Na Youtube znajdziecie filmik z 2011 roku, w którym został określony “nowym LeBronem z Cleveland”. W drodze na igrzyska w Tokio leciał samolotem z Lamontem Marcellem Jacobsem, który zdobył złoty medal w biegu na setkę. Już w wiosce olimpijskiej spotkał natomiast Novaka Djokovicia. A zanim w ogóle obrał japoński kierunek, wraz z reprezentacją Nigerii pokonał ekipę USA z Kevinem Durantem i Jaysonem Tatumem w składzie.
Nie da się ukryć, że Ike Nwamu ma naprawdę nieprzeciętny życiorys. Postanowiliśmy porozmawiać z nowym koszykarzem Orlen Basket Ligi, który zdążył już rozegrać dwa mecze w barwach Muszynianka Domelo Sokoła Łańcut.
KACPER MARCINIAK: Spodobało mi się zdanie, które umieściłeś na swoim Instagramie: “Nieważne co, zawsze będziemy olimpijczykami”. To doświadczenie zostaje na całe życie.
IKE NWAMU: To prawda. Udział w igrzyskach to coś wyjątkowego. Szczególnie dla osoby, która wywodzi się z takiego miejsca jak ja.
Urodziłeś się w Los Angeles, ale kilka lat temu zacząłeś grać dla nigeryjskiej kadry.
Praktycznie od razu po tym, jak skończyłem studia, zapytano się mnie, czy jestem zainteresowany grą dla reprezentacji. Nie dziwiło mnie to, bo moi rodzice imigrowali do Stanów Zjednoczonych właśnie z Nigerii. I z tego powodu sam jestem obywatelem tego kraju. Nie byłem jeszcze w stanie zagrać na igrzyskach w Rio de Janeiro, ale rok później zadebiutowałem na Afrobaskecie. Dołączyłem do zespołu, który tak naprawdę został skonstruowany na tydzień przed imprezą. Mimo tego przywieźliśmy z tamtego turnieju srebrny medal.
Normalnie proces przygotowań do imprezy docelowej trwa kilka tygodni.
Wystąpiły pewne problemy. Topowi zawodnicy jak Al Farouq-Aminu [wieloletni gracz NBA – przyp. red.] bojkotowali grę w kadrze ze względu na konflikt z krajową federacją. Trzeba było ich zastąpić. A ja znalazłem się w właśnie w gronie koszykarzy, którzy po raz pierwszy otrzymali powołanie. Potem mieliśmy tydzień na złapanie zgrania i musieliśmy wyjść na parkiet. Srebro było sporym sukcesem.
Szybko podjąłeś decyzję, żeby spakować się i polecieć na turniej z kadrą Nigerii?
Tak. Wiedziałem już wówczas, że raczej nie będę miał okazji zagrać w reprezentacji USA. Czułem też pewną dumę z możliwości reprezentowania Nigerii na międzynarodowej scenie. Wciąż mam w tym kraju pełno rodziny, szczególnie ze strony ojca. Sam odwiedziłem Nigerię, kiedy miałem trzynaście lat.
W 2017 roku zagrałeś więc w Afrobaskecie. A cztery lata później byłeś członkiem drużyny, która pokonała zespół z USA z Kevinem Durantem czy Jaysonem Tatumem w składzie. Pamiętasz, ile zdobyłeś wtedy punktów?
Chyba 13. Do tego zgarnąłem 7 zbiórek. Tamten mecz był tylko sparingiem przed igrzyskami, ale na pewno stanowił dla nas świetne doświadczenie. Wszyscy moi znajomi, jeszcze zanim wyszliśmy na parkiecie, mówili: oj, ale dostaniecie lanie. Szczególnie jeden z moich bliskich przyjaciół, który jest kuzynem Damiana Lillarda, będącego w tamtej drużynie USA. Bez przerwy sobie dogryzaliśmy. Więc tym bardziej cieszyłem się, kiedy udało nam się wygrać.
Oczywiście nikt się takiego wyniku nie spodziewał. Ale my zdawaliśmy sobie sprawę z potencjału, jaki mamy. Ponad połowa zawodników reprezentacji Nigerii grała w NBA. Mieliśmy też świetny sztab szkoleniowy, który obecnie w większości pracuje w Sacramento Kings.
Kiedy rozpoczyna się mecz, to nie myślisz: o, to jest Kevin Durant, to jest Jayson Tatum, a to Damian Lillard. Po prostu skupiasz się na grze. Traktujesz ich jak rywali. Na koniec dnia wszyscy jesteśmy zwykłymi ludźmi. To była dla nas okazja, aby pokazać się na tle najlepszych koszykarzy na świecie.
Tak łatwo jest wyłączyć głowę i zapomnieć, przeciwko komu będziesz grać?
Mam wrażenie, że wszystkim nam się to udało. Jako grupa byliśmy bardzo dumni i pewni swoich umiejętności. Wiedzieliśmy zresztą, że aby trafić do NBA i się tam utrzymać, potrzebujesz nie tylko talentu, ale odpowiedniego środowiska, okazji do gry, zaufania. Zdawaliśmy sobie sprawę, jak to działa. Kariera każdego z nas mogła ułożyć się inaczej, gdybyśmy dostali taką samą szansę jak zawodnicy z drużyny USA. Nie myśleliśmy zatem: oni nas kompletnie przerastają, nie mamy z nimi szans.
To piękna historia. W 2012 roku, podczas igrzysk olimpijskich w Londynie, Nigeria przegrała z Amerykanami 73:156. A dziewięć lat później pokonała ich 90:87.
To pokazuje progres, jaki przez ten czas zrobiliśmy. W 2012 roku wielką sprawą dla nas był co prawda sam awans na igrzyska, ale porażka takimi rozmiarami zawsze będzie boleć. Więc kiedy przed Tokio udało nam się wygrać, byliśmy świadkami wielkiego momentu w historii koszykówki w Nigerii.
Media przedstawiły to pewnie jako kompromitację zespołu USA.
Media zawsze będą szukać nagłówków i historii, które zrobią najwięcej szumu. Amerykańskie stacje i portale, które śledziliśmy, oczywiście nie skupią się na zasłużonym zwycięstwie Nigeryjczyków. Tylko na tym, że Durant i spółka nie zagrali dobrze. A nawet zawiedli. Mówimy przecież o reprezentacji USA, która dwa tygodnie później poleciała na igrzyska olimpijskie i zdobyła złoty medal.
Tamtego dnia zagraliśmy jednak świetnie. I nawet nie uważam, że Amerykanie byli wtedy słabi. Po prostu postawiliśmy im naprawdę trudne warunki.
W sparingach wygraliście nie tylko z USA, ale i Argentyną. Jednak same igrzyska nie poszły po waszej myśli.
Tak. Mieliśmy spore problemy wewnątrzkadrowe, administracyjne. Nie pozwoliło nam to skupić się na koszykówce.
Masz na myśli na przykład późne dotarcie do Tokio?
Wydawało nam się, że polecimy kilka dni przed ceremonią otwarcia z San Francisco prosto do Japonii. Razem z drużyną USA albo osobnym samolotem. Ale tak się nie stało. Opuściliśmy Amerykę z parodniowym opóźnieniem, w komercyjnej linii lotniczej i kierując się w kompletnie innym kierunku – czyli nie na Zachód, a Wschód. Musieliśmy przemierzyć całe Stany, a potem wylądować w Europie. Tam zatrzymaliśmy się w Niemczech i potem dopiero wylecieliśmy do Japonii. Cała podróż zajęła nam dwa albo nawet trzy razy dłużej w porównaniu do tego pierwszego scenariusza, w którym lecielibyśmy z San Francisco do Tokio.
Skończyło się zatem tak, że na miejscu byliśmy dosłownie moment przed ceremonią otwarcia. Wszystko odbywało się w piekielnym pośpiechu. Ale cóż, na końcu cel został osiągnięty. Byliśmy w Tokio, byliśmy na igrzyskach.
Czekaj chwilę, lecieliście komercyjnymi liniami?
Tak, ale to akurat było całkiem fajne. Bo trafiliśmy na wielu innych olimpijczyków. Ja siedziałem obok gościa, który zdobył w Tokio złoty medal w biegu na 100 metrów.
Lamont Marcell Jacobs z Włoch?
Tak. Nie pamiętałem jego imienia, ale to był on. Tak jak mówię, nie narzekałem. To było ciekawe doświadczenie – lecieć razem ze sportowcami z różnych dyscyplin. Olimpijska przygoda polega nie tylko na graniu w koszykówkę, ale właśnie takich momentach. Albo na integracji w wiosce olimpijskiej. To coś wyjątkowego, że możesz obracać się w gronie najlepszych sportowców na świecie.
Spotkałeś w wiosce kogoś szczególnego?
Novaka Djokovicia. Poza tym Paua Gasola i wielu, wielu innych. Trudno mi teraz wymieniać, bo spotkałem masę ciekawych ludzi.
Słyszałem, że Djoković był bardzo otwarty na innych sportowców. Mimo swojego statusu.
Tak, bardzo się starał zachowywać w porządku. Inni sportowcy bombardowali go prośbami o zdjęcie. Dosłownie cały czas. Słyszał tylko: “czy mogę zdjęcie, czy mogę zdjęcie”. Ja nie chciałem być w tym gronie. Po prostu podszedłem do niego i chwilę pogadałem. Był bardzo miły.
To zabawne, bo olimpijczycy na jego widok wchodzili w rolę kibiców.
Dokładnie. Kiedy osiągniesz tyle co on, automatycznie wszyscy wokół stają się twoimi fanami.
Wspominałeś o sztabie szkoleniowym w reprezentacji Nigerii. Prowadził was Mike Brown, obecny trener Sacramento Kings. Ale to nie wszystko: bo zatrudnił jeszcze wideo koordynatora z New Orleans Pelicans. Analityka z Detroit Pistons. Managera sprzętu z Golden State Warriors.
Tak, przed igrzyskami czułeś się trochę, jakbyś był na obozie przygotowawczym w klubie NBA. Każdy z powołanych do szerokiej kadry musiał się pokazać i udowodnić, że zasługuje na to, żeby polecieć do Tokio. Pod kątem organizacji panował pełny profesjonalizm. Bardzo mi się to podobało.
Jeśli chodzi o samego Mike’a Browna: przede wszystkim bardzo w nas wierzył. Uważał, że mamy wielki potencjał. Przywiązywał też sporą uwagę do wszelkich szczegółów. Wprowadził w naszym zespole taktykę ofensywną zaczerpniętą z Golden State Warriors, w której bardzo dużo się dzieje. Zajęło nam trochę czasu nauczenie się jej.
Ale tu też leżała jego zasługa. Bo z jednej strony potrafił cierpliwie tłumaczyć detale, a z drugiej pilnował, aby na koniec wszystko zostało dopięte.
Chciałbym jeszcze wrócić do zamieszanie przed ceremonią otwarcia. Po przylocie do Tokio nie mieliście nawet czasu, żeby zjeść, prawda?
Trzeba było wybrać: albo spieszymy się na ceremonię, albo właśnie idziemy coś zjeść. Większość z nas wybrała pierwsze, bo mówimy o okazji, którą zazwyczaj masz raz w życiu. Kilku chłopaków postanowiło na jedzenie, co było zrozumiałe, bo mieliśmy bardzo długą podróż. Ja jednak uznałem, że jeszcze trochę wytrzymam głodny.
Kolejna ciekawa historia: na miejscu musieliście przeprowadzić trening bez udziału żadnego z trenerów.
Tak. Kiedy znaleźliśmy się w wiosce olimpijskiej, doszła do nas informacja, że kilka osób z Nigeryjskiej Federacji Koszykówki przywłaszczyło akredytację, które miały trafić do członków sztabu szkoleniowego. Dlaczego? Chcieli przebywać w olimpijskich obiektach w Tokio i oglądać mecze. Ale to sprawiło, że nasi fizjoterapeuci czy masażyści nie mogli być z koszykarzami. Musieli wynająć sobie hotel. Co najgorsze, to było w czasie pandemii. Więc nie mieli gdziekolwiek dostępu i nie było możliwości z nimi pracować.
Cały czas z kadrą był tak naprawdę tylko Mike Brown, którego cała sytuacja bardzo wkurzyła. Wiedział, że potrzebuje całego sztabu, bo nie liczą się tylko zawodnicy. Przekazał więc właściwym osobom, że jeśli nic z tym nie zrobią, to nie będzie pełnił roli trenera. Musieliśmy wówczas poprowadzić jeden trening w gronie samych zawodników. Potem udało się wprowadzić do wioski olimpijskiej jeszcze kilku członków sztabu, ale generalnie: nieustannie towarzyszyły nam problemy.
Trudno się zatem dziwić, że przegraliście wszystkie spotkania grupowe?
Pewnie tak. Nie dostaliśmy nawet możliwości skupienia się na koszykówce. Cały czas mieliśmy różne zmartwienia. Co na koniec wpłynęło na wyniki.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Na kolejne igrzyska Nigeria już nie pojedzie. To na pewno spore rozczarowanie. Myślisz, że co o tym zdecydowało?
Zacznijmy od tego, co stało się jeszcze w 2021 roku. Afrykańska federacja postanowiła zorganizować Afrobasket tuż po igrzyskach. Stąd zespoły, które grały w Tokio, musiały przystąpić do kolejnego ważnego turnieju w kompletnie odświeżonym składzie. My nie byliśmy wyjątkiem i niestety nie zdołaliśmy osiągnąć dobrego wyniku.
To pogorszyło nasze rozstawienie w kolejnych turniejach. A potem wróciły problemy administracyjne. W Nigerii pojawił się… ban na koszykówkę, przez konflikt federacji z ministerstwem sportu. Nic nie zmieniło to, że w międzyczasie miały miejsce mistrzostwa świata kobiet. Reprezentacja Nigerii po prostu je ominęła.
Niektórzy zawodnicy oczywiście dostrzegli to, co się działo. I po zakończeniu “karencji” nie byli chętni przyjeżdżać na zgrupowania. W 2023 roku nasza kadra miała ostatnią szansę na utrzymanie nadziei na Paryż, ale niestety przegrała w afrykańskich kwalifikacjach.
Myślę, że przeszkadza wam jeszcze jedna rzecz. Trudno o jakąkolwiek stabilizację, kiedy bazujesz swój skład na zawodnikach z NBA, którzy czasem mogą wziąć udział w turnieju, a czasem nie mogą.
Zgadza się. Z wyjątkiem reprezentacji Stanów Zjednoczonych nie ma pewnie drużyny, która może stworzyć skład z prawie samych graczy NBA. Ale to ma też swoje złe strony, bo najsilniejszy skład jesteśmy w stanie powołać tylko na mecze rozgrywane latem. A wówczas chłopaki z NBA mają różne obowiązki, albo potrzebę odpoczynku po długim sezonie. Bywa więc różnie. Ale też trzeba pamiętać, że jako Nigeria mamy bardzo szeroką pulę koszykarzy. Masę zawodników, którzy grają na wysokim poziomie w ligach z całego świata. Więc nawet przy zmieniającym się trzonie reprezentacji jesteśmy w stanie wystawiać mocne ekipy.
Ike Diogu, legenda nigeryjskiej koszykówki, powiedział, że potencjał waszej koszykówki jest olbrzymi. Właśnie przez to, jak wielu koszykarzy o nigeryjskich korzeniach występuje w NBA, Europie, albo gra w amerykańskich liceach czy uczelniach.
Tak, mamy jeden z największych koszykarskich potencjałów na świecie. Problemy organizacyjne i administracyjne nie pomagają, ale – patrząc na czysty talent – Nigeria powinna być czołową reprezentacją świata.
Myślisz, że generalnie Afryka to przyszłość koszykówki?
Na pewno. Afrykańscy koszykarze mają bardzo duże predyspozycje pod kątem fizycznym i atletycznym. Teraz istotne jest to, aby zadbać o odpowiednią infrastrukturę, która pozwoli na szkolenie młodych talentów. Myślę zresztą, że na tej płaszczyźnie Afryka robi duże postępy, choć wciąż traci trochę do Europy oraz Ameryki. Ale kiedy tylko te różnice zostaną zamazane, to Afryka w ciągu kolejnych dziesięciu, dwudziestu lat na pewno będzie mogła zrobić szum na międzynarodowej scenie. Bo jak mówiłem, tego czystego talentu i fizyczności jej nie brakuje.
Dostrzegają to kluby jak Real Madryt czy Barcelona, które regularnie ściągają młodych graczy z Afryki do swoich akademii. Młodzież, która zostaje w Afryce, może natomiast korzystać z obozów organizowanych przez NBA czy byłych koszykarzy NBA, na przykład Luca Mbah a Moute.
Dokładnie. Oczywiście wciąż są miliony dzieciaków, które nie mają dostępu do treningów, obiektów sportowych i obozów. Ale to się zmienia. W pewnym momencie dojdziemy do punktu, w którym młodzi koszykarze z Afryki nie będą musieli przeprowadzać się do Hiszpanii i grać dla Realu albo Barcelony. Będzie to dla nich tylko jedna z opcji.
Wydaje mi się, że to ciekawy temat. Joel Embiid nigdy nie był zainteresowany grą dla Kamerunu. Tylko – jako najlepszy koszykarz na świecie wywodzący się z Afryki – postanowił, że na igrzyskach w Paryżu będzie występować jako reprezentant USA.
Nie chcę przesadnie spekulować, bo nie znam dokładnie jego powodów. Wiem natomiast, że w przypadku Nigerii pojawiają się problemy administracyjne, które przenoszą się na dodatkowy stres dla zawodników. Niewykluczone, że federacja w Kamerunie też ma swoje problemy. Do tego Embiid to MVP, jeden z najlepszych graczy na świecie. Może zatem patrzeć na to w ten sposób, że po prostu chce grać o najwyższe cele. A to nie byłoby możliwe w barwach Kamerunu.
Otrzymał szansę, aby być częścią drużyny Stanów Zjednoczonych, która może sięgnąć po mistrzostwo olimpijskie. Trudno na to powiedzieć “nie”. Słyszałem też, że powiedział, że jego syn jest Amerykaninem i to dla niego chce zdobyć złoty medal.
Przejdźmy jeszcze do twojej przeszłości. Jako nastolatek wziąłeś udział w akcji, która stała się hitem youtube’a, uzbierała ponad cztery miliony wyświetleń. Kolega wyskoczył w górę, złapał piłkę i podał lobem do ciebie, a ty wsadziłeś ją do kosza.
Tak. To było w dziesiątej klasie. Miałem około czternastu lat.
W naszej szkolnej drużynie grał jeszcze inny zawodnik nigeryjskiego pochodzenia, Deuce Bello. Też był bardzo atletyczny. Swego czasu rozrysowaliśmy akcję, w której otrzymywał podanie nad kosz i robił wsad. Ale inne zespoły zaczęły się w tym orientować i próbowały nas zatrzymać. Więc jeden z naszych trenerów powiedział: hej, może podamy do Deuce’a, a on potem wyrzuci piłkę w kierunku Ike.
Tak się zresztą złożyło, że na meczu była ekipa, która kręci materiały wideo (mixtape’y) ze szkolnych rozgrywek. Powiedzieliśmy jej nieco wcześniej, że planujemy zrobić coś szalonego i żeby włączyli nagrywanie. No i tamta akcja faktycznie wyszła idealnie. Deuce podał mi piłkę, ja ją złapałem i załadowałem do kosza, prawie przeskakując jednego gościa. A nagranie trafiło na Youtube’a i stało się hitem.
Odezwała się do nas też stacja lokalnych mediów i zrobiła z nami wywiad. Niestety nie mogę go nigdzie znaleźć, choć długo próbowałem. Ale trudno się dziwić, skoro to wszystko miało miejsce w 2009 roku. Dawno temu.
Miałeś czternaście lat i robiłeś wsady?
Tak. Pierwszy wsad zrobiłem, kiedy miałem chyba dwanaście lat.
Brałeś też udział w wielu konkursach wsadów. Powiedz, czy skakanie wysoko zawsze było dla ciebie naturalne? A może specjalnie trenowałeś pod kątem powietrznych akrobacji?
Raczej zawsze przychodziło mi to naturalnie. Jako dziecko sporo się ruszałem, byłem bardzo aktywny. Do tego po każdym treningu, po każdej gierce zostawaliśmy trochę dłużej na boisku, żeby spróbować zrobić wsad, złapać się obręczy. A jeśli tyle już skaczesz, to w końcu będziesz skakał wyżej. Tak to przynajmniej u mnie wyglądało. Kiedy natomiast zacząłem dorastać i sporo urosłem, robienie wsadów stało się dla mnie znacznie łatwiejsze.
W trakcie ostatniego sezonu w lidze uniwersyteckiej grałeś w drużynie z Derrickiem Jonesem Juniorem, obecnie zawodnikiem Dallas Mavericks, który jest znany właśnie z kosmicznego wyskoku. Robiliście sobie pokazy wsadów?
Sporo wsadzaliśmy na samych treningach, ale tak, faktycznie, w trakcie obozu przygotowawczego przed sezonem zrobiliśmy sobie konkurs wsadów. Derrick niestety wygrał, choć ja uważam, że nie wypadłem od niego gorzej. Ale okej, jest ode mnie znacznie wyższy, a mimo tego mamy taki sam wyskok. To godne podziwu. Nieprzypadkowo zresztą wygrał konkurs wsadów w NBA.
Wyróżniasz się na tle innych koszykarzy nie tylko wyskokiem ale tym, że jesteś na diecie wegańskiej.
To prawda. Wszystko zaczęło się to od tego, że na ostatnim roku studiów, w 2015 roku, poszedłem na wykład opowiadający szkodzie, jaką wyrządzą się zwierzętom oraz o grzechach przemysłu mięsnego. Wówczas nie byłem jeszcze gotowy mentalnie i nie byłem w odpowiednim momencie życia, aby przejść na weganizm.
Kilka lat później doskwierał mi jednak ból pleców. Poszedłem do lekarza, który powiedział, że nie mam żadnej kontuzji i po prostu moje mięśnie są spięte. Szukałem więc rozwiązań problemu i powiedziałem sobie, że od następnego dnia spróbuję diety wegańskiej. Tak też zrobiłem.
Minęły dwa dni i ból pleców zniknął. Od tamtego czasu nowe nawyki żywieniowe ze mną zostały. Początki były oczywiście ciężkie, musiałem przyzwyczaić się do rzeczy, które mogę i nie mogę jeść. Ale jestem osobą, która jak sobie coś postanowi, to jest w tym wytrwała.
Przyszedł mi do głowy przypadek Chrisa Paula, który przeszedł na weganizm i opowiadał o tym, jak pozwoliło mu to przedłużyć karierę.
Moje doświadczenie jest takie, że zacząłem regenerować się znacznie szybciej. Nawet kiedy jestem bardzo zmęczony po meczu, to łatwo dochodzę do siebie. A gdy złapię jakąś niewielką kontuzję, na przykład skręcę kostkę, to też mój organizm szybo sobie z tym radzi, w porównaniu do tego, jak to wygląda u większości koszykarzy.
A jak to mówią: najlepsi zawodnicy to ci, którzy są dostępni do gry.
Ostatnie pytanie musi być związane z Polską. Próbowałeś czegoś z naszej kuchni?
Nie miałem zbyt wielu okazji, bo większość potraw jest z mięsem albo serem (śmiech). Ale jadłem zupę z buraków… barszcz?
Barszcz.
Tak, więc go próbowałem. Jest całkiem smaczny.
Poleciłbym ci coś więcej, choć faktycznie, sporo mamy tego mięsa i sera.
Będę szukał. Ale barszcz to dobry początek.
ROZMAWIAŁ KACPER MARCINIAK
Czytaj też:
- Mateusz Rutkowski. Człowiek, który wzbił się po złoto i boleśnie upadł
- 5 rekordów w świecie sportu, które są (prawie) nie do pobicia
- “Czasem masz wrażenie, że grasz tylko dla szejka”. Jak wygląda życie siatkarza w Emiratach?
- Cieplejsze zimy i mniej śniegu. Jaka jest przyszłość sportów zimowych?
- “Bad Boys”. Najbardziej znienawidzeni mistrzowie w dziejach NBA
- Czy dart to sport?
Fot. Newspix.pl