1995 rok przyniósł symboliczny moment pojednania po erze apartheidu, czyli Nelsona Mandelę wręczającego trofeum Francoisowi Pienaarowi. 2007 rok dał Republice Południowej Afryki kolejny tytuł, a 2019 zespół, który wreszcie pokochał cały naród. Dzisiaj Afrykanie mogą natomiast dokonać wręcz niesłychanego – czyli zdobywając Puchar Świata po raz czwarty wyprzedzić w klasyfikacji wszech czasów Nową Zelandię. Ta zaś spróbuje nie przegrać, jak przed 28 laty.
Nie ma co ukrywać, że rugby nie jest dyscypliną, która w naszym kraju cieszy się większą popularnością. Ba, spokojnie możemy określić ją mianem niszowej, mającej bardzo wąskie grono odbiorców. Tak się jednak składa, że Puchar Świata w tym sporcie, odbywający się co cztery lata od 1987 roku, to być może… trzecia największa sportowa impreza świata, po piłkarskim mundialu i igrzyskach olimpijskich.
Jej transmisja trafia w końcu aż do 182 krajów, a budżet organizacyjny wynosi kilkaset milionów dolarów. Imponuje też okres trwania „mistrzostw” w rugby. Bo nie mówimy o zawodach, które – wzorem tenisowych Szlemów czy MŚ w koszykówce albo siatkówce – trwają nieco ponad dwa tygodnie. Tegoroczny Puchar Świata w rugby wystartował 8 września, a zakończy się dzisiaj.
Łatwo policzyć, że na finałowe rozstrzygnięcie należało poczekać grubo ponad półtora miesiąca. Innymi słowami: to prawdziwe święto sportu, które mimo pozorów nie interesuje tylko mieszkańców Australii i Oceanii, Anglii oraz RPA. Mianem silnej ekipy cieszą się na przykład Argentyńczycy czy Francuzi, gospodarze kończącej się właśnie edycji imprezy.
Głośno zresztą mówiło się, że w tym roku na szczycie najważniejszej imprezy rugby może ponownie – po raz pierwszy od 2003 roku i po raz drugi w historii – zameldować się reprezentacja z Europy.
Ostatecznie jednak przygody Walii oraz Irlandii zakończyły się na 1/4, a Anglia nie zdołała przejść 1/2. Rozczarowania doznali również gospodarze. Bo choć Trójkolorowi – podziwiani z trybun przez Kyliana Mbappe, Ousmane Dembele czy Antoine’a Griezmanna – wygrali mecz otwarcia z Nową Zelandią, tak w ćwierćfinale minimalnie przegrali z RPA.
Tym samym w sobotę kibice znowu będą mogli obserwować największą rywalizację w historii rugby i jedną z największych w historii sportu. A więc Nowej Zelandii z Republiką Południowej Afryki.
Minął już wiek, ale nie był on spokojny
Niewiele jest dyscyplin, które mają równie bogatą historię jak rugby. Reprezentacje Nowej Zelandii, czyli słynnych All Blacks, oraz RPA, a więc Springboks, rywalizują ze sobą od ponad… stu lat. Ich pierwsze starcie miało miejsce w 1921 roku. Już w tamtych czasach obie nacje były uważane za światowe stolice rugby, które rozdają karty w tym sporcie.
W przypadku afrykańskiej ekipy wiele zmienił jednak apartheid. W latach sześćdziesiątych zaczęły mieć miejsce protesty czy petycje, mające na celu zniechęcić inne drużyny do rywalizacji z RPA. W większości przypadków było to skuteczne, wiele dała też zresztą decyzją Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, który wykluczył RPA z udziału w igrzyskach (banicja potrwała od 1964 aż do 1988 roku) – choć należy tu dodać, że akurat rugby dyscypliną olimpijską nie było.
Z „omijania” Republiki Południowej Afryki wyłamywała się jednak… Nowa Zelandia, która w 1976 roku (ale i wcześniej, w 1970 oraz 1965) zorganizowała tournée, w trakcie którego rozgrywała mecze ze swoimi odwiecznymi rywalami – również na ich terenie. To oburzyło przedstawicieli innych afrykańskich krajów. Pojawiły się żądania kierowane w stronę MKOlu, aby, na dwa dni przed ceremonią otwarcia, wyrzucić tę reprezentację z igrzysk w Montrealu.
Władze olimpijskie niewiele mogły jednak w tym temacie zrobić, skoro rugby nie było sportem, w który się angażowały. Niewłaściwe wydawało się po prostu ukaranie nowozelandzkich sportowców z innych dyscyplin, bo ci dostaliby w pewnym sensie rykoszetem za „grzechy” swoich rodaków. MKOl zatem nie spełnił wspomnianej prośby, przez co aż 26 afrykańskich krajów wycofało się z igrzysk.
Już w tamtych czasach działo się zatem bardzo dużo. Aż w końcu RPA faktycznie stało się absolutną „persona non grata”, również w środowisku rugby. Od 1985 do 1991 roku afrykański kraj był do tego stopnia odizolowany, że Springboks nie rozegrali ani jednego meczu przeciwko reprezentacji „z zewnątrz”. Nie wzięli też naturalnie udziału w dwóch pierwszych edycjach Pucharu Świata (ten wystartował w 1987 roku).
Aby wielkie rugby wróciło do Republiki Południowej Afryki, potrzebny był upadek apartheidu. Ten stopniowo następował na początku lat dziewięćdziesiątych, a za jego oficjalny koniec uważa się rok 1994.
W międzyczasie rugbiści z Afryki zaczęli zatem wracać na salony. Przełomowa okazała się dla nich trzecia edycja Pucharu Świata, o której powstały liczne książki oraz filmy, w tym nominowany do Oscara „Invictus – Niepokonany” – główne role zagrali w nim Morgan Freeman (jako Nelson Mandela) i Matt Damon (Francois Pienaar).
Przy tej historii nie możemy się nie zatrzymać. Republika Południowej Afryki została bowiem gospodarzem największego święta rugby, a hasłem reprezentacji, która chciała zjednoczyć białe oraz czarne społeczeństwo, było stwierdzenie: „jeden zespół, jeden naród”. Z dzisiejszej perspektywy może oczywiście nie robić ono większego wrażenia, ale warto pamiętać nie tylko o historii apartheidu, ale też fakcie, że przez lata czarnoskórzy mieszkańcy RPA… kibicowali nie kadrze tego kraju, a jej rywalom. Wiedzieli, że w żaden lepszy sposób nie zajdą za skórę „białym kolonizatorom”.
Do zmiany takiego nastawienia nawoływał, jeszcze przed startem Pucharu Świata, sam Nelson Mandela, który w 1994 roku wygrał wybory generalne na prezydenta Republiki Południowej Afryki. – Adoptowaliśmy tych młodych mężczyzn jako naszych chłopaków, nasze dzieci, nasze własne gwiazdy – mówił w trakcie obozu treningowego Springboks. – Ten kraj ich całkowicie wspiera. Nigdy nie byłem bardziej dumny z naszych chłopaków, niż jestem obecnie. Czuję dumę, którą podzielamy wszyscy.
Jeśli jednak chodzi o samą warstwę sportową: szans afrykańskiej ekipy na zwycięstwo w całej imprezie w 1995 roku nie oceniano wysoko – RPA zostało rozstawione z dziewiątym numerem, a przed Pucharem Świata doznało kilku bolesnych porażek (na przykład 15:32 z Anglią)
Prowadzona przez Kitcha Christiego drużyna szła jednak przez prestiżowe zawody jak burza. Nie doznała żadnej porażki w rozgrywkach grupowych, a w fazie pucharowej pokonała kolejno Samoa, Francję oraz finalnie, Nową Zelandię. Spotkanie o tytuł zakończyło się wynikiem 15:12, ale historyczne było też to, co działo się przed nim. Tłum ponad 60 tysięcy kibiców, w większości Afrykanerów (białych mieszkańców Afryki), odśpiewał nowy hymn narodowy – który łączył słowa pieśni z ery apartheidu, Die Stem, oraz jej przeciwwagi, wyzwoleńczego Nkosi Sikelel’ iAfrika.
Na końcu symboliczny stał się obrazek, w którym Nelson Mandela, ubrany w koszulkę reprezentacji, wręczył trofeum białemu Francoisowi Pienaarowi. Po czym razem z nim uniósł ręce w geście triumfu.
W tym wszystkim istotne było tło, a dokładnie środowisko, z jakiego wywodził się Pienaar – nie żył co prawda w przesadnym dobrobycie, ale jako członek afrykanerskiej rodziny od najmłodszych lat doświadczał, czym jest niechęć czy pogarda w stosunku do człowieka o innym kolorze skóry. – Pamiętam, kiedy nazwisko Nelsona Mandeli pojawiało się na obiadach czy w trakcie grilla. Zawsze poprzedzały je słowa jak „terrorysta” albo „zły człowiek”. Zastanawiałem się, dlaczego tak jest, ale nigdy o to nie pytałem. Myślałem, że (Mandela) może po prostu nie jest dobrą osobą. Nie dyskutowałem z moimi rodzicami.
Pienaar wielokrotnie tłumaczył swoją historię: – Nie zastanawiałeś, jaki jest powód, dla którego czarne dzieci nie chodzą z tobą do szkoły. Albo dlaczego wszyscy są tu biali. To było po prostu nasze dorastanie, co jest bardzo smutne. Żałuję, że nie miałem odwagi, aby zadawać pytania. Ale na końcu tak wyglądała izolacja od reszty społeczeństwa.
Rugbista doskonale pamięta też moment, kiedy Nelson Mandela był na granicy uwolnienia z więzienia, w którym spędził 27 lat. – To były okolice 1985 roku, bardzo smutnego czasu w historii RPA. Na uniwersytecie pojawiało się wiele rozmów i pogłosek na temat tego, że Mandela wyjdzie na wolność. Biali mieszkańcy tego kraju bali się najgorszego. Wielu z nich zbierało prowiant, myśląc, że czeka ich Armagedon. Kiedy już faktycznie wyszedł z więzienia i wcale nie rozpętał wojny domowej, najbardziej konserwatywni mieszkańcy uważali, że to kwestia czasu. Mówili: „czekamy, aż to nastąpi”. I nigdy nie nastąpiło.
W wieku 28 lat ten sam Francois Pienaar, który przez większość życia przebywał wyłącznie w środowisku ludzi o takim samym kolorze skóry jak on, stał zatem ramię w ramię z Nelsonem Mandelą. Tym samym człowiekiem, którego swego czasu obawiał się, a czasem wręcz nienawidził każdy członek jego rodziny. Wspólnie cieszyli się z sukcesu. Jednej reprezentacji, jednego narodu.
Mówimy o momencie, który zyskał miano przełomowego i kultowego. Momencie, który zapoczątkował zmianę nastawienia czarnych obywateli RPA wobec Springboks, do tej pory reprezentujących w ich oczach wyłącznie Apartheid.
Ale dla wielu to, co stało się w 2019 roku, jeszcze go przebiło.
Ulubieńcy narodu
Mimo upływających lat w środowisku Springboks nie zawsze było spokojnie. Niedługo po historycznym sukcesie, w 1997 roku, trener reprezentacji Andre Markgraaff (zastąpił Kitcha Christiego) został zwolniony po tym, jak nazwał działacza sportowego Mlulekiego George’a per „kaffir” (zwrot pochodzący z arabskiego, oznaczający „niewierzącego”, który w XX ewoluował jako obraźliwe słowo używane w stosunku do czarnych Afrykanów).
Głośne stawały się też pretensje społeczeństwa RPA, odnoszące się do demografii w kadrze rugby. Mimo tego, że sam kraj w zdecydowanej większości zamieszkiwali ludzie o ciemniejszym kolorze skóry, kolejne reprezentacje zrzeszały – z kilkoma wyjątkami, jak pochodzący z mieszanej rodziny Bryan Habana – wyłącznie białych zawodników. Springboks otrzymali też miano „zespołu chaosu”, który ma większe czy mniejsze problemy, często powiązane z interpersonalnymi konfliktami czy skandalami na tle rasowym.
Oczywiście w tym wszystkim reprezentanci RPA nie zapomnieli, jak gra się w rugby. Jak wspominaliśmy, w 2007 roku po raz drugi w historii zdobyli Puchar Świata, jako drużyna opierając się pzrede wszystkim na mocnej defensywie i polowaniu na błędy przeciwników. Osiem lat później natomiast zajęli w najważniejszych rozgrywkach rugby miejsce premiowane brązowym medalem.
Spory moment kryzysu nastąpił tak naprawdę w drugiej połowie drugiej dekady XXI wieku. W latach 2016-2018 reprezentacji Republiki Południowej Afryki zdarzyło się choćby przegrać mecz z odwiecznymi rywalami z Nowej Zelandii… 0:57. Dwukrotni zdobywcy Pucharu Świata polegli też – co należało uznać za olbrzymią sensację – z Włochami (18:20).
Potrzebę zmian zauważył wówczas Rassie Erasmus, który po objęciu stanowiska szkoleniowca kadry w 2018 roku, z miejsca postanowił powierzyć opaskę kapitańską Siyamthandzie Kolisiemu. Nie tylko charyzmatycznemu liderowi, ale czarnemu zawodnikowi, który wychował się w skrajnej biedzie, jako dziecko nastoletnich rodziców. – To przełomowy moment dla rugby w RPA i przełomowy moment w historii całego narodu – mówił wówczas Bryan Habana, wspomniana wcześniej legenda rugby w afrykańskim kraju.
Kolisi stał się oczywiście pierwszym czarnym kapitanem w dziejach Springboks. Ale był też człowiekiem, który definiował historię „od nizin społecznych do gwiazd”. Kimś, kto inspirował. Kimś, kto urodził się jeszcze, zanim Nelson Mandela został prezydentem i przez większość dzieciństwa chodził głodny, aż w końcu został twarzą najmocniejszej sportowej drużyny w całej Republice Południowej Afryki.
Przy tym wszystkim Kolisi był częścią mieszanego małżeństwa, wychowywał dwójkę dzieci z żoną Rachel, a także adoptował swojego… młodszego brata i siostrę, którzy po śmierci ich matki zostali sierotami. A kiedy wypowiadał się na forum publicznym, zawsze podkreślał, że mówi w imieniu wszystkich. Czarnych i białych.
– Nie wstydzę się tego, skąd pochodzę. Wiem, że moja historia jest typowa dla wielu mieszkańców tego kraju. Ale mówię swoim kolegom z reprezentacji, że nigdy nie powinni grać tylko dla jednej grupy ludzi. Nie możesz być tym najlepszym czarnym zawodnikiem czy najlepszym białym zawodnikiem, który chce przypodobać się danej rasie. Musisz grać dla każdego Południowego Afrykanina. Reprezentujemy coś znacznie większego, niż możemy sobie wyobrazić.
Wspomniany wcześniej Erasmus nie ograniczył się tylko do „wymiany kapitana”. W jeszcze szerszym wymiarze skupił na się integracji czarnoskórych zawodników, tak aby reprezentacja RPA bardziej odzwierciedlała demografię swojego kraju. – Uważam, że musimy przestać rozmawiać dookoła rasowej transformacji. Musimy rozmawiać o niej – opowiadał, podkreślając też, że celuje w to, aby jego zespół był w pięćdziesięciu procentach tworzony przez czarnych rugbistów.
Nowy szkoleniowiec naprawił też wszystko, co w poprzednich latach w ekipie Springboks działało nie najlepiej. Określano go jako osobę, która przywiązuje bardzo dużą uwagę do szczegółów. Był błyskotliwy taktycznie, a także stworzył silną grupę liderów. W niej poza Kolisim znaleźli się m.in. jego przyjaciel, Eben Etzebeth, czy filigranowy, bo mierzący zaledwie 170 cm wzrostu Faf De Klerk. Najważniejsze było jednak to, o czym mówił każdy przedstawiciel Springboks – że nigdy nie czuli się aż tak zjednoczeni.
Potem te słowa znajdowały przełożenie też na boisku. Puchar Świata w 2019 roku był – mimo porażki w fazie grupowej – koncertem reprezentacji Republiki Południowej Afryki. W meczu finałowym Springboks wręcz rozgromili Anglików (32:12). I tym samym po raz trzeci zdobyli najważniejsze trofeum w świecie rugby. Co jednak szczególnie istotne: po raz pierwszy mogli poczuć, że faktycznie są drużyną, którą kocha cały kraj. Gdy w 1995, a nawet 2007 roku wciąż w powietrzu unosiła się negatywna energia pozostała po apartheidzie, pewien brak zaufania, który mieszkańcy RPA czuli do swoich rugbistów, tak ekipa prowadzona przez Erasmusa i Kolisiego doprowadziła do narodowego szaleństwa.
– Wiedzieliśmy, że na lotnisku będzie czekać na nas trochę ludzi, ale tam były ich tysiące. Przemieszczaliśmy się od miasta do miasta, bez przerwy przez pięć dni, i celebracja stawała się coraz większa i większa. Mieliśmy wrażenie, że wszyscy w kraju ruszyli, żeby zobaczyć grupę gości na dachu autokaru. Byliśmy w obszarach wiejskich, gdzie połowa mieszkańców nie ma miejsca do spania, a tym bardziej telewizora, a oni i tak skandowali imiona naszych zawodników. Szczególnie takich jak Siya (Kolisi) czy Makazole Mapimpi, którzy mieli bardzo trudne dorastanie i dali wiarę młodym osobom, że każdy może osiągnąć coś w życiu. Ludzie biegali za naszym autokarem przez nieskończoną liczbę kilometrów. Nie czułem, że coś takiego jak bariera społeczna w ogóle istnieje. Jeśli udało nam się zjednoczyć ten kraj choćby na jeden dzień, to i tak zrobiliśmy coś wielkiego – opowiadał Faf de Klerk.
– Nasz zespół pokazał, patrząc na to, jak blisko jesteśmy, że rasa to nie problem – dodawał jeden z liderów Springboks. – Mam nadzieję, że wszyscy to zobaczyli. Wielorasowy zespół, mający czarnego kapitana, znaczy bardzo wiele dla tego kraju. Zawsze będą w nim negatywne partie polityczne, ale liczę, że robimy kroki we właściwym kierunku.
– Od kiedy żyję, nie widziałem takiego RPA – wtórował swojemu koledze z zespołu Kolisi. – Trener powiedział, że już nie gramy dla siebie, tylko wszystkich ludzi w naszym domu, jakim jest ten kraj. To chcieliśmy właśnie zrobić. Dziękujemy za wsparcie. Ludziom w tawernach, barach, na farmach, bezdomnym i mieszkańcom wsi. Dziękujemy wam bardzo. Kochamy cię, RPA. Możemy zrobić wszystko, jeśli tylko będziemy razem.
Od tamtego sukcesu, triumfu w Pucharze Świata reprezentacji Erasmusa i Kolisiego, minęły cztery lata, ale Afrykanie wcale nie spowolnili. Ba, być może są obecnie jeszcze większą potęgą. – Mówimy o jednej z najlepszych drużyn w historii rugby, która jeszcze ewoluowała i chce obronić tytuł – opowiadał angielski trener Richard Wigglesworth.
„Nie wiem, czy w swoim życiu doświadczymy czegoś podobnego”
Trudno o większy poziom dominacji. Nowozelandczycy mają pozytywny bilans meczów bezpośrednich przeciwko… każdej reprezentacji rugby na świecie. Reprezentacja RPA mniej zwycięstw niż porażek (39 do 62) ma natomiast tylko z All-Blacks.
To świadczy o klasie tych zespołów, ale rugby nie jest też sportem, w którym maluczki może pokonać wielkiego. Nieprzypadkowo najlepsze reprezentacje zazwyczaj grają wyłącznie… przeciwko sobie (w Pucharze Sześciu Narodów czy The Rugby Championship; kiedyś Pucharze Trzech Narodów, zanim dołączyła do niego Argentyna). A kiedy kopciuszek faktycznie mierzy się z gigantem i dochodzi do starć typu Anglia – Chile (przykład z wrześniowej fazy grupowej PŚ), to kończą się one kuriozalnym wynikiem, jak 76 do 0.
W przypadku dzisiejszego starcia All-Blacks z Springboks o podobnym rezultacie i jednostronnym widowisku oczywiście nie może być mowy. Szczególnie że obie drużyny podzieliły po równo między sobą cztery ostatnie edycje Pucharu Świata.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
O czym przed sobotnim finałem mówiło się natomiast najwięcej? Między innymi o… rasistowskim skandalu. Był on jednak o tyle niecodzienny, że to czarnoskóry zawodnik Springboks, Bongi Mbonambi, został oskarżony o nazwanie Toma Curry’ego w trakcie meczu półfinałowego z Anglią „białą pizdą”. Ostatecznie jednak został dopuszczony do gry w decydującym spotkaniu Pucharu Świata przez brak dowodów na wspomniane zachowanie. W jego obronie stanął jeden z trenerów reprezentacji RPA, Daan Human, który podkreślił, że Mbonambi to „bardzo pokorny i spokojny człowiek”. Samego poszkodowanego wsparł natomiast Siya Kolisi, po tym, jak Curry stał się ofiarą internetowego hejtu.
– Rozmawiałem z nim, wysłałem mu wiadomość. Jest kimś, kogo szanuję. Możemy przyjmować takie rzeczy (hejt) jako zawodnicy, ale kiedy zaangażowana jest w to rodzina, pewna granica zostaje przekroczona – opowiadał kapitan afrykańskiej reprezentacji. Cóż, Anglik w piątek wraz z kolegami sięgnął po brązowy medal turnieju, pokonując Argentynę, a Mbonambi jest już niejako „czysty” i może zagrać w finale. Negatywne emocje zostały w większości zażegnane i można skupić się na rugby.
Kto zatem dziś zatriumfuje? Faworytami – jak niemal zawsze w przypadku tej dyscypliny – są Nowozelandczycy. Niezależnie od wyniku pewne jest jednak, że miejsce będzie miała historia. Bo zwycięska drużyna sięgnie po rekordowy, czwarty tytuł.
– Numer jeden kontra numer dwa. W moich oczach to największa rywalizacja w historii rugby. Ten mecz będzie miał w sobie mnóstwo tła. Stoczyliśmy tyle bitew i teraz wspólni zapiszemy się w historii. To jest aż tak przeogromne. Nie wiem, czy w naszym życiu ponownie doświadczymy czegoś podobnego – mówił Siya Kolisi.
It’s about giving hope #StrongerTogether #ForSouthAfrica pic.twitter.com/Tni4hqQfma
— Springboks (@Springboks) October 27, 2023
Początek finałowego meczu Pucharu Świata w rugby dziś o godzinie 21.
Czytaj też:
- 13 opowieści o najlepszych zespołach w historii sezonu zasadniczego NBA
- To drugie El Clásico. Real i Barça na koszykarskim parkiecie
- “Chwycę się wszystkiego, żeby wrócić do zdrowia”. Świat lekkoatletyki czeka na Różnickiego
- Winiarski: Jako zawodnik nie dostrzegałem pewnych elementów siatkówki
- Karolina Kowalkiewicz: Sport dosłownie uratował mi życie
Fot. Newspix.pl, Youtube (drugie zdjęcie)
Źródła: The Guardian, History.com, BBC Sport, ESPN, The Independent, Daily Mail, The Mirror, The Telegraph, Sky, France 24, Planet Rugby, Eurosport.