Szymon Grabowski latem przejął Lechię Gdańsk i szybko mógł zwątpić w sens pracy. Masowe odejścia, sparing odwołany przez brak ludzi do gry i przygotowania oparte na młodzieży – tak wyglądały jego pierwsze tygodnie. Kolejne były diametralnie inne. Po zmianie właściciela klub sięgnął po piłkarzy z doświadczeniem w pucharach, którzy na zapleczu Ekstraklasy powinni wyglądać jak przybysze z innej planety. Ale czy wyglądają? Jak dostosować się do pracy w tak różnych warunkach? Kto wcisnął trenerowi kit, na kim się zawiódł? Zapraszamy na rozmowę.
Jakie uczucia towarzyszyły panu, gdy obejmował pan Lechię Gdańsk?
Na pewno duże podekscytowanie; zadowolenie, że mogę zacząć pracę w dużym klubie i mogę uczestniczyć wraz z całym sztabem w budowaniu jego sukcesu.
Pojawiła się też pewna ulga, że udało się odbudować swoją pozycję po pracy w 3. i 2. lidze?
Nie rozpatruje tego w ten sposób. Cieszę się, że moja praca się obroniła i przyniosła taki efekt, że kluby z wyższych lig zainteresowały się mną. To najlepiej oddaje te sezony spędzone niżej.
Nie bał się pan, że ryzyko jest zbyt duże, że można nie wrócić?
Przytrafił się konkretny projekt w Nowym Targu, który mi w tamtym momencie odpowiadał. Podchodziłem do tego z taką myślą, że można tam coś dużego zbudować. Nie udało się, przyszła oferta ze Stomilu Olsztyn, z której też się cieszyłem, więc nie patrzyłem na to tak, że mogłem coś stracić. Raczej, że mogę zyskać.
Ale skoro brakowało ofert, to było też trochę tak, że nie ma co wybrzydzać i trzeba brać to, co jest.
Oferty były, nawet z drugiej ligi, ale był to projekt, który nie gwarantował rozwoju, nie wyglądał na długofalowy. Nie podejmowałem pracy w pierwszym lepszym klubie.
Po krótkim okresie pracy na Podhalu zna pan odpowiedź na pytanie, dlaczego w tym regionie nie ma klubów, które przebiły się na wyższy poziom?
Nie wiem, jak z regionem, ale wiem, czemu nie przebiło się Podhale Nowy Targ. W drugim czy trzecim miesiącu pracy przekazałem swoje odczucia prezesowi i po czasie — patrząc na to, co się dzieje z Podhalem — wychodzi, że miałem rację. Przede wszystkim to ludzie powinni chcieć, żeby Podhale było na wyższym poziomie, bo samo z siebie nic się nie stanie.
Chętnie te odczucia poznamy.
Zarządzanie klubem czy sekcją musi być spójną wizją właściciela, prezesa i dyrektora sportowego. Jeżeli coś się rozchodzi, to wynik sportowy jest nie do osiągnięcia.
Czyli nie mogliście się dogadać.
Od samego początku to, co sobie obiecywaliśmy, jeśli chodzi o sprowadzanie zawodników czy utrzymanie piłkarzy, nijak miało się do rzeczywistości. Niemniej myślę, że i tak był to projekt, dla którego można było się poświęcić. Zaważył jednak brak wspólnej drogi, to była przeszkoda. Piąte miejsce nie było złe, ale nie szło w parze z moimi ambicjami.
Podobno ludzie odradzali panu przejęcie Lechii Gdańsk.
Nie ukrywam, gdy przychodziłem do klubu, nieliczni mówili mi, żebym nawet się nie zastanawiał. Większość trenerów czy ekspertów, z którymi się kontaktowałem, podchodziła do tego z dużym dystansem. Nie było pewne, że trafię do klubu, który za moment będzie poukładany.
Czy ci ludzie nie znali pańskiego CV? Przed chwilą był pan w 3. lidze, potem w Stomilu Olsztyn, który nie słynie ze stabilności. Nie zamieniał pan pałacu na drewnianą chatkę.
Były inne oferty. Stomil Olsztyn chciał mnie zatrzymać, inny drugoligowiec, który zakładał walkę o najwyższe cele, też mnie chciał. Przyszło jedno zapytanie i jedna konkretna oferta od innych pierwszoligowców. Myślę, że dlatego pojawiały się głosy, które mogły mnie powstrzymać od wybrania Lechii.
To były oferty z ciekawszych miejsc?
Na tamten moment mogło tak się wydawać, ale skupiam się na tym, co jest.
Skoro pan rozpytywał o zdanie innych, to znaczy, że jakieś wątpliwości się pojawiały.
Chcę wiedzieć, gdzie idę i jakie mam perspektywy w nowym miejscu pracy. To normalne i właściwe, chciałem związać się z jak najlepszym projektem na jak najdłuższy czas. Gdybym miał pracować gdzie indziej, niekoniecznie w piłce, też na początku chciałbym poznać środowisko, w którym miałbym pracować.
Miał pan wtedy świadomość tego, w jakim kierunku zmierza Lechia Gdańsk? Kto ją przejmie, jak to będzie wyglądało?
Nie znałem ani personaliów nowych właścicieli, ani tego, jakimi zawodnikami będę dysponował. To, czego dowiedziałem się wtedy od dyrektora sportowego Łukasza Smolarowa, było bardzo małą cząstką tego, co się działo.
Zakładam, że Łukasz Smolarow nie przekonywał pana tym, że zaraz odejdzie połowa kadry i pierwszym wyzwaniem będzie próba zmontowania gierki na treningu.
Gdyby tak to przedstawiał, to na pewno nie zdecydowałbym się na Lechię. Łukasz wiedział, jak ze mną rozmawiać, ale też wierzył, że za moment Lechia stanie na nogi. Takie były plany, więc pewnie sam nie spodziewał się, w którą stronę to pójdzie.
Wpakował pana na lekką minę. Jest kosa między wami?
Nie, nie, nie. Jestem mu wdzięczny za to, że wykonał do mnie telefon. Życzę mu wszystkiego dobrego w ŁKS-ie.
Nowy właściciel chciał pana jak najszybciej zapewnić, że stabilizacja zmierza się wielkimi krokami?
Na pierwszym spotkaniu z Paolo Urferem dowiedziałem się wiele na temat przyszłości mojej i mojego sztabu, na temat jego planów. Fajne, rzetelne przedstawienie sytuacji, które mnie uspokoiło, bo kilka dni przed tymi rozmowami miałem moment zastanowienia, czy Lechia faktycznie będzie miała możliwość zajęcia miejsca, o które dzisiaj walczymy.
Ale w polskiej piłce trochę pan widział, więc wiedział pan, że jak właściciel wchodzi i mówi “zaraz zrobimy dziesięć transferów”, to wcale nie tak, że wszystko jest już załatwione.
Podchodziłem do tych informacji ze spokojem, ale z każdym kolejnym potwierdzeniem transferu utwierdzałem się w przekonaniu, że wszystko idzie zgodnie z planem, a ten projekt ma szansę wypalić.
Zanim obietnice się spełniły, musiał pan przekazać piłkarzom, że wszystko będzie dobrze. A kiedy odwołujecie sparing przez brak ludzi do gry, musi to być trudne zadanie.
To w ogóle był ciężki okres. Wszedłem do szatni, w której była grupa piłkarzy, która dopiero co pożegnała się z Ekstraklasą. Wiedziałem, że chcą zostać w Lechii, wiedziałem, że mają spore zaległości, że niektórym skończyły się kontrakty i nie mogłem im powiedzieć, jaka będzie ich przyszłość, bo sam tego nie wiedziałem. Od samego początku życie szatni nie było takie, jak powinno. Zaczęło być takie dopiero w trakcie rozgrywek.
Co pan im wtedy mówił?
Skupialiśmy się na treningu. Mówiłem, że cokolwiek się nie stanie, gdziekolwiek nie będziemy, musimy rzetelnie przygotowywać się do sezonu. Miałem fajne odczucie nawet gdy dowiadywałem się, gdzie trafiają zawodnicy, którzy z Lechii odchodzą. To nie była pierwsza liga, praktycznie wszyscy zostali na poziomie Ekstraklasy bądź trafili do zagranicznych zespołów. Większość podchodziła do tego bardzo profesjonalnie i cieszę się, że jako młody trener, który nigdy nie był w najwyższej lidze, złapałem z nimi kontakt, który sprawiał, że treningi przynosiły efekt, jakiego oczekiwałem.
Myślę, że jednak bardziej cieszyłby się pan, gdyby ci zawodnicy, którzy wylądowali w fajnych klubach, zostali w Lechii.
Tak, nie będę tego ukrywał. Po sparingu z Legią Warszawa rozmawiałem z dyrektorem sportowym o tym, że nie będzie to łatwy sezon, ale jeśli dokooptujemy do obecnego składu pięciu zawodników, to możemy walczyć o wyższe cele. Tymczasem dzień czy dwa dni później stało się jasne, że większości tych piłkarzy w Lechii nie będzie, więc nie był to łatwy czas.
W tym momencie Lechia ma jednak kadrę, która jakością pierwszą ligę przerasta. Podpisze się pan pod takim stwierdzeniem?
Lechia Gdańsk ma potencjał wyższy niż pierwsza liga — z tym się zgodzę. Znam ten zespół, tych zawodników i wiem, że na wszystko trzeba sobie zapracować. Mam nadzieję, że piłkarze, którzy do nas dołączyli, którzy przyjechali do Polski, zaadaptowali się już na tyle, że wiedzą, że nic nie zostanie im podane na tacy. Praca, solidne przygotowanie — tylko to może nam przynieść wymierny efekt, a nie rozpatrywanie kogo mamy w zespole.
Początkowo tak było? Piłkarze Lechii podeszli do gry w pierwszej lidze tak, że mamy taką pakę, że liga wygra się sama?
Może nie, ale myślę, że nie do końca zdawali sobie sprawę, jak ciężkie będą mecze na tym poziomie, jak wiele zespołów będzie zaangażowanych w walkę o czołowe lokaty. Jeśli z czymś mieli jakiś problem, to z tym.
Czy jakimś minusem posiadania takiej kadry jest to, że ciężko zarządzać składem, bo zawodnicy, którzy przed chwilą grali w pucharach, mogą nie być zadowoleni z tego, że siadają na ławce w 1. lidze?
Nie tylko na to trzeba uważać i trzymać mocną rękę. Zawodnicy, którzy byli wyżej, mają wysokie ambicje. Niektórzy z nich pewnie nie spodziewali się, że okienko transferowe przyniesie im pierwszą ligę polską. Do każdego z nich muszę podchodzić szczerze, bardzo dużo rozmawiamy, zwłaszcza w sytuacjach, o którym wiem, że mogą być przez nich nie do końca akceptowane. Praca, której oczekuję na konkretnym poziomie, jest realizowana. Nie mogę powiedzieć, że ktoś jest niezadowolony ze swojej roli w drużynie.
Jakie to są sytuacje? Te, które mogą być nie do końca akceptowane?
Niekoniecznie nadają się one do publicznego przedstawienia, ale mogę powiedzieć o sprawie Rifeta Kapicia, który w meczu z Resovią nie wyszedł na drugą połowę. Nie spodobała mu się ta decyzja, ale ja też — po analizie tego spotkania — wiedziałem, że nie była to decyzja słuszna. To są momenty, w których trzeba rzeczowo przedstawić swój punkt widzenia. Każdy z nas może podjąć decyzję, która się nie spodoba, ale sezon jest na tyle długi, że wszystko wróci do normy.
Nawet jeśli taka rozmowa oznacza przyznanie się do błędu i potwierdzenie, że reakcja zawodnika była słuszna?
Jak najbardziej, ale ta reakcja też nie była wyolbrzymiona. Widziałem po prostu złość zawodnika, chęć wyjścia na plac i pomocy zespołowi. Nie zbudujemy relacji z piłkarzami, gdy będziemy coś przed nimi ukrywać — tak podchodzę do mojego zawodu. Skoro zawodnik przyznaje się do błędów i wyciąga wnioski, to chcę robić to samo w drugą stronę. Trzeba schować dumę do kieszeni, mieć pokorę i zachowywać się naturalnie wobec ludzi.
A jak dotrzeć do młodych zawodników, którzy w większości przeszli przez problemy Lechii razem z nią; którzy patrząc na sytuację mogli pomyśleć, że to dla nich szansa, że nadchodzi ich pięć minut, a po kolejnych transferach patrzyli w skład i widzieli, że zbyt wielu szans jednak nie będzie?
Na samym początku powiedziałem młodym piłkarzom, że to oni mogą być wygranymi czasu przejściowego, że to, co zrobią teraz, może z nimi zostać na całą karierę. Żeby wykorzystywali na maksa każdą minutę, którą dostaną na boisku. Niestety nie każdy tak do tego podchodzi i myślę, że to nie jest jedynie problem Lechii. Młodzi zawodnicy w Polsce momentami mają zbyt łatwe wejście do pierwszej drużyny, na szczebel centralny. Jeden z naszych zawodników, na którego bardzo liczyłem, musiał odejść, bo pewne rzeczy nie są dla mnie akceptowalne.
Podrążmy. Jakie to zachowania?
Jeżeli widzę, że młody zawodnik, który dopiero debiutuje na takim poziomie, nie podchodzi na poważnie do swoich obowiązków poza klubem, to jest dla mnie jasne, że nie zasługuje na to, żeby z nami trenować. Przedstawiłem swój punkt widzenia “górze”, umowa została rozwiązana.
Nazwisko?
Nie ma co. Mówimy o młodym chłopaku, mam nadzieję, że w nowym klubie przemyśli swoje podejście, bo nie mówimy o jednorazowym wyskoku. Niech będzie to nauczka i drogowskaz dla innych.
Za wami trudny start ligi. Stosuje pan usprawiedliwienie w postaci tego, że montowaliście drużynę w biegu, że nie był to normalny okres przygotowawczy?
Nie podchodzę do tego w ten sposób. Po rozpoczęciu ligi miałem już na tyle szeroką kadrę, że liczyłem, że będziemy punktować. Wiem, że nie wszyscy spodziewali się, że w pierwszych kolejkach zdobędziemy jakieś punkty, ale jesteśmy na tyle ambitni, że chcieliśmy to robić, że chcielibyśmy mieć obecnie większy dorobek. Nigdy nie mówiliśmy o tym, w jakiej dyspozycji trafiali do nas zawodnicy, więc teraz też nie będę o tym opowiadał. Drużyna jest w budowie i będzie w budowie jeszcze przez jakiś czas, ale to nas nie usprawiedliwia.
Kiedy możemy spodziewać się końca huśtawki? Lechia wygrywa strzelając pięć bramek, przegrywa tracąc pięć bramek; ma mecze, w którym wskaźniki xG są wysokie, ma też takie, w których one są niskie. Sinusoida.
To już wyhamowuje, myślę, że od meczu z Zagłębiem Sosnowiec. W pierwszej przerwie reprezentacyjnej popracowaliśmy na tyle dobrze, że od tamtej pory nie przegraliśmy ligowego meczu. Zespół jest bardziej świadomy, lepiej ułożony mentalnie i taktycznie. Mamy nadzieję, że do mini serii meczów bez porażki za chwili dołożymy kilka zwycięstw, co będzie świadczyło o tym, że jesteśmy na fali wznoszącej.
W międzyczasie sporo się u was dzieje jeśli chodzi o budowę zaplecza. Rozszerzony dział skautingu, nowy dyrektor techniczny…
Cieszę się, że Lechia wygląda tak, jak powinien wyglądać klub, jeśli chodzi o zarządzanie. Wiedziałem, że Paolo Urfer przewiduje wzmocnienie pionu sportowego. Kevin Blackwell to człowiek z ogromnym doświadczeniem, jego dołączenie do nas to ważny punkt, jeśli chodzi o rozwój całego klubu. Kibice mogą być spokojni o to, jak Lechia jest prowadzona.
Nie powinniśmy mieć żadnych obaw o Paolo Urfera i o publikacje, które się pojawiają?
Mogę powiedzieć za siebie: na tyle, na ile go poznałem, nie mam żadnych obaw. To inteligentny, mądry człowiek, który swoim doświadczeniem pomaga mi w codziennym życiu. Wspiera mnie, jego wizja rozwoju klubu mi odpowiada. Ufamy prezesowi i skupiamy się tylko na Lechii.
Na Lechii, czyli na czym? Jak to wygląda w dłuższej perspektywie?
Robię wszystko, żeby wejść na ścieżkę kilku kolejnych zwycięskich spotkań. Dzięki temu zimą moglibyśmy być w ścisłej czołówce. Jeśli nie na jednym z dwóch pierwszych miejsc, to z minimalną stratą do nich. Wtedy będziemy mogli otwarcie mówić, o co tak naprawdę Lechia będzie grała – czy to będą baraże, czy bezpośredni awans.
Baraże są podstępne. Bezpiecznie w ogóle o nich mysleć?
Celem jest awans bezpośredni, ale jeżeli rozmawiamy o tym, na czym mamy skupiać się teraz, to musimy robić wszystko, żeby w ogóle o awansie bezpośrednim myśleć. Mamy stratę do dwóch pierwszych miejsc, musimy zrobić wszystko, żeby ją zmniejszyć. Myślę jednak, że klub nie będzie zmartwiony, jeśli awansuje po barażach.
A jeśli nie awansuje po barażach?
To będzie na tyle poukładany i stabilny, żeby mówić o podwalinach na przyszły sezon i nie powtórzyć złego wyniku. Ale na tę chwilę nie bierzemy takiego scenariusza pod uwagę. Trzeba podchodzić do życia pozytywnie, z przekonaniem, że się da.
Czuje się pan trenerem gotowym na Ekstraklasę?
Jeżeli przepracuję ten rok na takiej intensywności, jak do tej pory, to po jego zakończeniu będę w stu procentach gotowy. Lechia to największy klub, jaki prowadziłem i w tym momencie już najbardziej poukładany. Myślę, że lepsza organizacja i zarządzanie to już nagroda, następną będzie awans do wyższej ligi. Warto ryzykować i nie bać się podjętych decyzji.
WIĘCEJ O 1. LIDZE:
- Nieprzypadkowo niepokonani. Tajemnice udanego startu Górnika Łęczna
- „Uczeń” Marcelo Bielsy na swoim. Radosław Bella – trener godny uwagi
- Wisła Kraków w kryzysie. Analizujemy problemy zespołu Radosława Sobolewskiego
- Valmiera FC i Szwajcarzy z koneksjami na wschodzie. Jak Lechia Gdańsk chce wrócić do Ekstraklasy?
- Odra Opole buduje stadion i rozwija klub. „Marzenie? Być solidnym ekstraklasowiczem”
ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK
fot. Newspix