Reklama

Thiago Alcantara – genialny pechowiec czy ofiara La Masii?

Paweł Wojciechowski

Autor:Paweł Wojciechowski

17 lutego 2024, 10:02 • 14 min czytania 6 komentarzy

„Thiago Alcantara z kolejną kontuzją”. „Hiszpański pomocnik odpocznie od futbolu”. „Dramat reprezentanta Hiszpanii – nie zagra już w tym sezonie”. Podobne nagłówki w portalach i serwisach piłkarskich widzieliśmy wielokrotnie. Po dziesięciomiesięcznej przerwie spowodowanej urazem biodra wrócił po cichu kilkanaście dni temu i równie cicho pauzuje z kolejną kontuzją. Czy to faktycznie pech, czy La Masia puszcza w świat pomocników tyleż genialnych, co kryształowych? Podstawcie pod wspomniane tytuły nazwisko Pedri, Gavi, Fati. Brzmi znajomo? A może Thiago to po prostu typowy produkt barcelońskiej szkoły genialnych wirtuozów o zdrowiu Janko Muzykanta?

Thiago Alcantara – genialny pechowiec czy ofiara La Masii?

Thiago Alcantara wchodzi na boisko z ławki rezerwowych w samej końcówce meczu ligowego z Arsenalem 4 lutego. Zegar pokazuje 85. minutę spotkania, a jego Liverpool przegrywa 1:2 z jednym z najpoważniejszych konkurentów do wygrania Premier League w tym sezonie. Hiszpański pomocnik przebywa na murawie przez 12 minut. Ostatni raz w składzie Liverpoolu pojawił się pod koniec kwietnia ubiegłego roku, a potem pauzował po operacji biodra. Nie cieszy się jednak z premierowego występu w bieżących rozgrywkach. Poza ostatecznym wynikiem 1:3 jest drugi powód. 32-latek schodzi z boiska z grymasem na twarzy, a następnego dnia Liverpool wydaje krótki komunikat: – Thiago Alcantara doznał kontuzji mięśniowej i pozostanie poza składem na czas nieokreślony.

Niecałe sto minut rozegrane od lutego 2023 do lutego 2024 to i tak nie była najgorsza passa Thiago w karierze. Dwanaście miesięcy pauzował po zerwaniu więzadeł krzyżowych na początku gry w Bayernie. Lista jego kontuzji jest zatrważająca i pozwala przypuszczać, że nie zobaczymy go już w meczu piłkarskim na tym najwyższym poziomie, który jakichkolwiek słabości nie wybacza. Haters gonna hate. Tu nie było niespodzianki. X (dawniej Twitter) zagotował się i skreślił już Hiszpana. I chociaż tę samą śpiewkę słyszeliśmy podczas jego pierwszych sezonów w Monachium, również zdominowanych przez urazy, to jednak pozostaje nieodparte wrażenie, że tym razem happy endu nie będzie.

Syn wielkiego ojca

A Thiago był przecież skazany na sukces i na wielki futbol. Kiedy jesteś synem Mazinho, brazylijskiego mistrza świata i dobrze zapowiadającej się siatkarki z tego samego kraju, i kiedy wychowujesz się między stadionem piłkarskim, a siatkarskim parkietem, nie masz wyboru. Nasz bohater przyszedł na świat w 1991 roku. Jego ojciec grał wtedy we Włoszech i tam właśnie urodził się mały Thiago. Matka szybko sama skończyła karierę, żeby opiekować dwoma synami. Chłopcy chyba od samego początku nie mieli wątpliwości. Starszy Thiago i młodszy Rafa chcieli zostać piłkarzami. W Internecie krąży zresztą urocze zdjęcie z 1993 roku na którym siedzący na murawie w stroju treningowym Mazinho karmi butelką niespełna dwuletniego synka. Naprawdę ten maluch nie mógł wybrać inaczej.

Tymczasem rok później dumny ojciec zdobył najważniejszy tytuł w futbolu reprezentacyjnym. Choć nie zaczynał turnieju jako podstawowy zawodnik, w fazie pucharowej wskoczył do pierwszej jedenastki za legendarnego Raia i miejsca już nie oddał. Nie był wirtuozem, ale raczej rzemieślnikiem i facetem od czarnej roboty na boisku, tyleż pożytecznym, co niewidocznym. Dość powiedzieć, że jego najczęściej wspominany moment na tym mundialu, to radość po golu na 2:0 w ćwierćfinale z Holandią, kiedy razem z Romario i Bebeto zaprezentowali światu tzw. „kołyskę”.

Reklama

Historia Thiago to nie jest więc opowieść o wyrwaniu się z biedy i walce o lepsze jutro. Rósł w bogatym domu, ale rodzice zaszczepili u niego nie tylko sportowe geny, ale też szacunek i etos pracy. O matce, która „przekazała mu energię, charakter i odpowiedzialność, których potrzeba w sporcie lub w czymkolwiek, co musisz robić w życiu” (wypowiedż dla El Mundo z 2012 roku), wielokrotnie mówił z wielkim szacunkiem i podziwem.

Jako dzieciak krążył, podobnie jak cała rodzina, między Europą a Brazylią, podążając śladami ojca i jego kolejnych klubowych przystanków. Juniorska kariera Thiago była rzeczywiście podróżą i prawie idealnie pokrywała się z wyborami Mazinho. Młody Alcantara zaczął grać w piłkę nożną w wieku pięciu lat we Flamengo, potem razem z tatą przeniósł się do Hiszpanii, gdzie kontynuował treningi w małych klubach Ureca de Vigo i Kelme CF. W 2001 roku z całą rodziną wrócił do Brazylii, do Flamengo, zanim dołączył do barcelońskiej La Masii w wieku czternastu lat.

Jego matka wiele lat później mówiła w jednym z wywiadów dla hiszpańskiej prasy. – Pierwszą rzeczą, jakiej go nauczyliśmy, było to, że wszyscy są równi. Od prezesa klubu po kobietę, która sprząta toalety na stadionie. I że jeśli czegoś chce, to zdobędzie to wysiłkiem. Opuścił dom w wieku czternastu lat, aby spełnić swoje marzenie i choć mu się to udało, ma przed sobą długą drogę. Pomagamy mu, ale on sam musi zbudować swoją przyszłość – tłumaczyła Valeria Alcantara w wywiadzie dla magazynu El Mundo, kiedy jej syn walczył o skład Blaugrany.

A walczył nieskutecznie. Choć wszyscy mówilii o jego wielkim talencie i namaszczali go na następcę tych największych, grał głównie ogony. Choć pojawił się w pierwszej drużynie na stałe już w 2010 roku, to do samego końca pobytu w niej nie został pierwszym wyborem najpierw Guardioli, a potem Tito Vilanovy. Choć miał w CV wszystkie możliwe trofea, nie mógł czuć się do końca ich zdobywcą, ale raczej postacią nawet z trzeciego planu. Choć liczba meczów i minut z sezonu na sezon się zwiększała, to wciąż najważniejsze mecze w Champions League czy w Primera Division, oglądał z ławki lub pojawiał się w końcówce.

Tymczasem szalał w piłce reprezentacyjnej, prowadząc hiszpańską kadrę U-21 dwukrotnie do zwycięstwa w Młodzieżowych Mistrzostwach Europy, w 2011 i 2013 roku. W kadrze nie był statystą, tylko reżyserem gry. Przez kontuzję nie pojechał jednak na Igrzyska Olimpijskie w 2012 roku, gdzie Hiszpania bez niego skompromitowała się, nie wychodząc z grupy z Hondurasem, Japonią i Maroko. Ta pierwsza poważna kontuzja nie tylko pozbawiła go marzeń o olimpijskim medalu, ale też naznaczyła jego całą karierę. Od tamtej pory słowa „uraz” i „kontuzja” były przykrymi i nawracającymi elementami wzmianek i informacji o piłkarzu.

Reklama

Zwieńczeniem jego kariery młodzieżowej był finał juniorskiego Euro U-21 w 2013 roku. Rano pojawił się we wszystkich portalach wprawiając w osłupienie opinię publiczną słowami: – Chcę odejść z Barcelony, a potem jak gdyby nigdy nic wyszedł na boisko, wbił trzy bramki i skupił na sobie wszystkie flesze. A żeby było ciekawiej, zdobywca hat-tricka usłyszał od Tito Vilanovy, że do gry w Barcelonie nie jest jeszcze gotowy i sytuacja powinna ulec zmianie dopiero na przestrzeni najbliższych sezonów.

Postanowił odejść, bo ostatecznie zdał sobie sprawę, że nie zdoła uciąć którejkolwiek z trzech głów hydry ze środkowej linii Blaugrany, czyli Xaviego, Busquetsa i Iniesty. Nie chciał czekać na emeryturę bądź drastyczną obniżkę formy któregoś z liderów pomocy FCB. Zresztą, nic na to nie wskazywało.

A kiedy Guardiola rozpoczął pracę w Bayernie, jednym z pierwszych jego ruchów było właśnie ściągnięcie 22-letniego Thiago. Wykorzystał wtedy klauzulę obniżającą kwotę odstępnego, która uruchamiała się z powodu niewystarczającej liczby rozegranych spotkań. Kiedy trener który go odkrył i dał mu zadebiutować w Primera Division, zorientował się, że może ściągnąć młodego, głodnego o ogromnych możliwościach za drobne, zważywszy na skalę jego potencjału, pieniądze, nie wahał się ani chwili i wiedział, że to wokół niego chce budować nowy Bayern. – Rozmawiałem z klubem o mojej koncepcji i powiedziałem im, dlaczego chcę Thiago. To jedyny zawodnik, którego chcę. Albo on, albo nikt — powiedział potem Pep podczas jednej z konferencji prasowych tuż po tym, jak jego młody rodak podpisał kontrakt w Monachium.

Przystanek: Monachium

Obaj Hiszpanie weszli do drużyny po oszałamiającym sukcesie, jakim było zdobycie przez Bayern potrójnej korony w 2013 roku. Poprzeczka był powieszona najwyżej jak się da. Niestety, 22-letni pomocnik nawet nie miał szansy spróbować jej przeskoczyć bo na dzień dobry doznał kontuzji, nomen omen, stawu skokowego. Kiedy wrócił, Bayern z nim w składzie wygrał piętnaście kolejnych ligowych spotkań, a Thiago wreszcie zaczął dostarczać liczby na które wszyscy czekali. Co z tego, kiedy kilka miesięcy później zerwał więzadła krzyżowe i miał roczną przerwę. Wrócił pod koniec sezonu 2014/15.

Kiedy podczas swojej trzeciej kampanii w Monachium znowu pauzował z powodu urazu, niemieckie media zaczęły liczyć mu opuszczone mecze. W pewnym momencie Bild oszacował, że jeden występ Thiago pochłania osiemset tysięcy euro, biorąc pod uwagę kwotę odstępnego i uposażenie Hiszpana. Poza tym z racji tego, że wracając po kontuzjach nie można go było od razu rzucać na zbyt głęboką wodę, często nie grał dziewięćdziesięciu minut. Media wyliczyły mu wtedy średnią 65 minut na mecz, a kolejne sezony, choć ciut lepsze pod tym względem, zawsze były obarczone różnej długości pauzami.

Sezony Thiago w Bayernie (liczba meczów i kontuzji):

  • Sezon 2013/14

Liga – 16 meczów

Puchary – 9 meczów

Kontuzje – staw skokowy (2,5 miesiąca przerwy), zerwanie więzadeł krzyżowych (3 miesiące przerwy)

  • Sezon 2014/15

Liga – 7 meczów

Puchary – 6 meczów

Kontuzje – zerwanie więzadeł krzyżowych – c.d. leczenia (9 miesięcy)

  • Sezon 2015/16

Liga – 27 meczów

Puchary – 15 meczów

Kontuzje – naderwanie więzadeł bocznych (1,5 miesiąca)

  • Sezon 2016/17

Liga – 27 meczów

Puchary – 14 meczów

Kontuzje – urazy mięśniowe (2 x miesiąc)

  • Sezon 2017/18

Liga – 19 meczów

Puchary – 13 meczów

Kontuzje – zerwany mięsień (ponad 3 miesiące)

  • Sezon 2018/19

Liga – 30 meczów

Puchary – 12 meczów

Kontuzje – staw skokowy (1,5 miesiąca), problemy mięśniowe (dwie krótkie pauzy)

  • Sezon 2019/20

Liga – 24 mecze

Puchary – 16 meczów

Kontuzje – uraz pachwiny (2 miesiące)

Co z tego, że geniusz. Co z tego, że finezją, elegancją i inteligencją boiskową mógłby obdzielić wielu kolegów z drużyny. Do pewnego momentu, w Monachium częściej się kurował niż grał. Nawet trener Guardiola, który miał z nim budować nowy Bayern, nie doczekał sukcesów w Europie ze swoim transferowym „być albo nie być” i odszedł do Manchesteru.

Thiago jednak po najgorszych pod względem kontuzji latach 2013-15 powoli zaczął coraz dłuższymi okresami spełniać oczekiwania. Grał coraz lepiej i choć urazy wciąż się zdarzały, to częściej potrafił zachwycać i wreszcie wykorzystywać swój potencjał. Kiedy był na boisku, potrafił wynagradzać czas oczekiwania na niego. Jednak wciąż uważano go za nie do końca spełnioną obietnicę czegoś wielkiego.

Moment jego największej chwały w bawarskim klubie w końcu jednak przyszedł i – podobnie jak w przypadku odejścia z Blaugrany – nastąpił krótko przed opuszczeniem Bayernu. Akurat tu łut szczęścia był przy nim. Los w tym jednym momencie postanowił w jakimś stopniu oddać to, co zabrał mu przez urazy. Gdyby sezon 2019/20 odbywał się w normalnym trybie, Thiago nie zagrałby w decydujących meczach Champions League, bo w maju i czerwcu 2020 roku, a jakże, leczył kontuzję pachwiny. Jednak dzięki przerwanemu i wydłużonemu sezonowi koronawirusowemu miał okazję w nich wystąpić, bo Liga Mistrzów w tamtej pamiętnej kampanii, swoje kluczowe rozstrzygnięcia przeniosła do Lizbony na sierpień, gdzie zebrała wszystkich ćwierćfinalistów którzy walczyli o „uszaty” puchar w formule niemal turniejowej. Thiago akurat był zdrowy i został tego quasi-turnieju bohaterem. Finał z PSG był jego popisem i ostateczną emanacją tego, co chciał zrobić w Monachium Guardiola, ale jednak zrealizował Hansi Flick. Hiszpański pomocnik był wtedy absolutnym centrum boiskowego wszechświata. Leszek Orłowski w swojej książce „30 lat Ligi Mistrzów” pisał, że Thiago wprowadzał barceloński powiew do gry Bayernu. – Kierował na boisku ruchem, dopieszczając każdą piłkę. Można powiedzieć, że ostatecznie dał drużynie więcej niż Pep Guardiola, którego był ulubieńcem.

W Anglii też zaczął od kontuzji

Rozgrywając finałowy mecz przeciwko PSG wiedział, że odchodzi. Kilkanaście dni po finale był już w Liverpoolu, gdzie do współpracy skusił go inny trenerski guru, czyli Jurgen Klopp. Znów oczekiwania były ogromne. Tym razem Thiago nie był już jednak tylko obietnicą, albo diamentem do oszlifowania, ale gwarantem odpowiedniej jakości i kluczem do zdobywania kolejnych trofeów. Ale…

…Ale pod warunkiem, że był zdrowy. A z tym w Liverpoolu było znowu słabo. Samo wejście do zespołu było naznaczone kolejną kontuzją kolana, wykluczającą go od razu na trzy miesiące. Thiago może nie miał już urazów kończących sezon, tak jak w Monachium, ale doznawał drobnych, uciążliwych kontuzji, co chwilę wybijających z rytmu treningowego hiszpańskiego pomocnika. Do tego nie był też coraz młodszy. Trzydziestoletni orgaznim buntował się przed obciążeniami treningowymi dużo częściej niż robił to ten dziesięć lat młodszy. Efekt? Podobny jak w Monachium. Wyliczanie minut na i poza boiskiem. Problem polegał jednak na tym, że nawet jak na murawie się pojawiał, już tak nie czarował. Zagrał nawet w finale Champions League z Realem Madryt w 2022 roku, ale choć urazowe okienko pozwoliło mu wystąpić, to nie zdołał podnieść pucharu, a sam Thiago w meczu finałowym nawet nie zbliżył się do swojej dyspozycji sprzed dwóch lat.

Dalej było już tylko gorzej, aż do tej paskudnej kontuzji biodra z kwietnia 2023. Dziesięciomiesięczne leczenie przyniosło tylko zaniedbanie innych partii mięśniowych i ostatecznie kolejną wymuszoną przerwę. Doszliśmy do dzisiaj, kiedy Jurgen Klopp mówi na konferencji prasowej, że ma nadzieję, ale nie ma pewności, że zobaczymy Thiago jeszcze w tym sezonie. Media wieszczą, że nie zobaczymy go już w ogóle w koszulce The Reds, bo jego kontrakt upływa z końcem czerwca i wszystko wskazuje na to, że nie zostanie przedłużony. Choć chętnych na usługi nie powinno brakować, nawet wśród topowych klubów europejskich, to każdy musi zadać sobie pytanie: Ile Thiago jest w stanie zrobić dla ciebie, zanim powiesz co ty jesteś w stanie zrobić dla Thiago?

Prawda jest taka, że Liverpool mógł być już jego ostatnim przystankiem w kategorii „wielki futbol”. Teraz już może być powolny zjazd do bazy. Saudi Pro League, MLS, a może jednak jeszcze The Last Dance na nowym Camp Nou? Może tam gdzie się piłkarsko ukształtował, wygrzane w katalońskim słońcu stare kolana jeszcze raz udźwigną oczekiwania, które nigdy nie zostały do końca spełnione?

Co z tą La Masią?

Katalońskie słońce zresztą takich niespełnionych geniuszy kilku widziało. Czy Thiago to wirtuoz ze szklanymi kolanami a może po prostu idealny przykład produktu La Masii? Chłopaka, który jest technicznym fenomenem, ale jego organizm nie nadąża za głową. Który stawia wyżej umiejętności kosztem przygotowywania kości i mięśni do wyczynowego sportu na najwyższym możliwym poziomie. Efektem jest grupa geniuszy z kryształu, rozsypujących się w walce z herosami dzisiejszego futbolu, typu Haaland czy Kroos. Za dużo tych przykładów zmarnowanych talentów ze szkółki barcelońskiej, którzy choć biją kolejne rekordy (patrz dublet Lamine Yamala), nie są gotowi na wymagania dla graczy z samego topu.

Pedri, Gavi, Balde i wielu tych, którzy przeszli przez La Masię, ale wylądowali w słabszych klubach, biorąc pierwszych z brzegu: Ansu Fatiego z Brighton, Sandro Ramireza z Las Palmas, albo brata głównego bohatera, Rafę Alcantarę. Miał tyle samo talentu a przez urazy od kilku lat pozostaje na peryferiach wielkiego futbolu.

Każdy z nich ma na swoim koncie kontuzję kończącą sezon. A są to, zwłaszcza pierwsi czterej, chłopcy ledwo w okolicach dwudziestki. Być może to zbyt duże obciążenia w zbyt młodym wieku stawiane przed tymi dzieciakami są problemem? Barca ze swoimi ograniczeniami transferowymi korzysta z zaplecza młodzieżowego coraz częściej i chętniej. Pedri miał być już nowym Xavim, a Gavi – Iniestą. Mają wprawdzie kilkadziesiąt meczów więcej niż ich starsi poprzednicy w tym samym wieku, ale oprócz spotkań w koszulce Blaugrany, mają też nogi, a zwłaszcza kolana, przeorane przez blizny po operacjach. Tamci byli wprowadzani do drużyny ostrożniej, a 69 meczów we wszystkich rozgrywkach 18-letniego Pedriego w sezonie 2020/21 jest tu akurat najbardziej jaskrawym przykładem.

Jednak oprócz nadmiernych obciążeń fizycznych młodzież z La Masii musi też borykać się z oczekiwaniami kibiców i mediów, obwołujących bohaterami i zbawcami drużyny po jednym udanym meczu. Presja rośnie, podobnie jak zakres odpowiedzialności na boisku. To, co było przekleństwem Thiago, czyli brak minut, jest dla dzisiejszych dwudziestolatków kłopotem a rebours. Psychika tych młodych chłopaków, w erze mediów społecznościowych i natychmiastowych feedbacków, może też somatycznie działać na nieprzygotowane na to organizmy.

No i ostatnia teza, nie do końca do tej pory zgłębiona przez zwłaszcza hiszpańskie media. Co z tą La Masią?

– To jest „fake football”. Fałszywy świat. Kiedy odchodzisz z La Masii, widzisz, że bycie profesjonalnym piłkarzem wcale nie jest proste. Że piłka nożna to także złe chwile. Chwile, w których łapiesz kontuzje i musisz sobie sam z nimi poradzić. Iść do lekarza, zapłacić za to, zadbać o swoją dietę i wszystko inne. W Barcelonie to wszystko masz, to zbyt łatwe i zbyt wygodne.Wydaje ci się, że będziesz Messim i zarobisz miliony. Kiedy odchodzisz z La Masii, widzisz, jak wygląda prawdziwy świat. Jak ciężko jest dotrzeć na szczyt. – mówił parę lat temu w jednym z naszych wywiadów Carlos Julio Martinez, który wychowany w barcelońskiej szkółce, wylądował wiele lat później w legnickiej Miedzi. Zresztą o naszym bohaterze Thiago powiedział wtedy, że „był największym talentem w całej akademii”.

Czy zarzuty wyplutego przez wielki futbol piłkarza są słuszne? Czy La Masia realnie przygotowuje do bycia na świeczniku? Czy obciążenia treningowe są właściwe? Czy balans między doskonaleniem techniki, a doskonaleniem muskulatury i przygotowaniem ciała do coraz mocniejszych jednostek treningowych, nie jest zachwiany? Czy sławny jednolity system Cruyffa nie jest aby przestarzały i nieprzygotowany do dzisiejszych norm, kiedy piłkarze w topowych klubach muszą być gotowi do biegania po jedenaście kilometrów co trzy dni na dużej intensywności? A może Xavi, Iniesta, czy Busquets odnieśli sukces nie dzięki katalońskiej akademii, ale pomimo niej?

„Lesion” to hiszpańskie słowo oznaczające kontuzję. W tym sezonie nader często używane jest nie tylko w kontekście Barcelony, ale i innych klubów w całej Europie. Pisaliśmy jakiś czas temu o epidemii ACL, o nadmiernym obciążaniu piłkarzy i dochodzeniu do ściany w multiplikowaniu meczów, aby wydusić kolejne euro od kibiców, czy sponsorów. Na przesuwanie swoich limitów piłkarze muszą być przygotowani w skali do tej pory niewyobrażalnej. Herosi, tacy jak Robert Lewandowski czy Cristiano Ronaldo, którzy rzadko miewają kontuzje, mają całe sztaby ludzi zajmujących się każdym aspektem ich życia od drobiazgowej diety, balansu pracy i odpoczynku, po specjalistów od snu.

Dzisiejszy futbol tego wymaga, a La Masia i jej absolwenci mają tu sporo do nadrobienia, aby nie zostać w tyle. Świat odjeżdża, a przykłady Thiago, czy Pedriego, którzy swoim potencjałem potrafili czarować jedynie od święta, powinny być tu przestrogą wystarczająco wyraźną. Leo Messi w każdym razie był jeden i nie każdy ma tyle talentu, samodyscypliny i szczęścia, aby wbrew wszystkim ograniczeniom fizycznym powtórzyć jego historię.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. Newspix

Kibic FC Barcelony od kiedy Koeman strzelał gola w finale Pucharu Mistrzów, a rodzice większości ekipy Weszło jeszcze się nawet nie znali. Fan Kobe Bryanta i grubego Ronaldo. W piłce jak i w pozostałych dziedzinach kocha lata 90. (Francja'98 na zawsze w serduszku). Ma urodziny tego dnia co Winston Bogarde, a to, że o tym wspomina, potwierdza słabość do Barcelony i lat 90. Ma też urodziny tego dnia co Deontay Wilder, co nie świadczy o niczym.

Rozwiń

Najnowsze

Koszykówka

10 lat na wygnaniu. Dlaczego nikt nie tęskni za Donaldem Sterlingiem?

redakcja
1
10 lat na wygnaniu. Dlaczego nikt nie tęskni za Donaldem Sterlingiem?

Anglia

Komentarze

6 komentarzy

Loading...