Kevin? Karp? Sianko pod obrusem? A może zmienimy świąteczną tradycję. Jeśli rokrocznie będziemy otrzymywać tak intensywne spotkania jak starcie Liverpoolu z Arsenalem w przededniu wigilii Bożego Narodzenia, śmiało możemy zgodzić się na nową tradycję. Zasiąść w taki dzień przed ekranem, żeby obejrzeć mecz na szczycie Premier League to sama przyjemność.
Sobota przed wigilią to bardzo wdzięczny dzień. Można wszystko przygotować, zrobić spóźnione prezenty, upichcić świąteczne potrawy, posprzątać, a na sam koniec zasiąść do prawdziwej uczty. Piłkarskiej uczty, a taką zagwarantowała nam Premier League. W przededniu Wigilii odbyło się sześć spotkań ligi angielskiej, a najlepsze widowisko otrzymaliśmy na sam koniec. Piłkarze Liverpool oraz Arsenalu zabawili się w św. Mikołajów i przynieśli kibicom najlepszy możliwy prezent, czyli fantastyczny mecz.
Pressing, kontrpressing, gegenkontrpressing, przeciwgegenkontrpressing. W zasadzie nie wiemy, jak moglibyśmy to jeszcze nazwać, bo zawodnicy dopadali do siebie w obronie jak rozwścieczone psy. Wystarczyło, żeby ktoś odebrał rywalowi piłkę, a już po chwili gracz drużyny przeciwnej doskakiwał mu do gardła. I tak w kółko. Przejścia od jednej do drugiej bramki trwały sekundy.
Co zatem znaleźli pod choinką kibice? Piękne bramki, świetne samotne szarże, dużo walki, uderzenie w poprzeczkę, euforycznego Kloppa suszącego zęby do kibiców, ale też faule, kartki i kontuzje. Największym brutalem okazał się menedżer Liverpoolu, w którego wpadł popchnięty przez Bukayo Sakę Kostas Tsimikas. Grek upadł tak niefortunnie, że doznał urazu barku.
Ale, żeby nie być gołosłownym, wyciągnijmy przykłady.
Dośrodkowanie Martina Odegaarda z rzutu rożnego. Perfekcja.
Uderzenie Gabriela Magalhaesa z głowy. Bramkowa precyzja.
Przerzut na kilkadziesiąt metrów Trenta Alexandra-Arnolda. Kozacka asysta.
Zwód i uderzenie w krótki róg, w okienko bramki Arsenalu, Mohameda Salaha. Majstersztyk!
A to tylko pierwsza połowa. W drugiej Liverpool wyprowadził zabójczą kontrę. W dziewięć sekund przedostał się spod własnej bramki pod pole karne Arsenalu. Pech, że Alexander-Arnold trafił w poprzeczkę. Łącznie oba zespoły oddały 26 strzałów. Zgodnie po 13. W posiadaniu piłki również wszystko constans, dlatego i całe spotkanie zakończyło się remisem.
Można się zastanawiać, czy to dwa stracone punkty Arsenalu? Raczej nie, bo żaden klub od sezonu 2017/18 oprócz Leeds United nie pokonał Liverpoolu, gdy na Anfield Road znajdowali się kibice. A może The Reds zasługiwali bardziej na triumf? Podejmowali jednak lidera Premier League z ambicjami na mistrzostwo kraju, które w zeszłym sezonie uciekło mu na finiszu rozgrywek, dlatego remis można uznać za sprawiedliwy wynik.
I choć piłkarze mogą czuć niedosyt, to kibice rozsmakowali się w fantastycznym futbolu, dzięki czemu jutro z czystym sumieniem będą mogli raczyć się wigilijnymi potrawami. Angielscy piłkarze nie mają tyle szczęścia, bo liga nie zwalnia. Jutro czeka nas bowiem spotkanie Wolverhampton z Chelsea, a już we wtorek Boxing Day, co oznacza, że świąteczna piłkarska uczta dopiero się rozpoczęła.
Liverpool — Arsenal 1:1 (1:1)
Salah 29′ – Gabriel 4′
WIĘCEJ O ANGIELSKIM FUTBOLU:
- Rudzki: Kto nie śpiewa, ten nie z nami. Czy Klopp i inni menedżerowie mogą mówić kibicom, co powinni robić?
- Rudzki: Ahmedhodzić bez tęczowej opaski dostarczył nam kolejnych dowodów na czarno-białe postrzeganie świata
- Niedoceniany przełom. Burzliwe lata Terry’ego Venablesa w Barcelonie
Fot. Newspix