednie wsparcie w leczeniu?

Jeśli chodzi o Polski Związek Kajakowy, to pomógł mi na tyle, na ile mógł, bo rehabilitację przechodziłam w Carolina Medical Center. To główny partner medyczny Polskiego Komitetu Olimpijskiego i na tej linii to się odbywało. Taka pierwsza przerwa trwała koło czterech, pięciu miesięcy. W tym czasie miewałam jedynie pojedyncze sesje, w których wchodziłam do kajaka. Kiedy po kontuzji przystępowałam w 2019 roku do mistrzostw Polski, to tych wypływanych kilometrów miałam mało. I też treningi nie były jeszcze na tym najwyższych obrotach.

Współpraca z Dorianem w tamtym okresie była bardzo efektywna i dzięki temu udało nam się na tych mistrzostwach Polski wypaść dobrze [K-1 500 m – brąz, K-2 500 m – srebro, K-2 1000 m – złoto – przyp. red.].

Niemniej jednak nie było to wystarczające, by z powrotem znaleźć się w kadrze. Rozmawiałaś wtedy o tym z trenerem Tomaszem Krykiem? Ta decyzja była konsultowana, czy po prostu powołania nie przychodziły i na tym się sprawa kończyła?

Dla mnie liczy się to, co jest w rzeczywistości obecne teraz. Nie wracam do przeszłości, bo żyję tym, co jest teraz i tym, co przede mną.

A masz do kogoś żal, mocno cię to załamało?

Może nie tyle załamało, co ukształtowało jako człowieka i wzmocniło mój charakter. Nie czuję potrzeby, aby mieć do kogokolwiek żal. Wręcz przeciwnie, jestem wdzięczna za to, co się wydarzyło. Jest jeszcze lepiej, niż mogłabym sobie to sama wymyślić, wymarzyć. I to, że w taki sposób zdobyłam z moją drużyną dwa medale igrzysk olimpijskich… To się stało w takiej świetnej atmosferze, z takimi wspaniałymi ludźmi, że za to mogę tylko dziękować. Również za to, jakiego mam teraz trenera, dzięki któremu na nowo zakochałam się w kajakach i zobaczyłam, że to nie tylko sport, ale coś więcej.

Wbrew pozorom, jestem także wdzięczna za tę kontuzję. Dostałam ogromne wsparcie – przede wszystkim od Doriana Łomży, ale też mojego trenera z Katowic, klubu z Czechowic-Dziedzic, gdzie mogłam dalej się przygotowywać. Wiele osób wyciągnęło do mnie wtedy pomocną dłoń, za co im teraz dziękuję.

Mimo tego wsparcia, rehabilitacji i powrotu do zdrowia, dalej brakowało powołań do kadry. Zdecydowałaś się więc w 2020 roku na wyjazd do Niemiec. Jak to na początku wyglądało?

Tak jak już wspominałam we wcześniejszych wywiadach, przyjechałam do Niemiec do pracy. Życie dało mi możliwości, bo poznałam tutaj bliżej trenera Jana Francika, który stąd pochodzi. I tak zaczęłam w wolnym czasie przychodzić na treningi, a on zobaczył nadal tkwiący we mnie potencjał. Przywitano mnie świetnie, wszystko odbywało się w bardzo miłej, koleżeńskiej atmosferze.

Pomyślałam sobie, że ewentualny udział w igrzyskach olimpijskich to przecież dla mnie przyszłość. Ale żeby tam pojechać, potrzebny był paszport. Więc gdy tylko pojawiła się możliwość zdobycia go i ponownego trenowania kajakarstwa, nie wahałam się. Powiedziałam sobie – nie cofam się, chcę tutaj zostać i iść już tylko do przodu.

Ale początki nie były łatwe, bo praktycznie nie znałaś języka.

Zgadza się, ale miałam tutaj bliskie osoby i to one pomagały mi się go jak najszybciej nauczyć. Joanna i Basia Chudyńskie to moje byłe nauczycielki, które mieszkają blisko mnie i udzielały mi korepetycji. Mocno wspierały mnie oczywiście również dziewczyny w klubie, trener. Samo przebywanie w Niemczech sporo dawało, bo w codziennych sytuacjach ćwiczyłam ten język w praktyce, słuchałam go.

No właśnie, jak wyglądało to wsparcie ze strony nowych koleżanek klubowych? Nie było żadnych zgrzytów na początku?

Nie, zdecydowanie nie. Przyjęto mnie wspaniale, byłam pod ogromnym wrażeniem. Myślałam wtedy, że może odbiorą mnie jako jakieś zagrożenie, kogoś, kto chce im zabrać miejsce w zespole. Ale kompletnie tak nie było. Przede wszystkim zaopiekowała się mną Sabrina Hering-Pradler, czyli wicemistrzyni olimpijska z Rio. Pomagała mi praktycznie ze wszystkim, traktowała jak siostrę. Wzięła mnie pod swoje skrzydła i okazała się świetną koleżanką, choć na początku byłam trochę onieśmielona jej osiągnięciami, statusem najlepszej zawodniczki w klubie.

Pamiętam, że gdy pojechałam na pierwsze zawody już jako reprezentantka Niemiec, to Sabrina pisała do mnie, czy wszystko w porządku, czy sobie radzę. Mówiła, że jeśli się mną odpowiednio nie opiekują albo pojawiły się jakieś problemy, to mam jej od razu dać znać. Ale wspierali mnie też inni koledzy czy koleżanki. Kiedy nie wiedziałam, jak coś zakomunikować po niemiecku, w jaki sposób wypełnić różne dokumenty, załatwić formalności, zawsze otrzymywałam pomoc. Otwartość i opieka – tym zostałam przywitana w klubie.

Decydując się na wyjazd do Niemiec, z początku przekreślałaś dalszą karierę sportową. Nie było ci szkoda, że opuszczasz i Polskę, i kajakarstwo?

Nie chciałam już tego za bardzo analizować. Teraz dopiero zdaję sobie sprawę z tego, jakie koło zatoczyła ta cała moja historia. Myślę, że jak gdzieś zaczynamy gonić marzenia, to trzymamy się odpowiedniej ścieżki. A im większe te cele, tym bardziej wyboista często okazuje się prowadząca do nich droga. Jasne, miałam chwile zwątpienia, ale po chwili się ogarniałam i mówiłam sobie: nie, nie, nie, teraz idziemy już tylko do przodu, zostawiamy wszystko za sobą. I to była najlepsza droga.

Paulina Paszek

A jak się czułaś, gdy mogłaś startować już jako reprezentantka Niemiec? Z jednej strony – coś wielkiego, powołanie, kadra. Z drugiej, to jednak inny kraj niż ten ojczysty.

Tak jak mówię, starałam się o tych kwestiach pozasportowych nie rozmyślać. Pamiętam, gdy pojechałam na swoje pierwsze mistrzostwa świata w Kopenhadze, na których reprezentowałam Niemcy, dopiero do mnie docierało, że to wszystko naprawdę się dzieje. Szybko odnalazłam się w nowej sytuacji. Tutaj poznałam fantastycznych ludzi, zaopiekowano się mną, cieszyłam się przede wszystkim tym, że mogę w takich warunkach spełniać swoje marzenia.

W Internecie niestety zdarzają się komentarze ludzi, którzy nie znają szerzej twojej historii, mówiące, że „zdradziłaś Polskę”. Do ciebie takie negatywne rzeczy docierają?

Nie zwracam na to uwagi. Od czasu igrzysk nie miałam nawet za bardzo takiej chwili odpoczynku, relaksu, gdzie mogłabym usiąść sama ze sobą i posprawdzać te wszystkie artykuły i komentarze. Coś tam oczywiście do mnie docierało i cieszę się przede wszystkim, że więcej ludzi pisze o mnie pozytywnie niż negatywnie. Jeśli chodzi o tę drugą grupę, to generalnie nie biorę tego do siebie i nie przejmuję się tym.

Stoję mocno na nogach, droga, którą pokonałam, dała mi większą pewność siebie. Znam i rozumiem swoją historię, wiem, przez co przeszłam. Ścieżka sportowca nie jest długa, a czasem, żeby ją kontynuować, trzeba wybrać – idę w lewo lub w prawo. Mogłam albo skończyć z kajakami, albo dalej walczyć o swoje marzenia. I wybrałam to drugie. Każdy z nas patrzy na innych z własnej perspektywy, mimo że wszyscy piszemy historię, którą najlepiej znamy tylko my sami.

Chciałabym natomiast zwrócić na to uwagę, na hejt w Internecie – czasem bezpodstawny i pozbawiony szerszego spojrzenia na całą sprawę. Mnie to osobiście to nie rusza, ale na pewno jest wielu ludzi, u których takie komentarze mogą wpłynąć negatywnie na ich stan psychiczny. Przed ich napisaniem warto się zreflektować, zastanowić, jaka historia tak naprawdę stoi za tym człowiekiem, dlaczego podjął takie wybory. I być może zachować swoją opinię dla siebie, zamiast ranić nią innych.

W twoim wypadku to podwójnie krzywdzące, bo przecież w kadrze Niemiec też nie znalazłaś się bez powodu. Idą za tym twoje dokonania sportowe, czyli świetne rezultaty, które osiągałaś jeszcze jako reprezentantka Polski. Można powiedzieć, że jesteś wyszkolonym tutaj diamentem, ale oszlifowanym dopiero w Niemczech?

Tak, myślę, że tak. A ty jak uważasz?

Wydaje mi się, że kajakarstwo klasyczne w Polsce wypuściło z rąk duży talent, który przejęli Niemcy, doszlifowali i dodatkowo popchnęli dalej w sporcie, zmotywowali.

To, że dzisiaj mogę patrzeć na te medale z igrzysk olimpijskich, zawdzięczam jednak zarówno Polskiemu Związkowi Kajakowemu, bo to z jego wsparciem spędziłam w kraju wiele lat trenując, jak i temu w Niemczech, który faktycznie mnie doszlifował i dał ogromne możliwości.

Bardzo duży sztab szkoleniowy stoi za moimi sukcesami, ogromna wiara zarówno trenera klubowego, Jana Francika, jak i niemieckiej kadry, Ralfa Strauba. On również zobaczył coś we mnie, puścił na tej dwójce z Jule Hake i to zatrybiło. Widać u niego świetne czucie kajakarstwa. Ale w Niemczech pomagali mi od początku wszyscy, włożyli w to mnóstwo pracy, mocno się starali, żebym miała jak najlepsze warunki.

ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl

Dzisiaj czuję dużą ulgę, bo od momentu powrotu do kajaków myślałam tylko o tych igrzyskach. Z roku na rok mieliśmy tyle rzeczy do ustabilizowania, doszlifowania – technicznych, fizycznych. To taki mój pierwszy sezon, kiedy mogę powiedzieć, że pływałam już w pełni stabilnie. I przyniosło to efekty w postaci aż dwóch medali olimpijskich.

Pojawiła się szansa na ich zdobycie jeszcze w Tokio, ale na drodze stanęły kwestie formalne. W 2021 roku wystartowałaś więc na zawodach w Rosji, gdzie wygrałaś w K-1 na dystansie 5000 m, czyli konkurencji, w której zobaczyć można było cię rzadko. Wolisz występy w dwójce i czwórce?

Startowałam wtedy sama, bo dziewczyny przygotowywały się właśnie do igrzysk w Japonii. Ja nie mogłam jeszcze wystartować – nie miałam paszportu. To był w dalszym ciągu ten okres, kiedy nie czułam tej stabilizacji, co zresztą uwidoczniło się na mniejszym dystansie, na którym nie poszło mi najlepiej. Natomiast na 5000 metrów wygrałam chyba wytrzymałością. Wolę startować w dwójkach i czwórkach, ale akurat wtedy tak mnie trener wypuścił.

Pytam o to, bo wydajesz się duszą towarzystwa.

Myślę, że nią jestem, przynajmniej tak wszyscy mi mówią. Ale jak ostatnio powiedziałam mojej partnerce z dwójki, Jule, że chyba jestem introwertyczką, to wyśmiała mnie kompletnie (śmiech). Uwielbiam ludzi, kocham z nimi przebywać, ale czasami potrzebuję pobyć trochę sama, żeby się zregenerować i dalej trenować na najwyższych obrotach.

Dużo rozgłosu przyniosły ci medale w Paryżu, ale też wywiad z TVP Sport po zdobyciu srebra z czwórką. Wtedy zaintonowałaś przebój „Ona lubi pomarańcze” i okazało się, że koleżanki z osady doskonale znają tę piosenkę – zaśpiewały ją razem z tobą. Jaka historia stoi za tym występem?

To wyszło totalnie spontanicznie. Zaczynając ten wywiad, ani one, ani ja, nie wiedziałyśmy, że zaśpiewamy akurat ten utwór. Dziewczyny same dużo wcześniej się nauczyły tej piosenki, nie ćwiczyłyśmy tego. Po prostu chciały poznać jakąś polską muzykę, akurat puściłam im wtedy to. Potem jeszcze słuchałyśmy tego często w aucie, a koleżanki dopytywały, co dokładnie znaczą poszczególne słowa. I tak się chyba osłuchały, że dobrze tę piosenkę zapamiętały.

We wcześniejszych wywiadach po zdobyciu tamtego medalu, zanim doszłyśmy do stanowiska z dziennikarzami z Polski, dziewczyny też śpiewały. Jakoś nam się tak udzieliła ta radość, byłyśmy sobą i starałyśmy się w ten sposób rozluźnić. A ja z kolei chciałam, żeby polskim kibicom zrobiło się miło. Zaczęłam śpiewać, a one to podchwyciły i – mimo że nie wiedziały, że szykuje się taki występ – wyszło super.


I to byłyśmy po prostu my. Taką też atmosferę mamy w naszej grupie, razem się wspieramy i przy sobie jesteśmy przekonane, że możemy przenosić góry. Kiedy trzeba, jesteśmy poważne, w szczególności przed startami, a kiedy możemy, to pozostajemy sobą i dobrze się w swoim towarzystwie bawimy. Każda z nas wnosi do tego zespołu coś szalonego.

Za tymi medalami stoją właśnie te wszystkie momenty. To nie tylko wymagające i intensywne przygotowania, ale także budowanie świetnych relacji, wspólne przeżycia, rozwijanie się. I to jest coś więcej, coś, co dla mnie znaczy bardzo dużo.

To porozmawiajmy o tych medalowych występach w Paryżu, zaczynając od srebra w czwórkach. Pamiętasz coś z tego występu?

Nic nie pamiętam, nic nie słyszałam. Tylu było kibiców, starali się z tym dopingiem, a ja już podczas wyścigu kompletnie tego nie rejestrowałam. Jedyne, co pamiętam, to start i ostatnie 100 metrów. Człowiek jest w takim skupieniu, że ma przed oczami tylko ciemny tunel. Jest takie wrażenie, jakby głowa gdzieś uciekała, a ciało instynktownie robiło swoją pracę.

Z tej końcówki zapamiętałam, że walczyłyśmy o to pierwsze miejsce. Miałam tylko na końcu dystansu w głowie swoje założenia, słowa trenera, co mam robić.

Szczególnie blisko było w drugim wyścigu o medal, czyli K-2 500 m. Zajęłaś tam z Jule Hake trzecie miejsce… razem z Węgierkami. Obie osady dostały brąz, a to już nie przytrafia się zbyt często.

Aż mam ciarki, gdy o tym mówisz! Igrzyska olimpijskie, dwie osady na 500 metrów i taki sam czas? To jest coś niesamowitego, co zdarza się bardzo rzadko, a jeśli już, to przeważnie na krótszych dystansach. Kiedy dopłynęłyśmy do mety, to dwie osady węgierskie się cieszyły, zarówno ta, która była druga, jak i ta, która walczyła z nami. Pomyślałam sobie – pewnie ich trener widział lepiej i to one mają medal, a my jesteśmy czwarte. Załamałam się wtedy, że przegramy o ułamki sekund, o włos.

Mówiłam sobie: kurczę, musi się zdarzyć cud. Patrzyłam na czarną jeszcze wtedy tablicę wyników i wiedziałam, że jest nadzieja. Taki scenariusz na igrzyskach, jak z horroru. Jule mnie uspokajała na pomoście, niesamowite to były emocje. I wreszcie pokazały się nasze nazwiska na trzecim miejscu. A Węgierki zaczęły płakać, my je pocieszałyśmy, że ich druga osada ma medal, a przecież miały też jeszcze brąz w czwórkach. Po chwili one jednak też były trzecie. No i wszystkie się już cieszyłyśmy, skakałyśmy z radości. Zawsze będę miała ogromny sentyment do tego medalu, jest absolutnie wyjątkowy.

Skoro mówimy o wyjątkowych sukcesach, to chciałbym cię zapytać o Igrzyska Europejskie w 2023 roku. Czwórka niemiecka z tobą w składzie wywalczyła tam srebrny medal. Pytam o to, bo impreza była organizowana w Krakowie, a sprinty kajakowe na Zalewie Kryspinów. Z jakimi uczuciami wiążą się dla ciebie takie starty?

Zawsze się cieszę, kiedy mogę występować w Polsce. Czuję się jak u siebie, a koleżanki z kadry mówią mi wtedy, że jedziemy do mnie. Oprócz tego nie mam jakichś dodatkowych emocji związanych z takimi startami, bardziej patrzę na nie pod tym kątem, że to kolejne zadanie do wykonania, a celem jest zwycięstwo. A tamte Igrzyska Europejskie wspominam świetnie. Nie tylko dlatego, że zdobyłyśmy srebro, ale też z powodu doskonałej organizacji. No i dla mnie to radość, bo mogę być w Polsce.

Często to się obecnie zdarza?

Kiedy tylko mogę, to wracam. Do rodziny, do przyjaciół. Teraz będzie trochę więcej tego czasu, więc planuję już przyjazd do domu w Czechowicach-Dziedzicach.

W Niemczech jesteś znana nie tylko z igrzysk w Paryżu. Wcześniej doceniano cię chociażby w plebiscycie na najlepszego sportowca w całej Dolnej Saksonii. A jak bywało z tym w Polsce?

Też czułam się doceniona. I to wsparcie miałam zarówno z klubów, z Czechowic-Dziedzic czy Katowic, ale też Ministerstwa Sportu i Turystyki, PKOl-u. I w Polsce, i w Niemczech, było to wszystko adekwatne do moich wyników, nie mogę na nic narzekać. Jeśli chodzi o ten plebiscyt w Dolnej Saksonii, to jest to rezultat trzech równych, stabilnych lat ciężkiej pracy. Rok temu byłam druga, a teraz udało się wygrać. I upewniło mnie to w przekonaniu, że to wszystko idzie w dobrą stronę.

Jest coś, czego w swoim życiu żałujesz?

Nie. Jestem szczęśliwa, że jest tak jak jest. Według mnie tak miało być. Niczego nie żałuję. Co mogłam, zrobiłam na tyle, na ile potrafiłam. Przeszłam wyboistą drogę, która mnie ukształtowała, stworzyła jako człowieka, którym jestem obecnie. I tego nie chciałabym już zmieniać.

ROZMAWIAŁ BŁAŻEJ GOŁĘBIEWSKI

Fot. Newspix.pl

Czytaj więcej o igrzyskach olimpijskich w Paryżu:

Uwielbia boks, choć ostatni raz na poważnie bił się w podstawówce (i wygrał!). Pisanie o inseminacji krów i maszynach CNC zamienił na dziennikarstwo, co było jego marzeniem od czasów studenckich. Kiedyś notorycznie wyżywał się na gokartach, ale w samochodzie przestrzega przepisów, będąc nudziarzem za kierownicą. Zachował jednak miłość do sportów motorowych, a największą słabość ma do ich królowej – Formuły 1. Kocha też Real Madryt, mimo że pierwszą koszulką piłkarską, którą przywdział w życiu, był trykot Borussii Dortmund z Matthiasem Sammerem na plecach.

Rozwiń

Najnowsze

Igrzyska

Komentarze

20 komentarzy

Loading...