Reklama

Trela: Buławy w plecakach. Poszukiwanie osobowości w kolejnym pokoleniu reprezentantów

Michał Trela

Autor:Michał Trela

07 września 2023, 12:28 • 12 min czytania 20 komentarzy

W gronie powołanych do reprezentacji Polski na wrześniowe mecze jest tylko trzech, którzy w trakcie całej kariery rozegrali przynajmniej dziesięć meczów jako kapitanowie swoich klubów. Co znamienne: nie ma wśród nich Roberta Lewandowskiego. W polskiej piłce faktycznie brakuje dobrych piłkarzy o silnych osobowościach, ale Fernando Santos wybrał leczenie tego problemu środkami przeciwbólowymi.

Trela: Buławy w plecakach. Poszukiwanie osobowości w kolejnym pokoleniu reprezentantów

Fernando Santos słusznie zdiagnozował problem. Tyle że niestety dla polskiego futbolu postanowił go zaleczyć tylko powierzchownie. Można było podejrzewać, że największą wartość dla reprezentacji Polski Kamil Glik, Grzegorz Krychowiak czy Kamil Grosicki w ostatnich latach mieli już nie pod kątem piłkarskim, lecz mentalnym. O Gliku od dawna mówiło się jako o nieformalnym kapitanie tego zespołu. W Krychowiaku coraz trudniej było widzieć dobrego środkowego pomocnika, ale nie dało się nie zauważyć, że to ciągle on trzymał się przy kierownicy reprezentacji, nie dając się sprzed niej odepchnąć. Grosicki, choć wytracał naturalne atuty, nie wytracał boiskowej odwagi ocierającej się czasem o brawurę, która pozwalała mu wybierać nieszablonowe rozwiązania tam, gdzie inni wybierali bezpieczne. Od początku było wiadomo, że największym problemem nie będzie znalezienie lepszego stopera od Glika, lepszego środkowego pomocnika od Krychowiaka czy lepszego skrzydłowego od Grosickiego. Wyzwanie polegało na znalezieniu do każdej formacji lepszych piłkarzy, którzy jednocześnie byliby przynajmniej tak samo dobrymi liderami.

Najpóźniej od meczu z Mołdawią wiadomo, że takich piłkarzy w tej grupie nie ma. Że gdy sprawy zaczynają przybierać choć trochę mniej korzystny obrót, nie ma nikogo, kto byłby w stanie zatrzymać spiralę błędów. W podobne tony uderzał Robert Lewandowski w niedawnym wywiadzie dla portalu Meczyki.pl oraz Eleven. Nie chodzi jednak o to, że kadrze brakuje „jaj”. Przynajmniej nie w takim rozumieniu, jakie zwykle się przedstawia. Nie chodzi o to, by było więcej Jacków Góralskich, którzy wejdą w kogoś wślizgiem. Chodzi o to, by w momencie, gdy gra się nie układa, znalazł się ktoś, kto będzie prosił o piłkę. Tylko i aż tyle. Lewandowski też zresztą dość wyraźnie mówił, w czym jego zdaniem brak osobowości w tej grupie się objawia. W braku boiskowych podpowiedzi, wskazówek, w grze w ciszy. Nie chodzi o to, by włożyć do tej grupy kolejnych kandydatów do walk w klatce. Chodzi o to, by było w niej więcej pewnych swoich umiejętności piłkarzy.

Całkiem dobry przykład boiskowej osobowości we współczesnym rozumieniu podał kiedyś Wojciech Szczęsny w wywiadzie dla „Foot-Trucka”. Podkreślał w nim, jak dobre wrażenie zrobił na nim Jakub Moder, który tuż po pierwszym przyjeździe na zgrupowanie reprezentacji, w trakcie treningu głośno krzyczał do niego: „Wojtek, daj”, domagając się piłki. Osobowość jest trudno mierzalna. Często kibice mylnie odbierają jako charakterne postaci te, które dobrze wypadają w wywiadach (to czasem jest powiązane, ale nie zawsze) albo te, które zbierają sporo żółtych kartek. Lewandowski w ostatnim wywiadzie mówił o strzelaniu rzutów karnych jako dowodzie na to, że ktoś jest gotów wziąć odpowiedzialność. To bywa cenna wskazówka, ale nie zawsze taką jest. Można mieć silną osobowość, ale zwyczajnie słabo strzelać rzuty karne. Dobrym przykładem jest Lukas Podolski, niewątpliwy lider Górnika Zabrze, postać ze wszech miar charyzmatyczna, wręcz kipiąca osobowością. Ale oddająca jedenastki innym.

OPASKA DLA LIDERA

Najwięcej o osobowości mogliby powiedzieć ci, którzy są w środku danego zespołu, czyli piłkarze albo trenerzy. Osobom z zewnątrz pozostaje tylko przyglądanie się ich wyborom. Kto zostaje kapitanem, tego trener albo drużyna obdarza zaufaniem. Widzi w nim lidera, szefa stada, a więc kogoś z silną osobowością. Samo przyjrzenie się temu, jak pod tym kątem wypadają reprezentanci Polski, daje już pewien obraz tego, dlaczego jest problem. Mamy dziś w Polsce więcej piłkarzy grających na niezłym poziomie niż piłkarzy, w których można by dostrzec umiejętności przywódcze.

Reklama

Najbardziej jaskrawe przykłady płyną z samej góry. Od lat nie brak głosów, że Lewandowski nie jest dobrym kapitanem. Co znamienne, dość podobnie muszą sądzić ci, którzy pracują z nim na co dzień, a więc koledzy klubowi oraz trenerzy. Z całej kariery napastnika reprezentacja to jedyna drużyna, w której regularnie nosił opaskę. Mimo że w większości klubów, w których występował, był główną gwiazdą i kluczową postacią, mimo że nigdzie nie wątpiono w jego piłkarskie umiejętności, w ciągu szesnastu lat zawodowej gry tylko sporadycznie wyprowadzał drużyny jako kapitan. W Polsce nie zdarzało mu się to głównie z racji wieku, wyjeżdżał przecież jako 22-latek. W Borussii Dortmund żadnego z blisko 200 meczów nie zaczynał z opaską. Zadebiutował w tej roli w Bayernie Monachium, ale uzbierał w niej raptem cztery mecze. Uznawano go w Bawarii za fantastycznego piłkarza, lecz nie za lidera zespołu. Zawsze był raczej genialnym solistą niż zawodnikiem zespołowym. W Barcelonie, gdzie trafiał już ze statusem doświadczonej gwiazdy, lidera, na razie kapitanem nie był ani razu.

Podobnie rzecz ma się z Piotrem Zielińskim, z którego próbowano przez lata zrobić lidera kadry, ale w końcu okazało się, że maksymalnie może być jej dobrym piłkarzem. W Napoli z racji stażu w klubie, doświadczenia w lidze, pozycji na boisku, teoretycznie byłby naturalnym kandydatem na kapitana. Opaskę też nosił jednak raptem kilka razy. Jest już na ósmym miejscu w historii pod względem liczby występów w tym klubie i w jego piłkarską klasę nikt tam nie powątpiewa. Ale nigdy nie stał się to zespół Zielińskiego tak, jak kiedyś był zespołem choćby Marka Hamsika. Dwaj najlepsi polscy piłkarze z pola w swoich klubach zostali uznani za nie najlepszych kandydatów na kapitanów. I to też coś mówi o problemach reprezentacji.

Prawdziwymi liderami tej drużyny były przez lata inne postaci. Kamil Glik, noszący opaskę niemal w każdym zespole, w którym się pojawił, Krychowiak, który regularnym kapitanem został dopiero w Krasnodarze, ale z opaską grywał już lata wcześniej w Sewilli, Jakub Błaszczykowski, najpierw przez lata kapitan reprezentacji, a później lider bez opaski, czy Łukasz Piszczek, który nigdy nie został kapitanem numer jeden w Borussii Dortmund, ale dość regularnie grywał z opaską. Wszyscy oni się wykruszyli, niektórzy już zakończyli kariery, inni jeszcze zostali powołani, ale zbliżają się do końca. A w nowym pokoleniu kandydatów na liderów na razie nie za bardzo widać. Lewandowski jako pozytywny przykład podał Przemysława Frankowskiego, podkreślając, że w Lens bierze na siebie wykonywanie rzutów karnych. Ale nawet jeśli — w moim przypadku bez przekonania – przyjąć tę kandydaturę, pozostałych widać niewiele.

NIELICZNI POLSCY KAPITANOWIE

Jeśli przyjąć jako kryterium bycia w miarę doświadczonym kapitanem rozpoczęcie minimum dziesięciu meczów w klubie z opaską, takie sito przechodzi ledwie trzech powołanych na najbliższe zgrupowanie graczy z pola: Mateusz Wieteska, który dość często bywał kapitanem Legii, Bartosz Bereszyński, który w tej roli występował czasem w Sampdorii oraz Damian Szymański, podstawowy kapitan w czasach Wisły Płock, a jeden z zastępczych w AEK Ateny. Jeśli poszerzyć ten krąg o graczy, którzy przewinęli się przez reprezentację także w zeszłym roku, do grona względnie doświadczonych kapitanów można jeszcze doliczyć Michała Helika (Cracovia+Huddersfield), Przemysława Wiśniewskiego (w czasach Górnika Zabrze) oraz Marcina Kamińskiego (w czasach Lecha). Problem w tym, że z tej szóstki tylko Bereszyński ma w miarę pewną pozycję w wyjściowym składzie kadry i doświadczenie w niej (51 meczów). Od niego można na pewno oczekiwać, by brał większą odpowiedzialność za zespół.

W ostatnim czasie w roli rzecznika reprezentacji starał się wypowiadać Jan Bednarek, którego predestynuje do tego dorobek w tej drużynie – pół setki meczów – ale jego kariera klubowa nie sugeruje na razie, by był to kandydat na lidera. W Southampton jeszcze żadnego z blisko 200 meczów nie rozegrał jako kapitan. Na początku tego sezonu z opaską w Hellasie Werona wychodził Paweł Dawidowicz, dla którego to pierwsze kroki w tej roli. Być może gdyby pewniej poczuł się w reprezentacji, także i w tej drużynie mógłby pokazać umiejętności przywódcze. Na razie jednak ponad dziewięć lat po pierwszym powołaniu, ma na koncie tylko osiem występów. To trochę za mało czasu, by na zgrupowaniach poczuć się jak u siebie i samemu wprowadzać nowych zawodników. W swoich obecnych klubach sporadycznie opaski zakładają też Karol Świderski czy Paweł Wszołek. Obaj mają jednak na razie w tej roli tylko szczątkowe doświadczenie.

Gdzie więc są polscy kapitanowie drużyn? Nie zawsze nawet w Ekstraklasie. W blisko połowie drużyn polskiej ligi kapitanami pierwszego wyboru są obcokrajowcy. Wśród Polaków, poza Grosickim z Pogoni, próżno szukać kandydatów do reprezentacji. Wszyscy to co najwyżej solidni ligowcy jak Jakub Czerwiński, Mateusz Kupczak, Bartosz Kopacz czy Jakub Serafin. Wśród młodszych graczy kapitanem był przez jakiś czas Sebastian Kowalczyk, który ostatnio zamienił Pogoń na Houston, zastępcami w swoich klubach są zaś Łukasz Bejger ze Śląska i Michał Rakoczy z Cracovii. Biorąc pod uwagę, że ten ostatni był w czerwcu na zgrupowaniu reprezentacji Polski, a kapitanem był też w kadrach młodzieżowych, można go uznać za najpoważniejszego z polskiej ligi kandydata, by z czasem wejść do kadry i wnieść nie tylko umiejętności, ale też osobowość. Podobnym przypadkiem może być też Filip Marchwiński, któremu zdarzyło się już być kapitanem Lecha i pełnić podobną funkcję w reprezentacjach juniorskich.

Reklama

Pewną kuźnią polskich kapitanów mogłyby być właśnie kadry młodzieżowe, po których widać, kto na tle rówieśników wyróżnia się jako potencjalny lider. Z graczy znajdujących się w kadrze lub w jej okolicach tylko trzech przynajmniej pięciokrotnie wystąpiło w kadrze U-21 z opaską kapitańską. To Dawid Kownacki, Tomasz Kędziora i Jakub Kamiński. W niższej kategorii zdarzało się to też Jakubowi Kiwiorowi. Pozostali kapitanowie młodzieżówek są dziś daleko od seniorskiej kadry. W tej roli grywali w ostatnich latach choćby Łukasz Poręba, Sebastian Walukiewicz, Patryk Dziczek, czy Tymoteusz Puchacz. U Michała Probierza w obecnej młodzieżówce opaskę nosił także Patryk Peda ze SPAL. Graczy, którzy potrafiliby połączyć jakieś doświadczenie kapitańskie z umiejętnościami na poziomie reprezentacji, nie ma jednak zbyt wielu.

LIDERZY W KONKRETNEJ GRUPIE

Trenerzy dobierają oczywiście składy pod kątem umiejętności piłkarskich. Ale gdyby miało decydować kapitańskie doświadczenie w klubach lub kadrach młodzieżowych, najsilniejsza jedenastka złożona z piłkarzy znajdujących się w kręgu zainteresowań kadry, a podejrzewanych o przynajmniej zalążki silnej osobowości wyglądałaby mniej więcej tak: (bramkarzy z tej wyliczanki wyłączmy, nie o ich braku osobowości mówi Lewandowski) Szczęsny – Kędziora, Wieteska, Dawidowicz, Bereszyński – D. Szymański, Zieliński – Frankowski, Kownacki, Kamiński – Lewandowski. W okolicach tej grupy należałoby pewnie umieścić piłkarzy, którzy nie noszą opaski, nie wykonują rzutów karnych, ale ich styl gry wskazuje, że zawsze chcieliby mieć piłkę przy nodze i nie chowają się za partnerami. Tak, jak Kacper Kozłowski, zdrowy Moder czy Mateusz Klich. Problem w tym, że aż sześciu piłkarzy z tak zmontowanego składu faktycznie grało w podstawowym składzie feralnego meczu z Mołdawią, a siódmy i ósmy weszli z ławki. Mimo to nie wyglądało to, jak zespół pełen silnych osobowości.

Prowadzi to do najważniejszego wniosku: nawet jeśli są wśród reprezentantów Polski ludzie, którzy mają potencjał na liderów, muszą do niego dorosnąć w tej konkretnej grupie. Bycie liderem odbywa się zawsze w relacji do innych. Wyrwanie z tej drużyny Krychowiaka, Glika i Grosickiego, czyli trzech z jej pięciu wieloletnich liderów, wytworzyło w tej grupie kierowniczą pustkę. Musi się w niej wytworzyć nowa dynamika, nowi liderzy, którzy poczują, że to ich drużyna, wezmą za nią odpowiedzialność. Dopóki w tej grupie wciąż będą jej dotychczasowi liderzy, nie będzie potrzeby wykreowania nowych, przez co ci potencjalni nadal będą się chować za plecami reszty. Dopiero odcięcie od tej grupy Glika, Krychowiaka czy Grosickiego może sprawić, że ktoś inny wyjmie buławę marszałkowską z plecaka.

O tym, czy należy takie kroki przeprowadzać na siłę, można było dyskutować, dopóki cały tercet wciąż znajdował się w czołówce piłkarskiego rankingu na swoich pozycjach. Teraz jednak tak nie jest. Glik dopiero będzie się odbudowywał w Cracovii, Krychowiak wciąż zmienia kluby na coraz słabsze, Grosicki zaś zanotował słaby początek sezonu. Jedną z największych zalet wylosowania tak łatwej grupy w eliminacjach była możliwość przeprowadzenia dość bolesnego procesu kreowania nowych liderów. Jako że naturalnych kandydatów nie ma, przytrafił się po drodze taki mecz jak z Mołdawią. Teraz jednak, po zdiagnozowaniu problemów, po czerwcowej kompromitacji, był idealny moment, by w trudnej chwili ktoś się w tej grupie objawił. Ktoś zrobił krok do przodu, wyszedł przed szereg. Ktoś z większym reformatorskim zapałem właśnie w tym momencie by nie odpuścił, tylko szczególnie uważnie obserwował grupę, starając się tym razem dobrać zespół bardziej pod kątem osobowości, a nie umiejętności, wrzucić do zespołu nawet jakiegoś ograniczonego piłkarsko, ale będącego wulkanem energii Rafała Augustyniaka czy Radosława Murawskiego i patrzył, co się wydarzy w Albanii. Mogłaby się oczywiście wydarzyć katastrofa, to zawsze jedna z opcji. Musimy jednak pamiętać, że akurat w tych eliminacjach nawet największa katastrofa wciąż będzie jeszcze oznaczała szansę na awans po barażach. A mógłby się też rozpocząć proces narodzin nowej drużyny.

BRAK REFORMATORSKIEGO ZAPAŁU

Santos najwyraźniej uznał jednak, że nie przyjechał tu nic reformować i patrzeć na lata do przodu. Póki Krychowiak czy Grosicki prezentują jeszcze jakiś poziom, wziął ich do kadry. Jeśli Glik zacznie grać w Cracovii, pewnie też go weźmie. Być może dzięki temu bohatersko uratuje eliminacje, zostawiając za sobą Albanię i Mołdawię. Ale polski futbol zmarnuje doskonałą okazję, by w miarę bezboleśnie odciąć się od mentalnych liderów, którzy nieśli tę drużynę przez ostatnią dekadę. Od tego procesu nie uciekniemy, można go jedynie odwlec. Tyle że później momenty będą już tylko gorsze: rok turniejowy to nie czas na budowanie czegoś od nowa. Potem eliminacje mundialowe, na które kwalifikuje się z Europy o połowę mniej drużyn, Liga Narodów, w której trzeba bronić miejsca w pierwszej dywizji. Potem zawsze już skala trudności na kreowanie liderów będzie znacznie większa niż przeciwko Mołdawii, Albanii, czy nawet Czechom.

Na początku kadencji Santosa można było wyobrażać sobie, że selekcjoner ma tego świadomość. Świadczyły o tym jego wybory. Pomijanie Glika, Krychowiaka, czy nawet Grosickiego, który był czołową postacią Ekstraklasy. Tak, jakby uznawał, że trzeba wreszcie spojrzeć wprzód. Obecnie skupił się jednak na tu i teraz. Po to, by nie zszargać sobie CV brakiem awansu z takiej grupy. By minimalizować ryzyko niepowodzenia. Nieważne, że zatrzymuje procesy, które starał się wprawić w ruch kilka miesięcy temu. Procesy, które są dla tej drużyny niezbędne, nawet jeśli bolą i grożą niepowodzeniem. To, że Santos, jak każdy z jego poprzedników, zaczął się skupiać tylko na najbliższym meczu, porzucając jakiekolwiek myślenie o przyszłości, jest dla mnie znacznie poważniejszym zarzutem niż to, że tak naprawdę nie mieszka w Polsce, mało jeździ na Ekstraklasę i nie angażuje się w szkolenie trenerów. Jeśli 35-letni zawodnik będzie najlepszy na danej pozycji, niech gra, takie powinny być w reprezentacji zasady. Ale jeśli 35-letni zawodnik nie jest już najlepszy na danej pozycji, a jego głównym atutem jest to, że ma najwięcej nabytej przez lata charyzmy, czas go odsunąć i poczekać aż młodsi i lepsi, lecz dotąd schowani w cieniu, też będą mieli możliwość jej nabrać. Także dlatego dziś jesteśmy skazani na awaryjne powoływania Krychowiaka czy Grosickiego, że przez lata nikt nie mógł sobie wyobrazić bez nich tej drużyny. Gdyby mógł, być może spróbowałby przygotować ich mentalnych następców.

Czytaj więcej na Weszło:

Fot. 400mm.pl

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

KTS

Przewrót na rynku praw TV! Szalony przetarg Januszy z Ząbek

Jakub Białek
9
Przewrót na rynku praw TV! Szalony przetarg Januszy z Ząbek

Komentarze

20 komentarzy

Loading...