Reklama

Dzień zemsty Emmanuela Adebayora

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

31 marca 2024, 10:06 • 18 min czytania 13 komentarzy

Frunęły w jego kierunku zapalniczki, przekąski, monety i butelki. Ktoś próbował nawet trafić weń plastikowym krzesełkiem. Jednak Emmanuel Adebayor nie poruszył się choćby o centymetr. Jak sam twierdzi, nie był w tym momencie człowiekiem i żadna ludzka siła nie była w stanie go dosięgnąć. To była chwila jego najsłodszej zemsty. Zemsty na kibicach Arsenalu – klubu, w którym występował przez przeszło trzy lata, dla którego strzelił kilkadziesiąt bramek, który opuścił na rzecz Manchesteru City i któremu teraz wpakował gola, wzbudzając w ten sposób wściekłość w sektorze „Kanonierów”. Londyńczycy już po transferze przyznali mu zresztą status wroga publicznego i zaczęli ubliżać na najobrzydliwsze sposoby. Adebayor nie zamierzał udawać, że nie słyszy rasistowskich okrzyków i przyśpiewek. Słyszał je doskonale, zapamiętał każde słowo. Dlatego sądził, że prowokacyjna cieszynka po golu i tak była dla kibiców Arsenalu najniższym wymiarem kary.

Dzień zemsty Emmanuela Adebayora

Ja za swoją celebrację otrzymałem zawieszenie i grzywnę. A co spotkało rasistów z trybun? Nic – zaznacza Togijczyk.

Stworzony dla „Kanonierów”

Dla Emmanuela Adebayora transfer do Arsenalu w styczniu 2006 roku był, można powiedzieć, naturalnym ruchem.

„Kanonierzy” od wielu lat uchodzili bowiem za zespół idealnie skrojony dla piłkarzy wyróżniających się we francuskiej ekstraklasie i pragnących kontynuować swoją karierę w Premier League. Tę reputację londyńska ekipa zawdzięczała oczywiście swojemu managerowi. Arsene Wenger konsekwentnie konstruował kadrę Arsenalu wokół zawodników albo we Francji urodzonych, albo w niej piłkarsko ukształtowanych. Długo można wyliczać słynne nazwiska – na Highbury, a później Emirates Stadium wylądowali choćby Thierry Henry, Patrick Vieira, Nicolas Anelka, Robert Pires, Emmanuel Petit czy Sylvain Wiltord. Jednak te wielkie gwiazdy francuskiego futbolu stanowiły tylko wierzchołek góry lodowej. Bezpośrednio w Ligue 1 szkoleniowiec „Kanonierów” wypatrzył także Guya Demela, Pascala Cygana, Guillaume Warmuza, Gaela Clichy’ego, Mathieu Flaminiego, Abou Diaby’ego czy Armanda Traore. Niektórzy gracze z tej listy mieli zresztą za sobą zaledwie przetarcie w seniorskiej piłce. Wenger odważnie na nich stawiał i nie bał się uczynić z Arsenalu drużyny, w której Diaby, Clichy czy Flamini dopiero wzniosą się na wyżyny.

To nie było podejście typowe dla przedstawicieli topowych angielskich klubów w XXI wieku. Zupełnie inaczej zakupy w Ligue 1 robili na przykład rywale Arsenalu zza miedzy, czyli londyńska Chelsea. Na Stamford Bridge również trafiali piłkarze prosto z francuskich boisk, ale na ogół były to po prostu tamtejsze gwiazdy. Didier Drogba po fenomenalnym sezonie w Olympique’u Marsylia; Petr Cech mający za sobą znakomite występy w Rennes i reprezentacji kraju; imponujący formą Michael Essien z Olympique’u Lyon. Za wyjątek od reguły można uznać jedynie Lassanę Diarrę, którego „The Blues” wyłowili podczas młodzieżowego Tournoi de Toulon.

Reklama

Wenger szybko wyrósł na naczelnego krytyka rozpustnej polityki transferowej Chelsea.

Chyba nikt w Premier League nie potępiał ekipy „The Blues” równie często i równie zajadle. Manager Arsenalu bezustannie podkreślał, że bezprecedensowe wydatki rosyjskiego oligarchy, Romana Abramowicza, wykoślawiły rywalizację o mistrzostwo Anglii i zdegenerowały brytyjski futbol. Złość Wengera była tym większa, że transferowe szaleństwo Chelsea zbiegło się akurat z okresem zaciskania pasa w ekipie „Kanonierów”, która musiała odpuścić większe zakupy po ogromnie kosztownej przeprowadzce z Highbury na Emirates Stadium. – Zaakceptowałem, że stracimy gwiazdy – wiedziałem, że nie będziemy w stanie ich zatrzymać. Było to trudne, ale zdecydowaliśmy się ograniczyć wydatki – przyznaje Francuz w swojej autobiografii. – Powstawał nowy stadion, więc musieliśmy uważać, a dodatkowo prowadziłem politykę stawiania na młodych zawodników, z czego ci starsi zdawali sobie sprawę. Thierry Henry przyszedł ze mną porozmawiać: „trenerze, mam 31 lat, a tą młodzieżą nie wygramy ligi”. Wiedziałem, co chce przez to powiedzieć. Że potrzeba czasu, żeby powstała drużyna na poziomie tej, w której on błyszczał. W wieku 31 lat czuł presję upływającego czasu, a chciał dalej odnosić wielkie zwycięstwa. Nie mogłem zatrzymać na siłę piłkarzy, którzy dali z siebie klubowi wszystko, albo powiedzieć im: „nie możecie odejść”. Zdawałem sobie sprawę, że ich transfery to sposób na zarobienie pieniędzy potrzebnych na nowy stadion.

„Przez olbrzymie zadłużenie nasze możliwości transferowe były mniejsze, dlatego też zwróciliśmy się w stronę młodzieży, podczas gdy inne kluby, o sztucznie napompowanych budżetach i żyjące dzięki zewnętrznemu sponsoringowi, mogły kupować, kogo chciały”

Arsene Wenger

Wkrótce Wenger – ekonomista z wykształcenia – zaczął traktować cięcia w wydatkach na pierwszą drużynę jako sprawę niemalże honorową. Często wspominał też ze smutkiem w wywiadach, że Arsenal mógł kupić tego czy innego gwiazdora znacznie wcześniej, niż uczyniła to ligowa konkurencja, ale akurat, cholera jasna, nie pozwalały na to okoliczności. Jedna z tego rodzaju anegdot dotyczyła na przykład Didiera Drogby, którego polecano Wengerowi jeszcze przed eksplozją formy Iworyjczyka w Marsylii. Te opowiastki szybko zaczęły jednak drażnić fanów „Kanonierów”, którzy chcieli po prostu oglądać najbardziej utalentowanych zawodników w barwach swojego zespołu. Świadomość, że Arsenal prawie kogoś kupił nie zapewniała im nawet minimalnego poczucia satysfakcji, a tymczasem Wenger zdawał się być dumny z samego tylko faktu, że usłyszał o jakimś szczególnie uzdolnionym graczu prędzej niż poznali go Ferguson czy Mourinho. Skala tego gdybania do tego stopnia wymknęła się Francuzowi spod kontroli, że swego czasu Sky Sports sporządziło nawet ranking 50 największych niedoszłych transferów Arsenalu.

Zidane, Heynckes, Scolari… Ranking najlepszych trenerów w historii (część 1.)

Wydaje mi się, że niewydawanie pieniędzy na nowych piłkarzy stało się dla Wengera czymś w rodzaju obsesji. Chyba widział w sobie współczesnego Briana Clougha albo nawet Robin Hooda. Odbierającego pieniądze bogatym, jak jakiś współczesny bohater – ocenił z wyczuwalnym przekąsem Tim Payton z Arsenal Supporters’ Trust, cytowany w książce „Arsene Wenger. Generał i jego kanonierzy”. – To zwykły mit, że budowa nowego stadionu ograniczała go finansowo. To nieprawda. Zmieniło się coś innego, a mianowicie pojawili się nowi bogaci właściciele Chelsea i Manchesteru City. Gdyby Arsenal został na Highbury, pieniędzy do wydawania byłoby mniej i klub byłby na tym samym poziomie finansowym co na przykład Tottenham czy Liverpool.

Reklama

Tak czy owak, w 2006 roku Emmanuel Adebayor idealnie wpisywał się w transferową filozofię Wengera.

Togijczyk pierwsze kroki na piłkarskich boiskach stawiał wprawdzie w ojczyźnie, ale rozwinął się po przeprowadzce do Francji – najpierw w barwach Metz, balansującego między Ligue 1 a Ligue 2, a później w AS Monaco, z którym walczył już o najwyższe cele. Mimo to, napastnik pozostawał zawodnikiem perspektywicznym – w momencie transferu do Arsenalu zbliżał się przecież dopiero do dwudziestych drugich urodzin. No i… był bardzo tani. „Kanonierzy” zapłacili za niego ekipie z Księstwa zaledwie trzy miliony funtów. Osiem razy mniej niż Chelsea wyłożyła za Drogbę latem 2004 roku. Co tu dużo gadać – promocja.

Cudownie ocalony

Choć, jako się rzekło, Adebayor w momencie transferu do Arsenalu nadal był bardzo młodym człowiekiem, to już można było o nim mówić, że jest facetem po przejściach. Wystarczy pochylić się nad warunkami, w jakich Togijczyk (nigeryjskiego pochodzenia) spędził dzieciństwo.

Mieszkał w domu bez dostępu do prądu, z podziurawionym dachem. Potrzeby fizjologiczne zmuszony był załatwiać na plaży. Co jednak najbardziej przerażające, jego rozwój – nazwijmy to – fizyczny nie przebiegał we właściwym rytmie. Mijały bowiem kolejne lata, a chłopiec z trudnych do ustalenia przyczyn nie był w stanie samodzielnie chodzić. Jego rodzice popadli w desperację. – Wozili go po meczetach, ale wstawiennictwo Allaha nie skutkowało. Nie pomógł też „marabu”, czyli szaman, którego po latach piłkarz nazwał oszustem. Wtedy lokalny pastor poprosił matkę chłopca, żeby oddać go do protestanckiego kościoła, gdzie obiecano modlić się za niego od poniedziałku do niedzieli. Adebayor dniami i nocami leżał krzyżem. I nic. Aż do świątyni wleciała piłka. Przekozłowała, dotoczyła się do chłopca, który krzyknął ze strachu, stanął na nogach i zaczął chodzić. Wszyscy płakali, bo zdarzył się cud – opisywał na łamach Weszło Jan Mazurek.

Krew, amulety, proszki i szamani. Czary piłkarskiej Afryki

Rzeczywiście – cud. Nie było to jednak bynajmniej ostatnie cudowne wydarzenie w życiu Togijczyka z futbolówką w roli głównej. To właśnie piłka pozwoliła napastnikowi wydostać się ze skrajnego ubóstwa w Zatoce Gwinejskiej. Dzięki niej trafił do Francji, a później – do Arsenalu.

Moja mama zabrała mnie do Nigerii, do Ghany. Odwiedziliśmy chyba wszystkich szamanów w afrykańskich wioskach. Nic nie pomagało. Jej rozpacz dotarła do takiego punktu, że zgodziła się, bym spędził tydzień w chrześcijańskiej świątyni. Modliła się tam wraz ze mną o moje ozdrowienie. Rozumiałem to tak, że jeżeli po tych modlitwach nie zacznę chodzić, to znaczy, że nie ma już dla mnie nadziei – opowiadał Adebayor w materiale „Daily Telegraph”. – To była dziwna świadomość dla dziecka. Już wiedziałem, dlaczego moja mama wciąż płacze. […] Modły zaczęły się o północy w niedzielę, lecz nie przynosiły żadnych rezultatów. W sobotę mama wychodziła już z siebie, popadła w histerię. Dla niej – było po wszystkim. Spróbowała każdego sposobu i nie udało jej się mnie uratować. Jednak w niedzielę, około dziewiątej czy dziesiątej rano, usłyszałem głosy dzieciaków, które bawiły się w okolicy kościoła. Nagle jeden z chłopców kopnął piłkę do środka świątyni. I ja byłem pierwszą osobą, która zareagowała. Pobiegłem za piłką. Moja mama w pierwszej chwili się przestraszyła, bo nigdy wcześniej nie widziała, bym poruszał się o własnych siłach. Ale uspokoili ją ludzie, którzy wraz z nią modlili się moje zdrowie. „Twój syn ma futbol we krwi!” – twierdzili.

„Wszystko co robię w życiu, poświęcam Bogu – mojemu stwórcy”

Emmanuel Adebayor

Po przeprowadzce do Londynu, Adebayor przekonywał we wszystkich rozmowach z brytyjskimi dziennikarzami, że nie zapomniał, z jakiego miejsca startował. Twierdził, że ta lekcja pokory pozostanie z nim na zawsze. – Osiem lat temu zarabiałem grosze. Nie miałem nic i świetnie to pamiętam. Nigdy o tym nie zapomnę.

Emmanuel Adebayor

Togijczyk szybko zaskarbił sobie sympatię kibiców Arsenalu.

W sezonie 2005/06 jeszcze się za bardzo „Kanonierom” nie przydał – drużyna dotarła wprawdzie do finału Ligi Mistrzów, ale Adebayor nie mógł występować w tych rozgrywkach, więc skoncentrował się po prostu na odpowiedniej aklimatyzacji w nowym środowisku. Jednak już w kolejnej kampanii regularnie występował w barwach londyńskiej ekipy w Premier League, a w sezonie 2007/08 stał się wręcz kluczowym elementem w taktycznej układance Wengera i jedną z największych gwiazd całej angielskiej ekstraklasy. Dość powiedzieć, że zapisał wtedy na swoim koncie aż 24 trafienia w trzydziestu sześciu ligowych występach. W tym – kilka bramek naprawdę niezwykłej urody. Aczkolwiek Adebayor nie imponował wyłącznie skutecznością i akrobatycznymi strzałami. Dzięki znakomitym warunkom fizycznym, napastnik „Kanonierów” doskonale się również sprawdzał w grze tyłem do bramki i był piekielnie niewygodnym oponentem w pojedynkach powietrznych.

Stał się prawdziwym utrapieniem dla obrońców. I niewiele w sumie brakowało, a powiódłby wówczas Arsenal do mistrzostwa kraju. Londyńczycy przez znaczną część sezonu 2007/08 prowadzili bowiem w Premier League, mimo że przed startem rozgrywek z klubem pożegnał się przecież ich boiskowy lider – Thierry Henry. Podopieczni Wengera pękli dopiero na przełomie lutego i marca – zremisowali cztery spotkania z rzędu i dali się wyprzedzić Manchesterowi United oraz Chelsea. Potem przegrali też bezpośrednie konfrontacje z głównymi rywalami w wyścigu po tytuł, no i ostatecznie musieli się zadowolić trzecim miejscem w stawce.

Adebayor dawał jednak fanom Arsenalu nadzieję, że zespół pod wodzą Wengera jest w stanie odzyskać tron. Że koncepcja Francuza, by samemu kreować gwiazdy, zamiast ściągać gotowych piłkarzy za niebotyczne kwoty, naprawdę może przynieść ekipie z Emirates Stadium triumf w Premier League. Wystarczy zaczekać.

Rozstanie

Problem w tym, że Emmanuel Adebayor okazał się być piłkarzem nieco mniej uduchowionym i pokornym, niż opowiadał w wywiadach.

Pierwszym poważnym sygnałem, że ego napastnika rozrasta się do niepokojących rozmiarów, było jego zachowanie podczas Pucharu Narodów Afryki w 2006 roku. Gdy selekcjoner reprezentacji Togo nie znalazł dla niego miejsca w podstawowym składzie na pierwszy mecz turnieju, Adebayor rozpętał w szatni karczemną awanturę, po czym oznajmił publiczne, że… opuszcza zgrupowanie, bo nie ma zamiaru tracić czasu na przesiadywanie na ławce i woli szybciej dołączyć do treningów z drużyną Arsenalu. – Dzisiaj dzwonię do pana Wengera i zapytam, czy mogę natychmiast przyjechać do klubu. Dla mnie turniej się skończył – wściekał się Togijczyk.

Incydentów z jego udziałem wciąż jednak przybywało. Adebayor miał bowiem poważny problem z zaakceptowaniem faktu, że w każdej drużynie panuje rywalizacja o miejsce w wyjściowej jedenastce. Uważał, że skoro już udowodnił swoją piłkarską wartość, to jego pozycja powinna być po prostu niepodważalna, a partnerzy mają się koncentrować na kreowaniu mu sytuacji strzeleckich. Tymczasem w Arsenalu nie mógł on liczyć na status świętej krowy, niezależnie od liczby zdobywanych bramek. W linii ataku na ogół towarzyszył mu wszak Robin van Persie, także szalenie pazerny na gole. Z ławki rezerwowych na tę dwójkę naciskali zaś Nicklas Bendtner i Eduardo. Z tym pierwszym Adebayor w styczniu 2008 roku prawie pobił się na boisku. – To jedyny partner z drużyny, z którym nie potrafiłem się dogadać – przyznał Duńczyk w rozmowie z „talkSPORT”. – Siedzieliśmy w szatni obok siebie, ale od samego początku się nie polubiliśmy. Wystarczyło jedno spojrzenie. […] Mieliśmy kilka drobnych starć i jedno poważne – na boisku. Przegraliśmy wtedy 1:5 z Tottenhamem w Carling Cup, byliśmy sfrustrowani i sytuacja wymknęła się spod kontroli. Po meczu powiedzieliśmy sobie jeszcze parę słów w szatni. Następnego dnia obaj wylądowaliśmy w biurze trenera i otrzymaliśmy karę.

Z kolei na kartach swojej autobiografii „Lord Bendtner” tak opowiedział o starciu z Adebayorem: – Przy wyniku 0:4 Arsene Wenger wpuścił go na boisko. Pierwsze co od niego usłyszałem, to słowa: „grasz jak gówno, dlatego musiałem dziś wejść”. Cóż, nie było to zbyt miłe. Wkrótce po tym zajściu mieliśmy rzut rożny. Obaj wystartowaliśmy do piłki zagranej na dalszy słupek. Wywiązała się między nami przepychanka, która przerodziła się w bójkę. Otaczający nas gracze Tottenhamu obserwowali to z zażenowaniem. […] Nie wiem czy celowo, ale Adebayor uderzył mnie czołem w nos. Trysnęła krew, nos mi natychmiast spuchł, jakby i tak nie był wystarczająco wielki. To był właśnie problem z Adebayorem – zachowywał się nielogicznie, był kompletnie nieprzewidywalny.

Równie „ciepłe” uczucia łączyły Togijczyka z van Persiem. Mimo że na boisku ten duet miewał okresy naprawdę kapitalnej współpracy.

„Czemu miałbym kłamać i opowiadać, że van Persie był moim przyjacielem? Nie był. Nie lubiłem go i sądzę, że z wzajemnością”

Emmanuel Adebayor

Wenger starał się wpoić swoim podopiecznym, że prywatnie nie muszą być przyjaciółmi, lecz na treningach, a już zwłaszcza w trakcie meczów, ich postawa powinna być nienaganna. Tylko że Adebayor stracił zaufanie i sympatię również do francuskiego managera „Kanonierów”. Mimo że w 2008 roku napastnik podpisał nowy, lukratywny kontrakt z londyńskim klubem, to nie przestawał myśleć o nowych wyzwaniach. No i przed startem sezonu 2009/10 dopiął swego – przeniósł się do Manchesteru City, gdzie inwestorzy ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich zaczęli w ekspresowym tempie budować nową potęgę europejskiego futbolu.

Do składu „Obywateli” dołączył także Kolo Toure, lider formacji obronnej „Kanonierów”.

Emmanuel Adebayor

W brytyjskich mediach rozpętała się burza.

Część ekspertów twierdziła, że to ostateczna kapitulacja Wengera i Arsenalu. Dowód na to, iż „Kanonierzy” definitywnie pogodzili się z utratą statusu drużyny walczącej o najwyższe cele w Premier League i zaakceptowali rolę dostarczyciela talentów dla bogatszej, ambitniejszej konkurencji. Inni skupiali się na kpieniu z francuskiego szkoleniowca, notorycznie oskarżającego Chelsea czy Manchester City o obrzydliwą politykę transferową, a na koniec robiącego z nimi interesy. Jeszcze inni wzięli zaś na celownik Adebayora oraz Toure. Wypominali im pazerność. Porzucenie klubu, który ich wypromował, uczynił z nich gwiazdy angielskiej ligi. Togijczyk nie potrafił zrozumieć tych głosów. – Czy jestem jedynym piłkarzem, który kiedykolwiek zmienił klub? – pytał retorycznie w reportażu „Daily Mail”. – Ludzie myślą, że klub to rodzina, podczas gdy jest to tylko zwykły biznes. Przecież nie było tak, że obudziłem się pewnego dnia i uznałem, że chcę odejść. Podpisałem z Arsenalem pięcioletni kontrakt. Rok później, przed startem okresu przygotowawczego, Wenger powiedział mi, że muszę odejść. Poprosiłem o jeszcze jeden sezon w Arsenalu, ale Wenger mi odmówił. Zapowiedział, że nie będzie mnie wystawiał w pierwszym składzie, jeśli zostanę. Nie miałem wyjścia.

– W pewnym momencie dotarliśmy jako klub do takiego punktu, że latem tylko czekaliśmy na to, który z nas tym razem odejdzie. […] Myślę, że Arsenal nie okazywał wtedy wystarczającej miłości swoim liderom. Toure, Fabregas, Clichy, van Persie – wszyscy odeszli, prawda? Nie tylko ja – podkreślał Adebayor po latach. – Oczywiście zarabialiśmy w Arsenalu ogromne pieniądze, ale kiedy ktoś inny jest w stanie zapłacić ci dwa razy więcej… Kariera piłkarza jest krótka.

Zemsta

Adebayor zwrócił również uwagę w „Daily Mail”, że angielscy kibice nie do końca rozumieją, z jakiego typu presją wiąże się dla młodego afrykańskiego piłkarza kariera na Starym Kontynencie. – Byłem szesnastolatkiem, gdy trafiłem do Metz. Jedyne czego pragnąłem, to pomóc mojej rodzinie, ale jej oczekiwania były ogromne. Nie umiałem sobie z nimi poradzić. Gdy cała rodzina jest uboga, gdy wszyscy są w tym razem – solidarność jest ogromna. Jesteście gotowi oddać za siebie nawzajem życie. Ale kiedy tylko jednej osobie zaczyna się poprawiać, nagle staje się ona dłużnikiem całej reszty – tłumaczył Togijczyk. – W Metz zarabiałem trzy tysiące euro miesięcznie, a rodzina prosiła mnie o zakup domu, który był wart pół miliona. Klub był zmęczony moimi ciągłymi prośbami o dodatkowe środki. Pewnego dnia pomyślałem sobie, leżąc na łóżku: „co ja tu w ogóle robię, nikt nie jest ze mnie zadowolony. Po co dalej żyć?”. Poszedłem do apteki i kupiłem mnóstwo tabletek. Powiedziałem, że to w ramach akcji charytatywnej dla moich rodaków z Togo. Byłem gotowy, by je wszystkie połknąć i popełnić samobójstwo. Zadzwoniłem jednak do mojego przyjaciela, który odwiódł mnie od tego zamiaru. Stwierdził, że mam po co żyć. Że mam potencjał, by odmienić całą Afrykę. Wiedziałem, że karmi mnie marzeniami i nie kupiłem jego opowieści, ale chęć popełnienia samobójstwa minęła. Uznałem, że Bóg mnie do czegoś jeszcze potrzebuje.

Oczywiście fani Arsenalu nie dali się udobruchać – nadal uważali Adebayora za egoistę i sprzedawczyka, który uznał, że przerósł londyński klub. Zwłaszcza że już rok wcześniej Togijczyka łączono także z wieloma potęgami włoskiej i hiszpańskiej ekstraklasy.

Nie może więc dziwić, że pierwsza ligowa potyczka „Obywateli” z „Kanonierami” w sezonie 2009/10 zapowiadała się nad wyraz ekscytująco. Emocje były tym większe, że spotkanie rozegrano już w ramach czwartej kolejki angielskiej ekstraklasy – 12 września. Kurz po transferze nie zdążył zatem opaść. – Odszedłem z Arsenalu, bo tego chciał Arsene Wenger. Klub potrzebował pieniędzy, a Manchester City dużo za mnie zapłacił. A co się wydarzyło dzień po transferze? Konferencja prasowa Arsene’a Wengera, w trakcie której stwierdził, że… to ja żądałem transferu. Wtedy zrodziła się we mnie nienawiść do Arsenalu – przyznał Adebayor w rozmowie z „Mundo Deportivo”. – Kupili mnie za trzy miliony, sprzedali za 27, choć wcale nie planowałem odchodzić. I to ja byłem tym, który myślał tylko o pieniądzach?

Nowy napastnik ekipy z niebieskiej części Manchesteru odpowiedział londyńczykom na zmasowaną krytykę w najlepszy możliwy sposób – golem, który przyczynił się do zwycięstwa „Obywateli” 4:2 na City of Manchester Stadium. Tylko że Adebayor nie ograniczył się do wpakowania piłki do bramki strzeżonej przez Manuela Almunię. W przypływie euforii zmieszanej z furią popędził również pod trybunę, na której zasiadali wściekli kibice „Kanonierów” i to właśnie tam postanowił świętować swe trafienie. Nie było mowy o maskowaniu radości, co tak często czynią przecież gracze, którym udaje się zapisać na swoim koncie gola przeciwko byłemu klubowi. Wręcz przeciwnie, Adebayor z sadystyczną rozkoszą posypał niezabliźnioną jeszcze ranę solą. Chciał dodatkowo upodlić sympatyków gości.

Pofrunęły w jego kierunku monety, zapalniczki, serowe bagietki, opróżnione i pełne butelki oraz plastikowe kubki. A nawet jedno krzesełko. Rozjuszeni kibice Arsenalu znokautowali też jednego ze stewardów, blokującego im drogę na boisko. Adebayor pozostał jednak niewzruszony. – W tym momencie nie trafiłby we mnie nawet strzelec wyborowy – wspominał Togijczyk. – Byłem ukryty we własnej sferze duchowej. Kolo Toure powiedział mi potem: „obserwowałem cię, ani razu się nie wzdrygnąłeś”. Ale ja nie czułem się wtedy człowiekiem. Byłem gotowy zginąć. Spojrzałem na tych ludzi i pomyślałem: „są rzeczy, których się nie robi”.

Miał na myśli rasistowskie przyśpiewki, którymi przyjezdni obrażali go przez całe spotkanie. Oberwało się również jego rodzicom.

„Siedziałem tego dnia na ławce i obserwowałem radość Adebayora z boku. Myślałem: o Boże, on wciąż biegnie. Dalej biegnie. Nadal biegnie! Nigdy wcześniej nie widziałem, by ktoś poruszał się po boisku w takim tempie”

Nedum Onuoha w podcaście „City is Ours”

Rozzłoszczony Adebayor nie odpuścił też dawnym kolegom z zespołu. Podeptał Robina van Persiego, zdemolował Cesca Fabregasa. Polował też na innych piłkarzy „Kanonierów”. – To było bezmyślne i złośliwe – skomentował Holender, który później demonstracyjnie przestał podawać Adebayorowi rękę. Arsene Wenger zmusił go jednak do darowania sobie podobnych zachowań. – Jestem rozczarowany, bo Emmanuel ewidentnie chciał zrobić mi krzywdę. Brakuje mu klasy i szacunku.

Togijczyk został zawieszony na trzy mecze i otrzymał potężną karę finansową. Nie wyglądał jednak na skruszonego grzesznika. – Ludzie wciąż gadają o tym, ile zarabiamy jako piłkarze. I rzeczywiście, mamy w życiu szczęście, ale to jeszcze nie oznacza, że można nas bezkarnie lżyć i nękać – powiedział w „The Sun”. – Gdyby tak jak mnie w trakcie meczu z Arsenalem potraktowano zwykłego faceta na ulicy, uwierzcie mi, że jego reakcja mogłaby być bardziej brutalna. Jestem tylko człowiekiem i mam swoje granice wytrzymałości. Tego dnia ta granica została przekroczona, dlatego postanowiłem przypomnieć kibicom Arsenalu, że nie warto ze mną zadzierać. […] Co do Robina… jest mi przykro, że ucierpiał, ale nie mogę go przeprosić, bo nie było moim celem zrobienie mu krzywdy.

Gracze Arsenalu nie dali wiary tym wyjaśnieniom. – Gdy Adebayor był z nami w zespole, starałem się z całych sił, by kreować dla niego sytuacje bramkowe. I chyba nieźle mi szło. Dlatego dziwi mnie jego agresja. […] Nie mam pojęcia, czemu tak się zachował. My go zawsze szanowaliśmy – ocenił Cesc Fabregas. Jak na ironię – w przyszłości Fabregas i van Persie, podobnie jak Adebayor, będą przez wielu stałych bywalców Emirates Stadium nazywani „zdrajcami”.

***

Ostatecznie kariera Adebayora w Manchesterze City nie rozwinęła się w taki sposób, w jaki by sobie tego życzył Togijczyk. Zresztą tak naprawdę nigdy nie osiągnął on już równie imponującej formy jak ta, którą prezentował w trakcie swojego najlepszego sezonu rozegranego w barwach Arsenalu. Nieprzypadkowo zakończył karierę z zaledwie jednym trofeum na koncie – Pucharem Króla, wywalczonym podczas półrocznego wypożyczenia do Realu Madryt. Trzeba mu jednak oddać, że jego rajd pod trybunę Arsenalu pozostaje jedną z najbardziej efektownych i brutalnych w swej wymowie cieszynek w całych dziejach Premier League.

Dziś Adebayor pragnie zakopać topór wojenny z kibicami „Kanonierów”.

Powiedział dziennikarzom „The Mirror”: – To już poza mną i mam nadzieję, że również poza nimi. Często trafiam na obrazki z tego meczu w telewizji i w mediach społecznościowych. Wierzę, że fani Arsenalu potrafią się już z tego śmiać. Życzę im powodzenia w walce o mistrzostwo.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Komentarze

13 komentarzy

Loading...