Gdyby ktoś wytypował taki finał dwa tygodnie temu, dziś byłby bogaczem. O tytuł w wimbledońskim turnieju singla kobiet zagrają bowiem Barbora Krejcikova i Jasmine Paolini. Pierwsza nigdy wcześniej nie przeszła na tamtejszych kortach IV rundy. Druga jest pierwszą kobietą od Sereny Williams w 2016 roku, która dotarła do finałów Roland Garros i Wimbledonu w tym samym sezonie. W Paryżu w meczu o tytuł łatwo ograła ją Iga Świątek. A jak będzie w Londynie?
Historia jak z bajki
To był 2021 rok. Barbora Krejcikova miała wtedy na karku 25 lat i dopiero po raz piąty grała w głównej drabince wielkoszlemowego turnieju singlistek. Wcześniejsze występy? Do bólu przeciętne. Pierwsza runda Roland Garros 2018. Druga na Australian Open w 2020 roku, potem czwarta we Francji, jej najlepszy wynik. Kolejny sezon zaczęła za to od powtórki z rozrywki w Melbourne. Ogółem – nic wielkiego. Tym bardziej, jeśli dodamy do tego fakt, że wielkoszlemowy debiut zaliczyła w kwalifikacjach US Open 2014 i do głównej drabinki weszła dopiero po 12 próbach. No i że w 2017 roku potrafiła zaliczyć finał turnieju WTA w Norymberdze, co zdradzało pewien potencjał.
Zupełnie inaczej było w deblu. Tam pokazywać na całkiem wysokim poziomie zaczęła się już dekadę temu. Początkowo jednak nie miała stałej partnerki, grała z różnymi zawodniczkami. Raz było lepiej, raz gorzej. Aż spiknęła się z rodaczką, Kateriną Siniakovą. Dwie Czeszki wspólnie stworzyły jedną z najlepszych par na świecie. W 2018 roku zgarnęły dublet: Roland Garros i Wimbledon. W 2021 znów wygrały we Francji. W 2022 za to wszędzie, tylko nie tam. A w 2023 triumfowały jeszcze w Australii. Po ostatnim z tych sezonów Barbora zdecydowała, że czas na zmiany, chciała też bardziej skupić się na singlu.
ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl
Nic dziwnego, była już w końcu mistrzynią wielkoszlemową, której jednak nie było stać na powtórkę swojego osiągnięcia.
Bo to było zresztą sensacyjne. W Roland Garros 2021 Krejcikova nie była nawet rozstawiona, a eliminowała kolejne bardziej cenione rywalki. W pierwszej rundzie Kristynę Pliskovą, po trzysetowym boju. Potem turniejową „32”, Jekatierinę Aleksandrową, łatwo, w dwóch setach. O swoich możliwościach przekonała wszystkich, gdy 6:3, 6:2 ograła rozstawioną z „5” Elinę Switolinę. Później rozbiła – oddając tylko dwa gemy – Sloane Stephens. I już była w ćwierćfinale, osiągając życiówkę. Ale wcale nie planowała zwalniać. W meczu o półfinał uległa jej młodziutka Coco Gauff. Potem – po długim meczu, zakończonym wynikiem 9:7 w III secie – wyższość Barbory uznała Maria Sakkari, pogromczyni Igi Świątek. Aż wreszcie w finale na korzyść Czeszki rozstrzygnął się kolejny trzysetowy mecz – z Anastasiją Pawluczenkową.
– Trudno mi to ułożyć wszystko w słowa. Nie jestem w stanie uwierzyć, co się właśnie wydarzyło, że faktycznie wygrałam turniej wielkoszlemowy – mówiła Barbora. A potem przypomniała Janę Novotną, swoją trenerkę, która zmarła w 2017 roku. – Po śmierci Jany przechodziłam trudny okres. Wcześniej przez większość czasu byłam z nią. Ostatnie słowa, jakie mi powiedziała, brzmiały: „ciesz się tym i próbuj wygrać Szlema”. Wszystko to, co wydarzyło się w ciągu tych dwóch tygodni, jest efektem tego, że patrzyła na mnie z góry. Dziękuję jej za to. Była dla mnie inspiracją. Mam nadzieję, że jest teraz szczęśliwa, tak jak jestem ja.
Problemy, dużo problemów
Śmierć Jany była oczywiście jednym z powodów, przez które Barbora długo nie mogła odpalić na miarę swojego potencjału. Bo ten rzeczywiście miała spory i udanie demonstrowała go w deblu. Jak wiele zawodniczek wychowanych tenisowo w Czechach, Krejcikova potrafi doskonale operować swoimi zagraniami, mieszać długością, siłą, techniką. Zawsze jest gotowa zaskoczyć rywalkę, na sto różnych sposobów. Nie boi się grać mocno, ale nie obawia się też wejść w wymiany slajsami czy nawet przy siatce. Potrafi właściwie wszystko i gdy tylko jest w formie, to to udowadnia. Wie o tym na przykład Iga Świątek, która ulegała jej w finałach w Ostrawie (2022) i Dubaju (2023).
Barbora to zresztą jedyna tenisistka, która dwukrotnie pokonała Polkę w meczu o tytuł. Dlaczego więc Czeszka po Roland Garros 2021 miała co najwyżej wyskoki i nie była w stanie utrzymać wybitnej formy na dłużej?
Cóż, odpowiedź jest właściwie podsumowaniem jej kariery: urazy. To one zawsze ją hamowały. Nawet w trwającym sezonie dużo pauzowała z powodu kontuzji pleców. Po turnieju w Abu Dabi na początku lutego nie wystąpiła w żadnej imprezie – w tym w Dubaju, gdzie broniła tytułu – aż do Stuttgartu, w połowie kwietnia. Wcześniej w karierze zmagała się też z urazami łokcia, miewała problemy z nogami, a na domiar złego całkiem łatwo łapała infekcje, które też nie ułatwiały jej życia.
Tak było choćby w tym roku, gdy zachorowała w drodze do Miami, gdzie chciała wystąpić, ale ostatecznie się nie udało. Finalny powrót na korty nie był zresztą udany. Przegrała pierwszy mecz w Niemczech, potem w Madrycie, Strasburgu i na Roland Garros. Na mączce w tym sezonie ma więc bilans z zerem po swojej stronie. Dopiero na trawie było nieco lepiej – w Birmingham wygrała dwa spotkania. Ale w Eastbourne znów klapa, porażka w pierwszym meczu. I tak nadszedł Wimbledon.
Przełomowy rok
Jasmine Paolini? Cóż, do niedawna tenisistka nawet spoza pierwszej setki. W sumie historia trochę jak u Krejcikovej – bo Włoszka o polskich korzeniach to też niezła deblistka, która z rodaczką, w osobie Sary Errani, potrafiła swoje powygrywać. Nie że Szlemy – jak Barbora – ale kilka mniejszych turniejów. Te większe to dopiero trwający sezon. W deblu zaliczyła wspaniały triumf w Rzymie, na swojej ziemi. W singlu z kolei sensacyjnie wygrała turniej w Dubaju, zastępując tam w roli mistrzyni właśnie Krejcikovą.
– Myślę, że każda osoba ma swoją własną historię, ze swoimi własnymi krokami. Ja potrzebowałam trochę czasu, by uwierzyć, że mogę grać na tym poziomie, jak robiłam to w tym tygodniu. Wiem, że nie będzie tak w każdym turnieju, bo to trudna sztuka. Ale teraz jestem tu, cieszę się moim tenisem i meczami na korcie. Kocham to, co robię, staram się żyć chwilą obecną – mówiła niedługo przed tamtym sukcesem. A potem wygrała największy tytuł w karierze.
CZYTAJ TEŻ: NIECHĘĆ DO KORTÓW TWARDYCH, POLSKIE KORZENIE I WIELKI SUKCES. JASMINE PAOLINI
I, co naturalne, awansowała w rankingu. Nagle mogła przestać się martwić o wiele rzeczy, bo stała się zawodniczką światowej czołówki. Jeszcze nie ścisłej, ale miała ją w zasięgu wzroku.
Weszła do niej po Roland Garros.
Tam grała wspaniale i sensacyjnie doszła aż do finału. A przecież ledwie dwanaście miesięcy wcześniej – po porażce w drugiej rundzie w Paryżu – w tym samym momencie sezonu grała w Chorwacji, w turnieju rangi WTA 125. W tym roku została w stolicy Francji aż do samego końca. Miała przy tym nieco szczęścia do drabinki, nie ma co kryć, ale to szczęście trzeba jeszcze umieć wykorzystać. A Jasmine to zrobiła. Ograła wszystkie swoje rywalki, w tym Jelenę Rybakinę. O tym spotkaniu mówiła zresztą tak:
– Byłam niesamowicie nerwowa. To było trudne spotkanie mentalnie i fizycznie, bo to niesamowicie równo grająca zawodniczka. Ale weszłam na ten kort i starałam się grać dokładnie, uważnie, szybko się poruszać, pozostać obecną w spotkaniu. Kiedy przełamałam ją pierwszy raz, poczułam się lepiej.
W finale co prawda nie miała z Igą Świątek większych szans, ale i tak weszła do najlepszej „10” rankingu. A teraz – jeszcze przed dzisiejszym meczem o tytuł na Wimbledonie – jest już pewna 5. miejsca, które będzie zajmować od poniedziałku. Rok temu była w tym samym zestawieniu 52.
Kto wygra?
Paolini stała się pierwszą od Sereny Williams w 2016 roku i czwartą w XXI wieku tenisistką, która osiągnęła finały Roland Garros i Wimbledonu w tym samym sezonie. Barbora Krejcikova ma szansę zostać 11. zawodniczką w historii ery open (od 1968 roku), która zatriumfuje i w singlowym Roland Garros, i na Wimbledonie. Ich historie są zresztą zbieżne. Obie swój przełom zaliczyły w stolicy Francji. Różnica jest taka, że Krejcikova wygrała wtedy i turniej singla, i debla, a Paolini choć zagrała w obu tych finałach, to poniosła dwie porażki. Obie potrafiły też pójść za ciosem. Czeszka wdrapała się nawet na pozycję wiceliderki rankingu WTA, Jasmine wskoczy do TOP 5 pojutrze.
Pytanie brzmi więc: czy Paolini uda się dorównać Krejcikovej i zostać mistrzynią wielkoszlemową?
Jeśli tak, to będzie… najniższą zawodniczką, która tego dokonała. Barbora, oczywiście, na ten tytuł akurat szans nigdy nie miała – mierzy 178 centymetrów, o 15 więcej od Jasmine. W teorii powinna królować, ustawiając wymiany już serwisem, a potem idąc za ciosem. W praktyce – na trawie technika czasem potrafi przeważyć nad siłą (inna sprawa, że wbrew pozorom tej Włoszce wcale aż tak nie brakuje). Nie to, że Krejcikova jej nie ma – ma i to na naprawdę znakomitym poziomie, o czym wspomnieliśmy. Ale Paolini może ją zaskoczyć i to na wiele sposobów. Tym bardziej, że Czeszka swoje już w tym turnieju przeszła.
Już w pierwszej rundzie z Wieroniką Kudiermietową zagrała prawdziwy maraton – dwa tie-breaki i trzeci set wygrany do pięciu. Potem trudne, stosunkowo długie mecze rozgrywała jeszcze z Katie Volynets, Danielle Collins czy Jeleną Rybakiną. Jasmine? Grała niezwykle widowiskowe spotkanie z Madison Keys w IV rundzie, ale Amerykanka zmuszona została do skreczowania przy stanie 5:5 w decydującym secie. Sił pozbawić mógł – a wręcz powinien – ją też najdłuższy w historii Wimbledonu półfinał (2:51 h), gdzie wraz z inną wielką niespodzianką, Donną Vekić, zagrały super tie-breaka w trzeciej partii. Włoszka wygrała go 10:8 i awansowała do drugiego z rzędu wielkoszlemowego finału.
– Finał w Paryżu, finał tu… nie oczekiwałam takich wyników – mówiła po triumfie nad Chorwatką Jasmine. Barbora w pewnym sensie jej wtórowała. – Miałam tak wiele trudnych momentów. Nawet nie wyobrażałam sobie, że mogę dojść do finału Wimbledonu – twierdziła Czeszka. Dzisiejszy mecz o tytuł będzie więc starciem dwóch zawodniczek, które nie oczekiwały, że w nim zagrają. Przy tym jednak obie potrafią dać znakomite show i rozegrały w tym turnieju już wielkie mecze. Jeśli i dziś zaprezentują się na miarę swoich możliwości, może nas czekać wybitne spotkanie.
A do tego która by nie wygrała, to będzie to świetna historia.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
CZYTAJ WIĘCEJ O TENISIE: