Eredivisie to poważna liga. W obecny sezon wkraczała jako piąta w rankingu UEFA. Miała w ostatnich latach półfinalistów i finalistów europejskich pucharów. Dzisiejsze PSV Eindhoven sprawia jednak, że wygląda odrobinę niepoważnie. Bo nawet na peryferiach futbolu rzadko się zdarza, by w okresie od maja do stycznia jakaś drużyna wygrała wszystkie mecze ligowe. Tak, wszystkie. Osiemnaście na osiemnaście. I końca tej serii wciąż nie widać.
„Ile pompek zrobi Chuck Norris? Wszystkie”. Tak brzmiał jeden ze sztandarowych żartów z modnego jakoś przed dekadą cyklu dowcipów o amerykańskim aktorze. W Holandii mogą go teraz przerabiać, pytając, ile meczów wygra PSV Eindhoven. Zespół Petera Bosza, pokonując w zeszły weekend Excelsior Rotterdam, dotarł na półmetek sezonu Eredivisie bez choćby jednej straty punktów! Wyrównał tym samym wynik poprzedników, którzy grali na Stadionie Phillipsa 36 lat temu. Zespół Guusa Hiddinka, uznawany za jeden z najlepszych w historii futbolu, potknął się dopiero na osiemnastej przeszkodzie, remisując 2:2 z Twente Enschede. W ogóle w rundzie rewanżowej trochę zwolnił, rozdając punkty aż siedmiokrotnie. Ostatecznie nie miało to jednak znaczenia, bo na końcu świętował nie tylko mistrzostwo kraju, ale i Puchar Holandii oraz jedyne w dziejach zwycięstwo w Pucharze Mistrzów.
“Rolnicy” na tronie w potrójnej koronie. Złoty rok holenderskiego futbolu
Choć obecne PSV przeszło przez fazę grupową Ligi Mistrzów – pierwszy raz od ośmiu lat – i w 1/8 finału wpadło na Borussię Dortmund, z którą nie będzie bez szans, nawiązanie do tamtych sukcesów, albo chociaż półfinału późniejszej ekipy Hiddinka z 2005 roku, w obecnych realiach piłkarskich wciąż wydaje się poza zasięgiem. Ale śrubowanie nietykalnych, jak się wydawało, rekordów holenderskiej i europejskiej piłki, jak najbardziej może się wydarzyć na naszych oczach. Licząc z ostatnią kolejką poprzedniego sezonu, PSV wygrało już osiemnaście ligowych spotkań z rzędu. Do wyrównania ligowego rekordu, który klub z Eindhoven ustanowił w latach 80., brakuje jeszcze czterech zwycięstw.
NAJDŁUŻSZE SERIE ZWYCIĘSTW W EUROPIE
By wysunąć się na czoło także na szczeblu europejskim, PSV musiałoby rozegrać drugą z rzędu perfekcyjną rundę. Wedle dostępnych źródeł, najdłuższa seria zwycięstw w najwyższej krajowej lidze w Europie, należy do Ferencvarosu, który na początku lat 30. wygrał w lidze węgierskiej 32 razy z rzędu. W XXI wieku ekstremalnie długie zwycięskie passy zdarzały się też Dinamu Zagrzeb (26 wygranych w latach 2006-2007), Celticowi (25 w sezonie 2003-04) i Crvenej Zveździe Belgrad (24, sezon 2015-16). W pięciu najsilniejszych ligach Europy rekordzistą jest Bayern Monachium, który za czasów Pepa Guardioli wygrał w Bundeslidze dziewiętnaście razy z rzędu. Już jednak wygrywając w najbliższej kolejce z Utrechtem, PSV zrównałoby się z seriami Ajaksu Amsterdam z czasów Johana Cruyffa z lat 70. i Louisa Van Gaala z połowy lat 90. Jak by nie patrzeć, tego typu passy były więc dotąd zarezerwowane dla tych holenderskich drużyn, które także w skali europejskiej należą do legendarnych.
Jak to więc możliwe, że obecne PSV, które zeszły sezon zakończyło na drugim miejscu, a mistrzem nie było od pięciu lat, weszło na tak nieosiągalne dla innych rejestry? Kluczowe wydają się dwa czynniki: letnia zmiana trenera oraz ekstremalnie udane okno transferowe. W lipcu stery w PSV przejął Peter Bosz, wracający do ojczyzny po średnio udanych próbach podbicia większych lig. Po sukcesach z Ajaksem Amsterdam, który doprowadził do finału Ligi Europy po 21 latach przerwy od meczów o europejskie trofea, Holender dostał do poprowadzenia Borussię Dortmund.
RADYKAŁ GRY OFENSYWNEJ
Wydawało się, że pasuje idealnie. Uchodził w Holandii za radykała gry ofensywnej, co kontrastowało z jego dość ograniczonymi umiejętnościami z czasów średnio udanej kariery piłkarskiej, w której zasłynął tym, że jest ostatnim do dziś zawodnikiem powołanym do reprezentacji z drugiej ligi holenderskiej. Pokazał, że potrafi fantastycznie wprowadzać młodzież, bo to u niego debiutowali Matthijs De Ligt czy Frenkie de Jong. Można było więc przypuszczać, że Borussii Dortmund, słynącej jeszcze wówczas z ekscytującego futbolu i światowej klasy talentów, nic lepszego nie mogło się trafić. Miesiąc miodowy potrwał do siódmej kolejki, gdy jego drużyna z 19 punktami na 21 możliwych prowadziła w tabeli. Z kolejnych trzynastu spotkań we wszystkich rozgrywkach wygrała jedno – z III-ligowym FC Magdeburg. Jeszcze przed świętami trener stracił pracę.
Na kolejną szansę czekał rok, ale znów wydawało się, że trafił dobrze. Bayerowi Leverkusen też można było przypisać wiele cech wiązanych tradycyjnie z Ajaksem czy Borussią Dortmund, czyli młodość i ofensywną werwę, ale przy jednak znacznie mniejszej presji na wynik tu i teraz. Znów zaczął imponująco, znajdując nowe pomysły na tamtejsze młode gwiazdki. Uznał, że Kai Havertz i Julian Brandt, najbardziej ekscytujący młodzi piłkarze w drużynie, marnują się na skrzydłach i zaczął ich wystawiać obok siebie w środku pomocy, przyczyniając się do eksplozji ich talentów. Bayer, w dobrym dniu, potrafił być jedną z najpiękniejszych drużyn w Europie. Znów uwydatniła się jednak wada Bosza jako trenera, który nie ma planu B, a gdy coś nie idzie, jeszcze bardziej radykalnie forsuje plan A. Mimo posiadania kilku znakomitych piłkarzy i rozegrania wielu ekscytujących meczów, nie zdołał wsadzić niczego do gabloty. Po trochę ponad dwóch latach został zwolniony.
Ostatni jak dotąd epizod w ligach top 5 zaliczył we Francji, gdzie prowadził Olympique Lyon. Za dojście do ćwierćfinału Ligi Europy, gdzie odpadł z West Hamem, można go chwalić, ale ledwie ósme miejsce w lidze nadszarpnęło jego pozycją. W drugim sezonie, po czterech kolejnych porażkach i remisie, został zwolniony. Znów można było odnieść wrażenie, że drużyna lepiej wyglądała na samym początku jego pracy, niż po dłuższym okresie. To, co zrobił w Lyonie, nie wywarło na tyle dużego wrażenia na innych, by Boszowi udało się mocniej postawić stopę na francuskim rynku. Po półtorarocznym urlopie zastąpił więc Ruuda Van Nistelrooya w Eindhoven.
REKORDOWE LATO
Zeszłoroczne PSV biło się o tytuł do ostatniej kolejki, co sprawiło, że na letnim rynku transferowym panował popyt na jego graczy. Eindhoven opuścili m.in. Ibrahim Sangare, który za 35 milionów euro przeniósł się do Nottingham, czy Xavi Simons, obecnie będący objawieniem Bundesligi w barwach Lipska. Zarobione 50 milionów klub jednak reinwestował. I to z nawiązką. Pierwszy raz w historii wydał w jednym okienku aż 53,5 miliona. Pozwoliło to ściągnąć Hirvinga Lozano z powrotem z Neapolu, czy sprowadzić ponownie do Eredivisie Jedy’ego Schoutena z Bolonii i Sergino Desta z Barcelony.
Nawet ci, którzy dziś rzadko grają w podstawowym składzie, jak Ricardo Pepi (wcześniej zawodnik Augsburga wypożyczony do Groningen) czy Malik Tillman, który nie mógł się przebić w Bayernie Monachium, mają wkład w dobre wyniki drużyny, notując liczby z ławki. Boszowi udało się przy tym zbudować kilku znanych już wcześniej graczy, jak skrzydłowy Johan Bakayoko, na którego zasadzał się już m.in. Brentford, czy Luuk De Jong, przeżywający kolejną młodość były napastnik Barcelony. Nie można przy tym nie wspomnieć o kreujących sytuacje Joeyu Veermanie, Ismaelu Saibarim czy Guusie Tilu. Bosz podkreśla, że może nie są to najlepsi piłkarze, z jakimi pracował, ale za to jako grupa są najbardziej głodni spośród wszystkich drużyn, jakie prowadził w trwającej już 23 lata karierze.
POPRAWA W GRZE BEZ PIŁKI
Jak przystało na drużynę Bosza, PSV gra niebywale ofensywny i atrakcyjny futbol. Strzeliło przynajmniej dwa gole w każdym z ostatnich dwudziestu meczów Eredivisie, co już jest rekordem ligi. Jeśli utrzyma tempo strzeleckie, może się zakręcić wokół rekordu Ajaksu z 1966 roku, który zakończył rozgrywki, mając 122 gole w dorobku. Największe zmiany w drużynie względem poprzedniego roku można jednak zauważyć w grze bez piłki. Zespół Philipsa odbiera piłki znacznie wyżej i zakłada dużo bardziej agresywny pressing niż w ubiegłym sezonie. Efektem jest tylko siedem straconych bramek. To na tym etapie sezonu ósmy wynik w historii ligi i drugi wśród najlepszych w tym stuleciu.
Przy tym wciąż Bosz zauważa w tej kwestii pole do poprawy. Jedyną drużyną, która w tym roku ograła PSV, był we wrześniu Arsenal. Londyńczycy dotkliwie rozbili lidera Eredivisie, strzelając mu cztery gole. Bosz przyznał w „The Athletic”, że z tamtej porażki narodziła się faktyczna poprawa jego drużyny. – Nie odstawaliśmy od Arsenalu, ale jednak w obu polach karnych oni byli skuteczniejsi od nas. Z jednej strony oczywiście miała na to wpływ olbrzymia jakość indywidualna ich zawodników. Z drugiej jednak wychwyciliśmy, że natychmiast po stracie oni ustawiali za linią piłki dziesięciu-jedenastu piłkarzy. My tylko sześciu-siedmiu. Pokazaliśmy to zawodnikom i oni w kolejnych meczach też zaczęli już bronić całym zespołem – zwracał uwagę Holender. Rewanż z Arsenalem poszedł jego piłkarzom znacznie lepiej, bo PSV zremisowało 1:1, co pozwoliło przezimować w Lidze Mistrzów kosztem Lens i Sevilli.
POWODY, BY NIE ODLECIEĆ
Wciąż trzeba mimo wszystko zachowywać proporcje, bo w Eindhoven nie powstała jeszcze żadna naddrużyna. PSV ma długie tradycje przeżywania zapaści w drugiej części sezonu. Ma też w klubowych kronikach przykłady zespołów, które notowały fantastyczne wyniki, a nie potrafiły doprowadzać spraw do końca. Jak dotąd w XXI wieku PSV tylko raz strzeliło w sezonie ponad sto goli, ale mimo to w 2012 roku zostało tylko wicemistrzem. W sezonie 2018/2019 wygrało pierwsze trzynaście meczów ligowych, a w całej rundzie jesiennej straciło punkty tylko raz. Skończyło jednak sezon trzy punkty za Ajaksem. Analitycy z Opty podkreślają, że drużyna Bosza ma o siedem punktów więcej, niż wynikałoby z algorytmu punktów oczekiwanych, co sugeruje, że w jej wynikach jest również doza szczęścia. Ostrożność nakazują też losy drużyn samego trenera PSV, którym zwykle najlepiej wiodło się na samym początku.
Przy czym trzeba też zaznaczyć, że jakkolwiek absurdalnie wyglądają statystyki tegorocznego lidera, w samej Eredivisie nie są one aż tak wielkim odchyłem od normy. Świadczy o tym fakt, że wygranie 17 pierwszych meczów to „ledwie” wyrównanie rekordu sprzed 35 lat, a nie ustanowienie nowego, a kilka innych drużyn też było całkiem blisko podobnego osiągnięcia. Ajax w 1997 roku miał na tym etapie sezonu 49 punktów, o jeden więcej niż PSV w 1969 i 2018. Feyenoord w 1967 i Twente Enschede w 2009 roku miały na koncie 47 punktów. Liga holenderska jest o tyle specyficzna, że z jednej strony na szczycie często miewa bardzo silne zespoły także w skali europejskiej, które z kolei wyraźnie odstają od reszty krajowej stawki. Ocieranie się o perfekcyjny bilans na półmetku sezonu jest więc tam częstsze niż w większości innych krajów. W tegorocznym PSV wyjątkowe jest więc nie to, że zdobywa bardzo dużo punktów, bo to jednak w Europie zdarza się dość regularnie, ale że od sierpnia nie przyplątał mu się nawet jeden, niechby przypadkowy remis, który może się zdarzyć każdemu. W XXI wieku we wszystkich najwyższych europejskich ligach taki bilans po siedemnastu kolejkach zdarzył się tylko Olympiakosowi Pireus w 2015 roku, KI Klaksvik z Wysp Owczych i w 2022 roku i The New Saints w 2016. Walijczycy wygrali wówczas 27 meczów z rzędu we wszystkich rozgrywkach.
NAJTRUDNIEJSZE ZA NIMI
Koniec serii może się oczywiście czaić za każdym rogiem, ale teoretycznie najtrudniejsze zadanie PSV już wykonało. To druga część rundy jesiennej mnożyła przed nim potencjalne pułapki. Wizyty u drugiego w tabeli Feyenoordu, trzeciego Twente i czwartego AZ Alkmaar przyniosły jednak wiadomy efekt, przy czym dwóm ostatnim rywalom lider wrzucił łącznie siedem goli, nie tracąc żadnego. O wyniku na styku można było mówić tylko w Rotterdamie, choć i tam PSV prowadziło 2:0, tracąc bramkę kontaktową w końcówce. To jednak i tak jedyny w tym sezonie przypadek, gdy drużyna z Eindhoven wygrała w lidze tylko jednym golem. Najczęściej – sześć razy – wygrywała dwoma, ale aż siedmiokrotnie wrzucała rywalom cztery trafienia lub więcej. Nawet gdy Ajax Amsterdam dwa razy prowadził na stadionie Philipsa, ostatecznie przegrał 2:5. Rewanż na Johan Cruyff Arenie będzie najbliższą zapowiadającą się naprawdę trudno przeszkodą. Zwłaszcza że z każdym kolejnym tygodniem trwania serii każdy rywal będzie chciał być tym pierwszym, który zatrzyma hegemona. Do wizyty w Amsterdamie PSV czekają jednak jeszcze dwa ligowe mecze. Oprócz tego spotkania, z całą resztą czołówki ekipa Bosza zagra wiosną u siebie. To akurat niekoniecznie musi mieć jednak znaczenie. Ostatnią stratę punktów, jeszcze w zeszłym sezonie, PSV zanotowało przed własną publicznością przeciwko S.C. Heerenveen. Ostatni raz nie wygrało meczu wyjazdowego w Eredivisie… 19 marca.
Choć o serii drużyny Bosza mówi się przede wszystkim w kontekście Eredivisie, warto podkreślić, że nie zawodzi ona także na innych frontach. Sezon zaczęła od wygranej w Superpucharze Holandii z Feyenoordem, w tym tygodniu ograła Twente w pucharze. Teoretycznie wciąż ma więc szanse na zdobycie czterech trofeów w tym sezonie. Choć oczywiście w Europie, gdzie już wiadomo, że PSV nie będzie uczestniczyło ani w Lidze Europy, ani Lidze Konferencji, mówienie o triumfach wciąż brzmi jak abstrakcja. Od dwudziestu lat i czasów FC Porto Jose Mourinho w finale Ligi Mistrzów nie było ani jednego zespołu z lig spoza top 5. Trudno więc przypuszczać, że tym razem będzie inaczej. Zwłaszcza że PSV w grupie wygrało tylko dwa mecze z sześciu. Z trudniejszymi rywalami ekipa napotyka na większe przeszkody. Nie powinno to jednak umniejszać jej wyczynu. Według Opta Power Ranking to w tej chwili najsilniejsza drużyna spoza pięciu największych lig, klasyfikowana na 19. miejscu na świecie. W rankingu Elo PSV jest nawet o jedną pozycję wyżej. Stosując te, oczywiście niedoskonałe i szacunkowe miary, drużyna Bosza, grając w La Liga, Serie A i Ligue 1 zajmowałaby dziś miejsca premiowane grą w Lidze Mistrzów. Jak na klub z ligi spoza top 5 to rewelacyjny wynik.
DRUŻYNY, KTÓRE ZDOBYŁY STO PUNKTÓW W SEZONIE
Choć dysproporcje w obrębie krajowych lig w europejskim futbolu narastają, wciąż nieczęsto zdarza się, by któryś z zespołów osiągnął barierę stu punktów w sezonie. Pierwszy taki przypadek w najwyższej europejskiej lidze notuje się na sezony 1996/1997 i 1997/98, gdy walijskie Barry Town dwa razy z rzędu przebiło sto punktów w 40-meczowej lidze. Dwukrotnie ponad sto punktów miał też Celtic: w 2002 roku i w 2017, gdy gracze Brendana Rodgersa zgarnęli aż 106 punktów. W ligach z czołowej piątki takie przypadki zdarzyły się czterokrotnie – Realowi Madryt Jose Mourinho w sezonie 2011/12, Barcelonie rok później, Juventusowi Antonio Contego w rozgrywkach z lat 2013 i 2014 oraz Manchesterowi City Pepa Guardioli w sezonie 2017/18.
Nigdy nie udało się to jednak nikomu w lidze, w której rozgrywa się tylko 34 kolejki w sezonie, czyli maksimum punktów w puli wynosi 102. By osiągnąć ten wynik, PSV mogłoby sobie pozwolić raptem na jeden remis do końca rozgrywek. Najbliżej w historii – ale wciąż daleko – był Ajax z sezonu 1971/72, który w przeliczeniu na obecny system punktowy zdobył 93 oczka. W XXI wieku nikomu nie udało się dobić do 90 punktów. Była też w dziejach Eredivisie tylko jedna drużyna, która przebrnęła przez cały sezon bez porażki – Ajax z sezonu 1994/95, który zakończył wygraniem Ligi Mistrzów. Żeby więc pobić tego typu rekordy także w skali całych rozgrywek, obecne PSV musiałoby wyrosnąć na jeden z najsilniejszych klubów kontynentu. Nie ma jednak wątpliwości, że Peter Bosz zbudował drużynę atrakcyjną do oglądania nie tylko dla kibiców, ale i statystyków. Bo kilka brodatych rekordów powoli zaczyna się chwiać.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Wyższy poziom dramaturgii. Król Griezmann pieczętuje wielki rewanż Atleti w derbach
- Mają budżet dziewięć razy mniejszy niż pensja Lewego. A i tak napędzili strachu Barcelonie
- Parasol ochronny Laporty. Dlaczego Xavi marnuje najlepszy czas tej Barcelony?
Fot. Newspix