Śląsk Wrocław ciągle przypomina swoją grą, że według wielu wskaźników świetne wyniki z tego sezonu są ponad stan, ale tym razem efekt końcowy nie ucierpiał. WKS po okropnych mękach pokonał słabiutką Wartę Poznań, choć powinien to uczynić w okolicznościach znacznie mniej stresujących dla swoich kibiców.
Warta tego dnia naprawdę nie miała wiele do zaoferowania. W grze do przodu o „Zielonych” rzadko można napisać coś innego, ale dziś ten zespół nawet jak na siebie poszedł w skrajności.
Do przerwy podopieczni Dawida Szulczka nie oddali żadnego strzału i nie mieli choćby zalążków sytuacji. Ich xG za pierwszą połowę wynosiło równe 0, co zdarza się naprawdę rzadko. Nie było nawet ułamka procenta prawdopodobieństwa, że goście w tym czasie mogliby trafić do siatki przeciwnika.
Zaraz po zmianie stron Tomas Prikryl w głupi sposób zapewnił sobie przyspieszony prysznic i Warta zaczęła grać w dziesiątkę. 1:0 z przeciwnikiem tak żałosnym z przodu – tego nie dało się zepsuć.
Nie? Potrzymajcie piwo. Wystarczyła jedna w miarę sensowna wrzutka Miguela Luisa w pole karnego, żeby Łukasz Bejger – naciskany przez Adama Zrelaka – strzelił samobója. Dopiero co Jacek Magiera skrytykował go po meczu w Gliwicach, mówiąc, że musi lepiej grać w pojedynkach. I Bejger właśnie w pojedynku zawiódł…
Śląsk też nie zachwycał w ofensywie, tyle że dość szybko objął planowe prowadzenie. Nahuel Leiva kiepsko wszedł mecz, ale jak już mu siadło przy próbie sprzed pola karnego, to nie było czego zbierać. Mogło się wydawać, że gospodarze będą spokojnie kontrolowali mecz i może jeszcze coś wpakują, bo Warta nawet w dziesiątkę musiałaby się w końcu odsłonić.
Samobójcze trafienie Bejgera skomplikowało sprawę. Winowajca szybko chciał się zrehabilitować, przylutował z trzydziestu metrów i Jędrzej Grobelny wreszcie mógł się jakoś wykazać. Potem jednak zaczęło się walenie głową w mur. W pewnym momencie wszyscy w Śląsku domagali się karnego, sugerując rękę Eppela w zamieszaniu po rzucie wolnym, jednak Paweł Raczkowski po zapoznaniu się z raportem VAR-u, nawet nie podchodził do monitora i zakończył temat. A przyjezdni w 76. minucie wreszcie oddali normalny strzał – Mateusz Kupczak dość groźnie uderzał z rykoszetem, piłka minęła słupek.
Gdy już mogliśmy zacząć analizować warianty na jakiś kpiący tytuł, Piotr Samiec-Talar urwał się na skrzydle, znalazł dośrodkowaniem niepilnowanego Exposito, a ten zdobył swoją pierwszą bramkę z akcji od 15 grudnia. Udało się, nie ma kompromitacji. Hiszpan wcześniej obejrzał czwartą żółtą kartkę i w następnej kolejce nie zagra, więc tym bardziej może się cieszyć z tego gola.
Pozytywem dla trenera Magiery jest też bardzo obiecujący debiut w wyjściowym składzie Tommaso Guercio.
Śląsk dzięki zwycięstwu przypomniał Jagiellonii, że ta nie będzie miała autostrady do mistrzostwa i zbliżył się do niej na punkt. Warta w obliczu wygranej Korony i remisu Puszczy z jeszcze większym niepokojem musi spoglądać na strefę spadkową. To już zaledwie dwa „oczka” przewagi.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Wybitna skuteczność Ruchu. Jeden celny strzał i jedna obita morda
- Kielce mówią: wreszcie. Stal jak typowa drużyna grająca o pietruszkę
- Zjazd Rakowa
Fot. Newspix