Reklama

Kielce mówią: wreszcie. Stal jak typowa drużyna grająca o pietruszkę

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

06 kwietnia 2024, 17:22 • 4 min czytania 17 komentarzy

Kibice Korony wywiesili na trybunie telewizyjnej transparent z hasłem „#WIERZYMY”, ale najczęściej powtarzanym słowem w kieleckiej komunikacji miejskiej będzie dziś „wreszcie”. Wreszcie bowiem Korona wygrała jakiś mecz. Na klub, który teoretycznie ma wszystko na te w miarę spokojne dwunaste miejsce, zaczęły nagle spadać plagi egipskie. I tak jak na początku wiosny była ciekawa gra, a nie było wyników, to już w ostatnim czasie oglądaliśmy zbilansowaną proporcję pomiędzy słabą formą i słabymi rezultatami (w Kielcach było to i to). Dziś? Słaba gra i dobry wynik. Taki układ wszystkich w mieście majonezu i scyzoryków raczej urządza.

Kielce mówią: wreszcie. Stal jak typowa drużyna grająca o pietruszkę

Korona już dawno nie jest bandą rzezimieszków, jaką znamy z czasów świetności Leszka Ojrzyńskiego. Jej prawdziwe oblicze jest raczej na zupełnie innym biegunie, doszło nawet do tego, że obecność w składzie kieleckiego klubu takich postaci jak Bartosz Kwiecień budzi lekkie zdziwienie. To nie jest gość, który przystaje do stylu preferowanego przez Kuzerę. Ale dzisiaj to właśnie ten facet zapewnił kielczanom zwycięstwo i tak sobie myślimy, że może właśnie takich ludzi – trochę gorszych piłkarsko, ale za to charakternych – potrzebuje Korona w końcówce sezonu. Bo ewidentnie to mental zawodził przecież w ostatnich tygodniach, to mental sprawił, że złocisto-krwiści podchodzili do Stali jako drużyna, która nie wygrała żadnego z ostatnich siedmiu meczów (choć w kilku była niezła).

Kwiecień przede wszystkim wpisał się na listę strzelców, zaliczając swojego pierwszego gola w barwach Korony. Ile to dla niego znaczyło, widzieliśmy w trakcie cieszynki – chłopak ze Starachowic oszalał, pobiegł ekspresyjnie do przepełnionego stoickim spokojem Kuzery, okazując przy okazji poparcie wobec szkoleniowca, o którego ewentualnym zwolnieniu przebąkuje się wśród kieleckich kibiców (naszym zdaniem – niesłusznie). Potem pocałował herb. Świetnie się odnalazł po rzucie rożnym na długim słupku, ale większe zasługi przy tej bramce to kapitalna cięta wrzutka Błanika. Kwiecień dobrze spisywał się też w tyłach, w swoim stylu potrafił podostrzyć, to on może czuć się największym bohaterem dzisiejszego spotkania.

W podobnych kategoriach nie powinien myśleć o sobie Jewgienij Szykawka, który znów zagrał w sposób katastrofalny. Korona ma ostatnio całkiem dużo problemów kadrowych (do tego dojdziemy) i kto wie, czy brak poważnego napastnika nie jest tym największym. Jak już Białorusin dostał dziś prezent od Pingota, to zamiast szybko dojść do sytuacji strzeleckiej, musiał sobie przyjąć, poprawić, ułożyć, zastanowić się, znowu poprawić… Napastnik powinien w zasadzie wyjść sam na sam, a finalnie tak długo mu ze wszystkim zeszło, że Getinger zdążył stanąć przed strzelcem i tylko czekać, aż ten trafi w jego ciało. I tak też się stało.

Korona nie grała niczego wielkiego, za to Stal wyglądała jak typowa drużyna grająca o pietruszkę, ale wiecie – taka z tych wszystkich krzywdzących stereotypowych wyobrażeń pod tytułem „im to się już pewnie nie chce”. Przez pierwszą godzinę gry mielczanie nie mieli praktycznie nic do zaoferowania. Całkiem mocno w przerwie przejechał się po Stali Krystian Getinger i trudno się dziwić – gdyby pojechali dziś na stadion czołowej drużyny, schodzili na przerwę pewnie z dwójką albo trójką. Do przerwy zapamiętaliśmy ze strony gości tylko jedną sensowną akcję, która swoją drogą trochę nas rozbawiła – Szkurin chciał wypuścić Matrasa sam na sam, ale podniósł piłkę, więc Matras zamiast stanąć oko w oko z bramkarzem, postanowił zgrać futbolówkę głową do kolegi (zupełnie tak, jakby panowie wykonywali rzut rożny w swoim stylu – to się nazywa powtarzalność schematów!).

Reklama

Dopiero w końcówce Stal się obudziła i zaczęła zagrażać gospodarzom, ale brakowało jej konkretów. Korona mogła naprawdę wtedy drżeć – nie dość, że mielczanie się rozkręcali, to jeszcze przez ostatni kwadrans grali bez Hofmaystera (dwie żółte kartki), w drugiej minucie meczu rozsypał się Trojak, Malarczyk nie nadawał się do wejścia na boisko, w efekcie kielczanie kończyli mecz z parą stoperów Zator – Pięczek. Ale dotrwali do końca. Czy dotrwaliby, gdyby naprzeciwko nich stanęła ekipa, której bardziej zależy na punktach? Pewnie nie.

A zatem niewiadomo co z Trojakiem, podstawowym stoperem. W kolejnym meczu nie zagra Podgórski, który będzie pauzował za kartki. Sytuacja kadrowa Korony przed końcówką sezonu wygląda naprawdę średnio. Forsell, który przyszedł w ostatniej chwili, był dziś na trybunach. Inny z nowych nabytków, Fredrik Krogstad, także nie znalazł się w kadrze meczowej. Pewnym powiewiem optymizmu może być powrót Jakuba Łukowskiego, który dziś zameldował się na placu gry po ośmiu miesiącach leczenia kontuzji.

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE: 

Fot. newspix.pl

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Trela: Odrdzewianie wspomnień. Ile znaczy dla Wisły Kraków finał Pucharu Polski

Michał Trela
0
Trela: Odrdzewianie wspomnień. Ile znaczy dla Wisły Kraków finał Pucharu Polski

Ekstraklasa

Piłka nożna

Trela: Odrdzewianie wspomnień. Ile znaczy dla Wisły Kraków finał Pucharu Polski

Michał Trela
0
Trela: Odrdzewianie wspomnień. Ile znaczy dla Wisły Kraków finał Pucharu Polski

Komentarze

17 komentarzy

Loading...