Reklama

Polak poleciał na igrzyska bez trenera. „Rywalizuję z synem wiceprezesa. Zrobiono mi to specjalnie”

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

22 sierpnia 2024, 11:21 • 15 min czytania 29 komentarzy

W trakcie igrzysk w Paryżu był pozbawiony swojego trenera. Na przygotowania w ostatnich latach wydał z własnej kieszeni około 300 tysięcy złotych. Mówi, że problemy w środowisku ma od młodych lat – kiedy został zwyzywany od debili i śmiał odpowiedzieć tym samym. Historię kajakarza górskiego Mateusza Polaczyka naprawdę warto poznać. Szczególnie że jak sam mówi: nie chce, żeby kolejne sportowe pokolenia musiały przechodzić przez to samo co on.

Polak poleciał na igrzyska bez trenera. „Rywalizuję z synem wiceprezesa. Zrobiono mi to specjalnie”

Mateusz Polaczyk to olimpijczyk z Londynu (gdzie zajął czwarte miejsce) i Paryża. Ma na koncie liczne medale mistrzostw Europy oraz mistrzostw świata, gdzie po raz pierwszy stanął na podium jako 18-latek, w 2006 roku. Na krążek miał prawo liczyć również w trakcie niedawnej imprezy w Paryżu.

KACPER MARCINIAK: Powiedziałeś, że czara goryczy przelała się, kiedy usłyszałeś, że na igrzyska w Paryżu poleciał prezes Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego. Kiedy podkreślmy: nie zabrano tam twojego trenera, Frantiska Valika.

MATEUSZ POLACZYK: Tak. Naturalnie zdaje sobie sprawę, że na igrzyska lecą różne osoby. Tak się dzieje zawsze. Ale z drugiej strony, kiedy niektórzy zawodnicy nie mają zapewnionych podstawowych rzeczy, czyli na przykład trenera na czas igrzysk, a jedzie tam przedstawiciel sportu zimowego, to nie jestem w stanie tego zrozumieć.

Prezes Związku Łyżwiarstwa? Naprawdę? Po co ta osoba w ogóle tam była? Nawet jeśli to było na zaproszenie PKO-lu i ani złotówka z budżetu państwa nie została wydana, to ja nawet na chłopski rozum nie jestem w stanie odnaleźć w tym żadnej logiki.

Reklama

To nie był też odosobiony przypadek. Zapaśnik Arkadiusz Kułynycz stwierdził, że zamiast jego sparingpartnera do stolicy Francji zabrano różne osoby towarzyszące.

Wiadomo, na igrzyskach mieliśmy Snoop Dogga, ktoś zabrał psa terapeutycznego, u nas w kadrze znalazł się Dawid Podsiadło, który podejrzewam, że był akredytowany przez PKOl, bo inaczej się nie da. Mówimy o masie dodatkowych osób, która miała na przykład budować team spirit. Ale to powinno mieć miejsce, kiedy zawodnicy mają już wszystko zapewnione.

Jeśli sztaby reprezentacji są wypełnione od A do Z, to wtedy dokładamy kolejne cegiełki. Skupiamy się na kolejnych płaszczyznach. Ludziach, którzy mają dołożyć się do atmosfery, albo podnieść prestiż reprezentacji, czy całej imprezy. Ale warunek jest taki: najpierw zawodnicy. A potem wszystko to, co nie przekłada się bezpośrednio na wynik sportowy, na zdobywanie medali. W Paryżu o tym zapomniano.

Ale na dobrą sprawę: dlaczego akredytacji do Paryża nie dostał twój trener?

Szczerze? Nie mam logicznego wytłumaczenia. A jeśli chodzi wytłumaczenie, które podał Polski Związek Kajakowy, czy Ministerstwo Sportu, czy Komitet Olimpijski: „było za późno”. Prawda jest jednak taka, że można było go dopisać, można było dać akredytację, wymyślić, że jedzie jako „team support”. Nie musiałby mieszkać w wiosce.

Chodziło tylko wyłącznie o to, żeby trener mógł wejść na tor kajakowy, na arenę i pomagać z brzegu. Bo przecież gdybym sam zaprosił trenera do Paryża, kupił mu wszystko, zapłacił za bilet, to mógłby wejść tylko na czas zawodów i tylko na trybuny. Gdzie trybuny są tak daleko od wody, że tak naprawdę nic nie widzisz. Jak nie jesteś zaraz przy brzegu, na wysokości lustra wody, to nie jesteś w stanie przeanalizować trasy kajakowej.

Reklama

Dodatkowo trzeba pamiętać o tym, że trener musi być przede wszystkim obecny na treningach, bo na zawodach jest już na wszystko za późno. Między przejazdami za dużo poprawić nie da. Wiadomo, że trener wprowadza pewnego rodzaju spokój, ale ponownie – na treningu.

Myślę więc, że to było do zrobienia i nikt mi nie powie, że nie było takiej możliwości. Bo gdyby na przykład trener z reprezentacji siatkarzy, się, odpukać, poważnie rozchorował tuż przed igrzyskami, to na pewno ktoś by go zastąpił. Jakaś osoba zajęłaby jego miejsce, żeby po prostu trzymać pieczę na zawodach.

Skoro mówimy o twoim indywidualnym trenerze, to trudno zrozumieć argument „za późno”.

Przede wszystkim za późno nie było. Spokojnie można było trenera dopisać. Jeśli chodzi o szerokie składy na igrzyska, to je tworzono chyba pod koniec lutego. Ale potem wprowadzano zmiany i można to było zrobić. Tym bardziej że trener już był w przeszłości podawany na listach i gdzieś w tym systemie istniał.

Mieliśmy zresztą taką śmieszną sytuację, że trener z Francji, Jean-Yves Cheutin, który był z nami w Paryżu, współpracuje również z reprezentacją Ukrainy. Więc kiedy Polski Komitet Olimpijski go zgłaszał, to wyświetlił im się na czerwono, bo wcześniej zgłosił go już Komitet Ukraiński.

Więc mamy gościa w reprezentacji, którego zabrać na igrzyska chciały dwa komitety. Ostatecznie gościliśmy go tylko my. Ale to dziwny incydent, którego nikt nie rozlicza. Nikt nawet o tym nie wie, nikt się tym nie interesuje. To jest po prostu chory system. To niezrozumiałe, co zrobił Związek, co zrobił wiceprezes ds. slalomu kajakowego Bogusław Popiela. Zatrudnili trenera i dali mu taki kontrakt, który pozwala pracować jednocześnie w dwóch reprezentacjach. Uważam, że to jest po prostu śmieszne. Tym bardziej, że Cheutin to akurat szkoleniowiec Klaudii Zwolińskiej.

A wracając do mojego trenera: nikt mi nie powie, że nie było takiej możliwości, aby zabrać go na igrzyska. Można popatrzeć też na innych zawodników. Holenderka startująca w slalomie zmieniła trenera tuż przed igrzyskami. On jest również jest partnerem życiowym. I dostał akredytację na zasadzie rodzinnej, chyba „team support”. Udało im się to zrobić dosłownie na ostatnią chwilę. Da się? Da się.

Brzmi to jakby u góry drabinki ktoś stwierdził, że sprawa wyjazdu twojego trenera to pierdoła, na którą nie ma czasu.

Ale to zrobiono po prostu specjalnie. Bo ja akurat mam to nieszczęście, że rywalizuję z synem wiceprezesa (Dariusz Popiela). I uważam, że on pociągnął za odpowiednie sznurki, aby stało się to, co się stało. Dla mnie to przede wszystkim dziwne, że ojciec zawodnika jest dopuszczany do sprawowania takiego stanowiska, kiedy to samo w sobie jest powodem do wywoływania różnych wątpliwości. Ja nikogo nie oskarżam. Ale pamiętam też taką historię z 2021 roku. Wiceprezes zatrudnił Jean-Yves Cheutina. I jego syn jako jedyny mógł nie trenować z tym człowiekiem. Był na trzech, czterech treningach. Usłyszał, że jest trochę sztywny i trzeba nad tym popracować. A że jest bardzo wyczulony na tego typu rzeczy, to potem już z Cheutinem nie trenował. Podczas gdy my wszyscy nie mieliśmy wyboru, jesteśmy zawsze wrzuceni do tego samego worka.

W sezonie przedolimpijskim notowałeś dobre wyniki. Można wyjść z założenia, że skoro jesteś w formie, jesteś nadzieją medalową, to związkowi powinno zależeć na tym, aby stworzyć ci najlepsze możliwe warunki do osiągnięcia sukcesu.

Na końcu nie chodzi o to, że gdyby ten trener ze mną był w Paryżu, to ja bym wygrał, czy miał medal. Bo równie dobrze mógłbym skończyć ostatni. Ale stworzono by mi możliwość. Bo na tym polega sport. Sam w ogóle proces treningowy to jest wyłącznie stwarzanie sobie szansy, żeby po prostu być wyżej. Bo trenujesz, podnosisz swój poziom sportowy.

I takie kwestie jak trener, sprzęt – to wszystko również sprawia, że my możemy być wyżej. Możemy pływać szybciej, biegać szybciej, skakać dalej, rzucać dalej. Mamy ludzi, którzy z nami współpracują, widzą nas na co dzień, wprowadzają zmiany w czasie rzeczywistym do treningu. Bo czasem wystarczy, że trener coś zaobserwuje. Plan treningowy to jedno, realizacja to drugie, a efekt to rzecz kolejna.

Wszystko jest ważne. Więc ja naprawdę kompletnie nie rozumiem, dlaczego stało się, jak się stało. Ale to też nie tak, że to się dzieje tylko teraz. Mówimy o schemacie, który jest powielany od wielu, wielu lat. I nie tylko w kajakach, bo dotyczy również wielu innych dyscyplin. Popatrzymy na igrzyska w Paryżu. Brak sparingpartera w przypadku zapaśnika. Zamieszanie z powołaniami, jeśli chodzi o szpadzistki. To są bardzo dziwne sytuacje, które nie powinny mieć miejsca.

Szczególnie, że potem opinia publiczna was rozlicza. Kibice mówią, że było mało medali, że ktoś zawiódł. A nie wiedzą, jak od środka wygląda sytuacja danych zawodników.

Ale taka krytyka bywa prowokowana – bo ja się na przykład dziwię Ministerstwu Sportu, które pokazało tabelkę, ile zostało środków wydanych. Bo ludzie myślą, że to wszystko poszło na olimpijczyków. W przypadku kajakarzy było to, o ile się nie mylę, z 46 milionów złotych. Na 15 zawodników i kilkunastu trenerów, tak? No nie do końca. To zostało zainwestowane na dzieci, na młodzież, na kajakarstwo juniorskie, młodzieżowe, seniorskie. I na koniec dopiero mamy tę wisienkę na torcie, w postaci grupy olimpijskiej.

Przekaz jest zatem dziwny. I statystycznego Kowalskiego te liczby mogą faktycznie denerwować. Dziwne jest też to, że że nie ma współpracy między Ministerstwem Sportu, Polskim Komitetem Olimpijskim i Polskimi Związkami Sportowych w celu wyjaśnienia, jak to po prostu wszystko wygląda.

Polski Komitet Olimpijski nie ma nic wspólnego z naszymi przygotowaniami, z naszym szkoleniem do samych igrzyskach. Oni tylko nas akredytują, wysyłają na igrzyska, dostarczają sprzęt w postaci olimpijskich dresów reprezentacyjnych. Ale jeśli chodzi o trenowanie: to wszystkie środki idą z Ministerstwa Sportu. A później te środki rozdziela odpowiedni związek sportowy. Takiej informacji na przykład brakuje w tym, co zostało przedstawione przez ministra Sławomira Nitrasa.

A suche liczby mogą dawać błędne wrażenia.

Papier przyjmie wszystko, prawda? I można naprawdę, pomimo tego, że są to dokładne wyliczenia, tak nimi manewrować, że człowiek, który to czyta i się w tym nie obraca, rzeczywiście będzie łapał się za głowę.

Skoro jesteśmy przy pieniądzach. Jakbyś miał policzyć, ile musiałeś wyłożyć z własnej kieszeni w ciągu ostatnich lat na wyjazdy, przygotowania, sprzęt?

W ciągu ostatnich lat? Podejrzewam, że z 300 tysięcy złotych. Sam tegoroczny sezon mnie kosztował 110 tysięcy. Jeszcze nie zawarłem w tym kosztów, za które płaciłem gotówką. Tu akurat nie wyjdzie dużo, bo z 10 tysięcy. Ale w tej kwocie brakuje też na przykład tego, że tata mi zrobił trzy modele kajaków. A jeden kajak kosztuje 2700 euro.

Byłem też na zgrupowaniu w Australii, gdzie miałem stłuczkę, nie ze swojej winy. Policja nie zgodziła się przyjechać na miejsce. Powiedziała, że skoro nikomu nic się nie stało, to mamy spisać oświadczenie. Tak też zrobiliśmy. W momencie zwracania samochodu, okazała się, że firma, z której go wypożyczyłem, nie do końca chce te papiery przyjąć. Mimo tego, że wszystko jest ubezpieczone, a osoba, z którą miałem stłuczkę, przyznała się do spowodowania wypadku.

To wszystko teraz ciąży na mnie. Czekam na informacje, czy jestem wolny, czy będę musiał zapłacić 11 tysięcy dolarów australijskich. To też wpływało na moją psychikę, jako zawodnika. Bo nie wiesz, czy nagle nie dostaniesz informacji drogą drogą mailową, że ściągają ci z karty taką kwotę.

Ale tu nie chodzi nawet o wydane pieniądze. Bo wydawanie pieniędzy na siebie, na swoją pasję nie stanowi problemu. Jeśli przecież nie miałbyś pieniędzy, to po prostu byś ich nie wydał. Problemem jest za to, że środki finansowe są wydawane w nieodpowiedni sposób.

Ja nigdy nie powiem, że w polskim sporcie brakuje pieniędzy. Bo akurat czasami odnoszę wrażenie, że mamy ich nawet… za dużo. Brakuje jednak logicznego wydawania w momentach, kiedy rzeczywiście potrzebujemy nagle kupić kajak, wymienić wiosło, zaopatrzyć się w jakiś sprzęt. U nas za to robi się przetargi. Zamawia się wszystko w tym samym czasie dla wszystkich. Mieliśmy na przykład taką sytuację, że rzeczy zimowe dostaliśmy w lecie. A letnie dostaliśmy zimą. Bo akurat tak zostały rozpisane konkursy. Co jest oczywiście kompletnie bez sensu.

Związek, któremu zależy na dobrych wynikach zawodników, powinien jakiś procent wydatków pokryć. Więc jak to wyglądało u ciebie?

U mnie? Jeśli chodzi na szkolenie, to zapłaciłem za siedmiotygodniowe zgrupowanie w Australii sam. Przeloty kosztowały mnie 13 tysięcy. Do tego trzeba dodać mieszkanie, wynajęcie samochodu, jedzenie. W przypadku opłacenia treningów udało się sprytnie zakombinować, że podłączyliśmy się pod budżet Klaudii Zwolińskiej. I tak to zostało nieoficjalnie rozliczone. Albo jeszcze nawet nie wiem, czy już zostało, czy nie.

Więc ciężko mi oszacować, ile wydał Związek, bo nie mam takiej tabelki. Ale mam tabelkę z 2012 roku, bo akurat przez przypadek księgowa z Polskiego Związku Kajakowego mi ją wysłała. Widnieje w niej, ile kosztowały moje przygotowania do igrzysk w Londynie. To kwota w okolicach 620 albo 640 tysięcy złotych. Jak ją zobaczyłem, to myślałem, że ktoś się pomylił o jedno zero.

Tę tabelkę prawdopodobnie na dniach wrzucę do sieci, żeby ludzie zobaczyli, jak to wygląda i jak papier może przekłamywać. Bo mając 640 tysięcy do dyspozycji, byłbyś w stanie przygotowywać się przez trzy, cztery sezony. Kupować sprzęt na bardzo wysokim poziomie. Ale wtedy, jakbyś rzeczywiście traktował te pieniądze jak swoje własne. Czyli analizował każdą złotówkę w rękach, zanim nią zapłacił. Jeśli jednak pieniądze pochodzą z budżetu państwa, to mam wrażenie, że nikt nie przykłada do nich uwagi. Przyszły, to przyszły. Wydajemy, dzięki, cześć.

Albo część tych 640 tysięcy złotych nie została wydana bezpośrednio na ciebie, albo ta kwota została po prostu bardzo łatwo przepalona.

