Kacper Urbański wszedł, błysnął i już zdążył nas w sobie rozkochać. Ma talent, luz i młodzieńczą bezczelność, które sprawiają, że chcemy go więcej i więcej. Czy zostanie naszym turniejowym wonderkidem, idąc w ślad Bartosza Kapustki, który dzięki mistrzostwom Europy zapracował na wielki transfer? Jak wyglądały losy innych złotych chłopców, których selekcjonerzy zabierali na duże turnieje?
Czasy mamy takie, że przejść do historii można dzięki wpisowi w mediach społecznościowych. Bywa nawet, że łatwiej zrobić to w ten sposób: stać się viralem, o którym mówi świat. Cała sztuka jednak w tym, żeby w świetle reflektorów pozostać ciut dłużej niż trwają owe migawki sławy, które tylko na moment przebijają się przez tysiące innych bodźców, przyciągając nasz uwagę na tyle, żeby dwukrotnie stuknąć w ekran telefonu, ale już po paru dniach znikają gdzieś na wysypisku nieistotnych wspomnień.
Bartoszowi Kapustce się to nie udało. Wprawdzie do społecznościowej migawki z jego udziałem – słynnego wpisu Gary’ego Linekera, który zachwycił się próbką jego umiejętności na EURO – wciąż wracamy, ale bądźmy szczerzy: chyba tylko my. Anglicy od tamtej pory przepalili tyle kapusty na setki podobnych Kapustków, że o chłopaku z Tarnowa przypominają sobie tylko wtedy, gdy sporządzają zestawienia spod znaku “to oni tam grali?”.
Polak większej sławy więc nie zyskał, choć nie ma co mu umniejszać i sprowadzać jego wystrzał do takiego Suavamente z udziałem Dawida Hanca. Jego występ na mistrzostwach wciąż jednak jest jednym z najciekawszych pokazów talentu naszego rodzimego zdolniachy, jaki w ogóle śledziliśmy. Zwykle powołania młodych chłopaków nie zamieniały się w historie o motylu wyfruwającym z kokonu.
Kacper Urbański i inne młode nadzieje reprezentacji Polski na mistrzowskich turniejach
Nicola Zalewski po prostu się spalił. Czesław Michniewicz dywagował ostatnio w “Kanale Zero”, że może ten dzieciak, który teraz tak świetnie prezentuje się w zespole Michała Probierza, pokazałby w Katarze więcej, gdyby nie zjechał do bazy w przerwie pierwszego spotkania. Były selekcjoner sam jednak zaznaczył, że pit stop zamienił się wtedy w DNF nie bez powodu. Zalewski grał z Meksykiem tak, że w naszych notach podsumowaliśmy go najniższą notą w zespole, dopytując z niedowierzaniem: co to było?
Na egzotycznym mundialu piłkarz urodzony w Tivoli był jednym z dwóch przedstawicieli “pięknych, dwudziestoletnich”. Drugim dzieciakiem w szatni był Jakub Kamiński, któremu poszło znacznie lepiej. Gdy nasza przygoda w Katarze dobiegła końca, docenialiśmy jego chęci i potencjał, żałowaliśmy, że nie przekuł tego w konkret. Jedynym problemem był jego występ z Francuzami, ale nie oszukujmy się: nawet tuzy schodziły z drogi, gdy pędził na nich Theo Hernandez.
Było to o tyle zaskakujące, że z tej dwójki to Zalewski miał więcej szans, żeby okrzepnąć na międzynarodowym poziomie. Dopiero odbębnił całą Ligę Narodów, mierzył się z Holandią (asystował Cashowi na 1:0), Belgią oraz Walią. Mówiliśmy o nim dokładnie to, co teraz powtarza się, gdy na tapet wjeżdża Kacper Urbański.
Odważny, przebojowy, jakby z innej gliny.
Może jest to jakaś przestroga, że nie wszystko złoto, co się świeci? Nie bez kozery cierpliwość wymieniana jest jako matka wielu pięknych karier, choć znajdziemy i przeciwne argumenty. Prawdziwie wybitni na nikogo czekać nie musieli. Urbański też nie chciał tracić czasu na kopanie z juniorami, skoro w Bolonii obiecywali mu “jedynkę” zamiast byle Primavery. O respektowanie obietnic walczyli jego rodzice. Skuteczne rozpatrzenie skarg zawdzięcza jednak przecież swoim umiejętnościom, bo podobnych petentów odprawiano z kwitkiem setki razy.
Ciężko powiedzieć, czy Kacper dwoma mignięciami zasłużył już na to, żeby taki Sebastian Szymański usłyszał to, co kiedyś przekazano Kamilowi Kieresiowi. Zupełnie jednak nie dziwi, że masa ludzi się nad tym zastanawia. Zwłaszcza że problemy zdrowotne w kadrze niemal oczyściły mu drogę do wyjściowego składu. Tak, jak kiedyś Kapustce.
Bartosz Kapustka na EURO 2016. Zachwyt Linekera
Po ośmiu latach można o tym zapomnieć, ale przecież występ Bartosza Kapustki od pierwszej minuty meczu z Irlandią Północną był efektem kontuzji Kamila Grosickiego. Adam Nawałka zabrał młodego na turniej w roli pierwszego do wejścia w ofensywie, jednak w ostatnim sparingu przed wyjazdem do Francji Grosicki nabawił się lekkiego urazu. Sztab medyczny naszej reprezentacji zdołał go nawet postawić na nogi i doprowadzić do ładu przed inauguracją EURO, ale selekcjoner podjętej wcześniej decyzji o postawieniu na gracza Cracovii nie zmienił.
Kapustka na skrzydle zanotował dwa udane dryblingi, wypracował kolegom dwie sytuacje, był bliski zdobycia bramki.
Być może to, że zachwycił Linekera czy nawet Rio Ferdinanda, było zrządzeniem losu. Anglicy akurat włączyli mecz innych wyspiarzy, Kapustka dał show, poszło. Spotkania z Ukrainą, w którym Bartek zagrał już słabiej, zapewne już nie oglądali, więc na Twitterze nie pojawiły się z ich strony wrzutki, że może jednak trochę się pośpieszyli z zachwytem. Polacy jednak nie gęsi, swoich ekspertów mają.
Mimo obniżenia lotów i tak wszyscy chwaliliśmy Kapustkę za tamten turniej. Zupełnie zasłużenie, ale może też dlatego, że wcześniej brakowało nam tak przebojowych wejść młodych chłopaków na wielką scenę.
Młodzież bez szans. Wolski, Pazdan i Fabiański nie wstali nawet z ławki
Franciszek Smuda na mistrzostwach naszych, polskich, postanowił pokazać kwiat rodzimego piłkarstwa. Co prawda przemieszał go z czterema naturalizowanymi kopaczami, ale jednak zmieścił w zespole kilku młodych. Robert Lewandowski był wówczas 23-latkiem, karierę w kadrze zaczynał dopiero rok młodszy Wojciech Szczęsny. Mleko pod nosem mieli jednak dwaj inni goście: Marcin Kamiński z Lecha Poznań i Rafał Wolski z Legii Warszawa.
Szczególnie duże nadzieje wiązaliśmy z tym drugim – wiadomo, bardziej czeka się na tego, który kiwa niż tego, który dryblujących zatrzymuje. Nic jednak z tego czekania nie wynikło. Wolski, który załapał się do składu na ostatniej prostej, nawet nie powąchał murawy. Kamiński zresztą podobnie. Tyle było z wonderkidów.
Cztery lata wcześniej, kiedy Leo Beenhakker wprowadził nas na – jak wtedy mawiał – najlepszy i najtrudniejszy turniej piłkarski świata, ciężko było nawet oczekiwać czegoś po młodzieży. Juniorskie skrzydło drużyny stanowili Michał Pazdan oraz Adam Kokoszka. Jeden obrywał od środowiska jako niespecjalnie utalentowany defensywny pomocnik, drugi powodował drapanie się po głowie.
Wielki Boruc, przeklęty Webb i pęknięty balonik – Polska na EURO 2008
Holender wybrał piłkarza Wisły Kraków, w porządku, ale czemu akurat tego, który siedział na ławce, a nie tego, który grał na jego pozycji (Arkadiusz Głowacki – przyp.)?
Obaj przesiedzieli większość turnieju na ławce. Większość, bo Kokoszka podniósł się z niej na drugą część meczu z Chorwacją. Wystarczyło, żeby trafić potem do Empoli, ale w kadrze zagrał później jeszcze tylko dwukrotnie – z Rumunią oraz Mołdawia (niektórzy powiedzieliby, że to przecież to samo!).
Możemy kopać dalej, jednak efekt będzie podobny. W Niemczech najmłodszy członek biało-czerwonej ekipy też nie odegrał żadnej roli, był nim wówczas Łukasz Fabiański, rezerwowy bramkarz. Jerzy Engel do Korei Południowej i Japonii młodzieży w ogóle nie zabrał, najmniej wiosen na karku mieli Arkadiusz Głowacki oraz Emmanuel Olisadebe, ale obaj ledwo łapaliby się do kadry olimpijskiej – stoper miał 23 lata, naturalizowany napastnik był nawet rocznikowo starszy.
Kownacki zawiódł jak każdy, Kozłowski czarował z Hiszpanami
Może także dlatego tak bardzo liczyliśmy na Kapustkę, a potem jego następców? Dawida Kownackiego nazwaliśmy najstarszym dzieckiem reprezentacji, gdy Adam Nawałka zabierał go do Rosji. Przypominaliśmy, że był “trampkarzem wrzeszczącym”, oczywistym dla każdego talentem, który musi zajść daleko. Ale czy aż na mistrzostwa świata? Tego nie wróżył mu każdy.
Chwilę przed turniejem strzelił debiutanckiego gola. Tylko Litwinom, ale dla nastolatka ranga rywala nie ma znaczenia. Mogłyby to być Wyspy Owcze, nadzieja na błyśnięcie w Rosji już się tliła. Kownacki jednak nie błysnął, jak cała kadra zawiódł z Kolumbią. Jego występ był przeplatanką strat i niecelnych podań. Kolejnej szansy już nie dostał.
Zdecydowanie lepiej poszło Kacprowi Kozłowskiemu, którego swoim odkryciem wybrał Paulo Sousa. Wejście Kacpra Urbańskiego do drużyny najbardziej przypomina właśnie jego debiut. Tuż przed turniejem Kozłowski zanotował asystę, w środowisku krążyły opowieści o jego pewności siebie. Gdy chciał piłkę, krzyczał starszym od siebie: daj do wuja.
Później, już na mistrzostwach Europy, z pozytywną bezczelnością igrał z Hiszpanami. Był chyba pierwszym, który w mainstreamie zaprezentował, jak może wyglądać nowe pokolenie polskich zawodników, które nie czuje kompleksów wobec rówieśników z lepszych piłkarsko nacji. Wielka szkoda, że nie poszedł za ciosem i nie pokazał tego także na niwie klubowej, bo właśnie dlatego o kolejnych takich występach w jego wykonaniu na razie nie myślimy.
Kozłowskiego trochę zgubiła buńczuczność; ludzie obserwujący i jego i Urbańskiego, twierdzą, że to ten drugi potrafi łączyć boiskową pewność siebie z życiową pokorą. Gdy brakuje tej drugiej, łatwo zostać viralem, a nie evergreenem.
Kacper Urbański przebił się po wyjeździe do Włoch. To rzadkość
Urbański może być tym Kacprem, który wypali. Jest rzadkim przypadkiem talentu, który wyjechał z kraju i nie przepadł. Naprawdę rzadkim. Raport “ECA” dowodzi, że spośród ponad tysiąca podobnych przypadków, więcej niż dwadzieścia gier w seniorskiej piłce, w lidze, do której młodzieżowiec wyemigrował, zebrało czterdzieści dziewięć osób. Jedną z nich jest właśnie Urbański, który w Bolonii może i nie jest starterem, ale grywa regularnie.
Thiago Motta korzystał przede wszystkim z jego energii. Może wydać wam się to szokujące, ale w całej włoskiej lidze był tylko jeden zawodnik grający na pozycji Urbańskiego, który częściej stosował skoki pressingowe. Tytuł drugiego w kraju zasługuje w tym przypadku na duże wow.
Oczywiście nie będziemy rozpływać się nad tym, jak to Urbański podbił ligę, bo na tle reszty był raczej ciekawostką. Zdobywcą byłby raczej ktoś pokroju Giorgio Scalviniego, który grał od deski do deski, a bilet na EURO zabrała mu jedynie kontuzja. W porównaniu z innymi rodzimymi wonderkidami i tak jest jednak w lepszym miejscu. Kamiński, Kozłowski, Kownacki, Kapustka – oni wszyscy tkwili w polskiej młócce, dopiero mieli przedstawić się bogatym.
Tylko Zalewski, urodzony i wychowany we Włoszech, miał status zawodnika jednej z najlepszych lig świata.
Urbański wciąż musi pracować na więcej niż tysiąc minut w klubowych rozgrywkach, ale oszczędzimy sobie historii o tym, że wyjechał i musi się przystosować, więc do tematu wrócimy za rok, może dwa, jak już okrzepnie na poziomie będącym o lata świetlne przed naszym grajdołkiem. Całkiem prawdopodobne, że właśnie tego jego błysk pozostanie czymś więcej niż zaledwie migawką. Skoro już teraz ma umiejętności, które dają mu plac w Bolonii, może być tylko lepiej, prawda?
Chcemy, żeby odpowiedź brzmiała tak. Nieunikniony jest przecież moment, w którym ktoś będzie musiał zdjąć ciężar z barków obecnych liderów kadry. Niemożliwe jest z kolei to, że zrobi to nowy Robert Lewandowski, bo zawodnika takiego formatu nie widać na naszym horyzoncie. W takich okolicznościach trzeba więc liczyć na kilka jednostek wyrastających ponad przeciętność. Niech Kiwiorowie, Zalewscy i Urbańscy zalewają nasz zespół, zarażają go swoją mentalnością, odwagą.
Niech Kacper swoją szansę w Niemczech dostanie i niech za parę lat wraca do niej w lepszych okolicznościach niż jego poprzednicy.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI: