Reklama

Tego nie dało się przegrać. A koszykarze to jednak zrobili

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

04 lipca 2024, 22:56 • 3 min czytania 57 komentarzy

Po porażce z Bahamami to był mecz ostatniej szansy. I Polacy dobrze o tym wiedzieli. – Nieczęsto się zdarza, że na takich turniejach masz dwie szanse, dlatego musimy ją wykorzystać. Trzeba przegrupować siły, poprawić błędy, wyjść z dobrą energią i zagrać swoją koszykówkę – mówił po wczorajszym meczu Mateusz Ponitka. Druga szansa, o której mówił, to oczywiście mecz z Finlandią, która również przegrała z Bahamami. Obie ekipy grały więc o to samo: półfinał turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk. I tylko zwycięzca miał do niego trafić. 

Tego nie dało się przegrać. A koszykarze to jednak zrobili

Z Bahamami zagraliśmy z jednej strony mecz niezły – nie licząc katastrofalnego początku – a z drugiej brakowało nam jednak do rywali stosunkowo dużo, bo ci w każdej sytuacji, gdy Biało-Czerwoni się do nich zbliżali, szybko podkręcali poziom i na powrót uciekali, kontrolując przebieg spotkania. Świetnie zbierali w ofensywie, bardzo dobrze rzucali za trzy, a nam brakowało opanowania. Dziś – jeśli mieliśmy awansować – musiało być inaczej. Finowie co prawda potęgą nie są, zwłaszcza bez Lauriego Markkanena, ale swoje potrafią. A niespodzianki nikt w Polsce nie chciał.

I nasi koszykarze długo też wyglądali, jakby nie chcieli.

Owszem, mylili się z linii rzutów osobistych, jakby niekoniecznie ogarniali, czemu się tam znaleźli. Ale poza tym dobrze prezentowali się w obronie, wykorzystywali swoje okazje z przodu i regularnie powiększali przewagę, odkąd wyszli na prowadzenie, czyli w drugiej kwarcie. Nie brakowało momentów naprawdę dobrych zagrań. A to AJ Slaughter trafił trójkę po świetnym zwodzie. A to Jeremy Sochan znakomicie zachował się w defensywie, by po chwili wejść pod kosz Finów i wykończyć akcję.

Reklama

Swoje robili też tradycyjni liderzy – Mateusz Ponitka, AJ Slaughter i Michał Sokołowski. Ogółem długo wydawało się, że zmierzamy w stronę całkiem pewnej wygranej. Na koniec drugiej kwarty prowadziliśmy dziewięcioma oczkami. Na koniec trzeciej – jedenastoma. Ba, na początku czwartej kwarty był moment, gdy uzyskaliśmy czternaście oczek przewagi. No generalnie nie dało się tego rozpieprzyć, skoro przez cały mecz graliśmy po prostu lepiej od Finów.

Ale wiadomo – jak coś jest niemożliwe, trzeba wezwać Polaków.

Kilka celnych trójek Finów (trzeba im zresztą oddać, że w ostatniej kwarcie byli niezwykle skuteczni). Błędy w ataku z naszej strony. Czas Igora Milicicia, po którym przez kilka akcji nie zrobiliśmy absolutnie NIC zarówno z przodu, jak i z tyłu. No nie było czegokolwiek, co by tu w ostatnich minutach zagrało. Niby kilka razy trafiliśmy do kosza rywali. Niby Jeremy Sochan zanotował świetny przechwyt w kluczowym momencie. Ale co z tego, skoro w ostatniej akcji meczu najpierw trafić z dystansu nie potrafił AJ Slaughter, a potem nie wpadły też dobitki spod kosza.

ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl

I przegraliśmy. Jednym punktem. Zawaliliśmy wygrany mecz i ostatnią szansę na awans do Paryża. Jasne, w półfinale czekali gospodarze turnieju, Hiszpanie. Pewnie tam by się to wszystko i tak skończyło. Ale tego się nie dowiemy, bo Polacy nawet się tam nie dostali. I nie, tym razem – jak po wczorajszym meczu Igor Milicić – nie możemy napisać, że jesteśmy dumni i wdzięczni za walkę. Bo owszem, walczyli, ale mecz przegrali absolutnie na własne życzenie, w kluczowych momentach dając dupy. Bo tak to trzeba ująć.

I dlatego igrzyska w Paryżu Polacy zobaczą co najwyżej w telewizji.

Reklama

Polska – Finlandia 88:89 (24:24, 23:14, 24:22, 17:29)

Polska: A.J. Slaughter 21, Jeremy Sochan 20, Mateusz Ponitka 17, Michał Sokołowski 10, Aleksander Dziewa 6, Jarosław Zyskowski 4, Michał Michalak 3, Igor Milicić 3, Andrzej Mazurczak 3, Aleksander Balcerowski 1, Przemysław Żołnierewicz 0.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Koszykówka

1/4

Rzuty karne nie są żadną loterią. A Anglicy stali się w nich bliscy mistrzostwa

Jakub Radomski
11
Rzuty karne nie są żadną loterią. A Anglicy stali się w nich bliscy mistrzostwa

Komentarze

57 komentarzy

Loading...