To raczej informacja publiczna, z racji, że środki są publiczne. Więc myślę, że każdy może zwrócić się do odpowiednich wniosków sportowych, z prośbą o informacje, jakie środki zostały wydane, na konkretnego zawodnika, albo na konkretną grupę. Myślę, że to powinno być jak najbardziej jawne.

Jesteś już doświadczonym zawodnikiem. Jakbyś miał ocenić: cokolwiek w twoim środowisku ruszyło do przodu od czasu igrzysk w Londynie, w kwestii wsparcia zawodnika?

Nie, jest cały czas to samo. W Londynie też były problemy sprzętowe, problemy trenerskie. Nic się nie zmieniło. Więc dla mnie właśnie na mówienie, że rozliczamy Paryż, że nadszedł czas, aby z tym wszystkim skończyć, jest już dawno, dawno za późno.

Ja stawiam, że nawet nie od Londynu, tylko praktycznie od zawsze jest dokładnie tak samo. Bo to są problemy systemowe. Ich nie da się rozwiązać takimi rozliczeniami typu, że ktoś pojechał sobie na wycieczkę na igrzyska, że pieniądze zostały wydane i niekoniecznie trafiły do zawodników. Bo za długo się to wszystko dzieje i trzeba działać w inny sposób.

Weźmy na przykład taką sytuację, że zawodnicy, ba, trenerzy muszą wydawać prywatne pieniądze na szkolenie, bo środki z ministerstwa przychodzą dopiero w marcu. Gdzie dla kajakarza najważniejszy okres treningowy trwa od grudnia do kwietnia. Wtedy, że tak powiem, zbroimy się najmocniej. Mamy masę ciężkich, długich treningów. A musimy też nadążać za pogodą. Bo w Polsce jest po prostu zimno i trenować na wysokim poziomie się nie da. Więc trzeba wyjechać. Najbliżej mamy Francję, Pireneje. Są też Emiraty, Australia, Nowa Zelandia, Brazylia. I tam musimypodróżować. Więc fakt, że środki do związku sportowego trafiają w marcu, jest dla nas bardzo uciążliwy.

Gdybym ja się zaczął przygotowywać w marcu, to nie zdążyłbym na nic. Może na zawody we wrześniu, jakiekolwiek, byłbym w stanie zbudować sensowną formą. A co stałoby się z pierwszą częścią sezonu?

Kiedy doszło do ciebie, że walczysz z wiatrakami?

W 2019 roku. Dlatego na Youtube będę chciał przedstawić swoją historię na przełomie lat 2019-2024. Bo właśnie na początku tego okresu dano mi do zrozumienia, że jestem piątym kołem u wozu. Ale to też było mi uświadamiane od zawsze. Mam masę takich dziwnych perypetii. Jeszcze jako junior w ogóle wylatywałem z kadry.

Z jakiego powodu? Miał miejsce problem z kwalifikacjami do reprezentacji, bo pewne zasady były troszeczkę niejasne. Zadałem na forum niewygodne pytanie trenerowi, skoro jako zawodnicy dostaliśmy możliwość, żeby tę kwestię poruszyć. A trener zwyzywał mnie od debili. Ja jako gówniarz w ogóle nie potrafiłem się ugryźć w język. I też mu odpowiedziałem, że jest debilem. I – jak wspomniałem – zostałem wyrzucony z reprezentacji. Przez dwa, trzy tygodnie byłem zawieszony w prawach zawodnika. Zabrano mi tym samym możliwość startu na mistrzostwa świata.

Można jednak powiedzieć, że do reprezentacji przywrócono mnie w ostatniej chwili. Oczywiście musiałem najpierw pójść na kolanach do tego trenera i go przeprosić. Pojechałem potem na te mistrzostwa świata. Wygrałem je. Ten gościu nie przyłożył do tego palca. A potem oczywiście pierwszy mówił, że to jest jego zasługa.

Więc, mówię, do takich rzeczach jestem od najmłodszych lat przyzwyczajony. „Always pod górę”.

Można powiedzieć, że od kilkunastu lat płacisz za kwestie osobiste, za to, że ktoś cię nie lubi?

Trudno mi powiedzieć, czy ktoś mnie nie lubi. Bo to nie jest tak, że ja jako jedyny za coś dostaję. Ale jestem też młody, zdrowy. Jeszcze sobie w życiu zarobię pieniądze. Tylko że bycie sportowcem jest bardzo krótkim epizodem w życiu. I nie ma co się oszukiwać, że wszystko determinuje nasz wiek.

Więc masz jedną szansę, żeby być dobrym sportowcem. Jeśli chcę startować na wysokim poziomie, to muszę w siebie inwestować. I z tym absolutnie nie byłoby problemu, gdyby nie to, że przewala się masa pieniędzy, która powinna iść na zawodników, a nie idzie.

ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl

Wszystkie afery, które wychodzą ostatnio, sprawiają, że jako rodzic możesz pomyśleć: „dziecko to się co najwyżej opłaca wysłać na siatkówkę”. Bo w prawie każdym sporcie olimpijskim są jakieś przekręty i dziwne akcje.

Tak, tak jest wszędzie.

Sport to najlepsza rzecz, jaką możesz dać dziecku. Jednocześnie jednak sport wyczynowy oznacza bardzo dużą rywalizację. Zarówno między zawodnikami, jak i między rodzicami tych zawodników. Tam rzeczywiście jest po prostu ciężko. Ja wspominałem w wideo na Youtube, że swojego dziecka absolutnie do jakiekolwiek sportu wyczynowego bym nie puścił. Mając wiedzę, co się w nim dzieje. Nie chciałbym, żebym moje dziecko musiało się z tym wszystkim mierzyć.

Sport jako taki to inna sprawa. Posiadanie swojej pasji, robienie czegoś dla siebie, poprawianie sprawności własnego ciała – to wszystko fantastyczne rzeczy. I jeśli możemy na nich zarabiać, to w teorii mówimy naprawdę o pięknej pracy. Ale też pracy, która wiąże się z wieloma trudnymi rzeczami. Rodzice, którzy nie chcą pchać swojego dziecka do sportu, mogą mieć właśnie takie zmartwienia. Bo liznęli trochę tych środowisk, przejechali się na działaczach.

A wyszkolenie zawodnika kosztuje również masę czasu. Naprawdę nie ma dużo sportowców, którzy przeszli przez to całe sito. Od młodzika, przez juniora, młodzieżowca, aż do seniora. A potem jeszcze zdobywali medale mistrzostw kraju czy medale na igrzyskach olimpijskich. Tak naprawdę na palcach jednej ręki można policzyć zawodników, którym udało się przejść przez wspomniane etapy, dostać się na igrzyska, a jednocześnie czerpać radość, że mogli to wszystko robić.

W twoim przypadku przygoda ze sportem się już zakończyła?

Na razie ani nie mówię pas, ani nie mówię, że będę jeszcze długo startował. Ja na treningi dalej chodzę. Od igrzysku ominąłem tylko jeden. I to tylko z tego względu, że źle sobie dzień wtedy poukładałem. Raz miałem też tak, że musiałem popołudniowy trening zamienić na poranny, i na odwrót. To tyle z jakichś absencji.

Nie powiem, że trenuję z taką iskrą, zapałem jak kiedyś. Bo moje serce sportowe jest absolutnie złamane. Ale dalej nie składam broni. Sezon jeszcze trwa. Za tydzień mamy mistrzostwa Polski w Krakowie, potem mamy Puchary Świata. Nie mówię, że będę tam startował, bo szczerze mówiąc: serdecznie nie mam na to ochoty. Ale chcę sobie w ogóle stworzyć szansę, żeby mieć możliwość startowania w dalszej części sezonu. Bo bez treningów takiej możliwości by nie było.

W tym momencie jednak to wszystko kompletnie mnie nie cieszy.

ROZMAWIAŁ KACPER MARCINIAK

***

Na kanale Youtube Mateusz Polaczyk planuje w najbliższym czasie opowiadać swoją historię, z naciskiem na to, co działo się w jego życiu sportowym od 2019 roku. Zachęcamy do śledzenia jego materiałów, a poniżej zamieszczamy pierwszy z nich.

***

Czytaj więcej o polskim sporcie:

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Igrzyska

Ekstraklasa

„Jeśli dobrze mu podasz, będzie skuteczny”. Czy Nsame da wiele Legii Warszawa?

Jakub Radomski
10
„Jeśli dobrze mu podasz, będzie skuteczny”. Czy Nsame da wiele Legii Warszawa?

Komentarze

29 komentarzy

Loading...