Więcej cieni, niewiele blasków – w ten sposób należałoby podsumować indywidualne występy piłkarzy reprezentacji Polski w czasie listopadowego zgrupowania. Byliśmy słabi, momentami cholernie słabi, a dziś na tle Łotwy zaskakująco bezjajeczni. Musimy jednak, chcąc nie chcąc, szukać jakichś pozytywów, żeby nie pogłębiać i tak już zaawansowanej depresji wynikającej z oglądania Roberta Lewandowskiego i spółki. I tak jak zachęcamy do dbania o zdrowie psychiczne, tak też apelujemy do Michała Probierza: panie selekcjonerze, dla dobra kadry zadbaj o Nicolę Zalewskiego.
We wrześniu nie dostał zaproszenia na żadne zgrupowanie, nawet reprezentacji młodzieżowej, a kontuzjowany nie był. W październiku nie dość, że pojechał tylko na kadrę U-21, to jeszcze z jego udziałem wybuchła afera hazardowa we Włoszech. Oczywiście sprawa dość szybko się wyjaśniła, Zalewski został wmieszany w coś, z czym nie miał do czynienia, natomiast raczej nie będziemy dalecy od prawdy, mówiąc, że miesiąc temu magia jego nazwiska w oczach kibiców drastycznie wyblakła. Absolutnie uprawnione wydawały się opinie, że ten chłopak na własne życzenie bardzo oddalił się od kadry i zjechał w uliczkę, z której w tym roku selekcjoner już nie wyciągnie go za uszy.
A jednak – co prawda po tak nędznym zgrupowaniu trener Probierz szampana, ekhm, „whisky nie pierdolnie”, ale tyle dobrego, że chociaż zaryzykował z pewnymi personaliami. Przede wszystkim dał szansę Zalewskiemu z Czechami i Łotwą od 1. minuty, czego wcześniej nie mogliśmy uznawać za scenariusz mocno prawdopodobny. Teraz, mając w głowie dwa najświeższe występy 21-latka, nie wyobrażamy sobie jego braku w meczach barażowych w 2024 roku.
Ależ to się wszystko zmienia, prawda? Nie chcemy wyolbrzymiać, że nagle z piłkarza niechcianego Nicola Zalewski stał się wręcz obiektem pożądanym, ale nie będziemy też fałszować rzeczywistości. To jedyny piłkarz, o którym możemy powiedzieć bez żadnych wątpliwości, że coś przez ostatni tydzień wygrał. Z Czechami: dobra gra na skrzydle, groźne dośrodkowania lewą nogą, duży udział przy bramce, do pewnego momentu najlepszy na boisku. Z Łotwą: te same zagrania, podwózki z obrońcami w bocznym sektorze, celne wrzutki, ale tym razem z efektami w postaci dwóch asyst. Też najwyższa nota ze wszystkich.
Część z was powie zapewne „Ludzie kochani, przecież to tylko Łotwa”. Ale nikt przecież nie kazał reszcie zespołu kopać się po czole, nie wygrywać pojedynków, przyjmować piłkę na metr czy pudłować w polu karnym. Owszem, Zalewskiemu to również się zdarzyło, powinien mieć jeszcze bramkę, ale w obecnych okolicznościach na szczęście możemy machnąć na to ręką. Nie zmienia to bowiem nic w kontekście ogólnego wrażenia, jakie 21-latek wywarł na przestrzeni 168 minut. Mówiąc wprost, był najjaśniejszym punktem tej reprezentacji, co z jednej strony nie było to tak trudne, ale z drugiej – musimy takie rzeczy doceniać.
Uczeń Jose Mourinho zdał dwa ważne egzaminy. Teraz wraca do Rzymu – zdaje się – jako gracz podstawowego składu reprezentacji Polski, z tarczą oraz podniesioną głową. I nawet jeśli nie zwiększy średniej liczby minut w ciągu najbliższych miesięcy, a także żaden inny boczny pomocnik – np. Michał Skóraś czy Jakub Kamiński – nie wybije z formą, możemy zakładać, że Nicola Zalewski to nasz drugi wahadłowy do pary z Przemysławem Frankowskim. Ewentualnie skrzydłowy ustawiony wyżej, ale przy tej samej zasadzie: niech ten chłopak gra, skoro przy mniej stabilnej sytuacji w klubie potrafi dowozić konkrety.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- Brzydota nocy. Jak Boniek przegrał jako trener
- Bezkrólewie. Dlaczego polski środek obrony trzeba zbudować od zera
- Oni widzą progres, my widzimy kolejne paździerze
- Czarne kalendarium. Jak upadała reprezentacja Polski?
- Cukrzyca, śmierć ojca i mentalność lidera. Czy Patryk Peda to przyszłość reprezentacji Polski?
Fot. Newspix