Reklama

Klątwa chorążego. Czym jest i czy w ogóle istnieje?

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

26 lipca 2024, 13:38 • 21 min czytania 5 komentarzy

Jak nie idzie, to nie idzie – zwykli mawiać kibice obserwujący złą passę swojej drużyny czy też zawodników, za których trzymają kciuki. Reakcje fanów na sportowe rozczarowania są różne. Na początku pojawiają się gesty wsparcia. Kiedy seria bez sukcesów się przedłuża, wtedy do głosu dochodzi chłodna analiza i rozkładanie porażki na czynniki pierwsze. Czy przygotowania były złe? A może nie trafił z formą? Ale kiedy dany sportowiec jest faworytem, wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że to jest jego moment, a on jednak przegrywa, wtedy fani na niewytłumaczalną porażkę szukają równie niewytłumaczalnej przyczyny. Takiej, jak klątwa.

Klątwa chorążego. Czym jest i czy w ogóle istnieje?

Artykuł w pierwotnej wersji pojawił się na stronie Kierunek Tokio. W związku ze zbliżającymi się igrzyskami olimpijskimi w Paryżu postanowiliśmy go wam przypomnieć w odświeżonej wersji.

Chyba każdy z nas słyszał o choć jednej sportowej klątwie. Kiedy w 1986 roku polscy piłkarze odpadali w 1/8 finału mistrzostw świata po porażce 0:4 z Brazylią, fani oraz media uznały ten wynik za katastrofę. Zbigniew Boniek powiedział wtedy, że jeżeli reprezentacja w ciągu następnych czterech edycji Mundialu osiągnie podobny sukces, to kibice powinni się z tego cieszyć. Od tamtego momentu reprezentacja Polski nie zagrała na żadnym wielkim turnieju przez następne szesnaście lat. Słowa obecnego prezesa PZPN zaczęto traktować jak zły urok, przerwany dopiero w 2002 roku przez kadrę Jerzego Engela.

W podobnym tonie został przyjęty występ polskich bokserów podczas igrzysk olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku. W Seulu nasi pięściarze wywalczyli aż cztery medale. Lecz w stolicy Katalonii ta sztuka udała się tylko Wojciechowi Bartnikowi. Wobec takiego stanu rzeczy zaledwie jeden krążek został uznany za porażkę polskiego boksu. Szkoda tylko, że od tego czasu przez siedem kolejnych igrzysk nie potrafiliśmy wywalczyć nawet tego jednego medalu. Dopiero teraz, w Paryżu, kadra polskich pięściarek daje nam nadzieje na przerwanie ponad trzydziestu lat olimpijskiej posuchy. Ale pojęcie „klątwy Bartnika” przyjęło się w środowisku – po trosze niesprawiedliwie wobec samego zawodnika, który niczego przecież nie powiedział i aktywnie wspiera polski boks. Z kolei przed igrzyskami w Paryżu na naszym portalu możecie przeczytać teksty o najsłynniejszej klątwie polskiej siatkówki, czyli tym, jak polscy siatkarze nieprzerwanie od 2004 roku nie mogą przejść fazy ćwierćfinału.

Reklama

KLĄTWA CHORĄŻEGO?

Oczywiście nie jest tak, że jako Polacy jesteśmy wyjątkowo zabobonni i próbujemy w taki – dosyć absurdalny – sposób tłumaczyć swoje niepowodzenia. Sportowe przekleństwa występują pod każdą szerokością geograficzną. Jednak dziś, jako że igrzyska zbliżają się wielkimi krokami, przyjrzymy się jednemu z najstarszych i najpopularniejszych uroków związanych z polskimi występami na igrzyskach – klątwie chorążego.

Ale czy aby na pewno możemy mówić o niewytłumaczalnym fatum? Czy sportowcy, którzy podczas ceremonii otwarcia dumnie dzierżyli flagę naszego kraju, naprawdę zawiedli, będąc murowanymi kandydatami do medali? A może nigdy takowymi nie byli, a ich gorszych występów po prostu należało się spodziewać? Na początek garść statystyk dotyczących występów nieformalnych liderów kadry w letnich igrzyskach olimpijskich.

Do tej pory chorążowie nieśli flagę Polski na dwudziestu dwóch igrzyskach. Ale nie znaczy to, że były to dwadzieścia dwie różne osoby. Wioślarz Teodor Kocerka miał przyjemność pełnić tę funkcję dwukrotnie – podczas igrzysk w Helsinkach 1952 oraz Rzymie 1960. Natomiast rekordzistą jest Waldemar Baszanowski, który był chorążym trzy razy z rzędu (lata 1964-1972). Z kolei podczas ostatnich igrzysk funkcję chorążych pełniło dwóch sportowców: Paweł Korzeniowski i Maja Włoszczowska. Zatem lista ogranicza się do dwudziestu nazwisk.

Ponadto nasi liderzy zdobyli siedem medali na sześciu igrzyskach. Jednak złożył się na to dorobek… zaledwie czterech osób. Janusz Ślęzak w Los Angeles w 1932 roku przywiózł srebro i brąz odpowiednio w osadach dwójki ze sternikiem i czwórki ze sternikiem. To również pierwszy chorąży, który ukończył zawody na miejscach medalowych. Wspomniany już Teodor Kocerka stawał na najniższym stopniu podium podczas obu igrzysk na których pełnił omawianą funkcję. Waldemar Baszanowski – chorąży między innymi w Tokio 1964 i Meksyku 1968 – w obu przypadkach wywalczył złoty medal w podnoszeniu ciężarów. Ostatnim z nich jest Waldemar Legień, który został mistrzem w judo podczas igrzysk w Barcelonie.

Lecz nie mówilibyśmy o klątwie, gdyby chorążowie z igrzysk zawsze wracali z medalami. Zatem przyjrzyjmy się po kolei piętnastu przypadkom, w którym ta sztuka im się nie udała. Zastanówmy się też, czy mieli realne szanse na sukces, i czy ich wynik można traktować w kategoriach porażki.

SŁAWOSZ SZYDŁOWSKI – RZUT DYSKIEM, RZUT OSZCZEPEM – PARYŻ 1924

Reklama

Sławosz Szydłowski. Fot. Wikimedia

Porucznik Sławosz Szydłowski był pierwszym polskim olimpijczykiem, któremu przypadł zaszczyt piastowania funkcji chorążego reprezentacji Polski. Specjalizował się w konkurencjach miotanych. Szydłowski był multimedalistą mistrzostw naszego kraju – aż trzynastokrotnie zdobywał tytuł mistrza Polski. Ale czy pomimo pasma sukcesów na rodzimym podwórku można było uznać naszego zawodnika za kandydata do medalu? Naszym zdaniem, nie.

Pamiętajmy, że Polska była wtedy młodym państwem, które cieszyło się niepodległością dopiero od sześciu lat. Struktury naszego kraju były wtedy w powijakach. Dotyczyło to również sportu. Jako debiutant to my musieliśmy gonić świat. I tak w rzucie oszczepem Szydłowski startował między innymi z Jonnim Myyrą – ówczesnym rekordzistą świata z Finlandii, który ustanowił go wynikiem 66.10. Szydłowski przepadł w eliminacjach, posyłając oszczep na odległość 46.00 Podobnie było w rzucie dyskiem, gdzie próby Polaka były o dziesięć metrów bliższe od tych, które wykonywał zwycięzca zawodów – Bud Houser.

Czy możemy mówić o porażce? Nie, zawodnik osiągnął wynik na miarę swoich możliwości.

MARIAN CIENIEWSKI – ZAPASY (WAGA CIĘŻKA) – AMSTERDAM 1928

Cieniewski jechał na igrzyska jako trzykrotny mistrz Polski. Rok przed najważniejszą imprezą czterolecia zajął czwarte miejsce na mistrzostwach Europy w Budapeszcie. Tu pierwszy raz możemy mówić o pechu polskiego chorążego. Nasz zawodnik nawet nie miał szans zaprezentować się w Amsterdamie, gdyż przed zawodami zwichnął nogę. Jednak czy ten feralny wypadek pozbawił nas pewnego medalu? Na pewno nie. Chociaż w wadze ciężkiej startowało zaledwie sześciu zawodników, to każdy z nich prezentował dobry poziom. Na czele ze Szwedem Johanem Richthoffem, który cztery lata później obronił złoto wywalczone w Amsterdamie.

Czy możemy mówić o porażce? Tak, biorąc pod uwagę pech zawodnika. Ale nie w kontekście straconej wielkiej szansy medalowej.

KLEMENS BINIAKOWSKI – BIEGI KRÓTKIE – BERLIN 1936

Biniakowski może pochwalić się podobną historią do Szydłowskiego – w Polsce nie było lepszego biegacza od niego, Klemens zdominował dystans 200 i 400 metrów. Aż czternaście razy poprawiał krajowe rekordy. Jednak w porównaniu do reszty świata był zawodnikiem przeciętnym. Konfrontując jego osiągnięcia z wynikami na igrzyskach w Berlinie, wniosek jest jeden – Biniakowski nigdy nie biegał tak szybko, by załapać się na podium.

Jest pierwszym Polakiem, który w biegu na 400 metrów złamał barierę 50 sekund – jego rekord życiowy wynosi 48.8. Nawet gdyby pobiegł życiówkę na igrzyskach, to do brązowego medalu w Berlinie brakowałoby mu jeszcze dwóch sekund. A dlaczego tak gdybamy? Dlatego, że Biniakowski na tamtejszych igrzyskach wystartował tylko w sztafecie 4×400, gdzie Polacy nie dostali się do finału. Zawodnik niósł flagę jako jeden z najbardziej doświadczonych sportowców kadry (występował też w Amsterdamie), ale trudno było oczekiwać od niego medalu.

Czy możemy mówić o porażce? Nie – zawodnik osiągnął wynik na miarę swoich możliwości.

MIECZYSŁAW ŁOMOWSKI – PCHNIĘCIE KULĄ – LONDYN 1948

Mieczysław Łomowski. Fot. Wikimedia

Kolejny chorąży bez medalu, zatem i kolejna porażka? Wydawałoby się, że boli ona tym bardziej, iż nasz kulomiot w Londynie zajął najgorsze dla sportowca czwarte miejsce. Ale nic bardziej mylnego. Pomimo, że Łomowski wrócił z igrzysk bez medalu, trudno nie potraktować jego wyniku w kategoriach sukcesu, jeżeli umieścimy ten występ w odpowiednim kontekście.

Po pierwsze, na igrzyska posłaliśmy śmiesznie małą reprezentację, złożoną z zaledwie trzydziestu siedmiu sportowców. Nigdy w historii – nawet w debiucie – nasza kadra nie składała się z tak niewielkiej liczby zawodników. Zatem i wynik był najgorszy w dziejach naszych startów. Polacy wywalczyli zaledwie jeden medal – w wadze piórkowej brąz wyboksował Aleksy Antkiewicz. Więc czwarte miejsce Łomowskiego i tak było jednym z najlepszych, jakim nasi kadrowicze mogli się pochwalić.

Po drugie, startował wtedy w pchnięciu kulą – dyscyplinie na wskroś zdominowanej przez Amerykanów. Do tego stopnia, że na 28 odbytych letnich igrzysk, reprezentanci USA aż w dwudziestu pięciu edycjach znajdowali się na pudle, nie raz okupując więcej niż jedno miejsce. Jak mocni byli w 1948 roku niech świadczy fakt, że ówczesny rekordzista świata – Charlie Fonville – który ustanowił ów rekord na kilka miesięcy przed igrzyskami, przepadł w amerykańskich próbach olimpijskich. Do Londynu pojechali Jim Fuchs, Jim Delaney i Wilbur Thomson, z których każdy zdołał pobić rekord olimpijski w pchnięciu kulą! W obliczu tego wszystkiego, czwarte miejsce oraz miano najdalej pchającego Europejczyka to spory sukces Łomowskiego.

Czy możemy mówić o porażce? Nie – zawodnik osiągnął bardzo dobry wynik.

TADEUSZ RUT – RZUT MŁOTEM – MELBOURNE 1956

Tadeusz Rut. Fot. Wikimedia

W Australii z flagą paradował Tadeusz Rut – dwukrotny mistrz polski w rzucie młotem oraz mistrz w rzucie dyskiem z 1956 roku. Polak miał również za sobą pierwszy prawdziwie dobry występ na arenie międzynarodowej. Dwa lata wcześniej, podczas mistrzostw Europy w Bernie wywalczył czwarte miejsce w konkursie rzutu młotem, co dobrze zwiastowało na przyszłość. W końcu był wtedy dwudziestotrzyletnim zawodnikiem.

Niestety, pierwsze igrzyska olimpijskie były dla Polaka bolesnym doświadczeniem. W eliminacjach zdobył piąte miejsce z wynikiem 58,07 m, co pozwalało wierzyć, że Rut powalczy o podium. Ale w konkursie głównym nasz chorąży po prostu przepadł, kończąc na przedostatniej pozycji – najsłabszej spośród zawodników, którzy zaliczyli jakąkolwiek próbę. Trudno nie ocenić, że zawiódł na całej linii. Ale na pocieszenie dodajmy, że w dłuższej perspektywie czasu historia Tadeusza Ruta dobrze się kończy. Dwa lata później zdobył tytuł mistrza Europy, bijąc przy tym rekord imprezy. Z kolei na następnych igrzyskach w Rzymie wywalczył brązowy medal. Ale flagi wtedy już nie nosił.

Czy możemy mówić o porażce? Tak, zawodnik nie podołał oczekiwaniom.

WALDEMAR BASZANOWSKI – PODNOSZENIE CIĘŻARÓW – MONACHIUM 1972

Waldemar Baszanowski. Fot. Wikimedia

Baszanowski zapisał wspaniałą kartę w historii polskiego olimpizmu. Polak był absolutnym dominatorem w swoich czasach i może być uważany nie tylko za najlepszego ciężarowca w historii Polski, ale za jednego z najlepszych w dziejach tego sportu w ogóle. Pięciokrotny mistrz świata, sześciokrotny mistrz Europy, człowiek, który ustanawiał rekord globu aż dwadzieścia cztery razy. A przy tym – jak już wspomnieliśmy – sportowiec, który dwa razy zdobywał olimpijskie złoto za każdym razem pełniąc rolę chorążego reprezentacji. Czyli w Tokio oraz Meksyku. Żyjąc w czasach takich mistrzów jak Jerzy Kulej, Irena Szewińska czy Jerzy Pawłowski, było to ogromne wyróżnienie.

Mało brakowało, a Baszanowski zgarnąłby olimpijski hattrick złotych medali. Podczas igrzysk w Monachium ponownie to on dzierżył polską flagę podczas ceremonii otwarcia. Relacje mówią, że na treningach potrafił rwać ciężary na nowy rekord świata. Jednak już podczas zawodów doznał jednej z najgorszych kontuzji w swojej dyscyplinie – urazu mięśni grzbietu. Polak i tak w sobie tylko znany sposób wywalczył czwarte miejsce, ale ta kontuzja wręcz zakończyła jego karierę.

Czy możemy mówić o porażce? Tak, straciliśmy faworyta do złotego medalu.

GRZEGORZ ŚLEDZIEWSKI – KAJAKARSTWO – MONTREAL 1976

Na igrzyska do Montrealu jechał jako trzykrotny mistrz świata w kajakarstwie. Ogółem na mistrzostwach globu w latach siedemdziesiątych zdobył aż czternaście medali. Jest jednym z najlepszych kajakarzy w historii naszego kraju. To był idealny kandydat do objęcia schedy po Baszanowskim – tak przynajmniej się wydawało. Lecz jako chorąży zajął dopiero piąte miejsce w kajakarstwie klasycznym na 500 metrów, ósme na dwa razy dłuższym dystansie, a w osadzie dwójki wraz z Ryszardem Oborskim odpadł w półfinale. Ale, czy w tym przypadku możemy mówić o klątwie chorążego?

Śledziewski był obecny na trzech igrzyskach. Jako mistrz świata występował w nich już cztery lata wcześniej w Monachium, gdzie w K-1 1000m skończył na ósmej pozycji. Z kolei w 1980 roku powoli schodził ze sceny. Przesiadł się do osady K-4, choć i w niej odnosił sukcesy. Ponadto, moskiewskie igrzyska zostały zbojkotowane przez wiele państw zachodnich, więc o medal było nieco łatwiej. Jednak wystarczyło to na zaledwie czwarte miejsce. Trudno więc wygłosić tezę, że Śledziewski zawiódł w Montrealu przez mityczną klątwę chorążego. Poniżej oczekiwań spisywał się też podczas innych igrzysk.

Czy możemy mówić o porażce? Nie takiej, która wiązałaby się z pełnieniem funkcji chorążego. Jakkolwiek brutalnie by to nie zabrzmiało, zawodnik zawiódł na wszystkich trzech igrzyskach w których brał udział.

CZESŁAW KWIECIŃSKI – ZAPASY (WAGA PÓŁCIĘŻKA) – MOSKWA 1980

Kwieciński to ciekawa postać. Jego rodzina została zesłana na Syberię kiedy Czesław miał zaledwie sześć lat. Do Polski powrócił dopiero po dziesięciu latach i wtedy zaczął uprawiać zapasy. Reprezentował nasz kraj aż na pięciu igrzyskach olimpijskich, począwszy od Tokio 1964 aż do turnieju w Moskwie. W tym czasie zdobył dwa brązowe medale olimpijskie – w Monachium i Montrealu. Dodajmy, że walczył w stylu klasycznym, a jego medale były pierwszymi jakimi Polska może pochwalić się w tej odmianie zapasów. Ponadto, w stolicy ówczesnego Związku Radzieckiego nasi zapaśnicy zdobyli aż siedem medali. Ale nie on – nasz chorąży. Czy to był zły urok?

Naszym zdaniem, nie do końca. Wprawdzie Kwieciński zdobył w 1979 roku swój ostatni tytuł mistrza Polski, jednak w tamtym okresie już trudno szukać nazwiska chorążego z Moskwy pośród najlepszych zapaśników w Europy czy świata. Jedenaste miejsce w turnieju chluby z pewnością nie przynosi, jednak Polak nie był faworytem do medali. Naszą flagę niósł bardziej jako nestor reprezentacji – rocznikowo miał wówczas trzydzieści osiem lat – niż lider z czysto sportowego punktu widzenia.

Czy możemy mówić o porażce? Nie – zawodnik osiągnął wynik na miarę swoich możliwości.

OLIMPIJCZYK PROSTO Z SYBERII. HISTORIA CZESŁAWA KWIECIŃSKIEGO

BOGDAN DARAS – ZAPASY (WAGA ŚREDNIA) – SEUL 1988

Czego nie można powiedzieć o naszym kolejnym zapaśniku. Daras do Korei Południowej jechał jako dwukrotny mistrz świata i jeden z czołowych zapaśników Starego Kontynentu. Funkcję chorążego reprezentacji traktował jako wyróżnienie, jednak nie wywierała ona na nim presji.

Ale na same igrzyska wyruszył zaraz po kontuzji kolana. To był uraz przeciążeniowy, jednak noga musiała wylądować w gipsie, co dla Darasa było tragiczne w skutkach – w nietrenowanej kończynie nastąpił zanik mięśni. Zatem choć naszym chorążym był renomowany zawodnik, to równocześnie taki, który znajdował się w okropnej dyspozycji.

– Brakuje tego medalu olimpijskiego i jest z tego powodu nutka goryczy. Wiele rozmyślam na ten temat. Nieraz, kiedy się obudzę, to rozmyślam, dlaczego tak dałem wtedy dupy – mówił Daras w artykule dla Onetu.

ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl

Jednak my nie oceniamy zapaśnika tak surowo. Kontuzja nastąpiła kilka tygodni przed igrzyskami, a Daras i tak zdołał z nią pokonać dwóch zawodników. W trzeciej rundzie uległ triumfatorowi zawodów – Michaiłowi Mamiaszwiliemu. W zawodach zajął ósme miejsce. Jednak funkcja chorążego nie miała wpływu na jego postawę. Był utytułowanym zawodnikiem, ale Polacy wiedzieli z jakimi problemami się zmagał – a wszystko to działo się przed tym jak został wybrany do przejścia z flagą.

Czy możemy mówić o porażce? Nie – na chorążego wybrano zawodnika będącego świeżo po kontuzji.

RAFAŁ SZUKAŁA – PŁYWANIE – ATLANTA 1996

Rafał Szukała. Fot. Newspix

Szukała bez wątpienia jest legendą polskiego pływania. To on – pierwszy polski mistrz świata w tej dyscyplinie – stawiał fundamenty w tym sporcie dla takich zawodników jak Paweł Korzeniowski czy Otylia Jędrzejczak. Sukcesy międzynarodowe odnosił już jako dziewiętnastolatek – podczas mistrzostw Europy w Bonn w 1989 roku wywalczył złoty i srebrny medal odpowiednio na 100 i 200 metrów stylem motylkowym. Trzy lata później w Barcelonie został wicemistrzem olimpijskim.

Do Atlanty pływak pojechał mając na koncie mistrzostwo świata – i to na tych igrzyskach pełnił rolę chorążego. Motywacji na pewno mu nie brakowało – był to ostatni sezon w jego karierze. Takie to były czasy, że utrzymanie się z tego sportu było bardzo trudne nawet dla najlepszych zawodników w kraju, zatem Szukała wybrał o wiele bardziej perspektywiczny zawód informatyka. Na amerykańskich igrzyskach medalu jednak nie zdobył.

– Trochę żałuję, że nie sięgnąłem po medal w Atlancie, ponieważ był on w moim zasięgu. Na złoto i srebro co prawda nie liczyłem, ale wiedziałem, że mogę powalczyć o brąz. Niestety mi się nie udało, zabrakło 0,2 sekundy – wspominał Szukała w rozmowie z Kacprem Marciniakiem.

Czy jednak można mówić o porażce naszego zawodnika? Nie do końca. Owszem, wrócił z igrzysk z pustymi rękami, w finale na 100 metrów stylem motylkowym zajmując piąte miejsce. Jednak czas jaki osiągnął – 53.29 s – stanowił jego najlepszy rezultat w życiu oraz nowy rekord Polski. Zatem trudno obwiniać o brak medalu zawodnika, który zaprezentował podczas zawodów maksimum tego, co mógł. Rywale byli po prostu lepsi.

Czy możemy mówić o porażce? Nie – pływak na igrzyskach ustanowił rekord Polski.

ANDRZEJ WROŃSKI – ZAPASY (KATEGORIA DO 100 KG) – SYDNEY 2000

Wroński był czwartym zapaśnikiem w historii, któremu dane było pełnić funkcję chorążego reprezentacji Polski. I tak jak jego poprzednicy w tej dyscyplinie, którzy byli liderami reprezentacji, on również skończył bez medalu. Ale w tym wypadku historia jest zbliżona do Czesława Kwiecińskiego.

Owszem, chorążym był dwukrotnym mistrzem olimpijskim z Seulu oraz Atlanty – bez wątpienia jednym z najlepszych zapaśników w historii Polski. Jednak tak jak Kwieciński, Wroński najlepszy okres swojej kariery miał już dawno za sobą. Największe sukcesy osiągał w połowie lat dziewięćdziesiątych. Ostatnie wicemistrzostwo świata wywalczone w Atenach na rok przed igrzyskami należy traktować bardziej jako łabędzi śpiew, niż zgłoszenie akcesu do walki o olimpijskie laury. Zapaśnik na igrzyskach w Sydney miał trzydzieści cztery lata i po turnieju zakończył karierę.

Czy możemy mówić o porażce? Nie. Nasz chorąży najlepsze czasy miał już za sobą, zatem brak medalu nie jest zaskoczeniem.

BARTOSZ KIZIEROWSKI – PŁYWANIE – ATENY 2004

W przeciwieństwie do poprzedniego chorążego, Kizierowski w momencie wyjazdu do Aten nie myślał o sportowej emeryturze. Jeden z najlepszych pływackich sprinterów w historii naszego kraju mógł pochwalić się medalami mistrzostw świata i Europy. Na samych igrzyskach medalu nie zdobył, jednak trudno połączyć to akurat z pełnieniem funkcji chorążego w zespole.

Po pierwsze dlatego, że nie można było określać go pewniakiem do miejsc na podium. Wprawdzie w 2002 roku wywalczył tytuł mistrza Europy na 50 metrów stylem dowolnym, ale rok później podczas mistrzostw świata zajął dopiero dwudzieste miejsce. Po drugie, Bartosz reprezentował nasz kraj na aż czterech igrzyskach. Najlepiej zaprezentował się w Sydney, gdzie dwukrotnie zdobył piąte miejsce, natomiast w Atenach odpadł w półfinale. Ten wynik powtórzył cztery lata później w Pekinie, zatem nie można stwierdzić, że funkcja chorążego przytłoczyła pływaka.

Czy możemy mówić o porażce? Nie – zawodnik osiągnął wynik na miarę swoich możliwości.

MAREK TWARDOWSKI – KAJAKARSTWO – PEKIN 2008

Twardowski czy Śledziewski? Śledziewski czy Twardowski? Takie pytanie możemy sobie zadawać w kontekście wyboru najlepszego kajakarza w historii naszego kraju. Obaj trzy razy zdobyli tytuł mistrza świata – nie mówiąc już o innych medalach od których niejedna półka mogłaby się ugiąć. Zarówno jeden jak i drugi byli też chorążymi naszej reprezentacji.

Tu przechodzimy do kolejnego punktu, który łączy obu zawodników. Twardowski również trzykrotnie startował na igrzyskach olimpijskich, odpowiednio w Sydney, Atenach oraz Pekinie. I za każdym razem kończył bez medalu – tak, jak jego poprzednik. W stolicy Chin startował aż w trzech konkurencjach, maksymalnie zajmując szóste miejsce w osadzie czwórki. Jednak trudno mówić tu o jakiejkolwiek klątwie, skoro i bez funkcji chorążego nie udało mu się zdobyć upragnionego krążka

Czy możemy mówić o porażce? Podobnie jak w przypadku Śledziewskiego, nie takiej, na którą wpływ miałaby funkcja pełniona podczas otwarcia igrzysk.

AGNIESZKA RADWAŃSKA – TENIS ZIEMNY – LONDYN 2012

Agnieszka Radwańska podczas ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich w Londynie. Fot. Newspix

Pierwsza kobieta, która podczas letnich igrzysk olimpijskich miała przyjemność nieść polską flagę – to brzmi dumnie. Finalistka Wimbledonu z 2012 roku – to brzmi jeszcze lepiej. W przeciwieństwie do zdania „przegrana w pierwszej rundzie tenisowego turnieju olimpijskiego w grze pojedynczej kobiet”.

A przecież niecały miesiąc wcześniej nasza wówczas najlepsza tenisistka czuła się na kortach All England Lawn Tennis and Croquet Club jak ryba w wodzie. Podczas Wimbledonu odprawiała z kwitkiem kolejne rywalki, w tym na przykład Angelique Kerber. W meczu o tytuł pokonała ją dopiero Serena Williams. Choć Polka i tak zdołała wyrwać amerykańskiej legendzie jednego seta.

Wydawało się, że rodaczka Kerber – Julia Gorges – na początku olimpijskich zmagań nie będzie stanowiła dla Agnieszki przeszkody. Tymczasem Radwańska przegrała mecz w trzech setach – 5:7, 7:6, 4:6. Polska opinia publiczna określiła jej występ jako kompromitację.

A tenisistka dolewała oliwy do ognia nie przejmując się swoim występem, czy też mówiąc, że igrzyska nie są najważniejszym turniejem w tenisie. I miała rację – zawody olimpijskie do dziś są traktowane przez środowisko po macoszemu, wiele czołowych rakiet świata po prostu je odpuszcza. Przykładem może być chociażby Rafael Nadal, który zrezygnował z występu w Tokio czy wycofania wielu osób z turnieju olimpijskiego w Paryżu. Ale takie słowa wypowiedziane przez kogoś pełniącą funkcję chorążego reprezentacji Polski były niczym policzek wymierzony w kibiców.

Radwańska przegrała też w pierwszym meczu gry mieszanej, a w deblu kobiet wraz z siostrą Urszulą poszło jej tylko odrobinę lepiej – odpadły w drugiej rundzie. Jakiekolwiek nie byłoby podejście krakowianki do turnieju olimpijskiego, jej występ na ulubionej wimbledońskiej nawierzchni był ogromnym rozczarowaniem.

Czy możemy mówić o porażce? Tak, zawodniczka nie podołała spoczywającym na niej oczekiwaniom.

KAROL BIELECKI – PIŁKA RĘCZNA – RIO DE JANEIRO 2016

Karol Bielecki podczas meczu z Brazylią na igrzyskach w Rio de Janeiro. Fot. Newspix

Bielecki jest pierwszym i jak do tej pory jedynym piłkarzem ręcznym, któremu dane było pełnić funkcję chorążego reprezentacji olimpijskiej. Zasłużenie, bo Karol nad Wisłą stał się legendą szczypiorniaka jeszcze za czasów swojej kariery. Był podporą naszej reprezentacji przez długich piętnaście lat i to z nim w składzie Polska odnosiła największe sukcesy. Takie, jak wicemistrzostwo świata wywalczone w 2007 roku w Niemczech, czy też dwa brązowe medale światowego czempionatu.

Ale największy szacunek Karol zyskał, kiedy w 2010 roku powrócił go gry po okropnej kontuzji. W tym samym roku Bielecki stracił oko w wyniku nieszczęśliwego starcia z Josipem Valciciem, a diagnozy lekarzy mówiły o końcu kariery naszego zawodnika. Ten jednak po przejściu operacji gałki ocznej biegał po parkiecie już pod koniec lipca. Karol nie wpisał się do pojęć o silnym charakterze i woli walki – on wręcz zdefiniował je na nowo.

Na samym turnieju olimpijskim nasza drużyna wypadła naprawdę nieźle, zajmując czwarte miejsce – patrząc z perspektywy czasu, to dobry wynik, który dziś bralibyśmy w ciemno. Ale przede wszystkim błyszczał sam Karol Bielecki. Nasz chorąży strzelił 55 bramek i został królem strzelców turnieju!

Czy możemy mówić o porażce? Nie ma takiej opcji.

PAWEŁ KORZENIOWSKI (PŁYWANIE) I MAJA WŁOSZCZOWSKA (KOLARSTWO GÓRSKIE) – TOKIO 2020

Na wstępie – liczba 2020 w nazwie poprzednich igrzysk to nie błąd. Zapewne wszyscy pamiętacie, że z powodu pandemii odbyły się one w roku 2021. Lecz oficjalne nazewnictwo nawiązujące czteroletniego cyklu zawodów pozostało w użyciu.

Co do samych chorążych, to mieliśmy tu pewną nowość. Pierwszy raz w historii przywilej maszerowania z polską flagą na czele całej reprezentacji otrzymała para zawodników. Trudno też dziwić się wyborom PKOl, bowiem oboje byli (i nadal są) legendami swoich sportów. Maja Włoszczowska w trakcie kariery uzbierała cały worek medali mistrzostw Europy i świata w kolarstwie górskim. Polka była też dwukrotną wicemistrzynią olimpijską w cross-country. Kto wie, może nawet wywalczyłaby upragnione złoto w Londynie, gdyby na moment przed startem igrzysk nie doznała kontuzji…

Medalem przywiezionym z najważniejszej imprezy czterolecia nie może się pochwalić Paweł Korzeniowski, choć w Atenach na 200 metrów stylem motylkowym był go szalenie bliski. Z czasem 1:56.00 pobił wtedy rekord kraju i zajął czwarte miejsce. A przecież o laury rywalizował między innymi z samym Michaelem Phelpsem. Mimo wszystko, tak jak w przypadku Włoszczowskiej, niejedna półka nie wytrzymałaby ciężaru żelastwa, które w trakcie bogatej kariery wywalczył Korzeniowski.

Jednak czy od obu legend polskiego sportu należało oczekiwać podium w Tokio? Absolutnie nie. Maja już przed występem na igrzyskach ogłosiła, że sezon 2021 będzie ostatnim w jej karierze. Polka zeszła ze sceny jak na wielką mistrzynię przystało, zdobywając w październiku srebrny medal w maratonie MTB. Jednak na igrzyskach trasa była krótsza, bardziej wymagająca, a i same rywalki – po prostu mocniejsze. I tak Włoszczowska skończyła na 20. miejscu.

Z kolei Paweł, który pierwszy raz karierę zakończył w 2017 roku, powrócił do pływania właśnie z myślą o awansie na swoje piąte igrzyska. W jego przypadku samo to, że ta sztuka mu się udała, było dużym sukcesem. Tam jednak, w eliminacjach na 100 m stylem motylkowym, Korzeniowski zajął 22. miejsce i odpadł w kwalifikacjach.

Czy możemy mówić o porażce? Nie, potencjalny medal w przypadku wymienionej dwójki byłby sporą niespodzianką.

TO JAK JEST Z TĄ KLĄTWĄ?

W tym momencie możemy sparafrazować tekst komisarza Ryby z filmu Kiler – oświadczamy, nie ma żadnej klątwy chorążego. Klątwę wymyśliliście wy – dziennikarze. Bo to krzykliwy tytuł. Bo łatwo w ten sposób wytłumaczyć każde niepowodzenie zawodnika bez zbędnego wchodzenia w szczegóły. Ale jest to również przytyk do nas wszystkich jako kibiców, którzy wierzą w takie zabobony.

Tak naprawdę w historii polskich występów na igrzyskach oczekiwaniom nie sprostało tylko dwóch chorążych – Tadeusz Rut i Agnieszka Radwańska. To stanowczo za mało, aby mówić o regule.

Tymczasem na piętnaście przypadków braków zdobyczy medalowych przez naszych chorążych, aż jedenaście z nich to były wyniki, których należało się spodziewać. Nasi wielcy mistrzowie, którzy jako liderzy kadry nie dawali rady na igrzyskach, wracali bez medali również z tych turniejów na których nie pełnili roli chorążych. Mało tego, występ niektórych zawodników pomimo braku zdobyczy medalowej i tak należy ocenić pozytywnie – jak Karola Bieleckiego podczas ostatnich igrzysk czy Mieczysława Łomowskiego w 1948 roku.

W dwóch przypadkach wpływ rzekomej klątwy trudno ocenić. Marian Cieniewski nie wystartował w Amsterdamie przez kontuzję, co samo w sobie jest pechowe. Jednak zawodnik nie był pewniakiem do medalu, a przecież przesąd dotyczy właśnie tej kwestii.

Nieco inaczej wygląda sytuacja z Waldemarem Baszanowskim, który był wielkim kandydatem do złota. Ale tu warto zauważyć, że nasz mistrz w podnoszeniu ciężarów dwukrotnie jako chorąży zdobywał złoty medal. Zatem podczas jego poprzednich występów zły urok nie działał, aż tu nagle zaczął? Bądźmy poważni.

Na zakończenie – wielokrotnie polską flagę powierzano sportowcom wybitnym i zasłużonym dla naszego kraju, ale jednak takim, którzy najlepsze lata kariery mieli za sobą. Tak zresztą będzie też w Paryżu, gdzie z flagę nieść będzie Anita Włodarczyk. Na papierze – trzykrotna złota medalistka olimpijska, rekordzistka świata. Ale w rzeczywistości zawodniczka po ogromnych przejściach, która już nic nie musi. Oczywiście, że będziemy trzymać kciuki za jej medalowy występ. Jednak sama zainteresowana wie, że po ostatnich bardzo ciężkich sezonach, tym razem nie jedzie na igrzyska jako główna kandydatka do podium. W podobnej pozycji znajduje się 37-letni Przemysław Zamojski, czyli drugi z pary naszych chorążych. Popularny Zamoj to bardzo zasłużona postać dla polskiej koszykówki. Po latach występów w pięcioosobowej odmianie tego sportu, odnalazł się w koszykówce 3×3. Ale w Paryżu potencjalny krążek Polaków w tym sporcie byłby sporą niespodzianką.

I to jest wskazówka do tego, że na chorążego reprezentacji olimpijskiej niekoniecznie należy patrzeć jak na faworyta do medalu. Często jest to forma nobilitacji zawodnika za to, co ten już osiągnął dla naszego kraju. Praktycznie każdy z wyżej wymienionych sportowców dał nam w trakcie kariery powody do dumy. I robił to zanim był chorążym. Co z tego, że akurat klika dni przed swoim historycznym występem akurat nie niósł flagi?

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. główne – Maja Włoszczowska i Paweł Korzeniowski niosą flagę na ceremonii otwarcia igrzysk w Tokio. Fot. Newspix

Czytaj więcej o igrzyskach w Paryżu:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Szymon Szczepanik
11
Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!
Anglia

Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Bartosz Lodko
1
Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League
Hiszpania

Cierpiące Atletico wygrało w końcówce! Koszmarne pudło Lewandowskiego

Jakub Radomski
54
Cierpiące Atletico wygrało w końcówce! Koszmarne pudło Lewandowskiego

Igrzyska

Boks

Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Szymon Szczepanik
11
Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!
Hiszpania

Cierpiące Atletico wygrało w końcówce! Koszmarne pudło Lewandowskiego

Jakub Radomski
54
Cierpiące Atletico wygrało w końcówce! Koszmarne pudło Lewandowskiego
Polecane

Nawet jak jest dobrze, to coś musi nie wypalić. Żyła zdyskwalifikowany w drugiej serii w Engelbergu

Szymon Szczepanik
7
Nawet jak jest dobrze, to coś musi nie wypalić. Żyła zdyskwalifikowany w drugiej serii w Engelbergu

Komentarze

5 komentarzy

Loading...