Natalia Kaczmarek była jedyną polską przedstawicielką lekkoatletyki, która przywiozła medal z igrzysk w Paryżu. Dziś w studiu Kanału Zero brązowy krążek olimpijski mogli na własne oczy zobaczyć Tede oraz Wuwunio. Spisaliśmy dla was poranną rozmowę polskiej biegaczki z dwójką sympatycznych prowadzących. W luźnej formie, ale podkreślamy: merytoryki też nie zabrakło.
TEDE I WUWUNIO: Długo pracowałaś na ten medal?
NATALIA KACZMAREK: Każdy sportowiec powiedziałby to samo, czyli: na medale pracuje się całe życie. Ale myślę, że jeśli chodzi o ten konkretny sukces, to ostatnie dwa lata wymagały bardzo ciężkiej pracy.
W światowej czołówce o wyniku decydują detale. Każda z was stara wyrwać się te dwie dziesiąte, jedną dziesiątą sekundy. Gdzie szukacie pola do poprawy? Jak wygląda ten wyścig zbrojeń, który musi mieć miejsce?
Jeżeli chodzi o buty, to nic nie zależy od nas, bo robią je marki odzieżowe. Mają one jednak bardzo określone zasady, co do tworzenia obuwia. Przed igrzyskami w Tokio miał miejsce spory przeskok technologiczny. W butach zaczęto używać wkładek karbonowych.
Żeby były lżejsze?
Tak, marki nieustannie starają się robić coraz lżejsze buty. Ale karbon też świetnie oddaje energię. Dzięki czemu wyniki bardzo się na świecie poprawiły. U nas jeszcze nie tak mocno, ale w przypadku biegów przez płotki – tam padają rekordy świata.
Pamiętasz, ile wynosi rekord globu na 400 metrów, czyli twoim dystansie?
47.60. Według mnie jest nieosiągalny. Nie widzę obecnie zawodniczki, która byłaby w stanie go pobić.
A z kiedy on pochodzi?
1985 roku.
Czyli wtedy nie było jeszcze tych butów…
Ale były inne technologie! (śmiech) Tak szczerze: nikogo nie złapano, choć wiadomo, że kontrole antydopingowe wyglądały trochę inaczej, tak mi się przynajmniej wydaje. Jednak raz jeszcze: nikt nie został przyłapany na dopingu, więc nie chcę nikogo osądzać.
W Paryżu sięgnęłaś po swój trzeci medal olimpijski. Ale z racji, że zdobyłaś go w konkurencji indywidualnej – uważasz go za najcenniejszy?
Trudno porównywać. Każdy medal zdobywałam na innym etapie kariery. Były krążki młodzieżowych imprez, potem krążki ze sztafet, później te drużynowe na igrzyskach, podia mistrzostw Europy oraz świata w biegach indywidualnych, no i wreszcie brąz w Paryżu. Myślę, że te wszystkie osiągnięcia pokazują drogę, którą przeszłam od początku kariery.
Treningi na 400 metrów są wręcz katorżnicze. Jakbyś mogła je opisać: ile razy na treningach trzeba przebiec to jedno kółko?
Tak się składa, że 400 metrów na treningach przebiegłam łącznie… zero razy. Jeśli chodzi o przygotowanie do zawodów: skupiamy się na innych odcinkach. Krótszych, czyli 50, 60 metrów. I dłuższych, gdzie maksymalny wynosi 500 metrów. Treningi są oczywiście bardzo ciężkie. Raczej nie skupiamy się na liczbie kilometrów, ale odcinkach tempowych, pokonywanych na prędkościach startowych, albo nawet szybszych niż startowe. Między nimi są przerwy. Czasem wynoszą minutę, czasem dwie minuty, zależnie od etapu sezonu.
Laikowi trudno to zrozumieć: czemu nie biegacie na treningach 400 metrów?
Przede wszystkim trenujemy szybkość oraz wytrzymałość szybkościową. A do tego służą właśnie krótsze odcinki. To specyficzne ćwiczenia, które mają poprawić naszą szybkość. Na 400 metrów to ona jest kluczowa. Natomiast dlaczego w ogóle nie biegam 400 metrów? W teorii mogłabym to robić, ale myślę, że psychicznie nie zadziałałoby to na mnie dobrze.
400 metrów jest naprawdę bardzo ciężkie. Teraz mój organizm znosi ten dystans trochę lepiej. Ale miałam taki okres w karierze, że wymiotowałam po każdym starcie na zawodach. I z trzydzieści, pięćdziesiąt minut zajmowało mi dojście do siebie. To jest aż taki wysiłek.
Słyniesz z tego, że masz świetną końcówkę dystansu. Kiedy na ostatnich 100 metrów wyprzedzasz drugą zawodniczką, to dlatego, że tamta zwalnia? Czy ty przyspieszasz?
Wszystkie zwalniamy. Nie ma możliwości, żeby na ostatniej setce utrzymywać prędkość. Więc kiedy widzicie, że jedna zawodniczka jest wyprzedzana, to dlatego, że bardziej zwolniła (śmiech).
Chcielibyśmy poruszyć inną kwestię. W 2020 roku myślałaś o zakończeniu kariery. Co sprawiło, że tego nie zrobiłaś?
Trudno powiedzieć. Nie chciałam się poddać. Wiedziałam, że nie pokazałam wszystkiego, co mogłam pokazać. Przyszedł też Covid, co mnie trochę uratowało. Nie jeździliśmy na zgrupowania, siedzieliśmy więcej w domu. Powiedziałam: okej, teraz jest spokojniej, to dam sobie szansę. Potrenuję i zobaczę, jak dalej będzie mi to wychodzić.
A teraz masz już wakacje?
Jeszcze nie, dalej startuję. W najbliższą niedzielę wystąpię na Memoriale Kamili Skolimowskiej. To super impreza, na której będę mogła zobaczyć się z polskimi kibicami. Potem czekają mnie jeszcze dwa starty, więc wolne będę miała dopiero 1 września. Nie powiem, trenuję się teraz dość ciężko, bo motywacja po igrzyskach trochę spadła.
Dostrzegasz większe zainteresowanie lekkoatletyką w Polsce po swoich sukcesach?
Wydaje mi się, że generalnie w ostatnich latach zainteresowanie lekkoatletyką wzrosło. Więcej ludzi nas ogląda, więcej ludzi przychodzi na mityngi. To mnie bardzo cieszy. Oczywiście podchodzą też do mnie młodzi ludzie. Gdyby któryś z nich zaczął dzięki mojej osobie trenować, byłabym z tego bardzo dumna.
Pamiętam, jak ostatnio na stadionie była grupa dzieci, która zapytała mnie o zdjęcie. To było przeurocze, bo wszystkie chciały mnie przytulić. Widziałam też, że obserwują mój trening. Patrzą z zaciekawieniem, jak biegam. Była to bardzo pozytywna sytuacja.
Nie każdy wie, ale mała Natalia zaczynała od pomocy tacie w tartaku o piątej rano.
Nie, nie była to już mała Natalia, chodziłam do gimnazjum. Ale faktycznie na wakacjach poszłam do tartaku. Tata chciał mi pokazać, jak to jest ciężko pracować, wstawać rano, wypełniać swoje obowiązki. Spędziłam w ten sposób kilka tygodni. Pewnie traktowano mnie trochę ulgowo, skoro mój tato był szefem. Uznałam jednak, że to nie jest dla mnie i chcę iść w innym kierunku. Sport zaczął się trochę później.
Kiedy i w jaki sposób?
Moja siostra trenowała przede mną i była całkiem niezła. Można powiedzieć, że uważano ją za utalentowaną lekkoatletkę. Chciałam również zacząć biegać, ale to nie było proste, bo pochodzę z bardzo małej miejscowości, gdzie nie było trenera, klubu i generalnie większych perspektyw. Więc ja dopiero zacząłem na poważnie trenować w liceum.
Nie jest to specjalnie złożona historia. Wzięłam udział w biegu przełajowym na zawodach szkolnych. Rywalizowały w nich również zawodniczki ze szkół sportowych, więc kiedy zapytałam koleżanek, to powiedziały, że za bardzo nie ma z nimi szans. Ale skończyło się tak, że to ja wygrałam. Potem podszedł do mnie trener, Tomasz Saska. Zapytał się mnie, czy coś trenuję. Powiedziałam, że nie. Ale wkrótce się to oczywiście zmieniło. To był 2013 rok.
Na co dzień jesteś też żołnierzem, pełniącym czynną funkcję w Centralnym Wojskowym Zespole Sportowym. Jak łączysz to z lekkoatletyką?
Wiadomo, że jako sportowcy pełnimy bardziej funkcje reprezentatywne. Ale uważam, że sport i wojsko ma ze sobą sporo wspólnych cech, jak dyscyplina. Jako czynni zawodnicy jesteśmy w tak zwanej „armii mistrzów” w Centralnym Wojskowym Zespole Sportowym. Naszym zadaniem jest reprezentowanie naszego kraju na arenie międzynarodowej i zachęcanie innych do służby wojskowej.
Między tobą a twoim partnerem, Konradem Bukowieckim, istnieje pewne poczucie rywalizacji?
Myślę, że zupełnie nie. Jest między nami przede wszystkim duże wsparcie. Bardzo dobrze się rozumiemy przez to, że oboje jesteśmy sportowcami. Konrad mnie teraz bardzo wspiera, w momencie, kiedy odnoszę większe sukcesy, a on ma problemy z kontuzjami. Ja nie pozostaję dłużna. Idziemy razem w tym samym kierunku.
Przejdźmy do sedna sprawy. Czy bycie lekkoatletą jest opłacalne?
Ja nie narzekam. Są oczywiście sporty bardziej opłacalne, jak piłka nożna i siatkówka. Ale uważam, że lekkoatletyka nie stoi źle. Istnieją również dyscypliny zdecydowanie mniej popularne i gorzej finansowane. Powiem tak: gdybym poszła do innej pracy, to nie zarobiłabym tyle, ile na bieganiu.
Masz 26 lat. Wiadomo, że wiek w sporcie się obecnie wydłuża. Ale jak myślisz: ile będziesz jeszcze w stanie zdobywać medale?
Nie mam pojęcia. Wiadomo, że u kobiet dochodzi sprawa potomstwa. Jeśli chcesz je mieć w miarę wcześniej, to też musisz w odpowiednim wieku zakończyć albo przerwać karierę. Ale są dziewczyny, które mają trzydzieści parę lat i biegają na wysokim poziomie. Ja na pewno będę chciała trenować do kolejnych igrzysk, a potem zobaczymy. Wiadomo, że w sporcie nie ma nic pewnego. Trzeba dbać o regenerację, rozkładanie sił. Obecnie mogę trenować bardzo ciężko, ale zakładam, że za klika lat będę musiała trochę poluzować, bo moje osiągi zaczną spadać. Ale myślę, że do 35. roku życia – jeśli zdrowie dopisze – będę w stanie startować.
Wróćmy jeszcze do igrzysk w Paryżu. Musimy cię spytać o kartonowe łóżka.
One są bardzo wygodne!
Ale jak ktoś jest wysoki…
W wiosce olimpijskiej mieszkali przedstawiciele wszystkich dyscyplin, ludzie o różnych gabarytach. Ważący czasem grubo ponad sto kilogramów. Warto też dodać, że takie same łóżka mieli olimpijczycy również na igrzyskach w Tokio. W wiosce w Paryżu było też miejsce, w którym pod ciebie przygotowywali materac, jeśli był za miękki, czy za twardy.
A jak wygląda twój typowy dzień startowy?
Wszystko zależy od tego, kiedy są zawody, ale zazwyczaj mają miejsce wieczorem. Więc ja staram się wstać bez presji budzika, żeby się po prostu wyspać. Potem idę na śniadanko. Staram się w dzień startowy jeść lekkostrawnie. Szczególnie że – jak mówiłam – miewam problemy żołądkowe po biegu. Kiedy mowa o obiedzie, to jem na przykład grillowanego kurczaka z ryżem albo makaronem. Ma to miejsce pięć godzin przed rozgrzewką.
Rozgrzewam się natomiast około półtorej godziny przed startem. Później wchodzę do tak zwanego call roomu. I od tamtego czasu jesteśmy już sami i czekamy na wyścig.
A jaka atmosfera panuje przed startem? Jedna zawodniczka kompletnie nic nie mówi, a druga cały czas coś gada?
W trakcie rozgrzewki każda zawodniczka ma swoje metody. Ja akurat lubię rozmawiać. Więc jeśli mogę to robić, to z tego korzystam. Pozwala mi to rozładować napięcie. Ale są też takie zawodniczki, które słuchają muzyki, albo po prostu milczą, bo nie lubią wdawać się w dyskusje przed zawodami. Myślę, że to normalne. Każdy potrzebuje czegoś innego. Ale generalnie dziewczyny są bardzo miłe. Mam dobry kontakt zarówno z koleżankami ze sztafety, jak i zawodniczkami z zagranicy.
Wiadomo, że czasy się zmieniają, pojawia się wiele feminatywów. Dlatego chcielibyśmy cię zapytać – czy Natalia jest sportowcem, sportsmenką, sportowczynią?
Ja nie mam problemu z różnymi określeniami. Na pewno nie podoba mi się „sportowczyni”. Brzmi według mnie bardzo dziwnie. Sportsmenka jest w porządku. To faktycznie forma żeńska. Natomiast sportowczyni? Jest według mnie bardzo nienaturalne. Ale sportsmenka mi się podoba.
Jak następnym razem się spotkamy, na pewno będziesz miała więcej medali. Ale istnieje też obawa, granicząca z pewnością, że Natalia będzie miała inne nazwisko.
Zgadza się. Przyjdę już jako „ktoś inny” (śmiech).
ROZMAWIALI TEDE I WUWUNIO
Fot. Newspix.pl