Reklama

Od krwawego sportu do Conora. Najważniejsze momenty w historii UFC

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

13 kwietnia 2024, 11:29 • 17 min czytania 2 komentarze

W nocy z soboty na niedzielę odbędzie się jubileuszowa gala UFC 300. Amerykańska organizacja, która na rynku działa od 1993 roku, rozrosła się od imprezy, której zasady niewiele różniły się od ulicznych solówek, do giganta sportów walki, którego szacowana wartość obecnie przekracza 12 miliardów dolarów. Z okazji wspomnianej okrągłej dali zebraliśmy naszym zdaniem najważniejsze wydarzenia w historii UFC.

Od krwawego sportu do Conora. Najważniejsze momenty w historii UFC

UFC 1 – MORTAL KOMBAT W RZECZYWISTOŚCI

Zacznijmy od samego początku. 12 listopada 1993 roku przeszedł do historii jako data zorganizowania pierwszej gali UFC. Wówczas marzenie dwóch ludzi, Roriona Gracie i Arta Daviego, stało się rzeczywistością. Pierwszy z nich był propagatorem brazylijskiego jiu-jitsu w Stanach Zjednoczonych. Dziś w wieku 72 lat uchodzi za jednego z największych mistrzów w historii tej dyscypliny i posiada czerwony pas dziewiątego stopnia – najwyższe oznaczenie w BJJ. Gracie wcześniej organizował w Kalifornii konfrontacje rodzinnego stylu (BJJ zwie się też Gracie Jiu-Jitsu, gdyż sztukę walki wymyślił jego ojciec i wujkowie) z innymi sportami walki.

Z kolei Davie był przedsiębiorcą zafascynowanym sztukami walki. To w jego głowie narodził się pomysł, by niczym w filmie „Krwawy sport” pokazać konfrontację różnych sztuk walki. I to w całym kraju, wychodząc z tym do ludzi. Tak oto w Stanach Zjednoczonych narodziło się MMA, czyli mieszane sztuki walki. Termin „mixed martial arts” pierwszy raz został użyty przez Howarda Rosenberga na łamach Los Angeles Times, właśnie przy okazji oceny premierowej gali UFC.

Jak wyglądało samo widowisko? Doprawdy miało wiele wspólnego z tym, co mogliśmy oglądać w „Krwawym Sporcie”, bowiem zawodników obowiązywało dosłownie kilka zasad. Nie mogli sobie na przykład wkładać palców do oczu czy gryźć. I to właściwie wszystko. Nie było też żadnych badań antydopingowych, rundy były nielimitowane (wygrać można było tylko przez nokaut lub poddanie przeciwnika) i walczono na gołe pięści. Choć i tu poczyniono wyjątek, gdyż „reprezentujący” boks Art Jimmerson miał założoną rękawicę… ale tylko na jednej ręce.

Reklama

Organizatorzy chcieli podkreślić brutalność całego widowiska, stąd też przeforsowano pomysł, by zawodnicy walczyli w ośmiokątnej klatce, czyli oktagonie. Ale równie mocno, co klasyczne filmy z gatunku mordobić, inspirowały ich gry wideo, jak Mortal Kombat czy Street Fighter, które robiły furorę na początku lat 90. Z tego względu klatkę planowano otoczyć klatkę drutem kolczastym! Na całe szczęście, w porę zrezygnowano z tego poronionego pomysłu.

Co nie zmienia faktu, że walki cechowała totalna wolna amerykanka. Już w pierwszym starciu Gerard Gordeau, uprawiający karate i savate (boks francuski) sprzedał sumicie Teili Tuliemu potężnego kopniaka, gdy ten jeszcze znajdował się w parterze. Ciosy w tył głowy, w plecy, stompy wykonywane na leżącym przeciwniku – to wszystko było obecne w pierwszej gali UFC. Gorąco polecamy skrót wideo z tego wydarzenia. Klikając przycisk play dosłownie przenosicie się w czasie do innej epoki.

Cała impreza może nie osiągnęła szałowego wyniku sprzedaży, ale znalazła swoją niszę. Do McNichols Sports Areny w Denver przybyło blisko 8 tysięcy kibiców, sprzedano też prawie 80 tysięcy abonamentów PPV. Z dzisiejszej perspektywy te liczby są niewielkie, ale w 1993 roku oznaczały udany start nowego projektu. Zwłaszcza, że później gala cieszyła się popularnością w obiegu wideo. Oczywiście UFC 1 wykreowało też pierwsze gwiazdy organizacji. Zawody w formie turniejowej wygrał Royce Gracie – brat Roriona, czyli współzałożyciela organizacji. Royce później jeszcze dwa razy wygrywał turnieje UFC, a z czasem został pierwszym zawodnikiem wprowadzonym do Galerii Sław UFC. Zresztą razem z Kenem Shamrockiem, który także brał udział w UFC 1, a następnie w wielu innych wydarzeniach amerykańskiej organizacji.

I WTEDY WCHODZI DANA, CAŁY NA BIAŁO

Po dobrym starcie UFC zaczęło się rozrastać, a zasady walki coraz bardziej cywilizowano tak, by nie przypominały już typowej solówki za garażami. Wciąż jednak MMA nie mogło przedostać się do szeroko pojętego głównego nurtu mediów. Wizja dzikich bijatyk, jaką jej założyciele propagowali, wręcz zniechęcała telewizje do inwestowania w tej projekt. Gale były sprzedawane w systemie pay-per-view, ale wraz z rozwojem marki, wzrastały też koszty ich organizacji. W końcu te starały się być bardziej profesjonalne. Ale bez wsparcia mediów nie można było liczyć na ogromne zainteresowanie zawodami. Amerykańska federacja starała się więc podbić nowy rynek – Japonię. W Kraju Kwitnącej Wiśni – a później i na całym świecie – segment MMA zagospodarowała organizacja Pride. To była ogromna konkurencja. Kosztowny ruch zakończył się więc klapą. Tym sposobem w 2000 roku UFC znalazło się na skraju bankructwa.

I wtedy na scenę wszedł on, cały na biało. Dana White był człowiekiem zakochanym w mieszanych sztukach walki. Sport ten poznał w Las Vegas, gdzie przeprowadził się po tym, jak w jego poprzednim miejscu zamieszkania, Bostonie, mafia chciała wymusić od niego haracz. Dana miał pomysł na UFC i widział potencjał w tym sporcie. Brakowało mu jednak środków na wykupienie organizacji. Dlatego namówił lokalnych przedsiębiorców, braci Franka i Lorenzo Fertitta, by ci pomogli mu wykupić UFC. Kwota transakcji wyniosła nieco ponad 2 miliony dolarów.

Reklama

Po piętnastu latach spółka Zuffa, której współwłaścicielami byli bracia Fertitta, sprzedała swoje udziały w UFC firmie Endeavour za ponad 4 miliardy dolarów. To w dużej mierze skutek organizacyjnego know-how White’a. Ten miał też trochę szczęścia, bowiem kiedy w 2001 roku odkupił UFC, już parę miesięcy później wprowadzono w życie ujednolicone zasady walk w klatkach. To pozwalało powoli zmieniać narrację wokół MMA. UFC miało szansę pokazać, że mordobicie w klatce to sport, który bezpieczeństwem nie odbiega chociażby od boksu. A jeżeli już, to w tę pozytywną stronę.

DANA WHITE – NAJPOTĘŻNIEJSZY CZŁOWIEK W ŚWIECIE MMA [SYLWETKA]

THE ULTIMATE FIGHTER

Całe zaangażowanie White’a, a także ujednolicenie zasad MMA i legalizacja tego sportu w kolejnych stanach USA nie odmieniły jednak kluczowej kwestii. UFC jako organizacja w pierwszych latach rządów nowych włodarzy traciła pieniądze. Nawet dla tak prężnych biznesmenów jak Frank i Lorenzo, którzy byli właścicielami kilku kasyn, federacja okazywała się finansowym workiem bez dna. Wpakowali w pomysł White’a czterdzieści milionów dolarów tylko po to, by w przypadku sprzedaży, zgarnąć góra siedem baniek. Łącznie.

Lecz White zdołał przekonać braci do zainwestowania kolejnych dziesięciu milionów na projekt, który dla UFC był sprawą życia i śmierci. Organizacja chciała wyjść do telewizji z koncepcją reality show. W programie widzowie mogliby śledzić zmagania zawodników, którzy walczą o kontrakt w UFC. To było pokazanie życia wojowników MMA od środka. Mimo wszystko do walki o prawa do pokazywania programu nie ustawiła się kolejka chętnych. White był jednak tak zdesperowany – i zarazem wierzył w sukces projektu – że zdecydował się oddać je za darmo. Wtedy dopiero znalazł się na nie nabywca. Została nim telewizja Spike TV, dziś znana jako Paramount Network.

ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!

The Ultimate Fighter był ogromnym sukcesem, który przeniósł się także na oglądalność gal UFC. Najłatwiej przedstawić to za pomocą liczb. Show wystartowało w styczniu 2005 roku. W tym samym roku średnia oglądalność gal UFC w systemie PPV wzrosła o prawie 75 tysięcy widzów – do 158 tysięcy. Ale prawdziwy boom na UFC nastąpił w następnym roku, kiedy gale amerykańskiej federacji oglądało średnio ponad pół miliona osób! UFC wdarło się wówczas do upragnionego main streamu, w którym pozostaje do dziś.

– Po pierwszym sezonie byłem przekonany, że wygraliśmy. Pomyślałem sobie tylko „cholera, to nam wyszło, będzie już tylko lepiej” – mówił po latach Dana White. I trudno dziś się z nim nie zgodzić.

UFC WYKUPUJE PRIDE

UFC z nierentownego biznesu, którym przez jakiś czas było, zaczęło w chorym tempie rozwijać się do miana giganta rynku. Równolegle, poza główną linią gal numerowanych, pojawiły się gale Fight Night, pokazywane oczywiście na Spike TV. Z czasem wydarzenia UFC tworzone dla różnych telewizji staną się normą. Sama organizacja będzie miała bowiem tylu zawodników, że najzwyczajniej w świecie będzie chciała ich pokazywać. A stacje telewizyjne które poczują koniunkturę, będą próbowały odkroić dla siebie coś z wielkiego tortu MMA.

W marcu 2007 roku UFC było już największą organizacją MMA na świecie. Z tego względu wydarzenie, które wtedy miało miejsce, było raczej symboliczne. Wówczas amerykańska federacja wykupiła organizację Pride. Przypomnijmy, że jeszcze w drugiej połowie lat 90. UFC bezskutecznie próbowała podbić tamtejszy rynek. Ledwie kilka lat później Pride stała na skraju bankructwa z powodu utraty lukratywnego kontraktu z telewizją Fuji. Wpływ na taki stan rzeczy miały powiązania organizacji z Yakuzą. Kiedy owe kontakty wyszły na jaw, zarówno publiczność jak i telewizja odwróciły się od organizacji.

UFC przejęło Pride, ale nie miało zamiaru jej rozwijać, bo i po co, skoro już było znacznie większym graczem? Największym atutem zakupu federacji było pozyskanie kilku znanych nazwisk, które wcześniej błyszczały w Japonii, jak na przykład Wanderlei Silva. Choć spora część twarzy Pride i tak już wcześniej zdążyła dogadać się z UFC.

W kwietniu 2007 roku Pride zorganizowała ostatnią galę w swojej historii. W październiku zaś formalnie przestała istnieć.

SETNA NUMEROWANA GALA

W 2009 roku UFC było już niedoścignionym wzorem dla reszty federacji mieszanych sztuk walki na świecie. Organizacja zarządzana przez Danę White’a miała już za sobą gale, które sprzedawały płatne abonamenty w nakładzie przekraczającym milion sztuk. Pierwszą z nich była ta oznaczona numerem 91, której daniem głównym było starcie Brocka Lesnara z Randym Couturem.

Owszem, Lesnar w młodości z powodzeniem trenował zapasy, ale od lat znany był z występów w WWE. Wymagającej ogromnego poświęcenia i lat przygotowań fizycznych, ale jednak rozrywki sportowej. W „prawdziwej” walce posiadał on bilans 1-1. Ale zarazem był ogromnym, charakterystycznym chłopem, za którym podążała rzesza fanów wrestlingu. Jesteśmy w stanie zaryzykować tezę, że jeżeli włodarze KSW wpadli na pomysł, by zakontraktować do swojej federacji Mariusza Pudzianowskiego, musieli zrobić to po obejrzeniu w akcji Lesnara.

Ku niezadowoleniu zatwardziałych fanów MMA, Lesnar pokonał Couture’a. Jednak nie o tym wydarzeniu chcieliśmy się rozwodzić, a o jubileuszowej, której były wówczas wrestler także był bohaterem. UFC 100 zostało wybrane najlepszym wydarzeniem MMA 2009 roku – i trudno się temu dziwić. Karta walk była znakomita. Przed Brockiem, którego rywalem był Frank Mir, w co-main evencie wystąpił legendarny Georges St-Pierre. Dan Henderson zafundował nokaut roku Michaelowi Bispingowi. Zwycięzca trzeciej edycji The Ultimate Fightera i późniejszy mistrz UFC wagi średniej po latach zrewanżował się za tę porażkę, broniąc już pasa.

Główna walka UFC 100 – Brock Lesnar kontra Frank Mir.

To wszystko przełożyło się na oszałamiającą sprzedaż PPV, która wyniosła 1,6 miliona abonamentów! Być może ta liczba jest przesadzona, bo inne źródła podają wynik 1,2-1,3 miliona. Jednak nawet taki wynik nie zmienia faktu, że w 2009 roku UFC wzniosło się na szczyt. Rozbiło bank. Dla porównania dodajmy, że WrestleMania – największe święto wrestlingu w roku – zgromadziła 960 tysięcy widzów. Z kolei na walkę będącego u szczytu formy i popularności Manny’ego Pacquiao z Miguelem Cotto skusiło się 1,25 miliona odbiorców. W zasadzie wyłącznie starcie Pac-Mana z Rickym Hattonem sprzedało się lepiej, ale w dużej mierze dlatego, że spośród 1,75 miliona sprzedanych abonamentów, aż 900 tysięcy rozeszło się na rynku brytyjskim.

Zatem tak – w 2009 roku UFC zasiadło na tronie PPV w Stanach Zjednoczonych. I nie zamierzało z niego schodzić, bo Dana White miał jeszcze kilka asów w rękawie. Oraz jedną damę…

RONDA WCHODZI DO GRY

Jasne, przez UFC przewinęły się lepsze zawodniczki. Chociażby Amanda Nunes, która ją pokonała, czy też Walentina Szewczenko albo Cris Cyborg. Pewnie znaleźliby się też eksperci, którzy ponad nią uplasowaliby Weili Zhang. A i nasza Joanna Jędrzejczyk z taką samą liczbą pięciu skutecznych obron mistrzowskiego pasa UFC posiada argumenty za tym, by czuć się lepszą.

Jeżeli jednak mamy wymienić wojowniczkę, która wywarła największy wpływ na popularność kobiecych walk w UFC, to wybór może paść tylko na Rondę Rousey. Dziś już 37-letnia legenda organizacji, która od 2017 roku zajęła się wrestlingiem, posiadała wszystko, by stać się gwiazdą. Szef UFC widział ten potencjał. Kiedy w 2013 roku utworzył pierwszą kobiecą kategorię w federacji – kogucią – stało się jasne, że o ten pas musi zawalczyć Rousey, dotychczasowa mistrzyni Strikeforce.

Po pierwsze, Ronda miała niesamowity styl w oktagonie. Kiedy wchodziła do klatki, rywalki przekonywały się że pseudonim „Najgroźniejsza kobieta na planecie”  nie wziął się znikąd. Spośród 12 wygranych walk w MMA, wszystkie zakończyła przed czasem, z czego aż 11 w pierwszej rundzie. Ona nie wygrywała, ona wręcz masakrowała rywalki.

Ale Rousey miała też wiele cech poza klatką, by stać się fenomenem kobiecego MMA. Po pierwsze, jest Amerykanką, a Jankesom znacznie łatwiej przychodzi śledzić poczynania swoich rodaków. Zwłaszcza, że przed karierą w UFC zasłużyła się dla kraju, gdyż zdobyła brązowy medal w judo na igrzyskach olimpijskich w Pekinie. Była też babką z charakterem, która przed walkami potrafiła poddymić na konferencjach czy w wywiadach. Nie ma też co ukrywać, że uroda także przysporzyła jej sporej rzeszy męskiego grona kibiców. A swoją popularność Rousey wykorzystywała chociażby grając w takich filmach jak Niezniszczalni 3 albo w siódmej odsłonie Szybkich i Wściekłych.

Przez rozpoznawalność Ronda zarabiała spore pieniądze także w klatce. A to nawet w przypadku dużych gwiazd nie jest oczywistością. Jej gaże za walki do dziś są jednymi z najlepiej opłacanych i to bez podziału na płeć. I jasne, może zawodniczki lepsze od Amerykanki mogłyby mieć poczucie żalu, że z oktagonu nie podniosły nawet połowy tego co Ronda. Jednak naszym zdaniem, każda z nich powinna dziękować Amerykance. Bo gdyby nie Rousey, to przepaść finansowa pomiędzy męskim i żeńskim MMA byłaby ogromna. A kobiece zawodniczki – marginalizowane, jak w boksie zawodowym. To dzięki niej kobiety w klatce cieszą się w UFC takim samym szacunkiem jak panowie.

DOUBLE CHAMP

Rondę Rousey często nazywano kobiecym Conorem McGregorem. Jest to o tyle zabawne, że Amerykanka pojawiła się w organizacji przed Irlandczykiem. Ale trudno nie przedstawiać w ten sposób tej narracji. Conor bowiem pod względem popularności zamknął grę. Nie był tylko zawodnikiem MMA, choć i z tej roli długo wywiązywał się genialnie. The Notorious stał się fenomenem socjologicznym. Gościem, na którego zachowaniu wzoruje się całe następne pokolenie zawodników mieszanych sztuk walki.

Ale żaden z nich w swojej bezczelności, arogancji i pewności siebie nie był tak autentyczny, jak McGregor. Gość, który wzniósł rozpoznawalność UFC na niebotyczny poziom. Od samego początku wzbudzał ogromne zainteresowanie, przyciągając kibiców niczym magnes.

– Nasi zawodnicy stają się nie tylko gwiazdami, ale i partnerami. Oni współpracują z nami przy sprzedaży PPV i tak wszyscy zarabiamy. Każda z legend wniosła coś innego na stół. Chuck Liddell, Anderson Silva, Georges St-Pierre, Jon Jones, Ronda Rousey. Każdy z nich coś nam dał. GSP zbudował dla nas rynek kanadyjski. Silva spowodował, że MMA ogląda cała Brazylia. Ronda sprowadziła kobiety, które nigdy nawet nie zerknęły na UFC. I tak mógłbym wymieniać. Natomiast różnica między nimi a Conorem polega na tym, że McGregor otworzył nam cały świat. Był jak lot w kosmos. Były kraje, w których ludzie interesowali się UFC, jakieś małe rzesze kibiców, a on sprawił, że to wszystko zostało wysadzone w powietrze. Jest pierwszym gościem w MMA, który realnie jest światową gwiazdą wyrastającą ponad sport – mówił Dana White.

I trudno się z włodarzem UFC nie zgodzić. Chcecie dowodów? To zobaczcie na listę najlepiej sprzedających się gal organizacji w systemie PPV. Na 11 miejsc w czołówce, aż przy ośmiu widnieje nazwisko McGregora. Dodatkowo Conor rozbił bank kiedy w 2017 roku postanowił walczyć w formule bokserskiej z Floydem Mayweatherem Juniorem.

Ze względu na to, jak ogromną medialną osobowością był McGregor można odnieść wrażenie, że zapomina się o podłożu jego sukcesu. Czyli tym, że przede wszystkim był genialnym zawodnikiem. A jako symbol wielkości Irlandczyka wybraliśmy jego walkę z UFC 205 z Eddiem Alvarezem. Conor mówił o tym, że chce zostać mistrzem amerykańskiej organizacji jeszcze zanim do niej przystąpił. Jednak jesteśmy ciekawi, czy już wtedy zakładał, że może być pierwszym w historii wojownikiem, który będzie czempionem w dwóch kategoriach wagowych jednocześnie. McGregor dokonał tego w wielkim stylu. Przechodził z kategorii piórkowej do lekkiej. Walczył zatem z naturalnie cięższym rywalem. I rozprawił się z Alvarezem przez nokaut.

Cała walka Conora McGregora z Eddiem Alvarezem. Nokaut w 9:30.

Z biegiem lat kilku zawodnikom udało powtórzyć się wyczyn Irlandczyka. Ale wciąż jest to sztuka zarezerwowana dla najwybitniejszych jednostek w historii. Niech dowodem na to będzie fakt, że nie udało się tego dokonać Israelowi Adesanyi (mistrz wagi średniej, pokonany w półciężkiej przez Jana Błachowicza) czy Alexandrowi Volkanovskiemu. Były mistrz wagi piórkowej i lider rankingu UFC bez podziału na kategorie wagowe, w dywizji lekkiej dwa razy poległ z Isłamem Machaczewem.

CHABIB KONTRA CONOR

Napisaliśmy nieco o samym McGregorze, jednak lista najważniejszych wydarzeń w historii UFC nie byłaby kompletna, gdybyśmy osobno nie poruszyli tematu najbardziej kasowej walki w historii organizacji. Pojedynku, którego rzecz jasna Irlandczyk był głównym bohaterem. Choć właściwszym określeniem byłoby nazwanie go antagonistą.

Starcie McGregora z Chabibem Nurmagomiedowem było wręcz reklamowane jako walka dobra ze złem. Walka Batmana z Jokerem. Przy czym oczywiście to Irlandczyk grał w tym filmie rolę szalonego klauna. Obaj nie pałali do siebie sympatią, jednak to McGregor w swoim stylu zwykle był stroną prowokującą zamieszanie. Szczyt odpału Conora nastąpił podczas UFC 223. Rosjanin miał tam walkę wieczoru, ale wcześniej Joker skradł show.

Podczas dnia promującego galę McGregor i jego ludzie zdecydowali się przypuścić szturm na busa, którym poruszał się Nurmagomiedow wraz z ekipą. Miał być to rewanż za wcześniejszy atak Chabiba w hotelu na Artema Lobova, przyjaciela Irlandczyka. Ludzie Notoriousa rzucali w autobus czym popadnie. W pewnym momencie Conor podniósł znajdujący się na parkingu wózek transportowy i rzucił nim w okno pojazdu, roztrzaskując szybę na kawałki.

– Możecie mi wierzyć – gdyby otworzyły się drzwi tego autobusu, ten człowiek byłby dzisiaj martwy. Byłby w trumnie, a ja byłbym w celi i nie mielibyśmy tej świetnej walki przed sobą. Mogę opowiadać szeroko o tym incydencie, o jego powodach, o moich emocjach i tego typu rzeczach, ale nadal wiele się w tym temacie dzieje, więc jestem teraz tutaj tylko po to, aby rywalizować – mówił McGregor [tłumaczenie za lowking.pl].

Trudno zatem dziwić się, że atmosfera przed galą UFC 229 była rozgrzana do czerwoności. Tym bardziej, że całość miała kolosalną wartość sportową. Orzeł z Dagestanu legitymował się wówczas rekordem 26-0. Z kolei Notorious pod szyldem UFC zaznał wyłącznie jednej porażki. Ta walka bezsprzecznie kwalifikowała się do tego, by jej zwycięzca zbliżył się do miana najlepszego zawodnika w historii UFC. Zainteresowanie wydarzeniem było gigantyczne, a sprzedaż PPV wyniosła aż 2,4 miliona abonamentów. To rekord amerykańskiej organizacji, który zapewne jeszcze długo nie zostanie pobity.

Jednak pod kątem stricte sportowych emocji sama walka nie dowiozła. Słynący z doskonałych zapasów Dagestańczyk udzielił w tym elemencie Irlandczykowi bolesnej lekcji w pierwszych dwóch rundach. Trzecie starcie przebiegło w stójce i tam Conor przeważał, ale i tak pod koniec wyglądał na bardziej zmęczonego oraz zaskoczonego tym, jak mocno Rosjanin potrafi mu oddać. Czwarta – i jak się okazało, ostatnia – runda to ponownie parter, w którym Chabib dominował i ostatecznie poddał rywala przez duszenie. Po czym stał się prowodyrem karczemnej awantury, rzucając się na narożnik Irlandczyka. Z kolei Conor został zaatakowany przez kuzyna Nurmagomiedowa – Abubakara – a następnie przez kolejnych członków narożnika Rosjanina.

Nurmagomiedow później tłumaczył się, że jego zachowanie było rekcją na obraźliwe teksty obozu McGregora. Ten miał obrażać jego rodzinę, religię i pochodzenie. I może coś w tym było, lecz ostatecznie Komisja Sportowa stanu Nevada ukarała Conora grzywną w wysokości 50 tysięcy dolarów, zaś Chabib musiał zapłacić aż dziesięć razy więcej.

Więc może w tej całej narracji o starciu dobra ze złem, jaka wówczas panowała przed walką, pomyliliśmy kto jest kim?

UFC RAZEM Z WWE

Założona przez Danę White’a oraz braci Fertitta spółka Zuffa, która w 2001 roku stała się właścicielem UFC, oficjalnie przestała istnieć we wrześniu ubiegłego roku. Jednak bracia Fertitta już w 2016 roku zdecydowali się ją sprzedać holdingowi Endeavor. Transakcja opiewała na ponad 4 miliardy dolarów, co wówczas było najdroższą tego rodzaju transakcją w historii sportu. Biznesmeni włoskiego pochodzenia musieli wówczas z radością wspominać dzień, w którym zdecydowali się zainwestować kolejne dziesięć milionów dolarów w wydawałoby się nierentowny projekt, który już pochłonął czterdzieści baniek…

Za Endeavorem stoi dwóch ludzi: Ari Emmanuel oraz Patrick Whitesell. W ogromnym skrócie można powiedzieć, że spółka zajmuje się przemysłem rozrywkowym. Kręci się wokół Hollywood czy świata mody, a że sport to także gałąź rozrywki, Endeavor od lat działa i na tym polu. W 2013 roku w skład ich portfolio weszła spółka IMG, która transmituje na świecie rozgrywki Premier League czy Ligi Mistrzów.

Wspomnieliśmy o tym, że 4 miliardy za Zuffę były kasowym rekordem w kwestii przejęcia spółek sportowych? W ubiegłym roku stało się to nieaktualne, bowiem Zuffa oficjalnie kupiła WWE – największą na świecie organizację wrestlingu – za cenę opiewającą na 9,3 miliarda dolarów! Tym sposobem powstała nowa organizacja TKO Group Holdings, która pod swoimi skrzydłami zrzesza zarówno WWE jak i UFC. Dodajmy, że pomimo zmian właścicielskich na stanowisku prezesa UFC wciąż pozostaje Dana White.

Więcej o tej ogromnej fuzji pisaliśmy w tym miejscu. Czy oznacza ona, że oba podmioty zaczną ze sobą ściśle współpracować? Postaci takie, jak Brock Lesnar czy Ronda Rousey pokazały, że amerykański wrestling oraz walki w klatkach da się połączyć. Może więc w przyszłości zobaczymy wspólne wydarzenia, łączące ze sobą oba światy? Tego nie wiemy, ale jedno jest pewne – tak wielkiej organizacji w świecie sportów walki jeszcze nie było, a jej obecność na rynku w każdej chwili może skutkować organizacją imprezy, która przejdzie do historii.

***

A jakie waszym zdaniem są przełomowe momenty w historii UFC? Może któryś z nich pominęliśmy, albo macie swój ulubiony? Otwieramy dyskusję w komentarzach.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o MMA:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

MMA

Komentarze

2 komentarze

Loading...