Reklama

Pogoń zdobywa Wrocław po raz pierwszy od prawie 23 lat!

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

11 lutego 2024, 20:42 • 4 min czytania 37 komentarzy

Węgrzyn, Drumlak czy Podbrożny – kiedy Pogoń zwyciężała ostatnio ze Śląskiem we Wrocławiu, między innymi ci piłkarze grali w jej składzie. Działo się to 20 października 2001 roku! Od tego czasu dolnośląska twierdza była dla Portowców nie do zdobycia. Aż do dziś. W skromnej wygranej pomogło dziś gościom… dwóch zawodników gospodarzy. Patryk Janasik, który dwukrotnie (!) dał ciała przy bramkowej akcji, i Piotr Samiec-Talar, bardzo nieskuteczny w trakcie całego spotkania.

Pogoń zdobywa Wrocław po raz pierwszy od prawie 23 lat!

967 minut gry na boiskach ekstraklasy. Cztery strzelone w tym czasie gole. To był bilans Samca-Talara przed dzisiejszym spotkaniem. W niedzielę spokojnie mógł go poprawić przynajmniej o 25%. Wyliczmy godne okazje, które spartaczył:

  • 9.minuta – strzał z dystansu, obroniony przez Valentina Cojocaru
  • 42. minuta – uderzenie głową z szóstego metra nad poprzeczką bramki Portowców po dobrym dośrodkowaniu Erika Exposito
  • 47. minuta – próba z piątego metra, która przeleciała obok prawego słupka

Rażąca nieskuteczność, choć swojego kolegę przebił Petr Schwarz. Tuż przed przerwą, po groźnym uderzeniu Nahuela Leivy i ładnej interwencji Cojocaru, bramkarz Pogoni nie zdążył się podnieść z ziemi.  Czech miał więc przed sobą właściwie pustą bramkę. I co? I nie zmieścił w niej piłki…

W pierwszej połowie tego spotkania obie drużyny generalnie… zamieniły się rolami. Jesienią przywykliśmy do tego, że Pogoń gra w sposób efektowny, a Śląsk wyrachowany, dziś to ekipa Jacka Magiery szła do przodu jak taran i szukała swoich szans na zdobycie bramek. Ale właśnie – była potwornie nieskuteczna, co mogło irytować chociażby Petera Pokornego. Słowacki pomocnik był w tym czasie chyba najlepszym zawodnikiem na boisku. Nie dość, że grał bardzo dobrze w tyłach – patrz zatrzymanie kontry Efthymiosa Koulorisa – to jeszcze klasowymi przerzutami uruchamiał swoich kolegów.

Głównie po to, by patrzeć, jak marnują okazje.

Reklama

Pogoń tymczasem w pierwszej połowie właściwie nie istniała w ofensywie. Kamil Grosicki był totalnie poza grą, sprawiał wrażenie mocnego kandydata na minus tego meczu. Jego koledzy też nie potrafili nic wykreować. Jeden jedyny strzał Joao Gamboy z dystansu – to wszystko, co zaproponowali podopieczni Jensa Gustafssona.

Obserwując to spotkanie, można było dojść do dwóch wniosków – albo Śląskowi w końcu “siądzie” piłka i Pogoń zostanie przez niego zdmuchnięta z boiska w drugiej połowie, albo sprawdzi się najbardziej oklepane piłkarskie przysłowie świata, to o niewykorzystanych sytuacjach, które lubią się mścić.

W życie weszła opcja numer 2, choć dzięki olbrzymiej pomocy Janasika. Nie wiemy, co myślał lewy obrońca Śląska, kiedy przerzucał piłkę na drugą stronę boiska do Łukasza Bejgera, ale raczej duchem nie był obecny wtedy na murawie. Bo zagrał naprawdę fatalnie, co błyskawicznie wykorzystał stary, szczwany lis Grosicki. Kamil podholował futbolówkę, podał do Fredrika Ulvestada. Norweg oddał strzał, który… odbił się od wracającego pod własną bramkę Janasika.

Chłop chciał naprawić swój błąd, a tymczasem tylko przeszkodził Rafałowi Leszczyńskiemu w skutecznej interwencji. Serio, zobaczcie powtórkę tej sytuacji – gdyby nie Patryk, bramkarz Śląska łatwo by sobie z nią poradził. A tak po rykoszecie piłka wpadła do siatki. 

Reklama

1:0 i niedawny lider ekstraklasy zaczyna remontadę? No właśnie niekoniecznie. Zawodnicy Magiery nie mieli już takiej łatwości stwarzania sobie dogodnych okazji, co przed przerwą. Najlepszą wykreował rezerwowy Patryk Klimala, ale po jego próbie piłka odbiła się od Benedikta Zecha i o centymetry minęła bramkę Pogoni. Gdyby leciała w jej światło, nawet Cojocaru nic by tu nie poradził. W tym sporcie trzeba mieć trochę farta, dziś szczęście jednak nie dopisało Śląskowi.

A może jednak tak? W drugiej połowie mieliśmy taką historię: jakaś intelektualna ameba rzuciła butelką coli w plecy bramkarza Pogoni. Ten zareagował nazbyt teatralnie, padając na murawę jak ścięty. Sędzia Szymon Marciniak przerwał grę i nakazał obu drużynom zejść na jakiś czas do tunelu. Sytuację ratował Exposito, proszący „kibiców” o to, aby się uspokoili.

No dobrze, ale na czym polegał fart wrocławian? Ano na tym, że Rumuna nie trafiło/zahaczyło nic bardziej niebezpiecznego, co mogłoby spowodować poważniejszy uszczerbek na jego zdrowiu. Autor tej relacji pamięta czasy słynnego noża, rzuconego w głowę Dino Baggio, więc zawsze, gdy dochodzi na trybunach do tego typu zachowań, przechodzą mnie ciarki. Tu skończyło się tylko na strachu, ale kara Śląskowi i tak się należy.

Po wznowieniu gry wrocławianie sprawiali wrażenie drużyny, która nie ma już pomysłu na to, jak sforsować defensywę Portowców. Pogoń dowiozła najskromniejsze możliwe prowadzenie, a po meczu, mimo porażki, Magiera chwalił swoich zawodników przed kamerami C+:

– Nie pozwoliliśmy Pogoni na to, żeby nas zdominowała. Oddaliśmy chyba dziewiętnaście strzałów na jej bramkę. Mieliśmy przynajmniej cztery znakomite sytuacje. No co mam powiedzieć? Przyjmuję tę porażkę. Wolałbym gorzej zagrać i wygrać. Ale to był pierwszy mecz. Musimy utrzymać energię i pasję, jaką mamy w sobie. Jestem przekonany, że ten zespół będzie w kolejnych spotkaniach wygrywał.

 

WIĘCEJ O KOLEJCE EKSTRAKLASY: 

Fot. Newspix.pl

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

37 komentarzy

Loading...