Reklama

Dwie twarze Kristoffera Velde. Norweg daje Lechowi wygraną w derbach!

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

15 marca 2024, 22:51 • 3 min czytania 76 komentarzy

Z kim wygrać, jak nie z Wartą? Takie pytanie mogli sobie zadać przed derbami kibice Lecha. Od powrotu Zielonych do ekstraklasy Kolejorz grał z nimi siedem razy i siedem razy triumfował. Ekipa Dawida Szulczka była więc idealnym rywalem na przełamanie. I rzeczywiście, gospodarze wygrali po raz ósmy, choć w pierwszej połowie mogło się wydawać, że zagrają kolejne spotkanie z gatunku tych do zapomnienia.

Dwie twarze Kristoffera Velde. Norweg daje Lechowi wygraną w derbach!

Kontynuacja nieskuteczności

Poznań, miasto doznań? Pewnie tak, ale dla kibiców Lecha były one ostatnio traumatyczne. W lidze podopieczni Mariusza Rumaka nie potrafili strzelić gola kolejno Śląskowi, Rakowowi i Górnikówi. Dziś też przez długi czas mogło się wydawać, że będzie to spotkanie niewykorzystanych szans imienia Kristoffera Velde. W 13. minucie Radosław Murawski posłał Norwegowi prawdziwe ciasteczko. Gdyby wykorzystał to podanie, środkowy pomocnik Lecha byłby jednym z faworytów do asysty sezonu, co do tego nie mamy żadnych wątpliwości. Ale Velde strzelił obok spojenia słupka z poprzeczką. Kilkadziesiąt sekund później mógł się zrehabilitować za to pudło, ale wspaniale we własnym polu karnym zachował się Jędrzej Grobelny. Bramkarz Warty nie zważając na swoje zdrowie bohatersko rzucił się pod nogi rywala, czym pewnie uratował klub przed stratą gola. Mało? To dodamy jeszcze, że Kristoffer dostał znakomite prostopadłe podanie od Filipa Marchwińskiego, którego nie zamienił nawet na strzał.

Coś takiego mogło wytrącić z równowagi kibiców Lecha, i tak już zdołowanych postawą drużyny w ostatnich tygodniach. Mogło też ich zastanowić, czy Warta czegoś zaraz szczęśliwie nie wciśnie.

– Strzelajcie z dystansu. Często! Mocno! Celnie! – wyobrażamy sobie, że przed meczem trener Zielonych Dawid Szulczek wygłosił w szatni tego typu przemowę do swoich zawodników. Ci bowiem raz po raz starali się zaskakiwać Bartosza Mrozka uderzeniami zza pola karnego. I o ile Kajetan Szmyt zdołał trochę podnieść ciśnienie bramkarzowi Lecha, o tyle taki Tomas Prikryl co najwyżej go rozbawił. Oto bowiem pomocnik Warty przycelował sprzed szesnastki… w aut. Czeska komedia do tej pory kojarzyła nam się z czymś innym, raczej z “Przygodami dobrego wojaka Szwejka”, ale Prikryl zmienił tę optykę, gratulacje. 

Zaprawieni w bojach fani ekstraklasy mieli wszelkie prawo, by po takich popisach nie liczyć w drugiej połowie na fajerwerki. Mogli raczej myśleć, że Warta nadal będzie skupiona na defensywie, którą oczywiście lechici raz na jakiś czas przełamią, by schrzanić kolejną znakomitą okazję.

Reklama

Długo wyczekiwane przełamanie „Kolejorza”

Cóż, okazuje się, że nie zawsze warto być ligowym realistą. Czasem i w naszej piłce kiepski występ danego piłkarza w jednej połowie nie musi oznaczać kontynuowania złej passy w drugiej. Przykładem Velde, który ocknął się w sposób znakomity. Najpierw wykorzystał – kolejne! – świetne prostopadłe podanie od Marchwińskiego. Potem Filip zapoczątkował kontrę Lecha, kontynuowaną przez Alana Czerwińskiego. Rezerwowy poprowadził ją wzorowo, a Norwegowi nie pozostało nic innego, jak zamienić jego podanie w drugiego gola tego wieczoru. A że mógł ich mieć z pięć? Zawsze można powiedzieć, że gdyby wykorzystywał wszystko, co ma, to nie grałby dziś przy Bułgarskiej tylko na Etihad Stadium. 

A Warta? Niemrawe strzały z dystansu to jednak nieco za mało, żeby zagrozić Lechowi. Szczególnie, że kiepski dzień miał lider jej ofensywy Szmyt, grający zdecydowanie poniżej swoich możliwości.

Maciej Żurawski i Mohamed Mezghrani próbowali na przestrzeni całego spotkania go nieco wyręczyć z przodu, ale też nie bardzo im to wychodziło, choć ten pierwszy oddał groźny strzał głową po dośrodkowaniu tego drugiego, ale właśnie – piłka przeleciała nad poprzeczką. Piłkarze Szulczka zagrali bez polotu, ale że w tej lidze są drużyny mające go jeszcze mniej od nich, nie powinni jakoś specjalnie stresować się widmem ewentualnego spadku.

Czytaj więcej na Weszło:

Fot. Newspix.pl

Reklama

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

76 komentarzy

Loading...