Sean Dyche twierdzi, że „najlepsi trenerzy są ordynarnymi złodziejami”. Roberto De Zerbi jest modelowym przykładem szkoleniowca, którego pomysły się wykrada lub przynajmniej zapożycza. Miał rację Pep Guardiola, kiedy sternika Brighton nazywał „jednym z najbardziej wpływowych menedżerów ostatnich dwudziestu lat w piłce nożnej”.
Trzydzieści. Tyle podań wymienili piłkarze Brighton w akcji poprzedzającej swojego drugiego gola w wygranym 3:1 spotkaniu z Manchesterem United. Przez cały mecz ślamazarna drużyna „Czerwonych Diabłów” wlokła się za fruwającymi „Mewami”. To nie przypadek, że banda De Zerbiego błyszczała na Old Trafford, bo w 2023 roku konsekwentnie spuszcza łomot większym i bogatszym – 3:0 i 2:1 z Liverpoolem, 3:0 z Arsenalem, 2:1 z Chelsea czy 3:1 z Newcastle. Remis 1:1 z Manchesterem City też można dorzucić do tej wyliczanki, w końcu to właśnie wtedy Guardiola sformułował treść pieśni pochwalnej na cześć 44-letniego Włocha. I dodał, że „nikt na świecie nie gra tak jak Brighton”.
Tak, Brighton jest na czasie.
Teoria wielkiego człowieka
Simon Kuper i Stefan Szymanski wyliczyli w „Futbonomii”, że całkowite wydatki danego klubu Premier League na płace wyjaśniają 89% wahań jego średniego miejsca w końcowej tabeli ligowej. I jest to rachunek zupełnie niezależny od pracy trenerów, których powodzenia lub niepowodzenia zależą głównie od kreatywności jajogłowych księgowych i hojności dzianych właścicieli.
Na to oburzyli się Chris Anderson i David Sally, którzy w „Futbol i Statystyki” tak streszczali ustalenia kolegów po fachu: „Cały wysiłek wkładany przez menadżera w treningi, obmyślanie taktyki, pokrzykiwanie na zawodników, wymądrzanie się w mediach – wszystko to stanowi zaledwie 11%, których nie można kupić, a jeśli weźmiemy pod uwagę rolę przypadku, zasługa trenera spadnie prawdopodobnie do jakichś 5,5%”. Następnie zaś drogą wnikliwszych metod badawczych 89% z „Futbonomii” zbili do 81%, które przy analizie korelacji między płacami a wynikami w konkretnych sezonach stało się już zaledwie 59%.
Kolejnym etapem sporu była korespondencyjna wojna idei między Kuperem i Szymanskim z „Futbonomii” a Andersonem i Sallym z „Futbol i Statystyki” o tzw. „Teorię wielkiego człowieka”, w skrócie: w naukach historycznych to pogląd, który głosi, że ludzie obdarzeni wybitnymi cechami mogą mieć decydujący wpływ na historię. Pierwsi twierdzili, że współcześni naukowcy już dawno porzucili ten sposób interpretowania historii, więc głupotą jest utrzymywanie, że genialny szkoleniowiec odmieni zespół za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Drudzy przekonywali, że to wciąż żywa technika rozumowania rzeczywistości, a niektórzy trenerzy wpisują się w „teorię wielkiego człowieka”.
Roberto De Zerbi mawia, że obrażałoby go tytułowanie filozofem. Woli inne określenie: trener z „10” na plecach. Sam piłkarzem był bardzo przeciętnym, nie przebił się w Serie A, większość kariery spędził w Serie B, a pod jej koniec otarł się jeszcze o rumuńskie CFR Cluj, ale nigdy nie zdradził przy tym romantycznej, choć nieco straceńczej idei gry jako „10” – ani jako średni kopacz, ani jako bardzo dobry trener. Kto zaś rozumie magię piłkarskich „10”, może dodać sobie to do koncepcji „Teorii wielkiego człowieka”. Najwięcej mówią o nim jednak wyniki Brighton.
Sukces Brighton
Brighton płaci swoim piłkarzom mniej niż czternaście innych klubów Premier League. To poziom zbliżony do Fulham i Bournemouth. Różnica jest taka, że „Wieśniacy” krążą wokół środka stawki, „Wisienki” balansują nad strefą spadkową, „Mewy” zaś miniony sezon skończyły na szóstym miejscu w tabeli, a na starcie kolejnego plasują się pozycję wyżej. Czyżby Roberto De Zerbi i „Teoria wielkiego człowieka”?
Tylko cztery drużyny Premier League w letnim okienku transferowym zarobiły więcej niż wydały. Ponad sto milionów euro na minusie są: Chelsea, Arsenal, Manchester United, Manchester City, Tottenham, Bournemouth, Liverpool, Newcastle i Burnley. Na plusie głównie kluby przebudowujące się po nieudanym sezonie ligowym – West Ham, Everton i Wolverhampton. No i Brighton, rekordzista – obłowiony w 89 milionów na wyprzedaży gwiazd. Moises Caicedo i Robert Sanchez do Chelsea? 140 milionów. Alexis Mac Allister do Liverpoolu? 42 miliony.
Czy Brighton stał się na tym gorszym zespołem? Już wiosną De Zerbi w bramce częściej widział Jasona Steele, a w środku pola Caicedo i Mac Allistera brawurowo zastępują Billy Gilmour, Mahmoud Dahoud, Julio Enciso, Joao Pedro, no i niezawodny Pascal Gross. Styl gry też się nie zmienił. W pięciu pierwszych kolejkach „Mewy” strzeliły najwięcej goli w lidze i legitymują się czwartym najwyższym posiadaniem piłki spośród wszystkich angielskich klubów z elity.
Trzydzieści podań w akcji bramkowej z Manchesterem United to żaden przypadek. Na tym samym pół roku temu przejechał się przecież Liverpool. Piłkarze De Zerbiego wciągali The Reds na własną połowę, niemal do własnego pola karnego, zachęcając ich do agresywnego pressingu, a następnie rozmontowywali ten zmasowany atak serią celnych podań i zdobywali przestrzeń w dalszych fazach konstruowania ataku. Jonathan Wilson, pewnie najbardziej znany historyk taktyki na świecie, zastanawiał się na łamach „Guardiana”, czy przypadkiem nie zbliża się koniec ery gegenpressingu, którego jednym z ojców jest przecież Jurgen Klopp, uznający w tamtych dniach wyższość kunsztu De Zerbiego.
Nauka rozumienia futbolu
Roberto De Zerbi porównuje się czasami do „młotka”. Nie jest to jego oryginalne powiedzenie, posługują się nim też inny znani szkoleniowcy, szczególnie ci włoscy, ale sens pozostaje niezmienny: kult wtłukiwania własnej filozofii w głowy zawodników i idąca za tym wiara w przewagę rozwoju i pracy nad transferami i szastaniem kasą. Za rządów 44-letniego trenera wybuchł talent Moisesa Caicedo, niezwykle ekscytującym piłkarzem stał się Kaoru Mitoma, bramki strzelać zaczął Evan Ferguson, Pascal Gross dostał pierwsze powołanie do reprezentacji Niemiec, a Lewis Dunk dołączył do kadry Anglii.
Ten ostatni, kapitan Brighton, powiedział niedawno, że De Zerbi odmienił losy jego kariery. Opowiadał, że choć pierwsze miesiące kadencji Włocha na południu Wielkiej Brytanii były dla niego koszmarne, bo w bardzo krótkim czasie zespół przetworzyć musiał szaloną ilość ścisłych informacji taktycznych, to dopiero po czasie wyszło, że „wcześniej w ogóle nie rozumiał piłki nożnej”. – Uświadomiłem sobie, że straciłem mnóstwo czasu. De Zerbi otworzył mi oczy – mówił Dunk, środkowy obrońca, aktualnie przodujący wśród wszystkich piłkarzy Premier League w liczbie podań zagranych do przodu.
– Futbol u niego nabrał sensu – doświadczony Adam Lallana, który grał u Mauricio Pochettino w Southampton, Jurgena Kloppa w Liverpoolu i Garetha Southgate’a w reprezentacji Anglii, a teraz kopie w Brighton, w „The Athletic” wystawił De Zerbiemu cudną laurkę. Jego pomysłami ze słynnym już „sole rollem” albo formą interpretacji koszykarskiego „triangle-offense” zachwycają się zresztą wszyscy w Premier League, a Tony Bloom, właściciel klubu, zbiera pochwały za doskonały wybór następcy Grahama Pottera.
Zauroczenie Guardioli
– Brighton przypomina mi nagrodzoną gwiazdką Michelin katalońską restaurację Ferrana Adrii, prawdopodobnie najlepszego w naszej erze kucharza, który zreformował myślenie o kuchni. Już kiedy De Zerbi pojawił się w Anglii, przeczuwałem, że zrewolucjonizuje Premier League. Nie mogłem jednak przypuszczać, że zrobi to w tak krótkim czasie. Jego drużyna stwarza średnio dwadzieścia albo dwadzieścia pięć sytuacji bramkowych na mecz, przetrzymując zarazem piłkę dłużej i sprawniej niż jakikolwiek zespół, jaki widziałem w ostatnim czasie. Wszyscy są w ten proces zaangażowani, poruszają się doskonale, bramkarz pełni rolę defensywnego pomocnika, zasługują na sukcesy – uzewnętrzniał się wiosną Pep Guardiola.
De Zerbi zaimponował mu przede wszystkim jesienią 2022 roku. Manchester City pokonał u siebie Brighton 3:1, ale mecz był na styku, mógł skończyć się każdym wynikiem, poza tym – goście mieli aż 52% posiadania piłki. Inna sprawa, że Hiszpan w młodszym koledze zakochał się dużo wcześniej. Zapraszał go do Monachium i Manchesteru. Latał oglądać mecze jego Sassuolo. Przeczytał jego pracę dyplomową napisaną we włoskiej szkole trenerów Coverciano – „Il mio modello di gioco”. Już dwukrotnie z pełną premedytacją przyznawał, że w „The Citizens” stosował pomysły taktyczne De Zerbiego. Włoch najzwyczajniej w świecie musi być kimś w rodzaju jednostki wybitnej z „Teorii wielkiego człowieka”. Zauważaliśmy to już, kiedy pisaliśmy o nim w tekście „Piccolo Guardiola”, ujmującym jego pracę w ojczyźnie:
„Od początku fascynował, tyle że początkowo można było go traktować jako ciekawostkę. Na YouTubie bez problemu znajdziemy pozytywnych świrów, którzy rozkładali na czynniki pierwsze grę jego trzecioligowej Foggii.
– Tak nowoczesny styl gry, jaki prezentowała Foggia de Zerbiego, nie był spotykany na trzecim poziomie ligowym – pisał analityczny portal “L’Ultimo Uomo”. – Mieli posiadanie piłki na poziomie 65% i nie była to sucha liczba, a konsekwencja obranej taktyki. Foggia atakowała w sposób zorganizowany i spokojny. Ruch piłki wymuszał otwieranie przestrzeni w formacjach rywala. Jeśli przeciwnik pozostawał zwarty, próbowali tak długo utrzymać piłkę w posiadaniu, żeby wymusić jego błąd.
Trener wpoił swoim piłkarzom stosowanie wysokiego pressingu i gegenpressingu. Okazało się, że wcale nie trzeba mieć w składzie wirtuozów, żeby to działało. Foggia ograniczyła liczbę kontrataków, skupiła się na kreowaniu. Gra od bramki? Podstawa, laga to ostateczność. Bramkarz miał brać udział w gierkach z obrońcami, żeby opanować grę piłką i lepiej się z nimi zgrać. De Zerbi narzucił piłkarzom odwagę. Kiedy rywale wpadli na pomysł podejścia wyżej i odcięcia obrońców, Foggia starała się “wyciągnąć” jednego z kryjących do bramkarza, żeby zyskać miejsce do rozegrania. Druga opcja? Obrońcy ustawiają się na równi z bramkarzem, żeby nie móc założyć pressingu. Włoch nie wpadł na to sam, ale zaadaptowanie tych pomysłów do klubu z Serie C wywołało zachwyt. Foggia w obydwu sezonach pod wodzą Roberto de Zerbiego była najskuteczniejszą drużyną w lidze”.
Piccolo Guardiola. Kim jest Roberto de Zerbi?
Na dobre wybił się we wspomnianym Sassuolo, które wykręciło drugi najwyższy procent posiadania piłki we Włoszech i pod jego wodzą stało się jednym z najprzyjemniejszych do oglądania zespołów w Serie A. Tam też na swoją modłę kształtował kolejnych piłkarzy. Kevina-Prince Boatenga wypromował do Barcelony, bo w Katalonii stwierdzili, że Sassuolo ma tak zbliżoną filozofię do nich, że będzie idealnym uzupełnieniem. Merih Demiral trafił do Juventusu. Stefano Sensi i Matteo Politano do Interu. Pod jego okiem rozwinęli się Giacomo Raspadori i Manuel Locatelli. Później trafił do Szachtara Donieck, skąd pomysły na zespolenie obrony, skrzydeł i pomocy w jeden wielki mechanizm czerpał Guardiola, ale projekt brutalnie przerwał barbarzyński atak Rosji na Ukrainę…
Uczcie się od De Zerbiego
Bacary Sagna, który u De Zerbiego grał w Benevento, a u Guardioli w Manchesterze, twierdził nie bez zdziwienia, że obaj fachowcy proszą swoich piłkarzy podczas treningów o niemal dokładnie to samo. Kiedyś głośno było o historii z Raheemem Sterlingiem, który nie potrafił zrozumieć filozofii Hiszpana, więc Pep musiał namalować na boisku treningowym odpowiednie miejsce, w którym Sterling miał stać przez cały czas w momencie, gdy City budowało atak. Wcześniej nosiło go po całym boisku, co irytowało Guardiolę.
Włoch podobno stosuje identyczne metody. Kiedyś irytował się na piłkarzy, którzy uważali, że najważniejsze są mecze i w olewczy sposób podchodzili do jego zajęć. Dla niego tygodniowy cykl przygotowań do weekendowego meczu to czas, w którym wszystko się wykluwa, wszystko ma odbywać się w ramach systemu.
Tony Bloom lubi podkreślać, że po zatrudnieniu De Zerbiego w Brighton zyskał spokój. „The Athletic” pisze: „Jest pracoholikiem. Lubi angażować się w transfery: skautować, analizować, rekrutować, prowadzić rozmowy z piłkarzami, żeby nakreślić im swoją filozofię i ich rolę w jego projekcie. To niemal skaut, agent, dyrektor i menadżer w jednym. Brighton chowa sobie małego geniusza”.
Kiedyś De Zerbi dużo czerpał od innych. Jeździł w rewizyty do Guardioli. Dzwonił do Marcelo Bielsy. Podpatrywał Napoli za Maurizio Sarriego, Romę za Luciano Spallettiego, Borussię Monchengladbach za Luciena Favre’a, Real Sociedad za Imanola Alguacila, Las Palmas za Quique Setiena. Od jakiegoś czasu to wszyscy inni muszą zerkać na De Zerbiego.
***
Dawid Szulczek po przegranym meczu z Lechem Poznań powiedział, że Warcie do derbowego rywala brakuje przede wszystkim jakości. Jak więc wyjaśnić sukces Brighton, wygrywającego z Arsenalem, Liverpoolem i Manchesterem United, albo remisującego z Manchesterem City, choć płaci od nich skromniejsze pensje, kupuje za drobniejsze kwoty, częściej sprzedaje gwiazdy i przynajmniej na papierze wychodzi na murawę słabszymi piłkarzami?
Może faktycznie „Teorią wielkiego człowieka”?
Czytaj więcej o Premier League:
- Jak Jadon Sancho rujnuje sobie karierę
- „Byłam jego więźniem”. Wszystkie demony Antony’ego
- Aston Villa, czyli złoty dotyk Unaia Emery’ego
- Jak rozsądnie wydawać pieniądze na transfery? Naucza West Ham
Fot. Newspix