Reklama

Kokaina, morderstwa, Pablo Escobar. Jak kartele zawładnęły futbolem

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

29 lipca 2024, 08:21 • 13 min czytania 23 komentarzy

W latach 80. narkotykowy biznes w Kolumbii był warty aż cztery biliony dolarów. Największe kartele z Cali i Medellin (ten drugi prowadzony przez Pablo Escobara) stworzyły królestwo, które trzęsło całą warstwą ekonomiczną w północnej części Ameryki Południowej. Brudna forsa z dystrybucji kokainy była walutą, której obrót wprowadzano praktycznie wszędzie. Plantacje kawy, kasyna, apteki, stacje paliw, więzienia, kluby nocne, domy polityków – to przykłady miejsc, które w szczególności służyły baronom do robienia interesów. Ale czym byłby prawdziwy kartel, gdyby nie inwestycje świadczące o rozrzutności albo demonstracji siły? Właśnie tym były dla nich kluby piłkarskie. Błyskotkami, a z czasem wdzięcznymi pralniami pieniędzy i arenami, na których mocniejszy dosłownie zabijał słabszego.

Kokaina, morderstwa, Pablo Escobar. Jak kartele zawładnęły futbolem

Szlaki dla takich inwestycji przetarł Eduardo Enrique Davila w 1973 roku. Handlarz marihuaną nie tyle kupił klub, co… kupił mistrzostwo dla ukochanego Unionu Magdalena z Santa Marta. Nie starał się nawet tego ukrywać – po prostu zawiózł torbę z pieniędzmi do organizatora rozgrywek. Ten, po „drobnej opłacie” w postaci miliona dolarów, z wyjątkową żarliwością znajdował u innych drużyn różne powody do oddawania walkowerów. Wszyscy wiedzieli, że doszło do przestępstwa, ale przez bardzo długi czas na Davilę strach było podnieść rękę.

Piłkarskie „Narcos”. O krwawej stronie futbolu w rękach karteli

Kartele zmieniły zasady gry. Lata 80. rozkwitem ich działalności w Kolumbii

To było jednak niewiele w porównaniu do działań baronów kokainowych, którzy w 1978 roku zaczęli działać w kolumbijskiej piłce na szeroką skalę. „Szachista”, czyli Gilberto Rodríguez Orejuela przewodzący kartelowi z Cali, zapragnął wpompować część fortuny w Deportivo Cali. Znany klub, który wówczas dotarł do finału Copa Libertadores jako pierwszy w historii Kolumbii. Brat Gilberto, Miguel, nie krył zachwytu, bo obaj od dziecka byli fanatykami „Azucareros”, ale ostatecznie nie wszystko poszło po ich myśli. Właściciele nie przyjmowali zaliczek, łapówek i obietnic na złote góry. Znali reputację braci Orejuela i nie chcieli mieć nic wspólnego z brudnym interesem. Mimo że dostawali listy z pogróżkami i makabryczne zdjęcia poćwiartowanych ofiar, nie ugięli się.

Dlatego kartel zgłosił się do America de Cali, lokalnego rywala Deportivo, który nie był nikomu szerzej znany i nigdy wcześniej nie wygrał mistrzostwa kraju. Deportivo miało w tamtym czasie pięć tytułów, ale na kolejne musiało poczekać do 1996 roku. To był efekt, jaki wywołali bracia Orejeula. Ich pieniądze z produkcji i dystrybucji kokainy pozwoliły stworzyć drużynę, która pięć razy z rzędu sięgała po trofeum w latach 1982-1986. Balans sił w mieście zmienił się nie do poznania.

Reklama

Stąd pochodziły pieniądze kartelu z Cali na finansowanie klubu…

Kartel z Cali nie stawiał sobie ograniczeń. Nagle biedny klub, który tułał się po środku tabeli, zaczął ściągać gwiazdy z innych krajów za duże pieniądze. Do America de Cali trafił choćby Ricardo Gareca (były reprezentant Argentyny, dziś selekcjoner Chile), Roberto Cabanas (kiedyś napastnik Olympique Lyon) czy Julio Uribe (niegdyś świetny piłkarz Cagliari i gwiazda reprezentacji Peru). Nie są to oczywiście nazwiska z pierwszych stron gazet, ale w Ameryce Południowej uznane postacie, których pojawienie się w kolumbijskim klubie uznawano za sensację.

Dopóki królestwo narkotykowe braci Orejuela miało się dobrze, America odnosiła sukcesy. W latach 1985-1987 dostała się nawet trzy razy z rzędu do finału Copa Libertadores, ale wszystkie przegrała. To był jedyny teren, na którym wpływ pieniędzy kartelu był ograniczony do minimum. Gdy klub trafiał na mocną ekipę z innego kraju – wtedy River Plate, Argentinos Juniors i CA Penarol – nie było zmiłuj. Okazywało się, że „Diablos Rojos” mogą być co najwyżej królami na własnym podwórku, choć na dobrą sprawę miało to drugorzędne znaczenie dla biznesów kartelu. Owszem, mogli oświetlić mroczną stronę działania w sporcie zdobyciem najważniejszym trofeum, jednak na końcu liczyło się to, żeby sztucznie podbijać ceny transferów i fałszować wpływy z biletów. To była baza. Wszystko, co ponadto, sprowadzało się do zaspokojenia uczucia dumy.

Piłkarskie dziedzictwo Pablo Escobara. „Król kokainy” zamarzył o byciu Robin Hoodem

Rodrigo Lara, ówczesny minister sprawiedliwości w Kolumbii, wyraźnie potępiał obecność karteli w futbolu. Uważał, że sport nie może łączyć się ze światkiem przestępczym, ale dość szybko się przekonał, że władze w kraju w praktyce nie są w stanie zrobić zbyt wiele. Baroni nie musieli się obawiać, choć tak głośny przeciwnik karteli na dłuższą metę stawał się problemem. Pablo Escobar, który też miał swoje inwestycje w klubach piłkarskich, stwierdził, że Larę najlepiej będzie uciszyć. Na zawsze. W 1984 roku wynajęty zabójca podjechał na motocyklu do samochodu ministra i rozstrzelał go na miejscu.

Escobar, tak jak bracia Orejeula, był świadomy, że przepływ brudnych pieniędzy przez futbol to nie tylko kolejne rozsądne rozgałęzienie interesu, ale też świetna okazja do budowania dobrego PR-u. Wchodząc do klubów z grubymi milionami, legendarny „Król kokainy” kupował przychylność kolumbijskich kibiców. Na początku lat 80. tak było z Atletico Nacional i Bogotą Millonarios, których łącznie dopingują miliony ludzi w Kolumbii. Mając udziały w dwóch miejscach, w Medellin i stolicy, Pablo Escobar chciał zwiększyć swoje szanse na pokonanie kartelu z Cali. W rzeczywistości jednak zdobył mniej mistrzostw kraju, ale za to mógł pochwalić się zwycięstwem w Copa Libertadores w 1989 roku.

Reklama

Pablo Escobar we własnej osobie i jego partnerka

Romans największych baronów narkotykowych z futbolem spodobał się innym, mniej znanym twarzom karteli. Przyjaciel Pablo Escobara, „El Mexicano”, czyli Jose Gacha, w 1986 roku zadeklarował, że może pojechać do Bogoty i zająć się finansowaniem Millonarios. Efekt? Dwa mistrzostwa z rzędu. Wszystko dzięki transferom bardzo dobrych piłkarzy z Argentyny, którzy w stolicy Kolumbii mogli liczyć na bajeczne kontrakty. W tym samym czasie Escobar starał się wybielać swój wizerunek jako hojny inwestor Atletico Nacional. W rodzinnym mieście wydawał pieniądze nie tylko na funkcjonowanie klubu, ale również na nowe mieszkania (ponad 500 budynków) dla ubogich obywateli, budowę szkół, kościołów czy nawet boisk piłkarskich. Wtedy, jako siódmy najbogatszy człowiek na świecie z majątkiem określanym na 30 miliardów dolarów, zamarzył o postawieniu pomnika Robin Hooda z Medellin.

Brutalne metody także w świecie piłki. Zabójstwo sędziego, groźby śmierci dla piłkarzy własnego klubu

Mimo starań Escobara, reputacja futbolu w Kolumbii nie poprawiała się adekwatnie do historycznego, pierwszego sukcesu w Copa Libertadores. Ludzie traktowali ten sport jako nierozerwalną część wojen narkotykowych, które rocznie pochłaniały tysiące ofiar. Sam „Król kokainy” według szacunków organów śledczych z USA miał na sumieniu 10 tysięcy istnień. Przytomne grono Kolumbijczyków poza Medellin nie dało sprzedać sobie historii, że Pablo Escobar jest dobrym i altruistycznym wujkiem z sąsiedztwa. Część kibiców Atletico Nacional miało też świadomość, że jego obecność wiąże się wyłącznie z przedłużeniem kryminalnej działalności i swego rodzaju polerowaniem klejnotu w koronie, który udowadniał, że Escobar miał ogromny wpływ na każdą z warstw państwa. Od sportu, przez sprawy socjalne, po szeroko pojętą gospodarkę i promocję kraju poza Ameryką Południową.

Kolumbia, kolarstwo i Escobar. Jak starszy brat Pablo chciał wygrać Tour de France

Sposób, w jaki Pablo Escobar motywował piłkarzy Atletico Nacional, pozostawiał jednak wiele do życzenia. Cień dokonań klubu z lat 80. jest bardziej makabryczny, niż mogłoby się wydawać. W szatni panowało nawet takie przekonanie, że przerwa w dokładaniu pucharów do gabloty skończy się… kulką w łeb. To „zasługa” haseł, które wpajał drużynie największy baron narkotykowy w Kolumbii: srebro albo ołów, pieniądze albo śmierć. Wszystko po to, żeby zawodnicy, często nie z najwyższej półki ligowej, bali się odpuścić w meczu czy treningu. Dziennikarze pracujący w tamtych czasach przy Atletico przyznawali wprost, że zauważalny brak zaangażowania oznaczał wizytę nieproszonego gościa z tasakiem do ćwiartowania bydła. Przypadków zabójstw piłkarzy nie odnotowano, ale nie można tego samego powiedzieć o sędziach.

Gniew kartelu niewątpliwie ich dosięgnął. W 1990 roku Daniel Cardellino, arbiter z Urugwaju, otrzymał poważne pogróżki po meczu Atletico Nacional w ćwierćfinale Copa Libertadores. Escobar był zły, że nie sędziował na korzyść jego drużyny. Cardellino, w przeciwieństwie do innego sędziego, miał jednak szczęście. Rok wcześniej Deportivo Medellin przegrało mecz z Americą de Cali, a więc bezpośrednio z kartelem braci Orejuela. „Król kokainy” nie miał w tym klubie swoich udziałów, ale za punkt honoru postawił sobie pokonanie największego nemezis. Alvaro Ortega, arbiter tamtego spotkania, zły wynik przypłacił życiem. Jeszcze tego samego dnia został zamordowany, a rozgrywki zostały przerwane. Do zabójstwa, kiedy już został złapany przez policję, przyznał się bliski współpracownik Escobara, John Velasquez. Płatny zabójca z trzystoma ofiarami na koncie, który po odsiadce, co ciekawe, prowadził własny kanał na Youtube z ponad milionem widzów.

Ściana jednego z budynków, jakie Pablo Escobar postawił w rodzinnym sąsiedztwie

W pewnym momencie wojna narkotykowa była tak zażarta, że do bezpośrednich rozliczeń między kartelami zaczęło dochodzić tuż obok boiska. Po meczach członkowie obu grup, Cali i Medellin, zabijali się nawzajem, szukając przeróżnych pretekstów, jak choćby oskarżenia o próby przekupywania zawodników. Paradoks pod koniec lat 80. polegał na tym, że cztery kluby z sześciu realnie walczących o mistrzostwo Kolumbii były kontrolowane przez baronów narkotykowych. Było więc naprawdę krwawo i nikt już nie udawał, że futbol jest najważniejszy. Z biegiem czasu front sportowy przeobraził się w teatr z o wiele ciekawszymi kulisami. Pablo Escobar, jak kilku innych graczy w tym przedstawieniu, był jednocześnie widzem i człowiekiem pociągającym za sznurki. Komu lepiej szło za kulisami, czytaj: na wojnie, ten w danej chwili miał ciekawsze występy na murawie piłkarskich stadionów.

Mrok wokół reprezentacji Kolumbii. Mord na niedoszłym piłkarzu Milanu i szantaż na selekcjonerze

Gdyby ktoś podjął się próby gloryfikowania Escobara, mógłby nadmienić, że wybitna generacja piłkarzy wychowała się na jego boiskach i w kwiecie jego rządów. Pokolenie złożone z Tino Asprilli, Freddiego Rincona czy przede wszystkim Carlosa Valderramy, który w kwalifikacjach poniósł reprezentację Kolumbii do mundialu w 1994 roku. Ale już na turnieju, na ziemi Stanów Zjednoczonych, los spłatał im figla. Bramkarz znany z obrony strzału akrobatycznym skorpionem, Higuita, został zdyskwalifikowany przez związki z kartelem, który specjalizował się w porywaniu ludzi. W dodatku w okresie rozgrywania mistrzostw w Kolumbii panował spory niepokój, po tym jak w 1993 roku zmarł Pablo Escobar. Struktura związku piłkarskiego, w którym „Król kokainy” też miał wiele do powiedzenia, rozleciała się na drobne kawałki. Zapanował chaos, trwała nowa wojna o władzę i tym razem kolumbijski futbol dostał rykoszetem jak nigdy wcześniej.

Wtedy też po raz pierwszy kartele bezpośrednio, bez przykrywki, włączyły się w sprawy sportu narodowego. Po tym jak Kolumbia przegrała mecz otwarcia z Rumunią, w publicznej telewizji został wyemitowany komunikat pod tytułem: „Jeśli Gabriel Gomez zagra w następnym meczu z USA, wyciągniemy fatalne w skutkach konsekwencje”. Nie było jednak wiadomo, kto konkretnie miałby ucierpieć: pomocnik kadry, selekcjoner, a może ktoś inny. W każdym razie Francisco Maturana, wcześniej trener powołany do pracy w Atletico Nacional przez Pablo Escobara, nie ryzykował. Gomez na boisku się nie pojawił, ale „Los Cafeteros” i tak odpadli z turnieju po drugiej porażce.

Twarz, jaką pokazała światu Kolumbia, była zbrukana krwią z wojny narkotykowej. Nie dało się ukryć, że w piłce nożnej karty wciąż rozdają kartele, ale najbardziej przerażający był fakt, że baronowie byli zdolni do samosądów na piłkarzach reprezentacji. Niestety przekonał się o tym Andres Escobar (bez związku z Pablo), który szykował walizki z myślą o transferze do ówczesnego mistrza Europy, AC Milan, ale został zamordowany pod nocnym klubem w Medellin. Zabójca, wystrzeliwując w niego cały magazynek, przy każdym strzale krzyczał „gol”. Nie bez powodu, bo Escobar wpakował piłkę do własnej bramki na wcześniej wspomnianym mundialu, gdy Kolumbia miała jeszcze szansę na zwycięstwo w drugim meczu fazy grupowej z USA. Jego ochroniarz, Humberto Munoz, został wysłany do więzienia na 45 lat, a rodzina Escobara nigdy nie ujrzała odszkodowania w wysokości kilkudziesięciu milionów pesos.

Carlos Valderrama, 111-krotny reprezentant Kolumbii wychowany na ziemiach Pablo Escobara

A to nie wszystko. Gdy wydawało się, że kartele najlepsze czasy mają już za sobą, skoro Pablo Escobar zginął a bracia Orejeula trafili za kratki, na przełomie wieków w Kolumbii baronowie wciąż dawali o sobie przypomnieć. Antony de Avila, napastnik „Los Cafeteros”, po strzeleniu gola dającego kadrze awans na mundial w 1998 roku, zrobił gest będący dedykacją dla kartelu z Cali. Kilku polityków, którzy startowali wtedy w wyborach prezydenckich, potępiło takie zachowanie. W normalnych okolicznościach zyskaliby poparcie, ale niedługo później wycofali się z kampanii i pewnie nawet nie trzeba się domyślać, kto ich do tego zmusił. Co więcej, kilka lat później na Copa America, jedynym w historii w pełni organizowanym i wygranym przez Kolumbijczyków, z groźbami śmierci borykała się Kanada z Argentyną. Obie reprezentacje wycofały się z turnieju, uginając się pod wpływem, a jakże, karteli.

Futbol w Kolumbii dopiero w XXI wieku wyszedł z kontroli karteli, ale z kolei w Meksyku pozostał krwawą areną

Czystki przeprowadzone przez władze nastąpiły dopiero w XXI wieku. Trwało to długie lata, zanim kolejni prezydenci Kolumbii coraz śmielej stawiali za punkt honoru walkę z kartelami. Już nie tylko na gruncie ekonomicznym, kryminalnym i społecznym, ale też sportowym. Bez reorganizacji całego futbolu w kraju nie dało się zerwać z mroczną przeszłością, tak jak bez dokładnej inwigilacji i wyciągania prawnych konsekwencji nie dało się oczyścić klubów. Dobrym przykładem było zachowanie Bogoty Millonarios, która w 2012 roku ogłosiła, że może oddać dwa mistrzostwa kraju zdobyte pod kontrolą karteli w latach 80. Ale włodarze swoje, kibice swoje. Rok później stworzyli transparent upamiętniający Jose Gachę, przyjaciela Pablo Escobara.

Cień wojen narkotykowych i kontroli baronów nad wszelkimi zakątkami państwa, choć znacznie mniejszy, wciąż istnieje w kolumbijskim futbolu. Rzecz jasna, nie na taką skalę, bo lata świetności karteli przeminęły. Ale w pojedynczych przypadkach, nie na najwyższym szczeblu rozgrywek, można je zauważyć. Co ciekawe, gdy światła zgasły dla największych kolumbijskich kryminalistów, na mapie świata gdzieś indziej futbol stał się areną dla porachunków karteli. Chodzi o Meksyk, dziś naturalnie bardziej kojarzony z produkcją i handlem narkotykami. Ale też będący pod lupą Stanów Zjednoczonych, często bez oczekiwanego skutku, ale jednak. Dzięki temu nie musimy słyszeć o przypadkach, w których jakiś baron bezpośrednio macza palce w zawodowy sport albo zleca zabójstwa na sportowcach. Niejasne związki właścicielskie będą istnieć oczywiście zawsze, zresztą – jak kilka lat temu podawało BBC – część klubów z drugiej ligi meksykańskiej ma dopływ gotówki z podejrzanych źródeł. Ale co do zasady nie ma już mowy, że powtórzą się tak dzikie czasy, jakie można było zaobserwować w latach 80. i 90. w Kolumbii.

Zdjęcie z miejsca zbrodni po zamachu na polityka, któremu nie podobała się działalność karteli w sporcie

Pomijając… meksykańskie więzienia. Tam, nawet w trakcie meczów piłkarskich, potrafią zarzynać się na potęgę. Pod tym względem symboliczne jest wydarzenie z 2020 roku, które miało miejsce w zakładzie karnym Varonil w mieście Cieneguillas. 16 brutalnie zabitych, 5 ciężko rannych. Według doniesień członkowie rywalizujących ze sobą karteli Gulf i Los Zetas rozgrywali spotkanie w ramach zakończenia roku. Taki sportowy Sylwester, w dodatku oglądany przez członków rodziny, w tym dzieci. Najbliższe otoczenie zawodników dostało zaproszenie, a że był to weekend, zgodnie ze zwyczajem obiektu broni nie mieli mieć wszyscy, nawet strażnicy. Ale jak się okazało, wniosły ją mamy, żony, dzieci. Po masakrze odnotowano, że na trybunach więziennego stadionu pojawiły się: cztery sztuki broni palnej, 20 noży, piła do kości, kilka młotków i nożyczek.

Z obawy o dalsze trwanie konfliktu przeniesiono aż 120 więźniów, a Donald Trump zagrzmiał, że skoro kartele zabijają się nawet przy okazji meczu piłkarskiego, który powinien być gruntem neutralnym dla wojen gangów, trzeba je zaliczyć do dziczy o takim samym poziomie zagrożenia co organizacje terrorystyczne. I nie było to przesadą, skoro uznaje się, że odkąd Meksyk wytoczył wojnę kartelom w 2006 roku, zarejestrowano ponad 250 tysięcy morderstw. Ale to już temat na inną historię. W liczbach meksykańskie kartele może i przebijają kolumbijskie, ale daleko im do zbudowania królestwa z użyciem piłkarskich fundamentów, w jakich kiedyś gustowali Pablo Escobar i mu podobni.

Źródła: Tifo Football (kanał Youtube), Metro.co.uk, insightcrime.org, bbc.com, fmfstateofmind.com, Goal.com

WIĘCEJ NA WESZŁO:

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

23 komentarzy

Loading...