Lech Poznań, mimo że na starcie raczej nikt nie oczekiwał cudów, notorycznie rozczarowuje w rundzie wiosennej, ale ciągle ma realne szanse na mistrzostwo Polski. Taka to liga w tym sezonie. “Kolejorz” jednak kolejny raz pokazał, że fotel lidera zamierza zostawić w spokoju.
Wyniki ułożyły się pod ekipę z Bułgarskiej, bo Jagiellonia nie zdołała pokonać Pogoni, a Śląsk przegrał u siebie z Ruchem Chorzów. Co wtedy robi klasowa drużyna, która mierzy się u siebie z piętnastym zespołem w tabeli? Po prostu korzysta z nadarzającej się okazji. Lech jednak męczy oczy swoich kibiców praktycznie co tydzień, czasami nawet wygra, ale nie ma tu mowy o stabilizacji na wysokim poziomie. Odniesione psim swędem zwycięstwo nad ŁKS-em niczego nie zmieniło.
Poznaniacy rozgrywali drugi mecz przyjaźni z rzędu i na boisku okazali się jeszcze bardziej przyjacielscy niż w poprzedniej kolejce, gdy stracili prowadzenie grając w przewadze. Dziś zupełnie dali sobie spokój ze strzelaniem.
Mariusz Rumak zaszalał, bo posadził Velde na ławce, a jako że przez sprawy zdrowotne zabrakło mu też Marchwińskiego, formalnie na bokach pomocy zagrali Sousa i Szymczak. Portugalczyk był aktywny, często wchodził w pole karne na pozycję “dziewiątki” (co akurat nie wyglądało najmądrzej przy rosłych stoperach) i przy odrobinie szczęścia trafiłby do siatki, miał trzy szanse. Nie były one najbardziej komfortowe, ale za każdym razem piłka leciała w światło bramki. Lukas Hrosso we wszystkich przypadkach stanął na wysokości zadania.
Słowacki golkiper najbardziej wykazał się jednak w pojedynku z Ishakiem. Kapitan Lecha dostał świetne podanie od Anderssona, ale zawiódł, piłka przeszła między nogami Hrosso i zatrzymała się przed linią, a bramkarz “Pasów” zdążył ją złapać.
Wiele razy, zwłaszcza w drugiej połowie, Hrosso wyręczali jego obrońcy, regularnie blokujący strzały rywali. Najcenniejsze było chyba stanięcie Sokołowskiego na linii strzału Kwekweskiriego, to mógłby być gol.
Lech próbował, szarpał, co chwila zbliżał się w okolice pola karnego Cracovii (ta broniła nisko, więc nie była to wielka sztuka), lecz im dalej w las, tym gorzej: wrzutki na aferę, złe zagrania, coraz większa frustracja. Ba Loua wszedł i prawie wszystko zepsuł, na czele z akcją, w której po idealnym zgraniu Pereiry miał miejsce i czas, żeby znaleźć któregoś z kolegów w polu karnym. Nie znalazł.
Przyjaźń przyjaźnią, goście dwa razy mogli sobie wbić samobója (słupek Olafssona i ryzykowna interwencja Glika), ale bez przesady. Lech sam sobie nie poradził, więc nie wygrał.
Cracovia przyjechała po remis i swoim sposobem gry nawet tego nie ukrywała. Ewentualny gol to już byłaby absolutna pełnia szczęścia i gdyby Kallman zachował więcej precyzji po podaniu Makucha, mogłoby nawet dojść do sensacji (?).
“Pasom” ten wynik na pewno pasuje, dziś na więcej nie zasługiwały. Muszą ciułać punkty, żeby ostatniego meczu z Ruchem nie grać o życie i swoje zrobiły. Lech pogłębił całą negatywną otoczkę wokół klubu i drużyny z ostatnich tygodni, schodzących piłkarzy żegnały głośne gwizdy.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Idzie nowe w Ekstraklasie: Legia wygrywa, a Rosołek trafia do siatki
- Legia Warszawa i Jacek Zieliński. Sztuka stania w miejscu
- Każdy chce grać z Radomiakiem! Dostarczyciel uśmiechu i punktów
- Trenował w Legii, teraz jest wielką nadzieją Lecha. „Rozumie grę lepiej od Linettego”
- Osłabiony Widzew przegrywa z bezjajecznym Rakowem
Fot. Newspix