Reklama

To Maciej, chłop z Litwy? Nie, to Kirył, były piłkarz. Nie trafił do Zagłębia, grał z Krzynówkiem

Szymon Piórek

Autor:Szymon Piórek

13 stycznia 2024, 10:49 • 19 min czytania 32 komentarzy

Kirył Pietruczuk to aktor i odtwórca roli chłopa Macieja, pomocnik kowala w serialu „1670”, który stał się – można już to powiedzieć – kultowym, bo innym niż wszystkie. Prywatnie Pietruczuk to jeden z dziesięciu tysięcy Łemków na ziemiach polskich, były piłkarz Karkonoszy Jelenia Góra i niedoszły inżynier. W rozmowie z nami powiedział o kulisach „1670”, nadziejach na kolejny sezon, nieudanej próbie dostania się do szkółki Zagłębia Lubin czy kadry Dolnego Śląska na turniej międzywojewódzki, a także sportowej kinematografii czy grze przeciwko Krzynówkowi i Wasilewskiemu. 

To Maciej, chłop z Litwy? Nie, to Kirył, były piłkarz. Nie trafił do Zagłębia, grał z Krzynówkiem

Czy po ukazaniu się serialu „1670” twój telefon się urywa?

Kirył Pietruczuk: Nie ma zatrzęsienia. Kilku wywiadów już udzieliłem i jeśli można to nazwać szałem, to telefon mi się urywa. Ale myślę, że jest spokojnie i nadal wszystko ogarniam.

Spodziewałeś się, że serial przyjmie się tak dobrze?

Od początku wiedziałem, że robimy coś wyjątkowego. Często nawet o tym gadaliśmy po zdjęciach. I to było fajne, że całą ekipą spotykaliśmy się w hotelu na kolację i rozmawialiśmy. Doszliśmy wspólnie do wniosku, że nikt jeszcze w polskim kinie nie zrobił czegoś takiego, co my. To przekładało się na dobrą atmosferę i zaangażowanie w pracy. Nie było jednak w nas myślenia w kategoriach wielkości sukcesu czy liczby osób, które to obejrzą. Mogłoby być to zgubne na etapie zdjęć. Gdybyśmy rozważali, jak dobrze serial zostanie przyjęty, moglibyśmy wpaść w pułapkę i wyszłoby zupełnie na odwrót. Staraliśmy się dawać z siebie wszystko na planie i widać to na ekranie.

Reklama

Trzeba jednak przyznać, że jesteśmy w szoku, że serial spodobał się w takim stopniu. Powstały już grupy fanowskie na Facebooku, fanarty, memy, co tylko świadczy o tym, że ludzie na poważnie wkręcili się w świat „1670”. Chyba nikt się tego nie spodziewał.

Ostatnio oglądałem urywki zdjęć i nieudanych scen z planu „1670”. Wybuchy śmiechu dopadały was jednego po drugim. Pomijając już żarty, gagi, satyry Kuby Rużżyłły i Maćka Buchwalda, którzy trzymali pieczę nad produkcją, być może clue sukcesu tego serialu jest takie, że po prostu dobrze się przy nim bawiliście i czuliście się swobodnie w swoim towarzystwie. 

Jest takie powiedzenie branżowe: „Śmiech na planie, średnio na ekranie”, ale ten serial wymyka się wszelkim szablonom i do tego się też nie dostosowaliśmy. Dobrze się bawiliśmy, dogadywaliśmy, nie mieliśmy prawie w ogóle obsuw czasowych, ale przede wszystkim pracowaliśmy na świetnym materiale. Przez lata mojej szkoły potwierdzało się, że jeśli scenariusz, nad którym się pracuje, jest dobry, już osiągnęliśmy 60-70 procent powodzenia produkcji. Jak na tym etapie coś jest słabe, to nie wyczarujesz nic wielkiego.

W „Radiu Wrocław” powiedziałeś, że na etapie czytania scenariusza po prostu mieliście bekę. 

I to nie było tylko moje doświadczenie. Pamiętam, że znajdowałem się na jednym z końcowych etapów castingu i otrzymałem do wglądu zapis całego scenariusza, żeby wiedzieć, o czym jest ten serial. I już wtedy łykałem odcinek za odcinkiem. Bardzo mnie to bawiło. Michał Sikorski [odtwórca roli ojca Jakuba przyp. red.] miał podobnie.

Bardzo się cieszę, że przyszło mi zadebiutować w takim projekcie. Czasem żeby otrzymać taką rolę, po drodze trzeba zrobić wiele mniejszych rzeczy. A ja miałem to ogromne szczęście, że trafiłem do tej ekipy zaraz po szkole filmowej.

Reklama

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Kirył Pietruczuk (@kirylpietruczuk)

Jest jakaś skala, na której potrafisz zmieścić radość z tego debiutu?

Jestem człowiekiem bardzo dużo wymagającym od siebie. Cenię w sobie ten profesjonalizm i dozę perfekcjonizmu, ale nie są to najłatwiejsze do życia cechy. Zawsze w głowie zostaje ci, że coś mogłeś zrobić lepiej i wymagać jeszcze więcej. Przez lata w szkole rzadko bywałem z siebie zadowolony. A tu niemal od początku widziałem, ile pracy włożyłem w przygotowanie do roli na planie, jak i poza nim. I gdy oglądałem ten gotowy produkt końcowy, to byłem naprawdę z siebie dumny. To, co tam gram, prezentuję, to bardzo dobry standard jak na moje wymagania od samego siebie. Udało mi się zrealizować to, co sobie założyłem przed zdjęciami.

Oprócz tego, że był to twój debiut, to dodatkowo otrzymałeś dość wdzięczną rolę. Chłop Maciej, pomocnik kowala, to chyba najbardziej fabularna postać, która rozwija się od pierwszego do ostatniego odcinka. W innych przypadkach większość gry bohaterów to kolejne żarty, gagi. 

Zupełnie się z tym zgadzam.

A jak starałeś przekładać sobie te realia XVII-wieczne na obecne czasy? Bo to wszystko się miesza. W końcu do Adamczychy trafiłeś na Erasmusa. Czy można cię nazwać takim ichniejszym studentem, dopiero przyuczającym się do zawodu, do tego biednym, dlatego musi podkradać okruchy współlokatorowi, którym akurat był Bogdan?

Kluczem na tę postać było to, co Maciej mówi w pierwszym odcinku: „Życie chłopa pańszczyźnianego bywa ciężkie, pełne niedogodności, ale można je przeżyć z uśmiechem na ustach”. To pierwsza rzecz, od której zacząłem pracę nad tą postacią. Starałem się wpleść w nią optymizm. Niewiele mu było potrzebne do życia na początku. Z czasem i wraz z poznaniem Anieli czy z przyjazdem teatru to się zmieniło. Wtedy pojawiły się zalążki ambicji i spróbowania innego świata. Nie znał swojej wartości, ale stopniowo zdawał sobie sprawę, że może być kimś więcej niż tylko chłopem. Pojawia się inna perspektywa i to było wspaniałe, że mogłem przeprowadzić zmianę w tej postaci. W każdym odcinku Maciej był trochę inny. W każdym odcinku miał różny stosunek do Adamczychy, w której przebywał. Relacja z Anielą ewoluowała. Nie miała jednej barwy, była kolorowa, bo prowadziła od zauroczenia, przez małą sprzeczkę, później większą aż po wybaczenie. Mnóstwo emocji mogło wybrzmieć, a to super doświadczenie.

A jak wygląda typowo aktorskie budowanie postaci? Byłeś na Erasmusie? Bo ja uczestniczyłem w wymianie polsko-litewskiej i świetnie ją wspominam.

Muszę przyznać, że nie byłem na Erasmusie. Nie robiłem też researchu na ten temat. Co do samego budowania postaci, zwykle zaczynam od pisania. Fantazjuję wokół scenariusza. Na początku napisałem historię Macieja, jego wspomnienia z dzieciństwa i tego, jak znalazł się w Adamczysze. Nauczyłem się tego w szkole, żeby wszystkie te rzeczy pisać z pierwszej osoby. I budowałem te historie do momentu startu akcji serialu, żeby sobie wytłumaczyć, jak ja się znalazłem w tej wiosce. Wiadomo, że w baroku nie było czegoś takiego jak wymiany chłopskie Erasmus, więc ta opowieść była totalnie odklejona. Ale nie o to chodziło, żeby to miało się w jakimkolwiek stopniu pokrywać z rzeczywistością.

Stwierdziłem również, że nic mi nie da historyczne przygotowanie. Nie czytałem żadnych książek na temat życia chłopstwa ani czasów XVII-wiecznych. Uważałem, że to będzie kompletnie zbędne i jedynie może przeszkodzić w dobrym zbudowaniu postaci, bo zupełnie nie o tym był serial. Muszę przyznać, że tworzenie alternatywnych historii towarzyszyło mi przez całe nagrania. Na przykład po scenie tańca z Anielą usiadłem i napisałem, co się mogłoby wydarzyć później, że odprowadziłem ją do domu, pożegnaliśmy się i koniec. Wtedy dopisywałem, że żałuję, że jej nie przytuliłem, choć była na to okazja. To zawsze pomaga mi wejść głęboko w postać. Ufam temu, co zbuduję, a na planie słucham już tylko impulsów.

Jak pomogło ci to, kim jesteś tak na co dzień? Podobnie jak Maciej wyznajesz prawosławie. Pochodzisz z ubocza Polski, by nie powiedzieć peryferii, czyli Jeleniej Góry. Wyczytałem również, że płynie w tobie łemkowska krew, więc mówimy o totalnej mniejszości, jaką Maciej reprezentował w Adamczysze.

Mam z nim dużo wspólnego i to poczucie bycia innym było mi bliskie. Od dzieciństwa żyłem z poczuciem obcości. Oprócz mnie i mojego brata było może tylko kilka innych dzieci, które były prawosławne, ale i tak nie chodziłem z nimi do szkoły, więc zasadniczo się nie trzymaliśmy i nie miałem poczucia tworzenia wspólnoty z rówieśnikami. Co trzeba też przyznać, bardzo długo wstydziłem się swoich korzeni łemkowskich. Nie mówiłem o tym na głos. Dopiero jak zacząłem zdawać do szkoły, zadałem sobie pytanie: „Kim jestem?”. Wtedy z wielu rzeczy zdałem sobie sprawę. To, że jestem prawosławny, mam korzenie łemkowskie, w dużym stopniu mnie kształtuje, wyróżnia na tle innych i pozostaje moim życiowym fundamentem.

Poza tym mamy wiele wspólnych cech. Uważam się za inteligentną osobę, z poczuciem humoru i taki był też Maciej. Dzięki temu bardzo dobrze czułem tę postać. Fakt, że pracowałem nad nią i nie grałem siebie, sprawia, że mam spokój i zachowałem zdrowy rozsądek w tym, że wszystko, co dzieje się wokół serialu dotyczy Macieja, a nie mnie. Krótko mówiąc, nie odbija mi sodówa.

Jak odnalazłeś się na planie zdjęciowym? Wszystko było wystylizowane na XVII-wieczną wieś. Brud, błoto, słoma, ży…to. Ty umorusany na twarzy, czarne paznokcie, wychodzisz grać scenę, a przed tobą wielcy aktorzy, których wcześniej mogłeś co najwyżej oglądać na ekranie, jak Bartłomiej Topa i Martyna Byczkowska, czyli duet rodem ze „Skazanej”, Katarzyna Hermann, Mariusz Kiljan czy Bartosz Gelner. 

Fakt, że scenografia była taka fantastyczna, pomagało nam uwierzyć w ten świat. Często jest tak, że robiąc sceny w plenerze jesteś ograniczony i musisz gdzieś się zatrzymać, bo obok znajduje się już ulica, samochody, czego w kamerze nie może być widać. A serial „1670” kręciliśmy w miejscu, w którym nie byliśmy ograniczeni prawie niczym. Pierwszy raz odczułem taki komfort w scenie, że mogę iść z Martyną i z nią gadać, tak długo, jak nam się podoba. Świat był bardzo realny.

Natomiast jeśli chodzi o obsadę, to fantastycznie było poznać tych ludzi, których widziałem dotychczas na ekranie czy deskach teatru. Bardzo bezpiecznie się z nimi czułem, dali mi dużo ciepła. Jedną z najtrudniejszych scen w tym serialu zagrałem z Bartkiem Gelnerem i okazał się świetnym człowiekiem. Złapaliśmy fajne flow, mieliśmy kilka wspólnych tematów do rozmów. Do tego zgrywał się po zdjęciach, na przykładach śmiejąc się ze mnie i pytając, kim ja w ogóle jestem, bo mnie nie poznaje. Cały czas trzymały się nas żarty. Paradoksalnie, fakt, że pracowałem z najlepszymi, zupełnie mnie nie spinał, a czułem się uskrzydlony i naładowany pozytywną energią. Miałem motywację, żeby pokazać się z najlepszej strony. Nie przypominam sobie żadnego momentu zwątpienia.

Zupełnie nie spinałeś się tym, że twoja rola była najdłużej wybierana ze wszystkich, o czym wspominał Kordian Kądziela?

Nie. Czułem, że otrzymuję duży kredyt zaufania. Jestem gościem bez nazwiska. Ten serial to dla mnie totalny debiut. I choć bycie na planie nie jest mi obce, to na taką skalę nie zrobiłem jeszcze niczego. Producenci i reżyserzy ryzykowali, biorąc mnie do tej roli, bo nie wiedzieli, na kogo trafili. Jakaś intuicja podpowiadała im, że to może być właściwy człowiek, ale pewności nie mogli mieć. Słysząc wiele miłych rzeczy, mam nadzieję, że spłaciłem dany mi kredyt zaufania. Od pierwszych dni w oczach całej ekipy czułem wsparcie i utwierdzenie w decyzji, że wybrali dobrze. To dało mi spokój i świadomość, że nikt nie patrzy na mnie wilkiem.

W „Radiu Wrocław” użyłeś słów, że bardzo ci zależało, przez co byłeś spięty. To zupełnie te same słowa, których użył twój pierwszy trener w Karkonoszach Jelenia Góra Dariusz Michałek, z którym rozmawiałem o tobie. Dodał jednak, że zawsze byłeś zmotywowany. Taki wewnętrzny upór i chęć osiągania jeszcze więcej i więcej ukształtowały twoją karierę aktorską, a wcześniej ciebie jako amatorskiego piłkarza?

Nawet nie wiem, kto mnie tego nauczył. Może to po prostu wynika z mojej sportowej przeszłości, że zawsze jak wychodzisz na boisko, dajesz z siebie wszystko, do końca i nie ma półśrodków. Taka postawa towarzyszy mi przez znaczną część mojego życia i myślę, że tu się nic nie zmieni. Nie byłbym tu, gdzie jestem, nie skończyłbym filmówki, nawet bym się do niej nie dostał, gdybym nie miał takiej postawy. Jeśli jestem czegoś pewien, to wchodzę w to całym sobą, bez ograniczeń. Mogę się tylko zgodzić z trenerem.

Nie zawsze było tak łatwo. Odbiłeś się za pierwszym razem od filmówki. Dopiero za drugą próbą dostałeś się do Łodzi. To był pierwszy mały sukces, który zmotywował cię na tyle, że dziś możemy cię oglądać w serialu „1670”?

To był sukces, ale również początek drogi. Nie chciałem osiadać na laurach, bo się dostałem do szkoły filmowej. Dla niektórych sam ten fakt był momentem zakończenia rozwoju. Wielu jest takich adeptów, którzy sobie odpuszczają, twierdząc, że są już gotowi do wykonywania zawodu. Żeby dostać się do filmówki, długo się przygotowywałem do egzaminów. Dołączyłem do studia Lart w Krakowie. Co tydzień dojeżdżałem tam z Wrocławia. Wstawałem o piątej, żeby na dziewiątą zameldować się na zajęciach, a przez cały tydzień przygotowywałem się do nich. Gdy byliśmy już po zaliczeniach, siedziałem w jakimś klubie studenckim i gdzieś około drugiej w nocy doszło do mnie, że udało mi się coś, co sobie wymyśliłem. Włożyłem w to masę pracy, ale to był piękny moment. Pierwszy raz w życiu moje założenia się ziściły.

Do tej pory moje marzenia opierały się na takich ogólnikach, jak zostanę piłkarzem, pojadę na testy do Zagłębia Lubin czy dostanę się do kadry województwa dolnośląskiego. Widziałem tego zalążki, ale nie było kontynuacji. Dziecięce marzenia rozpadały się w zetknięciu z rzeczywistością. A tu myśl totalnie od czapy, czyli zostanie aktorem, się zrealizowała.

Więc tak, dostanie się do filmówki, to był sukces, ale nie chciałem osiąść na laurach. Serial „1670” uważam za swój sukces, ale również nie zamierzam na tym poprzestać. Jestem głodny, pełen ambicji, żeby robić więcej, więcej i więcej.

Sama twoja droga do stania się aktorem jest dość pokrętna. Najpierw piłka, później liceum, szkoła o profilu matematyczno-fizycznym i myśli o zostaniu inżynierem, potem studia filozoficzne, dojazdy do Krakowa aż w końcu szkoła filmowa i debiut w serialu.

Nie jestem tym przypadkiem, że od dzieciństwa wiedziałem, że chcę występować na scenie. Z perspektywy czasu mogę jednak stwierdzić, że byłem dzieckiem, które znajdowało się w centrum uwagi. Przyszedłem na świat jako pierwszy w nowym pokoleniu w mojej rodzinie. Aktorstwo wyszło jednak ze mnie z racjonalnych powódek już na późniejszym etapie. Czułem, że mam predyspozycje do tego. Po to zapisałem się do grupy aktorskiej. Chciałem się sprawdzić i wtedy poczułem, że nakręca mnie to jak nic. Nawet piłka nie dawała mi tylu endorfin, co przebywanie na deskach w teatrze. Wyznaczyłem sobie trasę, założyłem klapki na oczy i maszerowałem prosto do celu.

Nie miałeś momentu tęsknoty za piłkę, gdy z niej ostatecznie zrezygnowałeś? Muszę ci się przyznać, że też grałem w piłkę w III lidze. Studia w Warszawie sprawiły, że musiałem zejść szczebel niżej, ale z czasem nie byłem tego w stanie pogodzić ze studiami i pracą dziennikarską, dlatego zrezygnowałem ostatecznie z futbolu. Potem wielokrotnie nachodziły mnie myśli, co by było, gdybym został i niekiedy chciało się na nowo założyć korki i pograć na poważnie. 

Kiedy zdawałem do szkół aktorskich, znalazłem wiele odpowiedzi na różne pytania. Dotarło do mnie wtedy, dlaczego tak naprawdę lubiłem grać w piłkę. Prawie zawsze występowałem w środku pomocy, który odpowiada za kreowanie. I to mi sprawiało najwięcej radości: kiedy ode mnie zależało, jakie tempo ma mecz. Tak to sobie przetłumaczyłem, że chodzi o kreację, a będąc aktorem wcielasz się w różne postaci, kreacje i to wszystko mi się spina w jedną całość.

Nie odczuwałem takiej dużej tęsknoty do piłki, bo na pewnym etapie grupa aktorska kolidowała mi z treningami, a sama atmosfera w drużynie stała się toksyczna. Nie wiem, czy to była wina trenera, czy rodziców innych zawodników, ale czułem się tam zaszczuty i totalnie nie na swoim miejscu. Już w trakcie studiów, gdy poszedłem dla rozrywki pograć w piłkę, przypomniałem sobie, ile radości mi to sprawia. Po prostu zacząłem się śmiać na boisku. Wrzuciłem na luz, a wcześniej robiłem to z przymusu. Zrozumiałem, że teraz wychodzę na murawę tylko po to, żeby mi było dobrze i za co ten sport lubiłem. Na pewno nie całkowicie się od niego nie odciąłem, ale odkryłem na nowo.

Mój kolega aktor wkręcił mnie do Reprezentacji Artystów Polskich. Jeździmy na różne mecze charytatywne i mam okazję grać przeciwko Wasilewskiemu czy ostatnio Krzynówkowi w środku pola. To właśnie daje mi czystą radość, zabawę. Za to kocham piłkę, ale długo nie zdawałem sobie sprawy, dlaczego.

Testy w Zagłębiu Lubin, kadra Dolnego Śląska. To brzmi już poważnie. Czy rozważałeś robienie profesjonalnej kariery?

Bodajże w 2008 roku przyjeżdżałem na zgrupowania kadry. Pamiętam, że jedno z nich było bardzo ważne i decydowało o dalszej selekcji. Dzień wcześniej poszedłem na basen i dostałem anginy. Totalnie chory pojechałem na zgrupowanie. Po dwóch treningach zupełnie się rozleciałem i czytając listę tych, którzy się dostali, zupełnie mnie pominęli i było oczywistością, że nie pojadę na turniej międzywojewódzki. To była pierwsza duża szansa, o której później wielokrotnie myślałem, co by było gdyby.

W gimnazjum poważnie rozważałem dostanie się do szkółki Zagłębia. To była jedyna opcja, by dalej się rozwijać, a że z tych poważnych klubów Lubin znajduje się najbliżej Jeleniej Góry, wybór pozostawał oczywisty. Wielu moich kolegów tak zrobiło, ale chyba żaden z nich się nie przebił. Część wróciła do Jeleniej i tu gra, część całkowicie zrezygnowała z piłki. Ja się nie dostałem do szkółki i to był następny moment, w którym stwierdzasz, że kolejne szanse przebicia się dalej umykają ci i może należy postawić na coś innego. Dlatego motywację zrobienia czegoś większego niż ja sam, zdecydowałem się przelać na aktorstwo.

Do którego momentu sądziłeś, że zrobisz karierę? Twój trener Dariusz Michałek powiedział mi wprost, że z taką ambicją i uporem mogłeś dojść do Ekstraklasy.

To bardzo miłe, bo nigdy nie słyszałem takich słów od trenera. Od dzieciaka marzysz o tym, żeby zostać piłkarzem, ale w zasadzie nie wiesz, z czym to się wiąże. Nikt mi tego nie powiedział, jak naprawdę wygląda życie profesjonalnego zawodnika. Teraz czytając książki czy wywiady graczy, uświadamiam sobie, jaką długą i krętą drogę niektórzy musieli przejść, a także, ile poświęcenia i determinacji musieli włożyć, żeby dostać się na odpowiedni poziom. Czasem to graniczy z cudem. A ja chyba nie byłem świadomy wymiaru tych poświęceń, szczególnie na początku. Gdy miałem 13 czy 14 lat nadal grałem w lokalnym klubie, co prawda miałem pewne umiejętności i wyróżniała mnie boiskowa inteligencja, ale wtedy zdałem sobie sprawę, że oddalam się od marzenia i trzeba pomyśleć o czymś innym. Należało się obudzić z dziecięcego snu i zaznać rzeczywistości.

Słysząc, co mówisz, od razu mam przed oczami to, co powiedział mi twój trener, który stwierdził, że pomimo tego, że zawsze rozmawiało się z tobą jak z dorosłym, to byłeś marzycielem. Obawiał się, że gdy osiągniesz duży sukces, a takim jest „1670”, to odpłyniesz razem ze swoimi marzeniami. A ty – jego zdaniem – wręcz przeciwnie, wciąż trzymasz się twardo na ziemi. 

Nie dopuszczałem do siebie nawet myśli, że po debiucie odbije mi sodówa, staję się innym człowiekiem. Pomógł mi w tym ostatni okres w filmówce. Był dla mnie nie tylko szkołą aktorstwa, ale również życia. Przez ostatnie pięć lat wydoroślałem. To nie byłbym ja, gdybym nagle odciął się od starych znajomości. Sam napisałem do trenera, czy mogę wpaść na gierkę. Dawno go nie widziałem. Przez długi czas traktowałem jak drugiego ojca. Chwilę porozmawialiśmy i to było mega miłe, bo nadal pozostaje dla mnie bliskim człowiekiem i możemy robić te same rzeczy, co lata temu, czyli pogadać na różne tematy i pograć w piłkę. Wszystko, co się dzieje wokół mnie, czyli memy, fanarty to dotyczy wyłącznie Macieja. I choć jest mi on bliski, nawet charakterologicznie, to pozostaje tylko postacią graną przeze mnie. Nie ma znaku równości między Maciejem a Kiryłem.

Czy serial „1670” otworzył ci drzwi do innych produkcji?

Mam nadzieję, że tak będzie. Na razie panuje względny spokój i nie muszę odbierać telefonu co 15 sekund. Uzbrajam się w cierpliwość. Liczę, że moja praca zostanie doceniona wśród ludzi z branży.

A widziałbyś się w sportowym filmie bądź serialu? Bo tak jak patrzyłem na twoje portfolio, to poza piłką uprawiałeś szermierkę, jazdę konną, sporty walki, ale też biegałeś z kijem i zabijałeś wyimaginowane stwory. Wysuwam wniosek na bazie sukcesu serialu o Davidzie Beckhamie, ale mam wrażenie, że gałąź dobrej kinematografii sportowej jest dość pożądana, ale nie ma tego przesadnie dużo, szczególnie w Polsce. 

Fakt, że mam sportowy background i piłka była moim życiem, daje mi szczere poczucie, że mógłbym oddać granej postaci prawdę. Nie byłoby czuć, że jestem pierwszym lepszym wziętym z łapanki gościem, który nie ma pojęcia o futbolu czy innym sporcie. Znam ten sposób życia. Odnalazłbym się w takiej produkcji. Czułbym się jak ryba w wodzie.

Idziemy teraz trochę w sferę imaginacji, ale czy przychodzi ci na myśl jakaś postać polskiej piłki, o której chciałbyś zobaczyć serial bądź film? Do głowy przychodzi mi Kazimierz Deyna, ale równie dobrze jakbyś nie zgolił wąsa, mógłbyś zagrać Zbigniewa Bońka.

Nigdy w życiu nie myślałem o czymś takim. Podrzuciłeś mi pomysł! Biorąc pod uwagę, jaką kolorową postacią był Kazimierz Deyna i jak tragicznie skończyło się jego życie, to tylko daje materiał na rewelacyjny film czy serial. Życie sportowca w czasach, gdy rygor był rozumiany nieco inaczej, gdzie chłopacy nie bali się zapalić papierosa, raczyć się regularnie alkoholem i otaczać się wianuszkiem kobiet. To wszystko jest bardzo kolorowe, plastyczne – zdecydowanie do opowiedzenia na ekranie, bo książki, biografie są, ale takich dobrych sportowych produkcji nie ma za wiele. Do głowy na szybko przychodzi mi film „Najlepszy” o podwójnym triatloniście.

Możemy tu jeszcze wymienić „Underdoga” Macieja Kawulskiego.

No właśnie. Same produkcje o wytrzymałości, walce, a takiego porządnego kina o piłce nożnej nie ma za wiele.

Jedyne, co mi na szybko przychodzi do głowy, to film „Gwiazdy” o piłkarzu Górnika Zabrze Janie Banasiu.

Nie znałem akurat tego tytułu, ale myślę, że jest to przestrzeń do zbadania, bo produkcje o sporcie są często tylko o sporcie, a tam kryje się dużo różnych ciekawych historii.

Gdy podsunąłem ten pomysł, powiedziałeś: „Nigdy w życiu nie myślałem”. I jak mówisz te słowa, mam wrażenie, że kiedyś się ziszczą, bo to samo recytowałeś w kontekście aktorstwa. „Nigdy w życiu nie myślałem, że zostanę aktorem. Chciałem zostać inżynierem”. Los potoczył się jednak inaczej. 

Czemu nie! Może i tym razem tak się stanie.

W 2022 roku otrzymałeś nagrodę, której pełny tytuł brzmi: dla Aktora,” którego chcielibyśmy widzieć na dużym ekranie”. W 2023 roku zadebiutowałeś na wielkim ekranie serialem „1670”. Co szykujesz zatem w 2024 roku?

Czekam na to, co los przyniesie. Chciałbym wrócić do teatru, bo za nim tęsknie. Będę walczył o miejsce gdzieś w Polsce. I to plan na 2024 rok. Natomiast filmowo na nic się jeszcze nie nastawiam, bo to różnie bywa. W ciągu dwóch dni wszystko się może odwrócić.

I najważniejsze pytanie dla fanów „1670”: czy w ekipie są nastroje na to, że będzie drugi sezon tego serialu? Wszystko zależy od Netflixa, ale może macie już jakieś odczucia lub dostajecie przecieki.

Nie mam pojęcia, jak Netflix działa w tym sprawach, ale bardzo ucieszyłaby mnie ta wiadomość. Fantastycznie byłoby wrócić do Adamczychy i wcielić się w rolę Macieja, którego bardzo polubiłem. Cztery miesiące na planie to była super przygoda. Widownia się wręcz domaga drugiego sezonu, co jest rzadkim precedensem na Netfliksie, więc liczę, że ta zgoda się pojawi.

Drugi sezon będzie nosił tytuł „1671”?

Tak sobie często żartowaliśmy na planie, że jeżeli będzie kontynuacja, to kolejne sezony będą miał o rok więcej w tytule.

ROZMAWIAŁ SZYMON PIÓREK

Bonus 600 zł za zwycięstwo Polski z Portugalią w Lidze NarodówBonus 600 zł za zwycięstwo Polski z Portugalią w Lidze Narodów

Bonus 600 zł za zwycięstwo Polski z Portugalią w Lidze Narodów

  • Postaw kupon singiel za min. 2 zł zawierający zakład na zwycięstwo Biało-Czerwonych w starciu z Portugalczykami
  • Jeśli kupon okaże się wygrany, to na twoje konto bonusowe wpłyną dodatkowe środki w wysokości 600 zł
  • Tylko dla nowych użytkowników. Rejestracja zajmuje 30 sekund!

Kod promocyjny

SUPERWESZŁO

18+ | Graj odpowiedzialnie tylko u legalnych bukmacherów. Obowiązuje regulamin.


WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Instagram Kirył Pietruczuk

Urodzony z piłką, a przynajmniej tak mówią wszyscy w rodzinie. Wspomnienia pierwszej koszulki są dość mgliste, ale raz po raz powtarzano, że był to trykot Micheala Owena z Liverpoolu przywieziony z saksów przez stryjka. Wychowany na opowieściach taty o Leszku Piszu i drużynie Legii Warszawa z lat 80. i 90. Były trzecioligowy zawodnik Startu Działdowo, który na rzecz dziennikarstwa zrezygnował z kopania się po czole. Od 19. roku życia związany z pisaniem. Najpierw w "Przeglądzie Sportowym", a teraz w"Weszło". Fan polskiej kopanej na różnych poziomach od Ekstraklasy do B-klasy, niemieckiego futbolu, piłkarskich opowieści historycznych i ciekawostek różnej maści.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Ostre słowa o Amorimie. „Jego miłość, pasja i oddanie były tylko fantazją”

Patryk Stec
0
Ostre słowa o Amorimie. „Jego miłość, pasja i oddanie były tylko fantazją”

Weszło Extra

Komentarze

32 komentarzy

Loading...