– Statystycznie człowiekowi łatwiej wyobrazić sobie presję lekarza niż sportowca, bo ten pierwszy zawód jest powiązany ze zdrowiem i życiem ludzkim. Natomiast to próba ułożenia jakiejś hierarchii, a ciężko znaleźć na tyle obiektywne warunki, żeby to przeprowadzić. Wszyscy wiemy, że wspomniane zawody wiążą się z dużą odpowiedzialnością i presją, ale jednocześnie, znów: nie odbiera to prawa do odczuwania presji przedstawicielom innych profesji, również sportowcom – mówi Joanna Kotek, psycholog sportowy, z którą rozmawiamy między innymi o presji w świecie sportu i rozprawiamy się z mitem, że “lekarz albo strażak może czuć presję, ale piłkarz absolutnie nie”. Zapraszamy!
Co pani myśli o stwierdzeniu, które co jakiś czas się przewija, że piłkarz nie powinien czuć presji, bo tę prędzej może odczuwać lekarz, strażak i tak dalej?
Myślę, że takie stwierdzenie wynika z tego, że osoby, które o tym rozmawiają, mogą mieć bardzo różne definicje presji. Porównywanie presji lekarza i piłkarza nie jest adekwatne, ponieważ presja jest wewnętrznym odczuciem każdego człowieka. Każdy będzie ją odczuwał inaczej – z różnych powodów, z różną siłą. Nie da się tego porównać, bo będą osoby, które w każdym zawodzie odczują dużą presję, ale też takie, które w ogóle się nią nie przejmą. To zależy od wielu czynników.
Jest to więc spłycanie tematu?
Czy ja wiem, sądzę, że należałoby zacząć od szerokiej definicji presji.
Spróbujmy zatem.
Podzieliłabym presję na presję psychologiczną, czyli taką, która wynika z tego, co myślimy. Z oczekiwań – swoich, innych ludzi, z rzeczy, o które się martwimy, którymi się stresujemy. Druga presja to ta środowiskowa, która wynika z dużej liczby bodźców, szybkiego tempa życia, nawet hałasu – jak u nauczyciela w szkole, który czuje presję na układ nerwowy – dużych obciążeń zmęczeniowych, niesprzyjających warunków pracy. Większość ludzi, gdy mówi o presji, myśli o presji psychologicznej i ją też można podzielić na dwa rodzaje. Zewnętrzną, czyli wszystko to, czego oczekują od nas inni ludzie i wewnętrzną, czyli to, czego my wymagamy sami od siebie. Obie mogą działać inaczej i na różnym poziomie.
Wejdę w rolę: halo, ale sportowcy mają pieniądze, wykonują piękny zawód, nie muszą się o nic martwić, gdzie tu presja?
Owszem, sytuacja, kiedy brakuje nam pieniędzy, jest sytuacją jak najbardziej stresującą. Niemniej choć sportowcy dużo zarabiają – ale przecież nie wszyscy – to te zarobki wiążą się z dużą presją psychologiczną, na przykład polegającą na tym, że wiele osób ich zna i też wiele osób oczekuje od nich konkretnego wyniku. To presja zewnętrzna: kibice, klub, trenerzy, reklamodawcy. A gdy poziom sportowy spadnie, albo pojawi się jakaś przeszkoda – jak kontuzja – to presja ekonomiczna też może się pojawić, bo na przykład znikną kontrakty, które są naturalnie związane z wynikami zawodnika. Ciężko więc porównywać presje różnych zawodów. Zresztą jestem w stanie sobie wyobrazić, że jakiś lekarz czy jakaś pielęgniarka, radząca sobie sobie z presją w bardzo stresującym zawodzie, wychodzi na wypełniony stadion i już sobie z nią nie radzi. Porównywanie nie ma sensu – wycinamy bowiem aspekt predyspozycji danej osoby do wykonywania takiego a nie innego zawodu.
Tak, ale większe współczucie społeczne – przy rozmowie o presji – wzbudzi lekarz, a nie sportowiec.
Może tak być, choć pewnie trafi pan na osoby, którym określenie presji będzie się kojarzyć mocno ze sportem.
Na 1000 zapytanych osób na pewno nie będą oni w przewadze.
Jasne, statystycznie człowiekowi łatwiej wyobrazić sobie presję lekarza niż sportowca, bo ten pierwszy zawód jest powiązany ze zdrowiem i życiem ludzkim. Natomiast to znów próba ułożenia jakiejś hierarchii, a ciężko znaleźć na tyle obiektywne warunki, żeby to przeprowadzić. Wszyscy wiemy, że wspomniane zawody wiążą się z dużą odpowiedzialnością i presją, ale jednocześnie, znów: nie odbiera to prawa do odczuwania presji przedstawicielom innych profesji, również sportowcom.
Co z teorią, że jeśli sportowiec nie radzi sobie z presją, to nie nadaje się do rywalizacji?
A co z teorią, że jeżeli nauczyciel zarabia mało, to powinien zmienić zawód?
Hm.
To jest dla mnie argument tego samego rodzaju. Z presją można sobie radzić, można się tego nauczyć, to konkretna umiejętność. Znam zawodników, którzy w pewnym momencie swojej kariery podjęli decyzję, że to jest dla nich zbyt obciążające – zdrowotnie, fizycznie, czasowo, wyjazdy, czas rozłąki z rodziną. Presja. To się zdarza, że rezygnują, ale z drugiej strony, to nie jest coś, co jest stałe i niezmienne – z presji można wyjść.
Ale u sportowców jest ona deprecjonowana.
Bierze się to z wyobrażenia ludzi o danym zawodzie. Jakimkolwiek! Osoby, które nie funkcjonują w jakiejś pracy, a tylko o niej myślą, często rozmijają się w tych wyobrażeniach z tym, co jest w rzeczywistości. To tylko próba zgadywania, co by było, gdybym był w tym miejscu. A jeżeli nie ma się doświadczenia i dokładnych informacji, jak tam jest, trudno wcielić się w tę rolę. I gdyby doszło od takiej zamiany, pojawiłby się szereg zaskakujących czynników, o których nie miało się pojęcia.
W sporcie zwiększyła się kwestia zdrowia psychicznego, ale jeszcze chyba jest przestrzeń do poprawy? Selekcjoner Smuda nie chciał u siebie psychologa w sztabie, bo „nie miał wariatów w zespole”, a nie mówimy o prehistorycznych czasach.
Kilka ostatnich lat to znacząca zmiana – sportowcy coraz chętniej mówią o swoich doświadczeniach z trudnościami zdrowia psychicznego, nie wstydzą się tego, że korzystają ze wsparcia psychologów, psychiatrów, terapeutów. Moim zdaniem to jest super i bardzo się cieszę, że to idzie w tym kierunku, bo wiele osób – sportowcy są dla nich wzorem – bierze przykład i też potrafią poszukać takiej pomocy. Temat psychologii w sporcie jest wciąż dość nowy, ale jak mówię: normalizuje się to, zaczęto rozumieć, że różne trudności są absolutnie niezależne od pozycji danej osoby, statusu, pieniędzy i tak dalej.
Widzie to pani po swoich pacjentach? To znaczy jest ich więcej i są bardziej świadomi?
Pracuję dwutorowo. Po pierwsze jako psycholog sportowy i posługuję się tutaj określeniem „klienta’, nie „pacjenta”, po drugie szkolę się w kierunku terapii i mam praktyki, które mają doprowadzić mnie do tego, że będę też terapeutką i tutaj mówię o „pacjentach”. Ale tak – świadomość wśród sportowców się zwiększa. Co więcej – zdają sobie sprawę, że nie muszą mieć problemu, by prosić o wsparcie. Praca psychologa sportowego jest bowiem interwencyjna i prewencyjna. Albo wchodzę, gdy coś jest nie tak, albo – by tak rzec – trenuję ze sportowcami. Przychodzi zawodnik i mówi: za rok mam super ważne zawody, jadę na mistrzostwa świata, chcę się do tego bardzo dobrze przygotować, chcę mieć narzędzia na wszelki wypadek, gdyby pojawił się jakiś kryzys. Innymi słowy: pojawiło się zrozumienie, że nie trzeba mieć zdiagnozowanej jednostki chorobowej, żeby pracować nad swoją kondycją psychiczną.
A gdy pojawia się już problem, ten najbardziej poważny, czyli depresja, to czy jest wzorzec wśród sportowców, kiedy do niej najczęściej dochodzi?
Ona może mieć różne powody i czynniki ryzyka, które dla sportowców istnieją.
Mianowicie?
Przede wszystkim są to sytuacje związane z kontuzjami, możliwym przerwaniem kariery. Oprócz tego są inne czynniki – od predyspozycji genetycznych danej osoby, po takie, w jakim środowisku ona funkcjonuje, jak dużą ma sieć wsparcia. To nie jest tak, że na sto procent zawsze u wszystkich wszystko będzie dobrze, jakkolwiek pesymistycznie teraz zabrzmię.
A nie jest tak, że sportowcy jednak ukrywają te słabości, bo to wpływa na ich – rzekłbym – atletyczny odbiór?
Oczywiście, że to się zdarza – to są czynniki środowiskowe, o których mówiłam. Może przecież pojawić się obawa u takiego zawodnika, że ktoś nie uwierzy w jego problem – którego nie widać tak jak zwykłej kontuzji – albo że zostanie to odebrane jako słabość.
Co problem może tylko pogłębić.
Tak, niestety, ciągle tak bywa. Na szczęście coraz więcej zawodników – również z topu – mówi o tym, że przeżyli depresję, wyleczyli się z niej, bo podkreślmy, można się z niej wyleczyć. Mówią o tym, jak funkcjonowali z nią, gdzie szukali pomocy. To ważne, bo niektórzy też nie wiedzą, do kogo mogą się zwrócić z prośbą o pomoc.
Albo nie wiedzą, że mają depresję.
Albo, tak, jak najbardziej. Ten temat jest omawiany coraz szerzej i to świetnie, ponieważ przekonanie, że depresja – czy inne problemy związane z psychiką – jest słabością, głupotą, czymkolwiek takim, zaczyna się zmniejszać. Mam nadzieję, że takich przypadków będzie coraz mniej i każda osoba dotknięta tą choroba, otrzyma wsparcie, które pozwoli z niej wyjść i dalej uprawiać sport.
A sława? W przeciętnym rozumowaniu to same plusy, stolik w restauracji bez kolejki i tak dalej, tymczasem ona ma swoje oczywiste cienie.
To prawda. Ona może do presji dokładać.
A do depresji?
Czasami. Presja nie zawsze prowadzi do depresji. Niemniej jeśli mówimy o sławie, to kontakt z osobami sławnymi jest dużo bliższy niż kiedyś, ktoś odpala internet i po prostu pisze mniej lub bardziej bezpośredni wiadomość do – w tym przypadku – sportowca. Zawodnicy bardzo często mówią o tym, że dostają takich wiadomości mnóstwo i wiele z nich wcale nie jest miłych, mówiąc delikatnie.
Jest na to sposób, by sobie z tym radzić?
Jest tych sposobów kilka, ale wymagają dobrania do konkretnej osoby. Niestety nie jest tak, że mamy jeden, złoty sposób, jak sobie z tym poradzić. Są ogólne wytyczne, ale dla różnych osób najlepiej zadziała coś innego. Są ludzie, którzy całkowicie rezygnują z obecności w mediach społecznościowych. Są też tacy, którzy oddają prowadzenie tych mediów specjalistom, żeby samemu tego nie czytać. Inni robią to sami, ale mają założenie, że na przykład na tydzień przed ważnym wydarzeniem robią sobie przerwę. Część osób czyta na bieżąco i sobie radzi, stara się to przetworzyć, wyłapuje, od kogo uwaga jest cenna, a od kogo nie. Ile przykładów, tyle historii. Wymaga to prób i błędów, by znaleźć odpowiedni środek.
No i ta sława nie jest równoznaczna z brakiem samotności, o którym też sportowcy mówią.
Fani to ludzie, którzy nie wiedzą wszystkiego, niekoniecznie są blisko. Najważniejsza jest sieć wsparcia, czyli osoby, które znają sportowca jako człowieka, a nie jako zawodnika. Wiedzą, co lubi, znają nawyki, rozumieją, jak reaguje na pewne rzeczy. Czyli rodzina, przyjaciele.
I ktoś powie: ale oni mają rodziny i przyjaciół!
Tak, ale często jest tak, że większość przyjaciół, których mają sportowcy, to też są sportowcy. Dlatego ciężko jest wyjść z tego środowiska, wyłączyć głowę, odpocząć, jeżeli moi przyjaciele to osoby z tej samej branży. Z drugiej strony – rodzina może kompletnie nie zajmować się sportem, nie znać się na nim. Na przykład gdy nastolatek jest pierwsza osobą z rodziny, która uprawia sport na poziomie wyczynowym, to często nikt z rodziny tak do końca nie rozumie tego, co on przeżywa w trakcie meczów i zawodów. Poza tym sportowcy są często poza domem – na zgrupowaniach, wyjazdach, turniejach. Wówczas mają kontakt z rodziną poprzez komunikatory, czyli zupełnie coś innego niż codzienny powrót z pracy i wspólna kolacja. Zatem na tę samotność może wpływać masa czynników, czasem zupełnie przeciwnych.
A więc dobrze, że zmierzamy do tego, iż psycholog jest coraz częściej traktowany jak równie ważny członek sztabu co na przykład fizjoterapeuta.
Tak. Na pierwszy rzut oka kwestie psychologiczne łatwo da się ominąć, ale to tylko pozory i dobrze, że idziemy coraz szybciej w tym kierunku, by to dostrzegać. Sport się coraz bardziej profesjonalizuje, szukamy kolejnych elementów, które da się poprawić i które dadzą choćby minimalną przewagę nad przeciwnikiem. A że mieści się w tym dbanie o zdrowie psychiczne – to znakomita informacja.
***
Jeśli czujesz, że potrzebujesz pomocy, odczuwasz lęk i smutek, masz myśli samobójcze — nie czekaj, zadzwoń pod jeden z numerów pomocowych dostępnych bezpłatnie i czynnych całą dobę, siedem dni w tygodniu:
800 70 22 22 – Centrum Wsparcia dla Osób Dorosłych w Kryzysie Psychicznym
800 12 12 12 – Wsparcie psychologiczne w sytuacji kryzysowej – infolinia dla dzieci, młodzieży i opiekunów
116 111 – Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży
112 – W razie bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO: