Jeszcze rok temu uważaliśmy, że sztafeta 4×400 metrów kobiet przywiezie medal z każdej imprezy, na jaką się wybierze. Aniołki Matusińskiego, jak się je na ogół nazywa, były bowiem gwarantem miejsc na podium. Już na mistrzostwach świata w Eugene okazało się jednak, że niekoniecznie będzie im tak łatwo. Tam odpadły w eliminacjach. Humory udało się co prawda poprawić później srebrem mistrzostw Europy, ale ten sezon pokazał, że nasza sztafeta może znajdować się w fazie schyłkowej jej świetności i w najbliższych latach o medale będzie trudniej. Choć w Budapeszcie dziewczyny mają sporo do udowodnienia.
Aniołki Matusińskiego. Dekonstrukcja
Anna Kiełbasińska, Iga Baumgart-Witan, Justyna Święty-Ersetic, Natalia Kaczmarek. A do tego biegające w eliminacjach Kinga Gacka i Małgorzata Hołub-Kowalik. To skład naszej sztafety z ubiegłorocznych mistrzostw Europy w Monachium, gdzie Polki wywalczyły srebrny medal. Na tegorocznych halowych mistrzostwach Europy w finale biegała za to Kiełbasińska, a poza nią Marika Popowicz-Drapała, Alicja Wrona-Kutrzepa i Anna Pałys. Ale to hala, do tego ta mniej istotna impreza, bo rozgrywana w europejskim gronie. Tak sobie mówiliśmy. Nie mogliśmy się wówczas spodziewać, że na mistrzostwa świata do Budapesztu sztafeta, jaką dobrze znamy, właściwie też nie pojedzie.
Zaczęło się od Justyny Święty-Ersetic.
– Dla mnie niestety sezon, bardzo krótki sezon dobiegł końca… W tym roku nie zobaczycie mnie już na bieżni. Zawiodło po raz kolejny zdrowie, a z tym pojawił się ogromny zawód i rozczarowanie. Konsekwencją tego wszystkiego jest kryzys mentalny. Próbowałam, walczyłam jednak ból nie ustaje – pisała wieloletnia liderka naszej sztafety w swoich social mediach na początku lipca. Niedługo później podobny komunikat wystosowała Iga Baumgart-Witan, która doznała urazu przy okazji jednego ze startów. – Na ostatnim sprawdzianie przed moim planowanym startem na Mistrzostwach Polski, stópka poległa. Wydarzyło się coś bardzo złego i prawdopodobnie uszkodziłam któreś ze ścięgien na tyle poważnie, że muszę się poddać. Kontuzja uniemożliwi mi jakikolwiek start w tym sezonie – opisywała swoją sytuację.
Do ostatnich chwil o mistrzostwa walczyła z kolei Anna Kiełbasińska. Polka, która w zeszłym sezonie zaliczała życiowe wyniki – biegała przecież nawet indywidualnie w finale mistrzostw świata – tym razem musiała odpuścić. – Wiem, że próbowałam i chciałam. Zrobiłam naprawdę wiele, ale też wiem, że lekceważenie tego, co twoje ciało stara ci się zakomunikować (a właściwie desperacko krzyczy na ciebie) nie jest z pewnością drogą na szczyt – pisała, równocześnie zapewniając, że będzie chciała wrócić na szczyt w przyszłym, olimpijskim roku.
A że do tego doszła jeszcze ciąża Małgorzaty Hołub-Kowalik (która niedawno zresztą została już mamą) czy uraz wchodzącej w ostatnich latach do sztafety Kingi Gackiej, to z bardzo szerokiej “ławki rezerwowych” nagle zrobił się wąski skład. Ostatecznie Polki w eliminacjach w Budapeszcie pobiegały w składzie Alicja Wrona-Kutrzepa, Marika Popowicz-Drapała, Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka i Natalia Kaczmarek.
Z zestawienia z zeszłego roku została więc tylko ta ostatnia. Szczęście w nieszczęściu, że najlepsza ze wszystkich Polek. Dwie pierwsze biegały z kolei na HME, ale Wrona-Kutrzepa ze sztafetą się dopiero oswaja, a i życiówek jeszcze nie ma na poziomie gwarantującym naprawdę świetne bieganie. To wszystko dopiero przed nią. Z kolei Popowicz-Drapała jeszcze niedawno startowała na krótszych dystansach, w zeszłym roku zdobywała nawet medal mistrzostw Europy ze sztafetą, ale 4×100 metrów. W tym sezonie zdecydowała się spróbować swoich sił na jednym kółku i daje radę. Ale gdyby zdrowie były inne dziewczyny, pewnie w Budapeszcie biegałaby sztafetę krótką.
Ciekawy jest przypadek Wyciszkiewicz-Zawadzkiej. To wicemistrzyni świata z 2019 roku, właśnie ze sztafety 4×400 metrów. Potem jednak przeszła szereg operacji, straciła właściwie dwa lata. Indywidualnie przestawiła się na bieganie na 800 metrów, zresztą taki plan miała od dawna. Oferowała się jednak sztafecie, choć – jak mówiła nam w niedawnym wywiadzie – za nic nie spodziewała się, że mogłaby biegać w Budapeszcie. A jednak się tu pokazała. I biega naprawdę dobrze. Czy jednak jej doświadczenie, szybkość Natalii Kaczmarek i, miejmy nadzieję, przebojowość pozostałej dwójki wystarczą do sukcesu?
Na razie możemy napisać, że okazały się wystarczające do finału.
Zadanie wykonane
Szczerze mówiąc, mogliśmy drżeć nawet o ten finał w wykonaniu Polek. W swoim biegu eliminacyjnym Biało-Czerwone miały bowiem jedne z faworytek, czyli Jamajki, a do tego Holandię i niezłe Francje czy Kanadę. Awansować miały trzy najlepsze ekipy. Zgodnie z przewidywaniami wyprzedziły nas Jamajka i Holandia. Doskonale pobiegła też jednak Kanada, która zajęła drugie miejsce. W tej sytuacji Polki musiały czekać na wynik drugiego półfinału i opcjonalny awans z czasem. Choć wynik 3:24.05. jaki osiągnęły, raczej dawał im spokój. Nawet jeśli Marika Popowicz-Drapała musiała pytać, czy tak jest.
– Marika nie wiedziała za bardzo, co ten czas oznacza, ale jej powiedziałam po biegu, że na moje to z czasem na pewno wejdziemy. I się nie pomyliłam. Ona wczoraj tłumaczyła mi sztafetę krótką, ja jej dzisiaj długą (śmiech) – mówiła Wyciszkiewicz-Zawadzka, która z Popowicz-Drapałą mieszka zresztą na tych mistrzostwach w jednym pokoju. Sztafety nie zaczynała jednak żadna z nich, a Alicja Wrona-Kutrzepa. Dla niej to pierwszy tak duży start. I było to widać, bo na początku szybko odskoczyły jej rywalki, dopiero w miarę trwania okrążenia, Polka odrobiła nieco strat.
– Nawet z Patrycją przed chwilą o tym rozmawiałyśmy. Faktycznie przez pierwsze 50 metrów byłam sparaliżowana. Emocje, trybuny – to wszystko na mnie zadziałało. Ale potem dostałam kopa, pomyślałam, że jestem tu dla drużyny i muszę pobiec jak najlepiej. Mam nadzieję, że spełniłam to zadanie, a w finale będzie lepiej – mówiła. Zdradziła też, że po biegu też nie było jej łatwo. – Po oddaniu pałeczek opadły emocje, ale dopadła mnie też wtedy niestety “bomba”. – Swoją drogą warto się przy niej na moment zatrzymać, bo wiele osób uznało, że pobiegła bardzo słabo, właśnie przez początek. Tymczasem prawda jest inna. Według zmierzonego jej międzyczasu, nabiegała 52.53 s przy starcie z bloków. Wynik może bez przesadnych rewelacji, ale piąty w stawce. A to całkiem zadowalający poziom.
Świetnie za to pobiegła potem Marika Popowicz-Drapała, która bardzo mocno otworzyła swoje okrążenie. Zresztą jak wspomnieliśmy – to w końcu zawodniczka wychodząca z krótszych dystansów. Cel był taki, by dobrze się ustawić i to się udało. Nawet jeśli potem przyszło za to zapłacić. I nawet jeśli Marika jeszcze nie wszystko na tej “czterysetce” kuma.
– Cierpiałam przez ostatnie 50 metrów. To był dramat. Ale faktycznie, gdy pokazały się międzyczasy, Patrycja krzyknęła mi, że to super zmiana. Takie było zadanie, nawet kosztem tej ostatniej pięćdziesiątki – zejść do bandy, by utrudniać robotę rywalkom. Mam nadzieję, że to się udało, bo ja szczerze mówiąc jeszcze nieco nie ogarniam odległości w tej sztafecie 4×400 metrów. Trochę inne tempo ma ten bieg, choć też wszystko dzieje się szybko. Mówiłam nawet Natalii, że ta druga zmiana jest szybka. O tylu rzeczach trzeba pomyśleć i je zrobić, że ja proszę trenerów o analizę, by mi wszystko podpowiedzieli. Tam jest dużo niuansów. Mam nadzieję, że tym razem zrobiłam swoją robotę. Potem dziewczyny pociągnęły to dalej.
Marika pałeczkę przekazała Patrycji Wyciszkiewicz-Zawadzkiej, czyli – jak określił to Rafał Bała, oficer prasowy polskiej kadry – “joker” reprezentacji. Choć jemu chodziło o tego z kart, a Patrycja zrozumiała to inaczej.
– Jak powiedziałeś “joker”, to pomyślałam o tym z “Batmana”, z pytaniem: “Czemu się nie uśmiechasz?” [Patrycja do tego momentu faktycznie się w strefie wywiadów nie uśmiechała – przyp. red]. Myślę, że to można uznać za takie moje alter ego. Widzę teraz tę scenę, jak wychodzi ze szpitala i wszystko za nim wybucha. Mam nadzieję, że za nami tak będzie wybuchała bieżnia w finale.
Bieżnia na tych mistrzostwach na pewno wybucha za Natalią Kaczmarek. Srebrna medalistka w biegu indywidualnym czuje się bowiem w Budapeszcie znakomicie. We wczorajszych kwalifikacjach przez moment była nawet na równi z – na początku jej zmiany wyraźnie prowadzącą – Femke Bol. I dobiegła do mety tuż za nią. – W sumie w ogóle nie wierzyłam, że mogę wygrać z Femke. Dlatego podjęłam walkę o jak najlepszy czas. Widziałam, że ona biegnie spokojnie i luźno, więc jeśli będę biec za nią, to nie wiadomo, jaki to będzie czas. Dlatego ruszyłam, podjęłam walkę o to małe “q”. Mówiłam sobie, że muszę dać jak najlepszy czas. Wiedziałam, że Femke ma dużo sił, ale pomyślałam sobie, że dogonię może Kanadyjkę na drugim miejscu. Więc walczyłam o czas, ewentualnie o awans bezpośredni.
Ostatecznie udało się, jak już wiecie, awansować z czasem. A na co stać Polki w finale?
Na chłodno, ale va banque
Gdy pytamy o miejsce, odpowiedź jest prosta. – Jak najwyższe – śmieje się Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka. Ale co to właściwie oznacza? Polki w stawce dziewięciu ekip w finale mają siódmy najlepszy wynik sezonu. To, oczywiście, 3:24.05 z półfinału. Z kolei trzecie Brytyjki – 3:23.33. Strata nie jest więc duża, na papierze do nadrobienia. Ale trzeba się liczyć z tym, że rywalki będą wymieniać część składu i dojdą świeże, szybsze biegaczki. Polki nie mają takiego komfortu. Choć i tak szanse na podium – nawet jeśli nieprzesadnie duże – są większe, niż się spodziewaliśmy.
– Nie ma Amerykanek, to duże ułatwienie, bo to najmocniejsza ekipa. Trochę się ucieszyłam, może niesłusznie, bo nie lubię, jak kogoś dyskwalifikują, ale skoro im się należało, to tak to jest. Będziemy walczyć o jak najwyższe miejsca, wierzę w to, że dziewczyny się dziś przetarły – dla Alicji to był debiut na tak dużej imprezie. Mam nadzieję, że jutro urwie kolejne setne i powalczymy o wyższe miejsca – mówiła Natalia Kaczmarek. Dodajmy, że Amerykanki wyleciały w półfinale, za przekroczenie strefy zmian. Co zresztą rzadko się zdarza w sztafecie 4×400 metrów, ale czasem i takie sytuacje mają miejsce.
Faworytkami w takiej sytuacji stały się Jamajki. I to zdecydowanymi, bo nad stawką mają z dwie-trzy sekundy przewagi. A to w takiej sztafecie naprawdę dużo. Za ich plecami w teorii powinny przybiec Brytyjki, może Kanadyjki (w tej chwili drugi czas w stawce). Dalej? Belgia, Holandia, Włochy i Polki. Ale ta czwórka jest już stosunkowo blisko siebie. Lepszy start Wrony-Kutrzepy, mniej nadrabiania po zewnętrznej przed przekazaniem pałeczki, dobra pozycja wyjściowa dla Natalii Kaczmarek na ostatniej zmianie – to wszystko może wystarczyć, by każdą z tych reprezentacji wyprzedzić.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Ale wspiąć się wyżej – to już będzie znacznie trudniejsze. I pewnie w wymaganiach trzeba będzie wpisać: odrobina szczęścia. Choć Polki bardzo chcą udowodnić, że swoje potrafią.
– My czujemy się tu nieco niedocenione. Bo trochę owiane tą legendą, ale śmiałyśmy się z Patrycją w pokoju, że takie karty mamy w pokoju i chcemy nimi zagrać, wyłożyć je na stół. Druga seria pokazała, że te wyniki są naprawdę bardzo wyrównane – mówiła Marika Popowicz-Drapała. A wtórowała jej Wyciszkiewicz-Zawadzka: – Faktycznie nikt na nas zbyt dużych pieniędzy nie stawia. Ale my nieraz pokazałyśmy, że zostawiamy serce na bieżni. Bywało, że czasy na papierze nie wróżyły rewelacji, a potem wychodziło zupełnie inaczej. Dziś też to pokazałyśmy.
Realistycznie jednak oceniając szanse Polek – wydaje się, że piąte miejsce byłoby już całkiem dobrym wynikiem. Więcej tylko jeśli bieg ułoży się dla nich idealnie, choć nie ma co ukrywać – medal w ostatniej konkurencji mistrzostwa bardzo by nas ucieszył. A właśnie, jak będą chciały pobiec? Krótko odpowiada Wyciszkiewicz-Zawadzka:
– Na chłodno, ale va banque.
Fot. Newspix
Czytaj też: