Aleksander Śliwka. Wilfredo Leon. Ricardo Lucarelli. Ivan Zajcew, Luciano De Cecco i Torey Defalco. Wszystkie powyższe nazwiska łączy to, że mówi się o nich w kontekście przenosin do japońskiej SVLeague. Rozgrywki w Kraju Kwitnącej Wiśni od przyszłego sezonu zmienią swoje oblicze. Liga w Japonii stanie się w pełni profesjonalna, bardziej otwarta na zagraniczne gwiazdy. Cel tych zmian jest prosty – zostać w przyszłości najlepszymi rozgrywkami siatkarskimi na świecie. Czy Japończykom uda się tego dokonać?
JAPOŃSKI BOOM NA SIATKÓWKĘ
To nie tak, że Japonia nigdy nie była siatkarską potęgą. Siatkarze i siatkarki z kraju położonego na Dalekim Wschodzie potrafili wygrywać nawet na igrzyskach olimpijskich. Jednakże to czasy tak odległe, że z dzisiejszej perspektywy równie dobrze mogłyby mieć miejsce w okresie Edo.
Od tamtej pory japońskie siatkarki czasami dawały swoim fanom powody do radości na dużych wydarzeniach sportowych. Chociażby w 2010 roku zajęły trzecie miejsce na mistrzostwach świata, a dwa lata później przywiozły brązowe medale olimpijskie z Londynu.
Jednak ich kolegom po fachu już nie szło tak dobrze. Poza rozgrywkami kontynentalnymi, gdzie konkurencja jest stosunkowo niewielka, na arenach światowych Japończycy długo nie mogli nawiązać do złotych czasów swej kadry. W 2016 roku nie zagrali na turnieju olimpijskim. Dwa lata później na mistrzostwach świata byli tylko tłem i polegli już w pierwszej fazie grupowej. Liga Narodów to od początków istnienia tych rozgrywek kolejno miejsca: 12., 10., 11., oraz… 5. i 3. Innymi słowy, Japonia od 2022 roku poczyniła spory progres.
Nietrudno połączyć wzrost formy japońskich siatkarzy z osobą Philippe’a Blaina. Francuz pracował z tamtejszą kadrą już od 2017 roku, lecz właśnie dwa lata temu objął posadę pierwszego trenera. Efekty jego pracy było widać podczas ostatnich mistrzostw świata, gdzie Japonia wyszła z grupy, zaś w 1/8 turnieju odpadła z Francją po szalenie wyrównanym spotkaniu, zakończonym grą na przewagi w tie-breaku. Podobnie wzrost formy i możliwości zaobserwować można było także we wspomnianych dwóch edycjach LN.
– Już sam fakt, że awansowaliśmy tak daleko, był dla nas historycznym wydarzeniem. A teraz zdobyliśmy medal i to jeszcze pokonując aktualnych mistrzów świata [Włochów – dop. red.] w meczu o brąz. To niesamowity moment dla całej japońskiej siatkówki. Jestem pewny, że fani naszej reprezentacji czekają ma powrót graczu do kraju. Na pewno chcą im zgotować wielkie powitanie i świętowanie – mówił Blain po wywalczeniu przez jego zespół brązowego medalu Ligi Narodów.
SIATKARZE TO GWIAZDY
Istotnie, na kadrę Japonii w kraju zapanował szał. W ubiegłym roku, poza brązowym medalem Ligi Narodów, siatkarze Kraju Kwitnącej Wiśni triumfowali także w mistrzostwach Azji. Zwieńczeniem tych sukcesów były nominacje do dwóch ogólnokrajowych plebiscytów na drużyny roku.
Kibice z Dalekiego Wschodu zaczęli interesować się siatkówką, śledzić losy swoich bohaterów. Widać to po ich popularności w mediach społecznościowych. Atakujący Yūji Nishida zgromadził na swoim Instagramie 1,3 miliona obserwujących. Taką samą liczbą followersów pochwalić się może kapitan zespołu Yuki Ishikawa. Profil Rana Takahashiego – największej gwiazdy drużyny – śledza 2 miliony użytkowników. Konta reszty zawodników kadry także cieszą się sporą popularnością. Przy czym znamienne jest to, że profile japońskich siatkarzy przeżyły wzrost popularności po Lidze Narodów oraz mistrzostwach Azji. Innymi słowy, sukces napędził koniunkturę. A tę na coś trwałego stara się przekuć Japoński Związek Piłki Siatkowej.
Ran Takahashi i Yuki Ishikawa podczas finałów Ligi Narodów w Gdańsku.
LIGA SIĘ PROFESJONALIZUJE
Równolegle do sukcesów siatkarzy, zmiany przechodziły także tamtejsze rozgrywki. Może trudno w to uwierzyć, ale japońska federacja dopiero w 2016 roku ogłosiła plan restrukturyzacji ligi na w pełni profesjonalne rozgrywki. Wcześniej liga przyciągała niewielką liczbę zewnętrznych sponsorów, a spora część drużyn stanowiła coś, co można uznać za polski odpowiednik zakładowych klubów sportowych. Tak zresztą jest do dziś, bowiem swoje zespoły w lidze mają takie marki jak Panasonic, Toray Industries (potentat przemysłu chemiczno-tekstylnego), Nippon Steel (producent stali) czy Japan Tobacco (zgadliście, branża tytoniowa).
Pierwszy sezon nowej V.Ligi ruszył w 2018 roku. Składy opierały się głównie na Japończykach, lecz kluby mogły zatrudnić jednego zawodnika zagranicznego. Istniała możliwość sprowadzenia także drugiego obcokrajowca, o ile będzie on pochodził z kraju zrzeszonego w Azjatyckiej Konfederacji Piłki Siatkowej. Ponadto liga została powiększona, a działacze chcieli zaangażować lokalną społeczność klubów. Wiedzieli, że aby napędzić koniunkturę, najpierw trzeba zbudować okoliczną bazę fanów. Ludzi, którzy będą mieć bohaterów na wyciągnięcie ręki.
Jednak ambicje Japończyków są znacznie większe. Rozgrywki z Kraju Kwitnącej Wiśni mają stać się najlepszymi na świecie, a reforma V.Ligi wprowadzona w 2018 roku była zaledwie jednym z etapów do tego celu. Od następnego sezonu japońską siatkówkę czeka kolejna faza rozwoju rozgrywek, których nazwa będzie brzmieć SV.League. Literka „S”, ma symbolizować słowa „Strong, Spread, Society”. Czyli liga ma być silna i rozpowszechniona w społeczeństwie. Z tego względu władze ligi dążą do tego, by kluby nie były w pełni zależne od swoich korporacyjnych podmiotów-matek. Co oczywiście nie podoba się tym ostatnim.
– Top League (obecnie V1) ma ambicję stworzenia najlepszej ligi świata, która będzie o poziom wyższa od obecnie istniejących lig pod względem skali biznesowej i zarządzania. Chcielibyśmy mieć do 2030 roku co najmniej 14 drużyn męskich i żeńskich – powiedział Masaaki Okawa, wiceprezes JVL.
Obecnie siatkarskie rozgrywki w Japonii są podzielone na trzy ligi, składające się odpowiednio z 10, 10 i 11 zespołów. Od sezonu 2024/2025 w najwyższej klasie rozgrywkowej ma zagrać maksymalnie 16 ekip. W procesie licencyjnym tylko do listopada ubiegłego roku wnioski o grę w lidze mężczyzn złożyło 14 ekip.
Okawa: – Nie wszystkie zespoły, które się zgłoszą, otrzymają licencję. W lidze kobiet, gdzie zgłosiło się 15 zespołów, istnieje duże prawdopodobieństwo, że niektóre z nich nie będą brać udziału w SV.League w przyszłym sezonie.
Profesjonalizacja ma się objawiać w szeregu innych obszarów klubów. Konieczne będzie na przykład posiadanie zespołów młodzieżowych U-15 i U-18. Kluby aspirujące do SV.League będą musiały także dysponować halami o docelowej pojemności wynoszącej minimum 5 tysięcy osób. Każdy zespół będzie zatrudniał też pełnoetatowych lekarzy, tłumaczy czy analityków. Obecnie takie funkcje w klubach są tylko rekomendowane.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Ale to jeszcze nie wszystko. Kluby będą musiały wykazać, że poczynione inwestycje przynoszą zysk. W lidze mają bowiem grać zdrowo funkcjonujące organizacje, nie wydmuszki których los zależy od fanaberii właściciela. Czyli w japońskim przypadku, od dużej korporacji. Dlatego każdy klub ma posiadać zarząd, dyrektora wykonawczego i – co chyba najważniejsze – wykazywać przychód. Ten wstępnie ustalono na 400 milionów jenów rocznie. W przeliczeniu na naszą walutę, daje to około 10,7 miliona złotych. Z czasem wymagany przychód ma zostać powiększony do 600 milionów jenów (ok 16,12 mln PLN).
DALEKI WSCHÓD SKUSI GWIAZDY?
Japończycy mają plan, by ich liga stała się najlepszymi rozgrywkami na świecie, za czym idzie profesjonalizacja SV.League oraz praca u podstaw w klubie. Ale wielki projekt wymaga także zaangażowania dużych nazwisk. Jak wspomnieliśmy, do tej pory kadry zespołów mogły składać się tylko z jednego zawodnika zagranicznego i opcjonalnie drugiego, jeżeli ten pochodził z Azji. I rzeczywiście w sezonie 2023/2024 każda z dziesięciu ekip wykorzysta ten przepis. Do zagranicznych przedstawicieli grających w Japonii należą między innymi Rosjanin Dmitrij Muserski, Thomas Jaeschke i Aaron Russell z USA, Kanadyjczyk Sharone Vernon-Evans, Słoweniec Tine Urnaut, Rafael de Araújo z Brazylii, oraz oczywiście nasz Bartosz Kurek. Polak w tym sezonie będzie bronił mistrzowskiego tytułu, do którego poprowadził swój klub Wolfdogs Nagoya. I był jednym z głównych architektów tego sukcesu, bowiem zgarnął też nagrodę MVP sezonu.
Jednak w ostatnich miesiącach sporo zaczęło mówić się o ofensywie transferowej, którą mają przeprowadzić kluby z Kraju Kwitnącej Wiśni. Wszystko przez zmianę przepisów, dopuszczającą do składu dwóch obcokrajowców niezależnie od ich pochodzenia. Innymi słowy, japoński rynek otworzył się na największe gwiazdy światowej siatkówki.
Tym sposobem w styczniu gruchnęła informacja o tym, że do Japonii prawdopodobnie powędruje Aleksander Śliwka. Kapitan Grupy Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle ze swoim obecnym klubem wygrał już wszystko, na czele z trzema tytułami Ligi Mistrzów z rzędu. W tym roku Koziołkom jednak nie idzie tak dobrze, władze klubu zapowiadają kadrową rewolucję, stąd występujący w drużynie od sześciu lat Śliwka otrzymał wolną rękę w poszukiwaniu nowego miejsca pracy. I tak wybór padł na japoński Suntory Sunbirds – ubiegłorocznego triumfatora azjatyckiej Ligi Mistrzów.
Bartosz-Kurek od 2020 roku reprezentuje klub Nagoya Wolfdogs.
Co ciekawe, według portalu podkarpacielive.pl, ZAKSA skusiła… Bartosza Kurka. Zdaje się, że coś istotnie może być tu na rzeczy, bowiem równocześnie mówi się o zainteresowaniu klubu z Nagoyi pozyskaniem Nimira Abdel-Aziza. Rozglądanie się na rynku za kolejnym klasowym atakującym potwierdzałoby, że pogłoski o powrocie Kurka do PlusLigi są prawdziwe.
Zatem Polska liga być może zamieni jednego reprezentanta kraju na drugiego, ale straci kilka innych gwiazd. Mówi się też bowiem o sporym zainteresowaniu Japończyków Jakubem Kochanowskim. Z przeprowadzką na Daleki Wschód łączony jest także Alan Souza, atakujący Indykpolu AZS-u Olsztyn. Według informacji TVP Sport, do Japonii ma przenieść się Torey DeFalco, obecnie grający w barwach Asseco Resovii Rzeszów. Przyszłym kolegą klubowym Amerykanina ma zostać Ricardo Lucarelli, występujący w Serie A. Brazylijska kolonia w Japonii powiększyć ma się także o Felipe Roque.
Skoro już poruszyliśmy temat przeprowadzki do Japonii z ligi włoskiej, to nie sposób poruszyć być może największego transferu, jaki może zasilić ligę z Dalekiego Wschodu. Głośno mówi się bowiem o tym, że Japończycy kuszą także Wilfredo Leona. Pozyskanie jednego z najlepszych siatkarzy na świecie jak nic innego świadczyłoby o mocarstwowych planach SV.League. Choć dodajmy, że w przypadku polskiego przyjmującego w grę wchodzi także kierunek turecki.
Giełda nazwisk łączonych z Japonią wygląda naprawdę imponująco. Oprócz wszystkich wymienionych, przez oferty z Kraju Kwitnącej Wiśni kuszeni są także Włosi Francesco Recine i Ivan Zaytsev. Japonia ma namawiać także Luciano De Cecco i Marko Podrascanina. Wreszcie mocarstwowe plany ma przypieczętować powrót do rodzimej ligi Rana Takahashiego. Dla tamtejszych fanów byłoby to ogromne wydarzenie.
Oczywiście trudno zakładać, że każdy z potencjalnych transferów dojdzie do skutku. Ciężko też uwierzyć w to, że SV.League w mig prześcignie takie ligowe potęgi jak Serie A, Efeler Ligi czy naszą rodzimą PlusLigę. Ale biorąc pod uwagę potencjał Japończyków, a także ich pomysł na rozwój krajowej siatkówki, nietrudno wyobrazić sobie, że za chwilę w Kraju Kwitnącej Wiśni będą mieli naprawdę mocne rozgrywki.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj też: