Reklama

Amerykański sen. IV-ligowy weteran czeka na debiut w reprezentacji Niemiec

Michał Trela

Autor:Michał Trela

15 października 2023, 11:07 • 8 min czytania 9 komentarzy

Gdy miał 25 lat, Rot-Weiss Essen rozwiązało z nim kontrakt, a on przepadł na testach w Rot-Weiss Erfurt, SpVgg Lotte i Jahnie Ratyzbona. Trzy lata później wciąż grał w IV lidze. Teraz ma za sobą mecz z Realem Madryt na Santiago Bernabeu i czeka na występ w kadrze Juliana Nagelsmanna na tournée za oceanem. Kevin Behrens, czyli człowiek, który umknął wszelkim radarom.

Amerykański sen. IV-ligowy weteran czeka na debiut w reprezentacji Niemiec

Kevin Behrens. Z czwartej ligi do reprezentacji Niemiec

Przed domowym starciem z RW Ahlen trener Jan Siewert miał już dość. Wyrzucił napastnika z kadry meczowej swojego Rot-Weiss Essen. Wkrótce potem IV-ligowiec rozwiązał z nim kontrakt. Działacze tłumaczyli, że zawodnik zbyt często stawiał swoje ego ponad dobrem drużyny. Kevin Behrens miał 25 lat, jego i tak kiepsko idąca kariera zabrnęła w ślepą uliczkę. III-ligowy Rot-Weiss Erfurt wprawdzie wziął go na obóz do Turcji, ale nie zrobił tam na tyle dobrego wrażenia, by podpisać z nim kontrakt. Odrzuciły go Jahn Ratyzbona i SpVgg Lotte. Ratunkiem przed pozostaniem na lodzie okazało się dla niego FC Saarbruecken, kiedyś uczestnik europejskich pucharów, ale wtedy średniak IV ligi południowo-wschodniej. W tej grupie silny napastnik jeszcze nie grał. Wcześniej zdążył zwiedzić ten szczebel w grupie północnej oraz zachodniej. Dziś wszyscy, którzy zetknęli się z nim w tamtych czasach, muszą gęsto tłumaczyć się w mediach. Bo Behrens przebywa właśnie w Stanach Zjednoczonych, zaproszony przez selekcjonera Juliana Nagelsmanna do reprezentacji Niemiec.

Są dwa aspekty tej historii. Romantyczny i pragmatyczny. Ten drugi każe dostrzegać skalę systemowych problemów reprezentacji Niemiec z obsadą środka ataku, skoro nowy selekcjoner musi powoływać do kadry 32-latka, który jeszcze rok temu był rezerwowym Unionu Berlin, który od siedmiu meczów nie strzelił gola i który wciąż ma na szczeblu IV ligi cztery razy więcej meczów niż w Bundeslidze. Jeśli inne nacje w ataku wystawiają Harry’ego Kane’a, Erlinga Haalanda, Roberta Lewandowskiego czy Victora Osimhena, a Niemcy, tradycyjna piłkarska potęga, straszą Niclasem Fuellkrugiem, którego bezpośrednim zmiennikiem czynią Kevina Behrensa, jest naprawdę źle.

JUNIOR BEZ TALENTU

Ta perspektywa jest jednak mniej interesująca, bo nie wnosi nic nowego. Z niemieckim atakiem jest naprawdę źle od czasu, gdy karierę skończył Miroslav Klose, czyli już niemal od dekady. Problemy z napływem talentów do niemieckiego futbolu od przynajmniej dwóch mundiali nie są już dla nikogo tajemnicą. A poza tym ludzka historia zwykle jest ciekawsza niż systemowy problem. Dlatego dziś mało kto w Niemczech lamentuje. Dominuje cieszenie się szczęściem napastnika, któremu nikt nigdy nie wróżył, że kiedyś będzie grał w karty z Matsem Hummelsem i Thomasem Muellerem, by podróż z Frankfurtu do Bostonu szybciej minęła.

Eliminacje do Euro 2024 w FUKSIARZ.PL. SPRAWDŹ OFERTĘ! 

Reklama

To nie są dzieje chłopaka, który wychował się we wsi za górami, z dala od oczu skautów i musiał długo czekać na to, aż zostanie odkryty. Wedle wszelkiej dostępnej wiedzy po prostu nie miał talentu. Przynajmniej takiego, jak się go zwykle rozumie. Urodził się w Bremie, czyli jednym z największych niemieckich miast, będącym zresztą osobnym landem. Wychował się w akademii Werderu, czyli jednego z tradycyjnie największych niemieckich klubów. Spędził tam pięć lat, trenując pod okiem specjalistów, przez których ręce przewinął się niejeden utalentowany piłkarz. A jednak gdy skończył wiek juniora, nie tylko nie dostał perspektyw awansu do pierwszej drużyny. Nie włączono go nawet do rezerw. Pozostawiono go w trzeciej drużynie, na szczeblu V ligi. Trudno bardziej dosadnie powiedzieć absolwentowi akademii, że powinien się rozejrzeć za jakimś uczciwym zajęciem i zadbać o fach w ręku.

PLECY SOBIECHA

Ale Kevin Behrens nie zrozumiał sugestii. Nie chciał jej zrozumieć. Był zbyt zafiksowany na tym, by zrobić karierę. Chciał odnieść sportowy sukces. Jak jego siostra, wicemistrzyni Europy w siatkówce plażowej. Kto pamięta go z tamtych czasów, wprawdzie docenia jego obecne osiągnięcia, ale często wspomina, że „nie zawsze był przyjemny dla otoczenia”. Padają określenia w stylu „obsesja”, „szalony”, „nastawiony na sukces”. To naturalne i wręcz pozytywne epitety w przypadku zawodowych sportowców. Lecz w świecie amatorów kopiących sobie po godzinach po okolicznych wioskach, ludzie obdarzeni tymi cechami mogą być irytujący. Nikt nie powiedział tego wprost, ale z licznych artykułów da się wyczuć, że Behrens taki przynajmniej bywał. Sam zresztą mówi, że do 23.-24. roku życia nakładał na siebie olbrzymią presję, a dopiero później, gdy został ojcem trójki dzieci, trochę się wyluzował. To mniej więcej wtedy w jego karierze zaczęło się układać lepiej.

Początek tułaczki po całych Niemczech, która ostatecznie doprowadziła go na Santiago Bernabeu i do reprezentacji kraju, nastąpił w wieku 21 lat, gdy napastnik wyfrunął spod skrzydeł Werderu i wszedł na rynek. Popyt na jego usługi był nikły. Zaczepił się w IV-ligowym Wilhelmshaven, gdzie walczył o utrzymanie. Następna stacja – rezerwy Hannoveru 96 – dawały kolejną okazję styczności z dużym, bundesligowym wówczas klubem. Znów nikomu nie przyszło jednak do głowy, że może warto postawić na niego w pierwszej drużynie. Mieli tam przecież Artura Sobiecha. Behrens spędził więc dwa lata w rezerwach. I ruszył dalej. Alemannia Akwizgran. Essen. Zimowe poszukiwania klubu zakończone w Saarbruecken. 25 lat, pięć czwartoligowych klubów w dorobku.

NAPASTNIK PRACUJĄCY

Eksplozja nastąpiła w Kraju Saary. Już debiutancka runda przyniosła pięć goli w trzynastu meczach. Kolejne dwa sezony to już popis napastnika z północy kraju, przy czym liczby dobrze oddają jego styl gry. Najpierw jedenaście goli, dwanaście asyst. Później dziewiętnaście goli, osiemnaście asyst. Na żadnym szczeblu, nigdy w karierze, Behrens nie został królem strzelców. I choć strzelanie goli niewątpliwie należy do jego atutów, a najlepiej czuje się w polu karnym, nie przez przypadek Nagelsmann, uzasadniając jego powołanie, mówił o pracy dla drużyny, przeszkadzaniu rywalom, pracy w defensywie. To typ napastnika pracującego, robiącego partnerom miejsce. Silnego, świetnie grającego głową, ale nie sępa, który czeka, aż reszta zespołu coś mu wykreuje.

Znakomite osiągi nie pozwoliły wprawdzie pierwszy raz w karierze awansować szczebel wyżej, bo jego zespół przegrał baraże z TSV 1860 Monachium, ale indywidualna forma została doceniona transferem na poziom centralny. Jako 28-latek Behrens wylądował w SV Sandhausen, od lat najmniejszym, najbiedniejszym i notorycznie walczącym o utrzymanie klubie 2. Bundesligi. Ale i to wydawało się już wtedy spełnieniem marzeń. Po 182 meczach na szczeblu IV ligowym Behrens wreszcie zdołał się z niego wyrwać. I to aż o dwa stopnie. Nie można jednak powiedzieć, że wziął ten poziom szturmem. W pierwszym sezonie był głównie rezerwowym. Dopiero w kolejnych dwóch, strzelając za każdym razem dwucyfrową liczbę goli, pokazał, na co go stać. I zapracował na transfer do Bundesligi.

Polska wygra obie połowy z Mołdawią? Specjalna promocja Fuksiarza: kurs 50!

Reklama

INDYK, KTÓRY STRZELA W UNIONIE

Pewien znany na niemieckim Twitterze piłkarskim użytkownik napisał kiedyś, w przypływie niewątpliwego geniuszu, że gdyby Union Berlin kupił dwa indyki, jeden z nich strzeliłby dziesięć goli w sezonie. Trudno stwierdzić, czy inspiracją dla tego wpisu był akurat przypadek Behrensa, ale trudno o lepszą ilustrację tej śmiałej tezy. Przez pierwsze półtora roku w klubie, który stał się idealnym bundesligowym inkubatorem dla graczy z drugiego szczebla, był zmiennikiem. Dopiero przed rundą wiosenną tego roku wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie. W rundzie wiosennej strzelił sześć goli, wydatnie pomagając zespołowi wywalczyć historyczny awans do Ligi Mistrzów. A gdy po wszystkich letnich transferach drużyny ze stolicy miało się dla niego zrobić ciasno, w pierwszej kolejce nowych rozgrywek strzelił hat-tricka. Zamiast o Leonardo Bonuccim, Robinie Gosensie i Kevinie Vollandzie, wszyscy mówili o Kevinie Behrensie, pierwszym w historii niemieckich pomiarów piłkarzu, który w jednym meczu strzelił trzy gole głową. W następnej kolejce dołożył jeszcze jednego gola (głową, no bo czym?) i w mediach pierwszy raz zaczęto pisać o możliwości powołania go do reprezentacji. Hansi Flick jednak na to się nie zdecydował.

Od tego czasu Behrens, wraz z Unionem, wpadł w dołek. Drużyna przegrała siedem meczów, on ani razu nie trafił do siatki. Miejsca w składzie jednak nie stracił, Urs Fischer wystawia go w jedenastce i rzadko zdejmuje z boiska przed końcem. Na Santiago Bernabeu w Lidze Mistrzów też grał. Gdy Union przegrał po golu w ostatniej akcji, na murawie pocieszała go miejscowa porządkowa, co obiegło media społecznościowe. Podobnie jak wtedy, gdy Behrensa po hat-tricku z Mainz namierzono wracającego do domu na rowerze. To było mniej więcej w tym samym czasie, gdy media rozpisywały się o luksusach, które zapewnia nowy saudyjski klub Neymarowi podczas prywatnych przelotów odrzutowcem do Paryża. Nic więc dziwnego, że w Niemczech Behrens posłużył jako kontrast do świata futbolu, który kompletnie oderwał się już od rzeczywistości. Sam napastnik do tych virali nie przyłożył jednak ręki. Nie ma kont w mediach społecznościowych, bo mówi, że nie potrzebuje.

PÓŹNY DEBIUTANT

Trudno dziś przewidzieć, jaki będzie finał tej historii. Sobotni debiut Nagelsmanna przeciwko Stanom Zjednoczonych (3:1) Behrens oglądał z ławki rezerwowych. Jeśli selekcjoner pozwoli mu zagrać w środę przeciwko Meksykowi, piłkarz Unionu zostanie trzecim wśród najstarszych graczy z pola, którzy kiedykolwiek zadebiutowali w reprezentacji Niemiec. Za kilka miesięcy napastnikowi stukną 33 lata. Sam mówi, że do mistrzostw Europy nawet nie wybiega, bo na razie cieszy się chwilą. Być może październikowe zgrupowanie okaże się szczytowym osiągnięciem w jego karierze. I to też będzie bardzo wysoki szczyt.

Historia pokazuje jednak, że wcale nie musi tak być. Fuellkrug, którego dziś jest zmiennikiem, w momencie powołania rok temu też wydawał się wśród gwiazd światowego formatu ciałem obcym. Dziś ma już w kadrze osiem goli w dziesięciu spotkaniach, gra w Borussii Dortmund i jest pewniakiem do wyjazdu na Euro. Losy samego Behrensa też pokazują, że rzadko wchodził na jakiś poziom z przytupem, ale z czasem na każdym udowadniał przydatność. Być może więc okaże się, że jego doświadczenie 300 meczów i 106 bramek w niższych ligach pomoże mu też przetrwać na szczeblu międzynarodowym. Nawet jednak jeśli się nie uda, wzorem dla wszystkich amatorskich sportowców i tak już został. Wszak od jego ostatniego występu w IV lidze minęło raptem pięć lat.

WIĘCEJ O REPREZENTACJI NIEMIEC:

Fot. newspix.pl

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

9 komentarzy

Loading...