Reklama

Fernando Santos w Besiktasie, czyli absurd i decyzja podjęta na sedesie

Szymon Piórek

Autor:Szymon Piórek

08 stycznia 2024, 13:37 • 10 min czytania 16 komentarzy

Fernando Santos został trenerem Besiktasu. Szok. Można się dziwić, że ktoś skusił się na tego trenera po tym, co wyczyniał z naszą reprezentacją. Do tego otrzymał do prowadzenia drużynę klubową, a żadnej takiej nie prowadził od… 2010 roku. Ale same okoliczności jego zatrudnienia w stambulskiej ekipie budzą wiele kontrowersji, dlatego nie zdziwimy się, jeśli w Turcji popracuje tak “długo”, jak w Polsce.

Fernando Santos w Besiktasie, czyli absurd i decyzja podjęta na sedesie

To jeden ze smutniejszych wieczorów za czasów mojego kibicowania Besiktasowi – mówi nam wprost ekspert ligi tureckiej, a prywatnie fan BJK Filip Cieśliński.

Fernando Santos to bowiem nazwisko, które nie dość, że nie przewijało się w mediach w kontekście prowadzenia Czarnych Orłów, to dodatkowo jest najsłabsze spośród wszystkich wymienianych. Problem ekipy ze Stambułu był jednak taki, że prezydent musiał działać pod presją, szybko i do tego sprowadzić trenera z bogatym CV. W końcu na taką deklarację odważył się na początku swojej kadencji, która rozpoczęła się w grudniu.

Skąd my to znamy.

Sprowadziliśmy Fernando Santosa, mistrza Europy, który ma takie CV, jak żaden inny trener w historii PZPN – powiedział w rozmowie z Interią prezes PZPN Cezary Kulesza.

Reklama

Rozmawiam z Flickiem!

W swojej kampanii wyborczej Hasan Arat również sięgał po podobne chwyty. Wobec dymisji Ahmeta Nur Cebiego o miano prezydenta klubu rywalizował z Serdalem Adalim. Miał ewidentne poparcie sekcji koszykarskiej, w której spędził pięć lat jako zawodnik, a później dwa lata jako wiceprezes. Obiecał jej jednak ubieganie się o dziką kartę w Eurolidze. Takie deklaracje, jak udział w europejskich pucharach to dla sekcji piłkarskiej oczywistość, dlatego futbolowym fanom Czarnych Orłów należało wcisnąć inny kit. Wobec problemów na ławce trenerskiej BJK, Arat deklarował więc sprowadzenie szkoleniowca z wielkim nazwiskiem. Na wiecach głosił wprost, że rozmawiał już nawet z Hansim Flickiem.

Była to jedynie gierka i sposób na wygranie wyborów prezydenckich, co Aratowi udało się oficjalnie 3 grudnia. Według klubu 64-latek, który jeszcze we wrześniu odbierał medal honorowy od marszałka małopolskiego Witolda Kozłowskiego za zaangażowanie w organizację Igrzysk Europejskich w Krakowie, był zdecydowanie lepszym kandydatem niż Adali, o czym świadczy przytłaczającą liczbą 7271 oddanych na niego głosów na niespełna dziesięć tysięcy możliwych.

Wróćmy jednak do października, gdy zaczęły się problemy i przewrót w Besiktasie.

Walka o stołek i giełda nazwisk

Po niespodziewanej porażce z Lugano w Lidze Konferencji domagano się zwolnienia prezydenta klubu Ahmeta Nur Cebiego. Presja była na nim tak duża, że postanowił podać się do dymisji, ale stwierdził, że nie odejdzie sam i głowę za wyniki sportowe stracił również trener Senol Gunes. Schedę przejął po nim Burak Yilmaz, ale były to dla niego za wysokie progi i ze średnią 0,6 pkt na mecz odszedł już po pięciu starciach. Tylko dwa spotkania więcej wytrzymał na ławce Riza Calimbay, dlatego w tym roku zespół tymczasowo prowadził zupełnie anonimowy trener Serdar Topraktepe z drużyny do lat 19 – podaje genezę problemów BJK Cieśliński.

Reklama

W tym czasie trwała walka o fotel nowego prezydenta, którym finalnie został Hasan Arat. Wokół siebie rozsiewał aurę eksperta, który chce przynieść Besiktasowi szkoleniowca z najwyższej półki. Chwalił się nawet, że rozmawiał z Lucienem Favre’em czy Hansim Flickiem. Większość z tego to były czcze gadki na zdobycie poparcia, ale dzięki temu otrzymał mandat od klubu. Niemniej robił wiele, by spełnić swoją obietnicę. Plotki mówiły o zainteresowaniu Ole Gunnarem Solskjaerem, Bruno Genesio czy Sergenem Yalcinem, czyli najgorętszym nazwiskiem na rynku tureckim. Z tym ostatnim Besiktas się nawet dogadał, ale zwlekał z decyzją, co wykorzystał Antalyaspor, biorąc go w zastępstwie za Nuriego Sahina. Później sondowano możliwość sprowadzenia Mircei Lucescu. To gość, który zdobył mistrzostwo Turcji z Besiktasem i Galatarasay, ale po wydaniu opinii przez człowieka-instytucję Sameta Aybabę [to były piłkarz i aktualny dyrektor klubu przyp. red.], zrezygnowano z Lucescu, a na listę życzeń trafił jego syn Razvan. Najbliżej było jednak pozyskania Giovanniego van Bronckhorsta – dodaje ekspert ligi tureckiej.

Van Bronckhorst to nazwisko z topu, o którym mówił Arat. Do tego świetnie pracował w Glasgow z Rangersami i z Feyenoordem oraz preferuje ofensywny styl gry. Wszystko składało się zatem w jedną całość, ale nowy prezydent zażyczył sobie, żeby razem z trenerem przyszli jego wszyscy poprzedni współpracownicy. Problem w tym, że sztab nie pracuje już ze sobą od listopada 2022 roku, a asystenci znaleźli sobie nowe, przyjemne posadki. Roy Makaay został trenerem młodzieżówki Bayernu i nie chciał się ruszać z Monachium, natomiast Jean-Paul van Gastel świetnie sobie radzi z NAC Breda. Besiktas był nawet skłonny wykupić tego drugiego z holenderskiego klubu, ale van Bronckhorst w porę wyjaśnił mu co i jak, i temat upadł.

Presja zdefiniowała wybór

I tak Czarne Orły zaczęły rok z Topraktepe na ławce. Dodajmy, że fatalnie, bo piłkarze BJK przegrali z Kasimpasą 1:3, wypadając poza strefę europejskich pucharów. Atmosfera wokół klubu zaczęła robić się bardzo gorąca. Arat przez miesiąc od rozpoczęcia pracy nie znalazł trenera, a przecież już w listopadzie twierdził, że jest po słowie z Flickiem. Kibice domagali się nowego szkoleniowca, który byłby już piątym w tym sezonie. Niespodziewanie wybór padł ostatecznie na Fernando Santosa.

Fernando Santos

Wygląda to tak, że pod presją Arat wybrał pierwsze najbardziej popularne nazwisko z listy i padło na Portugalczyka. A to prawdziwy dramat i absurd, że Santos został trenerem Besiktasu. Do momentu oficjalnego ogłoszenia nie przeczytałem nawet plotki na jego temat. Nic tu się nie klei. Wygląda to tak, że Besiktas zapomniał o ostatnich dwóch latach pracy Portugalczyka, o tym, że jest bardziej selekcjonerem, a nie trenerem klubowym i wziął go pomimo wszystko. Bo wielkie nazwisko na ławce musi się zgadzać. Zupełnie niezrozumiałe – twierdzi Cieśliński.

Czym kierował się Arat? Nie wiadomo!

I ciężko się z tym nie zgodzić. Santos po raz ostatni prowadził klub w 2010 roku. Przez trzy lata dowodził PAOK-iem Saloniki, z którym został wicemistrzem Grecji. To właśnie dobra praca w tym klubie otworzyła mu drogę do kadry Hellady, a następnie reprezentacji Portugalii, z którą został mistrzem Europy. Od tego sukcesu za moment minie osiem lat, a szkoleniowiec nie tyle nie dorównał temu osiągnięciu, co stopniowo pogłębiał kryzys w naszpikowanej gwiazdami drużynie Selecao. Po nieudanym mundialu w Katarze w końcu go zwolniono, ale zanotował miękkie lądowanie, otrzymując ogromną pensję i najłatwiejszą ścieżkę eliminacji w Polsce. Nie sprostał nawet temu i po niespełna dziewięciu miesiącach się z nim rozstano.

Taka klęska mogłaby rzucić się cieniem na karierze niejednego szkoleniowca. Niektórzy musieliby podnosić się po niej latami. Santosowi wystarczyły tylko cztery miesiące i dobrze napisane CV, które przekonało prezydenta Besiktasu do jego zatrudnienia. W końcu ciężko sobie wyobrazić, że Arat, oglądając jakikolwiek mecz biało-czerwonych za kadencji Portugalczyka, stwierdził: “Chcę, żeby tak grał mój zespół“. Przecież był to tak toporny, defensywny i bez pomysłu futbol, jaki tylko można sobie wyobrazić. Do tego selekcjoner zachowywał się w relacjach z mediami jak wiecznie naburmuszony i mający wywalone na wszystko dziadek oraz komunikował się wyłącznie w języku portugalskim. Mimo to otrzymał pracę w Stambule.

Nie wiem, czym kierował się Arat. Besiktas to klub z wielkiej trójki. Te ekipy nie mogą jedynie wygrywać, mają robić to efektownie, strzelając wiele goli i grając ofensywny futbol. Santos nie jest zwolennikiem takiej gry. Był nim van Bronckhorst i Gio miał pomysł, jak wdrożyć go w życie, ale nie dano mu tego zrobić – uważa ekspert ligi tureckiej.

Czynnik kulturowy

Czy Santos odnajdzie się w Besiktasie? Dużym problemem może być dla niego czynnik kulturowy, który mógł zadecydować również o tym, że nie wyszła mu praca w Polsce. W książce “Poza schematem” Malcolm Gladwell na czynniki pierwsze rozłożył m.in. przyczyny katastrof lotniczych. Jego konkluzją było to, że na wypadki wpływa kilka niezależnych od siebie problemów, które nałożone na siebie przynoszą tragiczne finały lotów. Jednym z takich czynników jest dziedzictwo kulturowe przekazywane obywatelom danego państwa z pokolenia na pokolenie. Bazował na podstawie badań holenderskiego psychologa Geerta Hofstede’a, który zaprezentował, że jednym z dziedzicznych wymiarów kulturowych jest unikanie niepewności, co oznacza, że osoby z wymienionych krajów bez względu na okoliczności będą trzymały się procedur i reguł. Dwa pierwsze miejsca, czyli te najbardziej konserwatywne i niechętnie nastawione na zmiany zajęły Grecja i Portugalia, czyli kraje, gdzie Santos odnosił sukcesy.

Jakie ma to zastosowanie w praktyce? Jeśli dana osoba przyjmie jakieś założenie na początku swojej drogi, do samego końca będzie się go trzymać. To samo widzieliśmy w przypadku pracy Santosa w różnych miejscach. Na początku jawił się jako człowiek z wizją i planem na wszystko. Dzięki temu zdobywał zaufanie i za tym szły sukcesy. Z biegiem czasu metody, które stosował na wstępie, zaczęły się zużywać. Niekiedy nie dochodził do tego momentu, bo podbierały go lepsze ekipy jak Panathinaikos z AEK-u Ateny czy Grecja z PAOK-u. Ale najlepiej było to widać po jego pracy z kadrą Portugalii.

Fernando Santos jako selekcjoner reprezentacji Portugalii.

Brak chęci zmian

Z roku na rok coraz mocniej nastawiał zespół na defensywę, choć w swoim składzie miał wielu fantastycznych ofensywnych piłkarzy. Najlepiej świadczą o tym dwie ostatnie eliminacje na turnieje mistrzowskie. Na mundial z Santosem Selecao dostali się po barażach, zajmują drugie miejsce w grupie, strzelając łącznie 22 gole w dziesięciu meczach. Gdy posadę selekcjonera przejął Roberto Martinez, kadra w cuglach wygrała grupę kwalifikacji do Euro z kompletem zwycięstw i 32 zdobytymi bramkami. A trzeba podkreślić, że Hiszpan nie dokonał żadnej wielkiej rewolucji kadrowej.

Do Polski Santos również przyszedł z pewnym założeniem. Na starcie było ono błędne, podobnie jak w Panathinaikosie, z którego wyleciał po niespełna czterech miesiącach. Portugalczyk, widząc rywali biało-czerwonych w eliminacjach, stwierdził, że samo się wygra, skoro w kadrze ma takich piłkarzy jak Lewandowski, Zieliński czy Szczęsny. Problem w tym, że samo się u nas nic nie wygrywa, przez co ciążyła na nim coraz większa presja. Kibice i PZPN, zgodnie z naszym kulturowym dziedzictwem do kombinowania i szukania innych rozwiązań, wymagali od niego zmian, ale te nie następowały, bo selekcjoner jako Portugalczyk niechętnie do nich podchodził, dlatego jego kadencja zakończyła się katastrofą.

Usiadł na sedesie i wybrał Santosa

Jak to się ma do jego pracy w Besiktasie? Turcy, podobnie jak Polacy, nie są tak konserwatywni w trzymaniu się procedur – by się o tym przekonać, wystarczy pójść na tamtejszy bazar i kupić coś po innej cenie niż na metce. Do tego wiele decyzji podejmują pod wpływem impulsu. Podobnie było z samym zatrudnieniem Portugalczyka.

Choć historycznie Turcja i Grecja to dwa wrogo nastawione do siebie państwa, to mimo wszystko kulturowo są dość zbliżone. Trzeba pamiętać o gorącej tureckiej krwi, która często podejmuje decyzje. I tak mogło być i tym razem, bo wyglądało to tak, jak wspomniałeś o tych analizie katastrof lotniczych. Najpierw Arat analitycznie sondował wszystkie możliwości. Przez pierwszy tydzień podrzucał różne nazwiska, żonglował nimi, ale kazał cierpliwie czekać, żeby nie popełnił błędu w wyborze. A gdy przyszedł pierwszy problem i kryzys, zwariował. Przecież wybór Santosa wygląda tak, jakby Arat poszedł do łazienki, usiadł na sedesie, odpalił maila i wybrał ostatniego kandydata, którego zgłoszenie wpadło mu na pocztę. Absurd i chyba nie trzeba wyjaśniać tego, czy Turcy trzymają się swoich zasad w obliczu kryzysu – zakończył Cieśliński.

W Polsce Santos zostawił po sobie jeden wielki bajzel, dlatego został zwolniony. Tym razem nie miał jednak tak miękkiego lądowania jak po rozstaniu z Portugalią. Wpada bowiem do rozgrzanego kotła, w którym aż buzuje od potrzeby sukcesów, zwycięstw i mnóstwa goli. Mimo to podjął się tego zadania i ciężko nie odnieść wrażenia, że może skończyć się podobnie, jak u nas, a pracę znalazł wyłącznie dzięki udanej współpracy z Cristiano Ronaldo. Nikt o zdrowych zmysłach nie zatrudniłby go przecież po tym, co zrobił z Polską.

WIĘCEJ O FERNANDO SANTOSIE:

Fot. FotoPyk

Urodzony z piłką, a przynajmniej tak mówią wszyscy w rodzinie. Wspomnienia pierwszej koszulki są dość mgliste, ale raz po raz powtarzano, że był to trykot Micheala Owena z Liverpoolu przywieziony z saksów przez stryjka. Wychowany na opowieściach taty o Leszku Piszu i drużynie Legii Warszawa z lat 80. i 90. Były trzecioligowy zawodnik Startu Działdowo, który na rzecz dziennikarstwa zrezygnował z kopania się po czole. Od 19. roku życia związany z pisaniem. Najpierw w "Przeglądzie Sportowym", a teraz w"Weszło". Fan polskiej kopanej na różnych poziomach od Ekstraklasy do B-klasy, niemieckiego futbolu, piłkarskich opowieści historycznych i ciekawostek różnej maści.

Rozwiń

Najnowsze

Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
3
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark
Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
3
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Inne ligi zagraniczne

Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
3
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Komentarze

16 komentarzy

Loading...