Polscy siatkarze grają w półfinale igrzysk z Amerykanami. Dla trenera rywali, Johna Sperawa, to piąte kolejne igrzyska. Dlaczego format turnieju sprzyja Amerykanom? Skąd decyzja o wysłaniu rezerw na turniej Ligi Narodów i zamknięciu się w ośrodku w Anaheim? Które dwa mecze chciałby rozegrać jeszcze raz? Dlaczego lider jego drużyny bywa rozchwiany emocjonalnie? Co podziwia u Polaków? Na te pytania odpowiada Speraw w rozmowie z Weszło. Pod rozmową znajdziecie też zapowiedź samego meczu. Kuba Lewandowski z podcastu „Szósty Set” analizuje Amerykanów. Rozkładamy też na czynniki pierwsze ich wyjściową szóstkę, która na razie w Paryżu spisuje się bardzo dobrze.
Jakub Radomski: To dobrze, że na paryskich igrzyskach rozgrywa się o dwa spotkania mniej?
John Speraw, trener reprezentacji USA: Dla nas na pewno tak. Trzy spotkania w grupie, a później od razu ćwierćfinały. Nie grasz codziennie, tylko co kilka dni. To premiuje drużyny weteranów, mające w składzie doświadczonych, starszych zawodników. Czyli takie jak nasza. Mogę powiedzieć więc, że to bardzo dobry format dla nas.
Przygotowywaliście się do tego turnieju specyficznie. Gdy poleciałem na pierwszy turniej Ligi Narodów do tureckiej Antalyi, oglądałem w nim amerykańskie rezerwy. Jeszcze wcześniej ogłosił pan skład na igrzyska w Paryżu, jako pierwszy ze wszystkich szkoleniowców. Zamknęliście się w ośrodku w Anaheim i tam wykuwaliście formę.
Uważam, że podjęliśmy świetną decyzję. Patrzyliśmy na to, w jakiej dyspozycji byli zawodnicy. Liczyliśmy, ile spokojnego treningu potrzebują, by być w najwyższej możliwej formie podczas Paryżu. W USA igrzyska to wyjątkowa impreza, być może jeszcze ważniejsza, niż dla większości innych państw. Są absolutnym priorytetem. Nie było sensu lecieć najmocniejszym składem najpierw do Turcji, później wracać do USA, grać w Kanadzie, a później podróżować na Filipiny. To byłby za duży przeskok w różne strefy czasowe.
Gdybyśmy nawet zakwalifikowali się do turnieju finałowego Ligi Narodów, nie wysłalibyśmy do Polski najsilniejszej drużyny. Cel był jeden – Paryż, a tam najlepszy możliwy wynik. Jesteśmy na dobrej drodze do jego osiągnięcia.
Porozmawiajmy o pana kluczowych zawodnikach. Z czego wynika to, że znany z występów w PlusLidze Torey DeFalco jest w stanie poprowadzić zespół do wygrania spotkania, ale potrafi też ciągnąć innych ze sobą na dół?
Rozmawiałem z nim wiele razy na ten temat. Po pierwsze, chcę wyraźnie zaznaczyć, że ja osobiście nigdy w niego nie zwątpiłem i nie zwątpię. To znakomity siatkarz. To też przykład człowieka, który ma zakodowane w głowie coś w stylu: „Chcę być wielki”. Czasami: „Muszę być wielki”. On różnie reaguje w sytuacjach, gdy nie dzieje się dobrze, ale wynika to z tego, że stawia sobie bardzo wysokie oczekiwania i frustruje się, kiedy w swojej opinii nie potrafi ich spełnić. DeFalco nieustannie myśli o tym, żeby być najlepszy, jak tylko się da.
To może być zaleta, ale też wada.
To człowiek, który kocha współzawodnictwo, potrzebuje go. A podczas meczów wściekle chce zwyciężyć. Bywa, że trzeba nad tym popracować, ale uważam, że raczej jest to zaleta.
John Speraw, trener Amerykanów
Atakujący, Matthew Anderson, sprawia natomiast wrażenie człowieka, żyjącego w swoim świecie.
To fantastyczny człowiek. Nieprzypadkowo mówię o warstwie ludzkiej. Z Andersonem znamy się dobrze od kilkunastu lat i to jest gość, z którym można porozmawiać o wszystkim: o siatkówce, o życiu, o relacjach, o dzieciach. On zawsze cię zrozumie, tylko potrzebuje poczuć zaufanie, żeby się otworzyć. A jako zawodnik? Niebywały profesjonalista, oddaje się totalnie siatkówce. Trenowanie go to czysta przyjemność. Mam też do niego wielki szacunek, bo wiele przeszedł w życiu. Potrafił powiedzieć publicznie, że walczy z depresją.
Przed wami mecz z Polską. Dziwiło pana to, że nasz zespół w poprzednich igrzyskach nie potrafił pięć razy z rzędu przejść ćwierćfinału?
Dowiedziałem się o tym kilkanaście dni temu, gdy przyjechaliśmy do Polski na turniej przed igrzyskami. Od razu przypomniała mi się nasza batalia w ćwierćfinale w Rio.
Batalia? Wygraliście 3:0 i pamiętam, że to był raczej jednostronny mecz.
Skończył się w trzech setach, to prawda, ale to było bardziej wyrównane spotkanie, niż mógłby wskazywać suchy wynik. Dobrze do niego podeszliśmy – serwowaliśmy mocno, a w trzecim secie trochę pokombinowaliśmy na zagrywce i zaskakiwaliśmy Polaków.
Ale wracając do pana pytania – igrzyska są wyjątkową, ale też specyficzną imprezą. Często powtarzam zawodnikom: „O mistrzostwo kraju, czy akademickie NCAA bijesz się co roku i szybko możesz się zrehabilitować. A tu jest zupełnie inaczej. Zawody są co cztery lata, gromadzą największe gwiazdy wielu dyscyplin. To powoduje, że o tym wszystkim się pamięta. Generuje też historie, które pozostają w ludzkich głowach”.
Niech pan zobaczy: niekiedy ktoś ma szansę na tylko jeden start w igrzyskach. Niektórzy startują dwukrotnie, ktoś trzykrotnie, ale bywa, że taki start nie dochodzi do skutku, np. przez kontuzję. To jest dramat. Podobnie, jak sytuacja, gdy ktoś w kluczowym momencie igrzysk myli się o milimetr. Takie coś zostaje długo w głowach i to jest ten ciężar związany z wagą tej imprezy.
W jednym z wywiadów powiedział pan, że są dwa spotkania w roli selekcjonera kadry USA, które chciałby pan móc rozegrać ponownie. Pierwszy mecz – półfinał igrzysk w Rio w 2016 roku, przegrany 2:3 z Włochami. A drugi to półfinał mistrzostw świata z Polakami, z 2018 roku, przegrany w tym samym stosunku. Co się stało w tych meczach?
Zdarzają się spotkania przegrywane w głowach, na poziomie psychologicznym. Ale w tych przypadkach było inaczej. Tutaj decydowały zagrywki przeciwnika albo akcje, w których jedna drużyna trafiała w linię, a druga np. myliła się o milimetr. Nie chodziło o nadmierne emocje czy złe przygotowanie mentalne, ale o kwestie sportowe. Gdy dziś myślę o tych spotkaniach, dochodzę do wniosku, że mogłem podjąć inne decyzje, odnośnie do zmian albo taktyki.
W półfinale mistrzostw świata w 2018 roku obraz meczu uległ zmianie, gdy na boisku pojawił się Aleksander Śliwka i poprawił przyjęcie zagrywki po stronie Polaków.
To prawda. Polacy zaczęli też podejmować lepsze decyzje, i w obronie, i w ataku. Siedzi mi w głowie tamten mecz z Polską, bo graliśmy w 2018 roku znakomicie w siatkówkę. W półfinale mistrzostw świata zagrały ze sobą dwie najlepsze drużyny turnieju. Wiedziałem, że kto zwycięży, ten sięgnie po złoto, i tak też się stało, bo Polska pokonała później 3:0 Brazylię. Gdyby ten półfinał potoczył się inaczej, pewnie bylibyśmy to my.
John Speraw i reprezentanci USA
Z czego wynika to, że wy jako zespół kiedyś nie leżeliście Polakom, bo potrafiliście serwować jak nikt inny na świecie, a nasza drużyna sobie z tym nie radziła, a w ostatnich kilku latach częściej z Polską przegrywacie, mimo że wciąż jesteście znakomici w polu zagrywki?
Dobre pytanie, ale myślę, że nie ma na nie prostej odpowiedzi. Weźmy ten półfinał mistrzostw świata z 2018 roku. Przegraliśmy go z Polską 2:3, decydowały detale, pewne decyzje taktyczne na początku tie-breaka. Nie widzę, by u nas albo u was doszło do jakiejś wielkiej zmiany w systemie grania, choć na pewno, gdy ogląda się polską ligę i patrzy na listy powoływanych do kadry, widać, jak imponująca jest głębia składu. Nam brakuje czasami jakościowych zmienników, a Polska ma wielu dobrych lub bardzo dobrych, często jeszcze młodych siatkarzy.
Pod mecz z Polakami od pewnego czasu ciężko jest się przygotować, bo spodziewasz się, kto wyjdzie w pierwszej szóstce, ale jednocześnie wiesz, że z ławki może wejść kilku gości, a każdy z nich jest w stanie dobrać się do ciebie na kilka sposobów. Wasza liga jest najlepszą albo jedną z dwóch najlepszych na świecie, a w Stanach Zjednoczonych nie ma zawodowej ligi siatkarzy. Bazujemy na rozgrywkach uniwersyteckich, a najlepsi zawodnicy grają w Europie, również w Polsce. Na pewno, gdybyśmy mieli profesjonalne rozgrywki, więcej byłoby zawodników na najwyższym poziomie, a to jeszcze bardziej podniosłoby poziom kadry.
Zawodowa liga jest w USA czymś niezbędnym?
Jak widać, potrafimy osiągać sukcesy, nie mając jej. Teraz jest tak: zawodnicy, którzy się wyróżniają i chcą grać na najwyższym poziomie, muszą się totalnie temu poświęcić. Opuszczają rodzinę co roku na osiem miesięcy. Masz żonę, która niekiedy musi poświęcić swoją karierę zawodową, żeby udać się z tobą do kraju, w którym grasz. To wymaga wielu poświęceń i nie jest łatwe. Stworzenie ligi by to zmieniło i spowodowałoby, że byłoby więcej zawodników, którzy są mniej lub bardziej gotowi na reprezentację. W USA ruszyła liga kobieca. Trzeba jeszcze trochę poczekać na efekty, ale jeżeli ten projekt okaże się sukcesem, jest szansa, że organizatorzy pomyślą: „To teraz zróbmy coś podobnego z mężczyznami”. Nie ukrywam, że taki rozwój sytuacji bardzo by mnie ucieszył.
Musimy go zatrzymać (ale być może zatrzyma sam siebie)
Torey DeFalco
Nie ma chyba innego zawodnika w światowej czołówce, który może równie dobrze pociągnąć swój zespół do pięknej wygranej, jak i ściągnąć kolegów z drużyny za sobą na dno. Fragment o nim z tekstu, który niedawno pisałem i po części dotyczył Amerykanów: „Kiedyś w rozgrywkach uniwersyteckich kibice przeciwnika deprymowali go, gdy szedł na zagrywkę, krzycząc: „Overrated! Ovarrated!”, czyli „Przereklamowany! Przereklamowany!”. Defalco w odpowiedzi zaczął serwować asa za asem. Wtedy wyszło, ale nie zawsze wychodzi”.
Gdy Polska mierzyła się z USA w ćwierćfinale mistrzostw świata w 2022 roku, DeFalco gasł. Tamten mecz mu nie wyszedł, a kiedy zapytałem go w strefie mieszanej, co spowodowało porażkę Amerykanów 2:3, stwierdził, że błędy popełniał sędzia. Próbował przenieść winę na kogoś innego, byle nie była przy nim.
Torey DeFalco (z prawej) podczas igrzysk w Paryżu
I wreszcie sytuacja z ubiegłego sezonu. DeFalco występował w latach 2022-2024 w Asseco Resovii Rzeszów, teraz przenosi się do Japońskiego JTEKT Stings. Fragment tekstu o kruchości wielkich sportowców, który napisałem w kwietniu na Weszło:
Twarz Tomasza Fornala, którą akurat pokazała kamera, była smutna. Reprezentant Polski wydawał się coraz bardziej pogodzony z losem. Trudno było mu się dziwić, bo Jastrzębski Węgiel w rewanżowym meczu półfinału PlusLigi przegrywał z Asseco Resovią Rzeszów 1:2 w setach i 15:21 w czwartej partii. Na twarzach gości powoli pojawiały się uśmiechy. Wiedzieli, że finał rozgrywek jest o krok. Ale „o krok” znaczyło w tym przypadku blisko, a jednocześnie daleko. Fabian Drzyzga wystawił piłkę Toreyowi DeFalco, Amerykanin został zablokowany. Kolejna akcja – znowu wystawa idzie do przyjmującego z USA, ale DeFalco panikuje – uderza w pół siatki. Jastrzębski Węgiel ostatecznie dogania Resovię, broni dwa meczbole i wygrywa partię.
Dochodzi do tie-breaka, w którym gospodarze prowadzą 13:12. Piłka przechodząca, wystarczy ją wbić w parkiet, ale DeFalco fatalnie pudłuje i zamiast remisu 13:13, jest 12:14. Chwilę później Amerykanin idzie na zagrywkę przy stanie 13:14, patrząc od strony Resovii. Komentatorzy zastanawiają się, jak bardzo zaryzykuje. DeFalco uderza nie dość, że lekko, to jeszcze w pół siatki. Genialne widowisko, jedno z najlepszych w PlusLidze w ostatnich latach, skończyło się w absurdalny sposób. Tak, jak nie powinien kończyć się mecz na takim poziomie.
Oskar Kaczmarczyk, trener, asystent i statystyk, które przez lata pracował w reprezentacji Polski, ocenił tamto zachowanie DeFalco tak: – On na tę zagrywkę przy piłce meczowej dla Jastrzębia szedł blady jak ściana. Gdybym był w sztabie i zobaczył jego stan, od razu zasugerowałbym trenerowi, że trzeba człowieka zmienić, mimo że DeFalco normalnie jest bardzo mocny w polu serwisowym. Tutaj wziął piłkę i już jej wyrzut był całkowicie niekontrolowany, taki skrócony. W ten sposób zachowują się zawodnicy skrajnie niepewni siebie.
Okiem eksperta
Kuba Lewandowski, podcast „Szósty Set”
Ćwierćfinały mężczyzn pokazały, że na igrzyskach olimpijskich faza grupowa nie ma aż tak wielkiego znaczenia i prawdziwe granie zaczyna się od 1/4 finału. To też potwierdzili nasi zawodnicy, którzy rozegrali najlepszy mecz w tym roku właśnie w ćwierćfinale ze Słowenią.
Amerykanie to inna drużyna od Słowenii, dużo bardziej bazująca na fizyczności oraz na sile swojej pierwszej akcji i ataku. Statystyki turnieju olimpijskiego pokazują, że Amerykanie mają najwyższą skuteczność ataku ze wszystkich półfinalistów. Ich kolejnym atutem jest ich zagrywka, która, nie licząc naszego zespołu, jest najlepszą wśród pozostałych półfinalistów. Z drugiej strony, Amerykanie popełniają sporo błędów i najsłabiej ze wszystkich półfinalistów neutralizują atuty rywali. Do tej pory na turnieju nikt nie sprawdził ich jeszcze w 100 procentach na przyjęciu, a widać, że w tym elemencie, poza genialnym libero Erikiem Shojim, mają swoje problemy.
W składzie Amerykanów jest większość graczy, których znamy z naszej ligi, a część zagra w PlusLidze w kolejnym sezonie. Najrówniejszym i najgroźniejszym w ofensywie zawodnikiem jest Aaron Russell, który w przyszłym sezonie będzie występował w drużynie z Zawiercia. To do Russella idzie najwięcej trudnych piłek w ataku i on na tym turnieju wygląda najlepiej ze wszystkich przyjmujących. Z drugiej strony – lider Amerykanów, Matthew Anderson, bardzo faluje ze swoją grą, a Torey Defalco, znany z PlusLigi również ze słabości psychicznej w końcówkach setów, potwierdza te wątpliwości w turnieju olimpijskim.
Amerykanie posiadają silniejszą ławkę, niż Słoweńcy, ale ich gracze rezerwowi borykają się z dużymi problemami zdrowotnymi. Ważna rzecz – cztery nasze ostatnie spotkania z Amerykanami wygrywaliśmy, w tym ćwierćfinał mistrzostw świata w 2022 roku oraz finał Ligi Narodów w 2023 roku. W obu tych spotkaniach genialnie prowadził naszą grę rozgrywający Marcin Janusz, którego forma ewidentnie rośnie.
Nawet ostatni sprawdzian przed igrzyskami, dwa tygodnie temu w Gdańsku, wygraliśmy z Amerykanami 3:2, mimo dużych braków w naszej grze. Dlatego to w Polakach upatruję faworyta, szczególnie że USA to zdecydowanie najstarsza drużyna w stawce, a to wychodzi w trakcie długich spotkań. Po Polakach czuć ulgę po przełamaniu ćwierćfinału. Biało-Czerwoni są gotowi na grę w nerwowych meczach. Spodziewam się spotkania bardzo fizycznego, z dużą liczbą asów serwisowych i przewagą ofensywy nad defensywą.
Amerykanie rzucą się na nas zagrywką od początku meczu, ale my z upływem czasu będziemy wykorzystywać lepsze przygotowanie fizyczne i wygramy 3:1.
Typ Weszło – również 3:1 dla Polski
Pierwsza szóstka
Rzadko tak robimy, ale w tym przypadku za najmocniejszy, ale też jednocześnie najsłabszy punkt rywala uznaliśmy tego samego gracza. O tym, dlaczego jest nim Torey DeFalco, pisaliśmy powyżej. Kadra USA jeszcze kilka lat temu nie leżała Polakom, którzy często nie potrafili sobie poradzić z atomowymi serwami z wyskoku. Amerykanie byli w tym elemencie najlepsi i najbardziej wydajni na świecie. Teraz z przyjęciem zagrywki po naszej stronie jest lepiej, ale reprezentanci USA wciąż świetnie serwują. W dodatku – robią to wszyscy.
Maxwell Holt
Wspominany przez Lewandowskiego mecz towarzyski w Gdańsku? Gdy na zagrywce w meczu z Polską pojawił się Russell, również dzięki jego świetnym serwom Amerykanie zdobyli… 10 punktów z rzędu. Turniej olimpijski? W tie-breaku przeciwko Niemcom rywali złamał zagrywką środkowy Maxwell Holt. To był kluczowy moment meczu. W tym samym spotkaniu cztery asy zagrał środkowy Taylor Averill, a po dwa – wspominani już DeFalco i Anderson.
W kadrze USA każdy zawodnik pierwszej szóstki, który idzie na zagrywkę, niemal zawsze uderza mocno z wyskoku. Jankesi w tym elemencie „nie biorą jeńców”.
Z drugiej strony, rzeczywiście problemem kadry USA może okazać się wiek. Zawodnicy pierwszej szóstki mają kolejno: 31, 31, 37, 37, 32, 31 i 35 lat.
Nasz półfinałowy rywal to też mieszanka różnych charakterów. Oto fragment tekstu o Amerykanach, który napisałem przy okazji towarzyskiego spotkania w Gdańsku:
Erik Shoji – wesołek, zarażający otwartością, otwarty na różne rzeczy.
Anderson – jeden z pierwszych znanych sportowców, który opowiedział, że cierpiał na depresję. W reportażu dla „Los Angeles Times” nazwał sam siebie odludkiem.
Rozgrywający Micah Christenson? Chłopak z Hawajów, czasami wydaje się chłodny, w wypowiedziach publicznych dyplomata.
Drugi rozgrywający Micah Ma’a – luzak, gdy robiłem z nim kiedyś wywiad w Katowicach, przyszedł na spotkanie ze słuchawkami na uszach, nucąc piosenkę. Ale i człowiek pełen empatii, bo sam tworzy muzykę i kiedyś napisał nawet piosenkę, by podnieść na duchu cierpiącą z powodu depresji siostrę.
Amerykanie są pewni siebie i niesamowicie zdeterminowani, bo żaden z tych zawodników nie wywalczył w swojej karierze olimpijskiego złota, a Speraw w 2008 roku w Pekinie, gdzie triumfowała reprezentacja USA, był „tylko” asystentem. To jego piąte igrzyska, ale trzecie w roli głównego trenera. Dlatego marzy mu się udowodnienie, że może powtórzyć wielki sukces z Chin jako pierwszy szkoleniowiec.
Amerykanie to doświadczenie, jedność i przekonanie o własnych umiejętnościach. Teraz w ich głowie siedzi dodatkowo, że są o dwa zwycięstwa od upragnionego celu. To mało, ale i dużo.
Fot. Newspix.pl
WIĘCEJ O SIATKÓWCE NA WESZŁO: