Reklama

Giennadij Gołowkin. O człowieku z Karagandy, który stał się legendą boksu

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

08 marca 2024, 08:05 • 22 min czytania 2 komentarze

Był zawodnikiem znakomitym do tego stopnia, że rywale wręcz unikali z nim walki. W zawodowej karierze pokonał go tylko Saúl Álvarez , choć nie brakuje głosów twierdzących, że powinien wygrać dwa z trzech pojedynków z Meksykaninem. I chociaż Giennadij Gołowkin nigdy nie skolekcjonował wszystkich tytułów kategorii średniej, to nie ma wątpliwości, że Kazach, który niedawno został prezesem krajowego Komitetu Olimpijskiego, był jednym z najlepszych pięściarzy swojego pokolenia.

Giennadij Gołowkin. O człowieku z Karagandy, który stał się legendą boksu

MIAŁ STRZELAĆ BRAMKI, STRZELAŁ INNYCH W PYSK

345-5. To wręcz absurdalnie dobry rekord amatorski Gołowkina, który… zapewne jest delikatnie przekłamany. Portal Amateur Boxing Results, będący największą bazą danych amatorskich wyników w całym Internecie, doliczył się ośmiu porażek Kazacha przed jego przejściem na zawodowstwo. W każdym razie pięściarz z Karagandy już na wczesnych etapach kariery pokazywał swój geniusz. W 2003 roku wywalczył w Tajlandii tytuł mistrza świata wagi średniej. Rok później w Atenach dotarł do finału igrzysk olimpijskich. Tam przegrał dość wyraźnie (18:28 na punkty) z Gajdarbiekiem Gajdarbiekowem. Lecz styl walki Giennadija, bardzo agresywny, oparty o wymiany oraz siłę ciosu, prowadził do prostej konkluzji. Pomimo łagodnego usposobienia oraz szerokiego uśmiechu, który rzadko znikał z jego twarzy, Gołowkin był stworzony do demolowania rywali na zawodowych ringach.

Ale jak mogło stać się inaczej, skoro dwaj starsi bracia, Siergiej i Wadim, już w wieku ośmiu lat napuszczali Giennadija oraz jego, o 15 minut młodszego, bliźniaka Maxima na inne dzieci? I tak dzieciak tłukł się regularnie. Pomimo tego, że w Maikuduk, dzielnicy Karagandy w której dorastał, wolał grać w piłkę.

– Zawsze grałem jako środkowy napastnik. Postrzegam piłkę nożną jako wojnę, zwłaszcza gdy grało się przeciwko dobrym rywalom. To jest jak bitwa, a każda bitwa cię wzmacnia. Gra umacniała nas każdego dnia, pozwalała pokazać charakter, siłę, a my postrzegaliśmy mecz jako walkę – mówił Gołowkin na łamach Sportsmail przed walką z Kamilem Szeremetą.

Reklama

Zatem może Kazachstan stracił utalentowanego napastnika, lecz zyskał znakomitego pięściarza, kiedy wspomniani już bracia powiedzieli: Giennadij, spróbuj innych zajęć. Zaprowadzimy cię do klubu bokserskiego. Tym sposobem prędko okazało się, że czy to na ulicy czy na sali gimnastycznej, strzelanie innych dzieciaków w pysk wychodziło Kazachowi nawet lepiej, niż strzelanie piłką do bramki. Tak dobrze, że później został postrachem wagi średniej. Choć jak wspominał na łamach The Players’ Tribune, boks bardziej lubił oglądać, niż go uprawiać.

„MNÓSTWO RÓŻNYCH KRWI”

Sam zainteresowany zapewne najbardziej żałuje jednak, że jego sukcesów nie mogli zobaczyć ci, którzy popchnęli Giennadija do zainteresowania tą dyscypliną. Rodzinę Gołowkinów spotkały bowiem dwie podobne tragedie. Najstarsi synowie Giennadija Iwanowicza Gołowkina oraz Elizawety Gołowkiny stracili życie będąc na służbie w wojsku. Wadim zginął w 1990 roku. Siergiej zmarł cztery lata później. Okoliczności ich zgonów do dziś nie są znane. Gołowkinowie po prostu otrzymali od armii tragiczną informację bez jakichkolwiek wyjaśnień. Mało tego, byli nawet zmuszeni pochować dwie trumny bez ciał, ponieważ tych wojsko także im nie zwróciło.

– Siergiej i Wadim oczywiście był moimi bohaterami. Wiesz, jak każdy starszy brat. Oglądaliśmy walki Mike’a Tysona, Muhammada Alego, Sugara Raya Leonarda. Amatorskich bokserów z Rosji. Nawet jeśli sam nie lubiłem walczyć, uwielbiałem oglądać boks. I zawsze rozmawialiśmy o walkach – wspominał starszych braci GGG w The Players’ Tribune, jednak rozmowę na temat ich śmierci ucinał krótko: – To są wspomnienia, których nie chcę mieć. Nie chcę o tym rozmawiać.

Skoro jednak przy rodzinie Gołowkinów jesteśmy, to pochylmy się nad nią, gdyż posiada ona interesującą historię. Giennadij śmiało może bowiem określić się mianem obywatela świata już ze względu na pochodzenie. Jego matka, Elizaweta jest w połowie Koreanką. Jak to możliwe, że osoba o jej pochodzeniu znalazła się w Kazachskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej? Wszystko za sprawą jednej z ulubionych metod pozbywania się ludności ZSRR z jej rdzennych terenów, czyli przesiedleń. Tym sposobem w latach 30. XX wieku na polecenie Józefa Stalina z Dalekiego Wschodu na tereny dzisiejszego Kazachstanu i Uzbekistanu przetransportowano ponad 170 tysięcy Koreańczyków. Jednym z nich był Siergiej Pak. Koreańczyk, który już w nowym miejscu zamieszkania poznał i poślubił Rosjankę.

Efektem ich miłości była Elizaweta – matka Gołowkina. Jako dorosła osoba pracowała w miejscowym laboratorium, a za mąż wszyła za Giennadija Iwanowicza – górnika rosyjskiego pochodzenia. Przyszły mistrz świata w boksie wspominał, że Elizaweta czasami zabierała go do swojego miejsca pracy, choć z wyraźnym zakazem dotykania czegokolwiek. Takiej przyjemności chłopcu nie mógł sprawić ojciec. Radziecka kopalnia nie była odpowiednim miejscem na rodzinne wycieczki. Zawód seniora rodziny Gołowkinów był powszechną profesją. Karaganda w języku Kazachów oznacza czarne miasto, a to ze względu na pokaźne złoża węgla, które znajdują się wokoło. Mężczyźni z okolicy mieli w zasadzie dwie główne ścieżki kariery – górnictwo lub wojsko. Obie niosły za sobą spore ryzyko śmierci w pracy, o czym Gołowkinowie boleśnie się przekonali.

Reklama

Być może to, że starsi bracia nasyłali Gienię i Maxima na inne dzieciaki wywołało w was poczucie, jakoby chłopiec dorastał w biedzie i miał nieszczęśliwe lata młodości. Ale nie jest to do końca prawdą, bo GGG dobrze wspomina swoje dzieciństwo. Bójki? No cóż, boks to narodowy sport Kazachstanu. Chłopcy często prali się pomiędzy sobą, nie tylko w sali treningowej. Bieda? Owszem, w Związku Radzieckim prawie wszystkim się nie przelewało. Jednak chłopiec miał dach nad głową, nie przymierał głodem, a w domu nie było patologii. Jak wspomina, wołowina – ulubiony składnik pożywienia Kazachów – regularnie gościła na ich stole. Przynajmniej do momentu, aż socjalistyczny wzór państwa zupełnie upadł.

ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!

– Miałem około ośmiu lub dziewięciu lat, kiedy rozpoczął się rozpad Związku Radzieckiego. Zatem wszystko… uległo zmianie. Fabryki zostały zamknięte. Jedzenie było trudniejsze do zdobycia. Nie jedliśmy tak wielu obiadów z wołowiną [jak dawniej]. Owoce i ryby kosztowały więcej. Przez pierwsze dwa lata było ciężko – wspominał sam zainteresowany.

Mamy tu zatem do czynienia z człowiekiem o rosyjsko-koreańskich korzeniach, który pierwsze lata życia spędził w jednej z radzieckich republik, a po rozpadzie ZSRR stał się obywatelem Kazachstanu. W końcu w tym rejonie się urodził, wychowywał i przesiąknął tamtejszą kulturą. Trudno zatem dziwić się, że gdy w 2015 roku magazyn KoreAm przygotował na temat Gołowkina duży artykuł, Giennadij o swoim pochodzeniu mówił :- Mam styl rosyjski, koreański, mam mnóstwo różnych krwi.

BRAT BLIŹNIAK BYŁ LEPSZY?

Omawiając rodzinę Giennadija, nieco zdań należy poświęcić także jego bliźniakowi – Maximowi. GGG jest od niego o 15 minut starszy i w wielu rozmowach komplementował swojego brata. Twierdził, że Max był lepszym pięściarzem od niego, w ringu był mądrzejszy i bardziej ułożony. Max – walczący w tej samej wadze, czyli średniej – także miał szansę pojechać do Aten. Obaj spotkali się w finale zawodów, które miały decydować o wyłonieniu reprezentanta Kazachstanu na igrzyska.

– Kto wie, co by było, gdyby to on poleciał. Szanse były pół na pół. Był turniej kwalifikacyjny w Kazachstanie, zwycięzca miał lecieć na igrzyska. Wtedy Max powiedział: G, jesteś starszy o 15 minut, jedź pierwszy – wspominał starszy z bliźniaków.

Być może Giennadija w przedstawianiu takiej wersji ponosi kurtuazja i wrodzona uprzejmość względem rodziny. Z drugiej jednak strony, Gołowkinowie wierzyli w tradycyjny model familii. Po śmierci dwóch braci to najstarszy GGG musiał zająć się karierą. Zadaniem młodszego Maxima była pomoc bratu finansowo na pierwszym jej etapie. I co ważniejsze, służenie pomocom swoim rodzicom na miejscu. W 2004 roku Giennadij Iwanowicz i Elizaweta dobijali do sześćdziesiątki. Co, jak na ludzi większość lat żyjących w ZSRR, było zaawansowanym wiekiem.

Czy jednak legenda wagi średniej rzeczywiście nie przesadzała, hołubiąc w mediach talent bliźniaka, który w wieku 22 lat zawiesił rękawice na kołku? Jeżeli tak było, to dlaczego tak trudno dokopać się do jakichkolwiek wyników amatorskich najmłodszego z rodzeństwa Gołowkinów? Wreszcie, dlaczego tak utalentowany zawodnik miałby nie spróbować swoich sił w innej wadze? Wtedy mogliby razem z bratem mogli walczyć o igrzyska bez wzajemnego eliminowania się. Te pytania każą traktować słowa Giennadija z odpowiednią rezerwą.

Warto też nadmienić, że obaj bracia bardzo dobrze ze sobą żyją. Ze strony Maxima nie ma żadnego żalu o to, że jemu nie dane było zostać wielkim pięściarzem. Mało tego, młodszy bliźniak był nieodłącznym członkiem obozów Giennadija. Jego talent doceniał także Abel Sanchez… co nie znaczy, że meksykański szkoleniowiec wróżył mu porównywalną karierę.

– Maxowi [w boksie] wszystko przychodziło łatwiej niż Giennadijowi, ponieważ był bardziej utalentowany, ale przez to nie był tak zdyscyplinowany – mówił Sanchez w rozmowie ze Sky Sports.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Gennadiy Golovkin | GGG (@gggboxing)

„JEGO STYL BYŁ DESTRUKCYJNY”

Wracając jednak do Giennadija, srebro olimpijskie otworzyło przed nim drzwi do zawodowstwa. Niejeden promotor chciał poprowadzić karierę tak utalentowanego chłopaka. 23-letni wówczas zawodnik, głównie z uwagi na liczne znajomości z niemieckimi pięściarzami, postanowił związać się z grupą Universum. W latach 90. stajnia założona przez Klausa-Petera Kohla była jedną z najbardziej liczących się grup promotorskich w Europie. Jedną z jej głównych twarzy stał się Dariusz Michalczewski, obecni byli też bracia Kliczko.

Kazach trafił do niej jednak w złym momencie, choć oczywiście z zewnątrz mogło na to nie wyglądać. Wówczas grupa miała podpisane kontrakty z telewizją ZDF (gwarantujący wpływ rzędu 15-20 milionów euro rocznie), a także planowała podbój rynku amerykańskiego za pośrednictwem telewizji HBO. Równocześnie jednak w 2004 roku jej pokład w atmosferze wzajemnych oskarżeń i procesów opuścili wspomniani bracia Kliczko. Ponadto akurat w 2005 roku, kiedy GGG przybywał do Niemiec, z Universum rozstał się dyrektor zarządzający Peter Hanraths, uważany za jednego z architektów jej sukcesu.

I owszem, Gołowkin od początku pokazywał swój ogromny talent. Ale jednocześnie szybko zaczął zdawać sobie sprawę z układów i układzików, które panują w Universum. Od 2006 do końca 2009 roku stoczył 18 walk. Wygrał wszystkie, z czego 15 przed czasem. A i tak jego jedynym zawodowym trofeum był pasek WBO Inter-Continental. A wtedy w wadze średniej niemieccy pięściarze mieli bardzo silne pozycje. Pas mistrza świata IBF posiadał najpierw Arthur Abraham, a później Sebastian Sylvester. Tytuł WBA należał do Felixa Sturma, a WBC – w wersji interim, ale jednak – Sebastiana Zbika. Pierwsza dwójka należała do grupy Sauerlanda, więc to zrozumiałe, że konkurent na niemieckim rynku nie chciał posłać ich na niebezpiecznego Kazacha. Jednak Sturm i Zbik byli pięściarzami Universum… co też rodziło problemy. Okazało się bowiem, że Niemcy wolą trzymać przy tytułach swoich rodaków. Nawet tak przeciętnych, jak Zbik.

– Kiedy w stajni planowano coraz więcej pojedynków selekcyjnych, przed czym zawsze ostrzegaliśmy my, trenerzy, atmosfera w pewnym momencie stawała się trująca – wspominał Fritz Sdunek, legendarny niemiecki trener, który prowadził największe gwiazdy Universum.

Tym sposobem w 2010 roku Gołowkin rozwiązał kontrakt z Niemcami, a jego ówcześni menadżerowie, bracia Oleg i Max Hermann, zaczęli szukać mu nowych warunków do rozwoju. W tym samym roku telewizja ZDF zdecydowała się nie przedłużać kontraktu z firmą Kohla. W listopadzie 2012 roku grupa Universum ogłosiła upadłość.

BIG BEAR

Wróćmy jednak do 2010 roku. Wtedy bowiem pięściarz oraz bracia Hermann udali się do Stanów Zjednoczonych, dokładnie do Kalifornii, by tam poszukać mu nowego bokserskiego domu. Hartmannowie i GGG odwiedzali różne kluby pięściarskie. Był to między innymi słynny Wild Card Boxing w którym szkolił sam Freddie Roach, trener Manny’ego Pacquiao. Jednak zgiełk Hollywood, gdzie znajdowała się szkoła, nie odpowiadał usposobieniu Giennadija.

Co innego obiekt w Big Bear Mountain – kalifornijskim paśmie górskim, oddalonym o dwie godziny jazdy od Los Angeles. Miejsce z zasadami dla bokserskich mnichów, których zwykle przebywało tam do 12. Główne zasady placówki brzmiały: żadnych drugich połówek, żadnych zwierząt, żadnych dzieci. Pełne skupienie na treningu. Okolica, w której łatwo można znaleźć ciszę i spokój. Oraz taka, której przyroda – góry i gęste lasy – przywodziła Gołowkinowi na myśl rodzinny Kazachstan. I którego to obiektu właścicielem był niejaki Abel Sanchez, doświadczony szkoleniowiec z Meksyku.

Ich pierwsze spotkanie miało miejsce w kwietniu. Hermannowie przyjechali do Big Bear z Giennadijem, lecz sami szybko pojechali obejrzeć okolicę. Zostawili gościa, który ledwo znał angielski, z kolesiem, który po rosyjsku znał tylko kilka komend zasłyszanych od narożników rywali. Okazało się jednak, że język boksu jest na tyle uniwersalny, by Kazach i Meksykanin złapali flow i podczas oglądania filmów z walkami Gołowkina wzajemnie rozumieli swoje uwagi.

Kiedy Hermannowie powrócili, obiecali, że za kilka miesięcy ponownie skontaktują się z Sanchezem… co nie przekonało szkoleniowca. Abel był bardzo podekscytowany potencjalną pracą z Gołowkinem. Wiedział, że trafił mu się diament, którego trzeba będzie tylko oszlifować. Stąd taki tekst wypowiedziany przez menadżera brzmiał w jego uszach niczym typowe „zadzwonimy do pana”, usłyszane podczas rozmowy o pracę.

– Dwa miesiące później zadzwonił do mnie jeden z menedżerów i zapytał, czy odbiorę Giennadija z lotniska. Szczerze mówiąc, odsunąłem telefon od ucha. Śmiałem się, myśląc, że ktoś sobie żartuje – wspominał Sanchez w rozmowie z The Ring w 2016 roku. – Następnego dnia odebrałem Giennadija i od tego czasu jesteśmy razem. To było niezwykłe ze względu na to, czego dokonaliśmy – dodawał. Przy czym uchylimy wam rąbka tajemnicy. Nie każde słowo z powyższej wypowiedzi pozostało aktualne…

Giennadij Gołowkin i Abel Sanchez. Źródło: Instagram Giennadija Gołowkina

POSTRACH WAGI ŚREDNIEJ

W pierwszej walce stoczonej pod wodzą Sancheza GGG wywalczył pas mistrza świata WBA wagi średniej w wersji interim. Słabiutki Milton Nunez z Kolumbii padł już w pierwszej rundzie, po przyjęciu ledwie paru celnych sierpów. Jego rodak Nilson Julio Tapia w starciu o tytuł mistrza WBA World (najwyższy pas w tej federacji to Super World – tak, witajcie w świecie boksu) wytrzymał aż trzy starcia. Następne trzy walki także zakończyły się nokautami na rywalach.

Kazach, który w międzyczasie związał się z należącą do braci Kliczko grupą K2 Promotions, pod wodzą Sancheza przeistoczył się w ringowego potwora. Giennadij bowiem zawsze uchodził za okropnie silnego gościa. Oczywiście jakąś część tej siły zawdzięczał genom. Jeszcze większą ciężkiemu treningowi. Lecz to, jak w maksymalnie skuteczny sposób wykorzystywał taką moc, było zasługą Abela Sancheza. Pomimo pochodzenia Gołowkin posiadał bowiem bardzo meksykański styl, opierający się na dominacji w ataku, wywieraniu presji i zadawaniu mocnych ciosów z różnych płaszczyzn. Kto inny mógłby bardziej dopracować u zawodnika taką metodę walki, jak nie trener z Meksyku?

O stylu walki Kazacha porozmawialiśmy z człowiekiem, który miał okazję poczuć moc Gołowkina na własnej skórze. Tak się bowiem złożyło, że we wrześniu 2012 roku debiutanckim starciem GGG w Stanach Zjednoczonych było to z Grzegorzem Proksą.

Był świetnym technikiem, posiadał kapitalną pracę nóg, umiejętność skracania ringu i doskonały jab. Poza tym płaszczyzny wyprowadzania przez niego ciosów sierpowych były tak zróżnicowane, że trudno było się przed nimi bronić – mówi nam Proksa. – Styl Gołowkina był destrukcyjny. Doskonale widać było współpracę pomiędzy Giennadijem a jego trenerem, Abelem Sanchezem. Ten duet wspaniale się dotarł. Kazach był też tytanem pracy. Stosował bardzo ciężki i specyficzny trening siłowo-wytrzymałościowy. Dzięki temu doszedł do poziomu, w którym w jego latach świetności żaden pięściarz nie był w stanie nawiązać z nim walki. To pokazuje jego fenomen. Zresztą wcześniej, w czasach boksu olimpijskiego, również był doskonały.

Kazach w kolejnych starciach parł od nokautu do nokautu. Dominował w każdym pojedynku do tego stopnia, że oglądając jego potyczki kibice zastanawiali się, w której rundzie położy rywala na deski. Był tak dobry, że paradoksalnie przez to długo nie mógł znaleźć sobie godnego rywala. Pięściarze z czołówki po prostu go unikali. W 2010 roku wywalczył wspomniany pas WBA World. Tytuł WBA Super World posiadał z kolei… Felix Sturm. Jak się okazało, Niemiec bardzo skutecznie unikał Kazacha, bowiem nigdy z nim nie zawalczył. Chociaż GGG dla samej federacji WBA powinien być pierwszym kandydatem do starcia o najważniejsze trofeum.

Tym sposobem, do 2014 roku GGG do swojej kolekcji dołożył tylko mistrzowski pas IBO. Czyli federacji traktowanej nieco jak piąte koło u wozu. I to dosłownie, gdyż jej tytuły często są dokładane na doczepkę do dużych walk czterech największych organizacji. Gołowkin dopiero we wspomnianym 2014 zdobył pas WBA Super World w kategorii średniej. Wówczas należał on do Daniela Gaele’a, który wcześniej po niejednogłośnej decyzji sędziów pokonał Felixa Sturma. Z Kazachem Australijczyk wytrzymał trzy rundy.

Kiedy spojrzymy na listę mistrzów federacji IBF, WBC i WBO z lat 2011-2015, wówczas przekonamy się jaki strach panował wśród ówczesnych czempionów na samą myśl o starciu z Gołowkinem. Wspomniany już Gaele przez dwa lata był mistrzem świata pierwszej z wymienionych. Ale do starcia z GGG się nie kwapił. Ich późniejsza walka pokazała, że obawy Daniela były słuszne. Kazach zdobył ten tytuł dopiero w 2015 roku. Zanim do tego doszło, pas przeszedł przez pięć innych rąk. Jeszcze później, bo w 2016 roku do pięściarza z Karagandy trafił tytuł WBC. Ten wcześniej posiadali przereklamowany Julio César Chávez Jr, doświadczony Sergio Martinez czy Miguel Cotto. Żaden nie spróbował się z Giennadijem.

Natomiast o pas WBO wagi średniej Gołowkinowi nigdy nie było dane zawalczyć. W tym wypadku Kazach miał nieco pecha. W 2012 roku głośno było o jego walce z niepokonanym Dmitrijem Pirogiem. Rosjanin legitymował się rekordem 20-0 (15 KO). Kontrakt na starcie był już podpisany, lecz w trakcie obozu przygotowawczego Pirog doznał kontuzji pleców, która zakończyła jego karierę. Inną kwestią jest, że GGG zapewne poradziłby sobie z Peterem Quillinem, Andym Lee czy Billym Joe Saundersem, czyli zawodnikami, którzy później zostawali mistrzami WBO. Ale nie miał nawet okazji się z nimi sprawdzić.

Między innymi dlatego ocena wielkości Gołowkina jest trudnym zadaniem. Ten gość nie unikał wyzwań – to przed nim drżano. Krytycy Kazacha mogą powiedzieć, że w najlepszych latach nie spotkał się on z wieloma czołowymi nazwiskami kategorii średniej. Jednak wynika to z faktu, że wszyscy zwyczajnie bali się wejść z GGG na ring.

ALVAREZ, CZYLI WIELKIE WALKI I WIELKIE KONTROWERSJE

Poza walkami z wyżej wymienionymi mistrzami, najgłośniej mówiło się także o innym hitowym starciu. Tak się bowiem złożyło, że równolegle do czasu w którym Gołowkin wzbudzał trwogę w wadze średniej, w kategorii junior średniej wielką karierę robił Saul Alvarez. Popularny Canelo do 2013 roku znalazł tylko jednego pogromcę, którym był sam Floyd Mayweather Jr*. Jednak nawet po tej porażce akcje Meksykanina rosły równie pokaźnie do jego masy w dniu walki. Między innymi z tego względu zaczęto zastanawiać się nad zestawieniem go z Gołowkinem. W końcu przejście do wyższej dywizji nie stanowiłoby dla Alvareza problemu. Ba, była to wręcz kategoria bardziej odpowiadająca jego naturalnym warunkom fizycznym.

Jednak Meksykanin nauczył się po porażce z Floydem, aby walczyć z przeciwnikiem w najbardziej dogodnym dla siebie momencie. Nic nie stało bowiem na przeszkodzie, by Alvarez sprawdził się z GGG wcześniej, nawet w 2014 roku. Ale wtedy wychodziłby do swojego oponenta jako pretendent. Canelo przybrał zaś inną taktykę. Rozgościł się w wadze średniej, zgarniając wakujący pas WBC z Miguelem Cotto i… czekał. Owszem, dużo mówił o tym, że chce stanąć naprzeciwko Gołowkina, ale jego czyny wskazywały na coś innego. Meksykanin uważnie obserwował, czy Kazach wykazuje jakiekolwiek oznaki bokserskiego zmęczenia materiału.

I tak też się stało. W 2017 roku GGG zaliczył 18. obronę mistrzowskiego pasa z rzędu, ale wyjątkowo nie znokautował rywala, którym był Daniel Jacobs. Mało tego, choć zwyciężył jednogłośną decyzją, to starcie na kartach sędziowskich było wyrównane (114-113 i 2 x 115-112). Ten pojedynek pokazał, że po długich latach dominacji podopieczny Abela Sancheza wreszcie znajduje się w zasięgu rywali. Że bardzo dobry pięściarz może stoczyć z nim wyrównaną walkę, nie będąc z góry skazanym na pożarcie. A kto wie, może nawet wygrać?

Tym oto sposobem 17 września 2017 roku oczy całego świata sportu zwrócone były na T-Mobile Arenę w Las Vegas. Pierwsze starcie Alvarez-Gołowkin to była walka roku i pewnie jedno z najlepszych mistrzowskich starć ostatniej dekady. Obaj czempioni idealnie pasowali do siebie pod względem stylu. 35-letni Kazach był w natarciu, ale i kontrujące ciosy Meksykanina mogły robić wrażenie. Największe wywarły na sędzinie Adalaide Byrd, która na karcie punktowej wytypowała wygraną Canelo aż 118-110. Pozostali arbitrzy punktowi – Dave Moretti i Don Trella – wytypowali kolejno 115-113 dla Gołowkina oraz remis po 114. Już ten remisowy werdykt był mocno dyskusyjny, ale karta punktowa Byrd zakrawała o skandal. W każdym razie, przyczyniła się ona do tego, że pojedynek zakończył się remisem.

Choć według większości kibiców i ekspertów, to Gołowkin zasłużył na zwycięstwo.

Giennadij-Gołowkin-Saul-Alvarez-boks-2017

Po gongu kończącym pierwszą walkę Giennadij Gołowkin i Saul Alvarez podnieśli ręce w geście triumfu. Jednak sędziowie orzekli w tym starciu remis.

Remisowy werdykt, wielkie nazwiska, ogromne zainteresowanie publiczności (nawet tej nie śledzącej na co dzień boksu) oraz jeszcze większa kasa. To wszystko prowadziło do kazachsko-meksykańskiego rewanżu. Ich drugi pojedynek był nawet bardziej wyrównany od pierwszego. Canelo uderzał celniej i zadał więcej mocnych ciosów, ale za to Gołowkin więcej razy trafił rywala w ogóle, a także był aktywniejszy w ringu. Tym razem arbitrzy zdecydowali o przyznaniu na kartach sędziowskich wygranej Alvarezowi (114-114 i 2 x 115-113). Złośliwi mogliby stwierdzić, że skoro Meksykanin zremisował pierwszą, przegraną walkę, to w drugiej, bardziej wyrównanej jego triumf nie powinien dziwić…

Grzegorz Proksa: – Dla mnie Gołowkin wygrał obie pierwsze walki z Alvarezem. Ale Canelo wtedy już był wielką gwiazdą, która generowała zdecydowanie więcej przychodu ze względu na swoje pochodzenie oraz umiejętne budowanie jego kariery przez telewizję HBO. Gołowkin był jednak pięściarzem z Kazachstanu – z rynku, który nie przynosił takich dochodów finansowych jak w przypadku meksykańskiego pięściarza walczącego w USA. Pierwsza walka to w mojej opinii wyraźne zwycięstwo Giennadija, a starcie zakończyło się remisem. W drugiej Canelo zaboksował trochę lepiej, ale w dalszym ciągu według mnie był gorszy – choć na kartach punktowych przyznano mu zwycięstwo.

PIĘŚCIARZ WYBITNY. ALE JAK BARDZO?

Słynna jest już anegdota, kiedy Abel Sanchez po miesiącu pracy z GGG napisał mu na tablicy obok ringu listę dwunastu najlepszych pięściarzy w historii. Na pierwszym miejscu umieścił Muhammada Alego. Trener pominął drugie nazwisko w zestawieniu, ale zapisał pozostałe: Tysona, Mayweathera i innych wielkich mistrzów boksu. Następnie wskazał na pusty numer i zwrócił się do Gołowkina: – Obiecuję ci, że jeżeli dasz mi trzy lata, będziesz tutaj. Staniesz się numerem dwa wszech czasów.

Czy tak w istocie się stało? Naszym zdaniem, Abel Sanchez nie dotrzymał obietnicy, którą wtedy złożył Kazachowi. Co nie znaczy, że Giennadij nie powinien być zaliczany do grona wybitnych pięściarzy. Ponownie oddajmy głos Grzegorzowi Proksie.

– Na treningach Gołowkin sparował z zawodnikami wagi cruiser, którzy dodatkowo mieli jeszcze ochraniacze na korpus. A on ich przewracał. Kazach posiadał bardzo mocne, wytrenowane ścięgna, które przekładały się na siłę ciosu. To mistrzowski poziom, na który niewielu jest w stanie wejść. Moim zdaniem Gołowkin u szczytu formy był jednym z najlepszych pięściarzy obecnej ery boksu, a także jednym z najlepszych w historii wagi średniej – mówi nam były mistrz Europy wagi średniej.

Inną kwestią jest, że po drugiej walce z Alverezem – i pierwszej porażce w zawodowej karierze – Gołowkin przewartościował swoje priorytety. Wówczas 37-letni pięściarz ewidentnie postanowił wycisnąć jak najwięcej pieniędzy z ostatnich lat spędzonych na ringach. W marcu 2019 roku podpisał z platformą DAZN umowę opiewającą na 100 milionów dolarów. Wkrótce po jej podpisaniu rozstał się z Abelem Sanchezem. Równocześnie głośno było także o jego konflikcie z braćmi Hermann, którzy niegdyś reprezentowali jego interesy. Pięściarz twierdził, że jego umowa z Hermannami zakończyła się w 2017 roku. Niemcy, którzy pobierali 20% od kontraktów Kazacha, uważali, że ich umowa obowiązywała do lutego 2019 roku, a GGG wypowiedział ją specjalnie przed podpisaniem kontraktu opiewającego na sto baniek. Sprawa oczywiście trafiła do sądu.

Giennadij-Gołowkin-boks-2013

– Znaleźliśmy tego faceta, pomogliśmy mu wyjść z zapomnienia w Europie, wyciągnęliśmy go ze złego interesu w Niemczech i sprowadziliśmy do USA. Oczywiście to on walczył na ringu, ale pomogliśmy mu załatwić świetne walki, oferty promocyjne i skontaktowaliśmy go z właściwymi ludźmi – można było przeczytać w oświadczeniu braci, cytowanym przez Boxing Scene. – W miarę jak Gołowkin zaczął zarabiać coraz większe sumy pieniędzy, zwyciężyła chciwość. […] Zamiast spłacić dług, Gołowkin złożył pozew w oparciu o sfabrykowaną historię, mającą na celu odwrócić uwagę od faktu, że nie dotrzymał słowa i zawartej umowy.

Hermannowie na dowód swoich słów przytaczali fakt, że zaraz po podpisaniu kontraktu z DAZN Gołowkin postanowił rozstać się z Abelem Sanchezem – chociaż ten zgodził się na procentowo niższą gażę od wcześniej posiadanej. Meksykanin w 2022 roku w rozmowie z Boxing Scene stwierdził jednak, że nie żywi o taką decyzję urazy wobec byłego już podopiecznego.

– Nie mamy teraz animozji, jeśli o to pytasz. Uściskałbym go [gdybym go zobaczył]. Powiedziałbym – miło cię widzieć, dobrze wyglądasz – stwierdził Sanchez.

I trudno szkoleniowcowi nie wierzyć. Chociaż Sanchez krytykował styl Gołowkina wynikający z jego współpracy z Johnathonem Banksem, to w rozważaniach Meksykanina czuć było troskę o zdrowie GGG.

Nie [krytykuję współpracy z Banksem] dlatego, że sam uważam się za najlepszego trenera. Ale czasami, gdy robisz jakieś konkretne rzeczy, które przynoszą sukces i nagle zmieniasz całą rutynę treningu, wtedy wszystko nie idzie tak dobrze, jak wcześniej. […] Nie chodzi o to, że wygrasz [jeśli będziesz trzymał się sprawdzonych rozwiązań]. Ale musisz pomyśleć o swoim wieku: po pierwsze, przeciwnicy, z którymi teraz walczysz, są tak samo głodni, jak ty, gdy byłeś młodszy. Kara, którą poniesiesz, może mieć wpływ na twoje późniejsze życie – mówił Sanchez. – Nie chcę widzieć, jak cierpi. Kilka dni temu rozmawiałem ze swoim byłym zawodnikiem, Terrym Norrisem. Chcę zobaczyć, jak [Gołowkin] prowadzi owocne życie, dobrze się bawi, przechodzi na emeryturę i w pełni cieszy się swoimi dziećmi. Nie chcę, żeby stała mu się krzywda.

Ostatecznie w swojej karierze Gołowkin poniósł tylko dwie porażki. Obie z rąk Saula Alvareza, bowiem w 2022 roku panowie trzeci raz spotkali się w ringu. Wówczas jednak pięściarz z Kazachstanu miał na karku 41 lat. Pomiędzy linami nawet niespecjalnie krył się z tym, że wyszedł po wypłatę. Wcześniej dokonał udanej wyprawy po odzyskanie pasów IBF oraz IBO w wadze średniej, kiedy pokonał niezłego Siergieja Derewianczenkę. W ich obronie zwyciężył naszego rodaka, wówczas niepokonanego Kamila Szeremetę. Następnie dodał do kolekcji tytuł mistrza WBA, kiedy pokonał w Japonii Ryotę Muratę. Zatem koniec końców, chociaż rywale nie należeli do ścisłego światowego topu, Gołowkin i tak zakończył karierę nie rozmieniając się na drobne.

– Ostatnie lata pokazały, że wiek, zmęczenie materiału, nasycenie finansowe jednak nieco go rozleniwiły i stąd też wzięły się dwie porażki z Alvarezem. Wcześniej wydawało się, że jest zawodnikiem nie do pokonania. O trzecim pojedynku Giennadija z Canelo nie ma co mówić. Walka została zorganizowana stanowczo za późno, Gołowkin myślami był już na emeryturze – mówi Grzegorz Proksa.

Jaki zaś prywatnie jest były już pięściarz z Kazachstanu?

Bardzo sympatyczny, mega kulturalny, serdeczny i uczynny – mówi Proksa. – Słyszałem, że teraz otrzymał poważną funkcję w Kazachstanie i trzymam kciuki za to, żeby doskonale się w niej odnalazł. Bardzo się szanujemy. Zresztą po naszym pojedynku Giennadij kilkukrotnie zapraszał mnie do Big Bear, abym pomógł mu w obozie przygotowawczym. Był pod wrażeniem, że zdołałem mu się postawić, bo wcześniej po przyjęciu od niego paru bomb, rywale odpuszczali i uciekali od walki. Ja starałem się z nim nawiązać pojedynek, wchodzić w wymiany, ale nie byłem przygotowany na pięściarza takiej klasy.

Z powodu wspomnianej przez naszego rozmówcę poważnej funkcji, szanse na powrót Gołowkina pomiędzy liny ringu są znikome. Pod koniec lutego bieżącego roku 42-latek został przewodniczącym Narodowego Komitetu Olimpijskiego w Kazachstanie. I chociaż sportowej emerytury oficjalnie nie ogłosił, to trudno wyobrażać sobie by jako jeden z najważniejszych działaczy sportowych w rodzinnym kraju chciał ponownie okładać się po głowie. Tym samym spełnił marzenia swej rodziny (ma żonę i trójkę dzieci), a także byłego trenera. Wciąż będzie prowadził owocne życie, jednak zarazem takie, przy którym nie stanie mu się krzywda.

SZYMON SZCZEPANIK

*Gdybyście się zastanawiali dlaczego walka GGG z Mayweatherem nie była na poważnie brana pod uwagę: Amerykanin wybrał się po starcie z Alvarezem do wagi junior średniej niejako w drodze wyjątku. Jego naturalną kategorią była zaś półśrednia (66,6 kg). Z kolei Gołowkin całe zawodowe życie występował w średniej – z małym wyjątkiem, który także uczynił dla Alvareza. Trudno jednak dziwić się Money’owi, że niespecjalnie kwapił się do ryzyka walki z gościem, który zwykle występuje dwie kategorie wyżej.

Fot. Newspix

Czytaj więcej o boksie:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

W Anglii wierzą w Polaka. Zych przedłużył kontrakt z klubem Premier League

Szymon Piórek
0
W Anglii wierzą w Polaka. Zych przedłużył kontrakt z klubem Premier League

Boks

Komentarze

2 komentarze

Loading...