Reklama

Walki Oleksandra Usyka to dla Ukrainy coś więcej, niż boks [REPORTAŻ Z WROCŁAWIA]

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

27 sierpnia 2023, 14:16 • 14 min czytania 71 komentarzy

Krążył wokół niego, metodycznie kąsając prawym prostym. Krążył i czekał. ­– Masz już dość, bestio? – zdawał się pytać każdym postawionym krokiem, każdym wyprowadzonym uderzeniem. Daniel Dubois (19-2, 18 KO) długo odpowiadał przecząco na zadawane mu pięściami pytania. Był niczym przebudzony z zimowego snu niedźwiedź, który wolno się porusza i sprawia wrażenie, jakby machał łapą od niechcenia. Jednak Oleksandr Usyk (21-0, 14 KO) nie miał wątpliwości, że jeden nieprzemyślany ruch mógł urwać mu głowę. To było starcie ringowego geniuszu z brutalną siłą. Tym razem piękny bokserski umysł zwyciężył. A wypełniony jego rodakami stadion we Wrocławiu zalał się łzami szczęścia.

Walki Oleksandra Usyka to dla Ukrainy coś więcej, niż boks [REPORTAŻ Z WROCŁAWIA]

DLACZEGO WROCŁAW?

Od miesięcy pięściarska Polska żyła tym, że w naszym kraju może się nadarzyć szansa na zorganizowanie niespotykanego wydarzenia – gali boksu w której walką wieczoru będzie pojedynek o mistrzostwo świata wagi ciężkiej. I to trzech federacji. Kiedy sytuacja klarowała się z każdym tygodniem, nie było do końca wiadomo, które z polskich miast dokładnie będzie gospodarzem bokserskiego święta.

Ostatecznie padło na Wrocław. I wiecie co? Biorąc pod uwagę demografię stolicy Dolnego Śląska, nie można było trafić lepiej z wyborem miejsca walki ukraińskiego czempiona. Odsetek Ukraińców w tym mieście jest bardzo wysoki. Niektóre szacunki mówią nawet o liczbie ponad dwustu tysięcy obywateli zza naszej wschodniej granicy.

Język ukraiński słychać na ulicach, w sklepach i w tramwajach. Ukraińcy są właściwie nieodzowną częścią Wrocławia. Nie zawsze jest to korelacja łatwa, co wynika chociażby z historii obu narodów, na której zapisane są trudne i bolesne karty. Ale jednocześnie takie, o których obie strony nie mogą zapominać i muszą prowadzić dialog na ich temat.

Reklama

Jednocześnie nie sposób nie zauważyć, że wbrew niektórym środowiskom, kwitującym każdy przejaw aktywności społecznej Ukraińców nad Wisłą pełnym dramaturgii pytaniem „czy to jeszcze Polska?”, owszem, Wrocław wciąż leży w granicach naszego kraju. Mało tego, zdecydowana większość jego mieszkańców to Polacy (kto by pomyślał?!). Zatem oba narody na co dzień mogą żyć obok siebie. Pójść na jedno wydarzenie sportowe i ramię w ramię zasiąść na sąsiednich krzesełkach. Nawet jeżeli w danej walce dopingują innych zawodników – co też się zdarzało.

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

ATMOSFERA TO JEDNO…

Wydarzenie obroniło się pod względem klimatu. Ten był niepowtarzalny zarówno dla Polaków, jak i Ukraińców – choć z innych względów. Kibice z Polski mieli okazję zobaczyć na żywo we własnym kraju pojedynek o mistrzostwo świata wagi ciężkiej. Dla wielu pięściarzy to najcenniejsze trofeum w ich sporcie. Nie bez kozery wagę ciężką nazywa się królewską kategorią. Stąd pojedynek o tytuł w naszym kraju to wielka rzecz. Dość powiedzieć, że ostatnie starcie o pas w najwyższej wadze miało miejsce w 2011 roku, kiedy Witalij Kliczko bronił tytułu w walce z Tomaszem Adamkiem. Swoją drogą, tamta gala była premierową imprezą która odbyła się na stadionie we Wrocławiu. Jak zatem łatwo policzyć, taka gratka przytrafia się polskim fanom rzadziej, niż raz na dekadę. A ci skorzystali z tej znakomitej okazji, bowiem na trybunach zasiadło sporo naszych rodaków.

Lecz najwięcej było Ukraińców. Dla nich Oleksandr Usyk to bohater, którego heroizm wykracza daleko poza wymiar sportowej rozrywki. Chyba nie ma sensu po raz kolejny rozpisywać się o tym, w jak złej sytuacji jest Ukraina broniąca się przed rosyjską agresją. Ale za to ma sens napisanie, dlaczego 36-letni okaz zdrowia nie będzie walczył z wrogiem, dzierżąc w rękach karabin. Bo przecież słychać i takie głosy zdziwienia.

Po pierwsze dlatego, że już to robił, służąc w ukraińskich wojskach obrony terytorialnej. Jednak pięściarz jest postacią tak znaną na świecie i zarazem tak ważną dla swoich rodaków, że o wiele bardziej pomoże sprawie mając na dłoniach założone rękawice. Wsparcie finansowe to jedno. Ale każdy występ Usyka to manifestacja walczącej Ukrainy jako państwa.

Sukces Usyka, to sukces całego ukraińskiego narodu. Losy jego walki chwytają za serce miliony rodaków. Oleksandr dziś jest ich posłańcem nadziei na lepsze jutro. Jestem przekonany, że Robert Lewandowski nie posiada w Polsce takiego statusu. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że w naszym kraju nawet Adam Małysz u szczytu popularności aż tak bardzo nie jednoczył swoich rodaków, jak robi to ukraiński mistrz świata wagi ciężkiej.

Reklama

Każdy jego mocny cios to salwa radości. Niosące się po stadionie, skandowane raz za razem nazwisko „Usyk! Usyk!”, tworzyło wrażenie, jakby zamiast na trybunach, człowiek siedział w gnieździe rozszalałych szerszeni. Z kolei energia kibiców, która towarzyszyła Ukraińcowi podczas wejścia na ring, mogłaby zasilić na kilka dni małe miasto. A że dla naszych wschodnich sąsiadów występ ich idola to coś więcej niż tylko mordobicie dwóch facetów, niech świadczy fakt, że jeszcze przed jego wyjściem odtworzono wiadomość dla rodaków od Wołodymira Zełenskiego. I ona także zebrała spore owacje.

Tym właśnie dziś jest gala z udziałem Oleksandra Usyka. Wielkim manifestem krzyczącym do świata, że Ukraina dalej walczy. Wydarzeniem, które porusza cały naród. Do tego stopnia, że chociaż obrońca mistrzowskich tytułów był zdecydowanym faworytem sobotniej walki, to po jego triumfie wielu dorosłych facetów najzwyczajniej w świecie płakało. Tyle dla znaczy dla nich Usyk i jego sukces.

…ORGANIZACJA TO INNA PARA KALOSZY

Niestety, choć zdecydowana większość kibiców zapewne nie żałuje sobotniej wycieczki na Tarczyński Arenę, to napisanie, że nie była to gala idealna, byłoby sporym niedopowiedzeniem. Ba, pod względem samej organizacji co niektórzy kibice mogliby dyskutować nawet ze stwierdzeniem, że było średnio.

Ale zanim o mankamentach, które na swojej drodze napotkali fani, zacznijmy od udręk dziennikarskiej braci. Jeżeli zdarzyło się, że ktoś chciał napisać relację z tego wydarzenia śledząc je na żywo, to napotykał problem. Tak się bowiem złożyło, że organizatorzy nie zadbali o zorganizowanie trybuny prasowej, a dziennikarzy umieszczano na zwykłych miejscach. Fajnie, można było poczuć smak pięściarskiego święta wśród fanów, ale jednak trudno pracować, kiedy nie można gdziekolwiek podłączyć komputera. No dobra, był media room, w którym nawet chodził telewizor. Problem polegał na tym, że nawet tam sieć Wi-Fi działała tylko wtedy, kiedy jej się zachciało. A chciało się wyjątkowo rzadko.

Jednak frustracje garstki pismaków to nic w porównaniu do tego, co przechodzili niektórzy kibice. Ci mogli swobodnie poruszać się po całym stadionie. Może z wyjątkiem wejścia na jego płytę… choć i o przypadkach przedostania się na nią dało się usłyszeć. Wielu z nich nie było niepokojonych kontrolą biletu podczas poruszania się po poszczególnych sektorach obiektu. To z kolei powodowało, że osoby z tańszymi wejściówkami zajmowali miejsca tych z droższymi biletami. A kiedy zostawali z nich wypraszani – bo na przykład przyszedł ktoś, kto miał zarezerwowane dane krzesełko – to siadali na innym wolnym miejscu w zasięgu wzroku. Albo na schodach. Postawcie się teraz w pozycji tych fanów, którzy kupili droższe wejściówki. Równie dobrze mogli nabyć tańsze, by później przenieść się na lepsze miejsca. Nie tak to powinno wyglądać.

Ale fani znajdujący się na trybunach stadionu, nawet jeżeli obok nich siedzieli kibice którzy pierwotnie zakupili bilety na tańsze sektory, mogli się pocieszać widokiem ludzi znajdujących się na płycie stadionu. Najtańsze wejściówki na tę część kosztowały 299 złotych. Ale oczywiście blisko ringu mieściły się także strefy VIP, na które ceny biletów – w zależności od zajmowanego rzędu – wynosiły od 1999 do nawet 9999 PLN! Rzecz w tym, że w trakcie gali nad stadionem zebrały się chmury i zaczął padać deszcz. Oczywiście trudno winić organizatorów o pogodę. Ale to oni podjęli ryzyko zorganizowania wydarzenia na stadionie bez zadaszenia. I wyszło na to, że jeśli ktoś zadbał o dobre miejscówki, lecz zapomniał zabrać z domu parasolki, to mógł nie wspominać najlepiej tego wydarzenia. Lub wrócić z niego przemoczony do suchej nitki.

Na osobny akapit zasługują ceny i organizacja na stoiskach gastronomicznych. Gratulacje należą się jegomościom, którzy wymyślili system bezzwrotnych żetonów. O co chodzi? Ano o to, że aby kupić coś do jedzenia czy picia, najpierw trzeba było wymienić normalną kasę na żetony w przeznaczonych do tego punktach. Zatem zamiast czekać w jednej, tym systemie czekało się w dwóch kolejkach. Najpierw należało stanąć za żetonami, a później trzeba było stać za jedzeniem czy piciem. Kiedy już się wyczekało swoje, można było dostąpić zaszczytu nabycia piwa czy kiełbasy. I kolejny raz zejść na zawał. Kawałek giętej kosztował 30 złotych, a piwo – wersja stadionowa, czyli 0,4 l w plastikowym kubku – 26 złotych!

Ostatnią kwestią – jednak także taką, którą można zrzucić na karb organizacji – była zaprezentowana karta walk. Zdajemy sobie sprawę z tego, że pojedynek wieczoru zawsze pożera największą część budżetu. Ale w przypadku wrocławskiej gali, wrażenie robił tylko rozmiar rozkładu jazdy. Bo naprawdę dużych nazwisk tam brakowało. Poza jednym, które w Polsce miało już wyrobioną markę. Mowa o Fiodorze Czerkaszynie (22-1, 14 KO), który jednak poniósł pierwszą porażkę w zawodowej karierze, z rąk Anauela Ngamissengue (13-0, 8 KO). Przegrana to tym bardziej bolesna, że doznana na oczach tysięcy dopingujących go kibiców.

Poza tym zestawieniem, nie było wielu ciekawych walk. Czy fani będą wspominać walkę  Denisa Berinczyka (18-0, 9 KO) z Anthonym Yigitem (27-4-1, 10 KO)? Raczej w to wątpimy. Czy za kilka lat będą mogli chwalić się, że widzieli debiut na zawodowych ringach Aadama Hameda (1-0, 1 KO), syna słynnego Prince’a Naseema? To także wydaje się mało prawdopodobne. Oczywiście nie wypada zanadto krytykować tego chłopaka po pierwszej stoczonej walce. Aadam wygrał z bardzo słabym rywalem, a w ringu starał się nawet naśladować charakterystyczne ruchy ojca, który uświetnił wrocławską galę swoją obecnością na trybunach. Jednak w tym przypadku wszystko wskazuje na to, że 23-letni syn nie będzie w stanie dorównać legendzie staruszka.

POPIS MISTRZA

Jakkolwiek można mieć żal do organizatorów gali o takie a nie inne zestawienie pojedynków, tak trudno też nie zrozumieć ich logiki. Promotor Aleksander Krasiuk wiedział przecież, że sama walka Usyka sprzeda czterdzieści tysięcy biletów. Lata wcześniej, grupa K2 Promotions, którą obecnie zarządza Krasiuk, postępowała podobnie w przypadku gal z udziałem braci Kliczko. Zarówno wtedy jak i dziś, taki model biznesowy im się opłacał. Zresztą wrocławskie show przyciągnęło sporo znanych nazwisk, bowiem na Tarczyński Arenie można było spotkać Jeremy’ego Sochana, Derecka Chisorę, Krzysztofa Diablo Włodarczyka czy wspomnianego już Prince’a Naseema Hameda. Po walce wieczoru w ringu w charakterze gościa pojawił się Jake Paul – popularny youtuber, który od kilku lat najbardziej znany jest ze swoich freakfightowych walk bokserskich.

Wracając do samego Krasiuka natknąłem się na niego przypadkowo w stadionowej windzie zaraz po rozpoczęciu gali. – Druga runda i po walce! – wieszczył szybkie zwycięstwo Usyka, kiedy zapytałem go o przewidywania.

Spośród pytanych przeze mnie osób, ukraiński promotor był tą, która przewidywała wygraną mistrza w najszybszym czasie. Inni rozmówcy obstawiali, że walka potrwa dłużej, jednak nazwisko wygranego nie ulegało zmianie. Wszyscy mówili, że pasy nie zmienią właściciela.

– Postawię na przekór i powiem, że to Dubois wygra ten pojedynek – jako jedyny odważył się zaryzykować Maciej Miszkiń. – Niby ma tylko argument punchera, ale jest silny fizycznie. Kiedy zawalczy brudny, bezkompromisowy boks, podobnie jak zrobił to rywal Fiodora Czerkaszyna, to nagle może się okazać, że to wystarczający atut. Jeżeli Dubois od początku ruszy i będzie trafiał na górę i korpus, wtedy Usyk również może być zmęczony. Bo widziałem jego zmęczenie w drugiej walce z Joshuą. Tam to Ukrainiec dyktował tempo, ale z uwagi na ciągłą koncentrację na unikaniu silnych ciosów, także był wyczerpany.

No i cóż, Miszkiń nie mylił się, kiedy przewidywał koncepcję zadawania ciosów przez Brytyjczyka. Nie można powiedzieć, że Dubois nie odrobił lekcji. Daniel miał dobry plan na walkę. Starał się narzucać Usykowi warunki gry. Wykorzystać to, że rywal walczy z odwrotnej pozycji, co zwiększa szansę ulokowania bolesnego ciosu na wątrobę. Ale Usyk, podobnie jak w walce z Joshuą, potrafił zachować maksymalną koncentrację w obronie. Dla Dubois jawił się niczym znikający punkt. Kiedy sam schodził z pola rażenia rywala, dodatkowo momentalnie odgryzał się prawym prostym, a wraz z biegiem walki coraz śmielszymi kombinacjami. A efekt każdej z nich potęgował gromki wiwat, płynący z widowni.

Sobotnie starcie w ogóle bardzo przypominało pojedynki Ukraińca ze wspomnianym Anthonym Joshuą. Pod względem umiejętności czysto bokserskich widać było, kto w ringu jest górą. Usyk konsekwentnie obijał Duboisa, którego silne pojedyncze ciosy pruły powietrze lub lądowały na gardzie mistrza. Jednak po każdym gongu kończącym rundę, poza przypisaniem starcia na konto Oleksandra, można było zadać sobie pytanie – co będzie, kiedy Brytyjczyk wreszcie trafi? I czy w ogóle to zrobi?

I trafił. W piątej rundzie zdecydowana większość kibiców zgromadzonych na wrocławskim stadionie zamarła, bowiem ukraiński bohater znalazł się na deskach. Ale liczenia nie usłyszał. Sędzia ringowy, doświadczony Luis Pabon uznał, że szukający ciosów na korpus pretendent tym razem przestrzelił i zadał uderzenie poniżej pasa. Usyk długo nie podnosił się z ringu, jednak według zasad, po takim faulu miał maksymalnie pięć minut na dojście do siebie. Powrót czempiona do walki nastąpił po niecałych czterech, a jego przewaga w kolejnych rundach jeszcze wzrosła.

Dubois wciąż był obijany, z każdym kolejnym starciem coraz mocniej i mocniej. Każda następna przerwa była okraszona jeszcze obszerniejszą kompilacją uderzeń Usyka, które pokazywane w spowolnionym tempie, w efektowny sposób strzepywały z głowy pretendenta strugi potu. Całości dopełniał efekt dźwiękowy, głośne, tubalne „OOOUUU”, wykrzykiwane przez czterdzieści tysięcy gardeł, mających poświadczyć to, jak mocną fangę w łeb ponownie zainkasował Dubois.

W ósmym starciu Dynamite zapewne zdał sobie sprawę z tego, że powoli zbliża się koniec. Dał się wyliczyć. Kolejna runda w istocie była tą ostatnią. Pięściarz z Wysp zainkasował w niej potężny prawy. I choć zdołał powstać przy liczeniu, to arbiter ringowy stwierdził, że kontynuowanie pojedynku przez wciąż zamroczonego pretendenta nie ma sensu.

KONTROWERSJA W TLE

Chociaż Oleksandr Usyk odniósł wyraźne zwycięstwo, a w trakcie samej walki obóz Dubois nie zgłaszał uwag co do pracy arbitra ringowego, to zaraz po walce zarówno promotor Frank Warren jak i trener Don Charles ostro skrytykowali decyzję Luisa Pabona, jakoby w piątej rundzie ich podopieczny uderzył Usyka poniżej pasa. Warren zapowiedział nawet, że będzie starał się zmienić wynik walki na nieodbytą.

– Myślę, że wiele osób już sprawdziło, gdzie dokładnie wylądował ten cios. Czyli na wysokości pasa spodenek. To nie był cios poniżej pasa. Na rules meeting wyjaśniono nam, że talia to środek bioder. To był legalny cios – mówił Warren na zorganizowanej po walce konferencji prasowej – […] Przyjrzyjcie się wszystkim fotografiom, które macie. Widziałem powtórkę w telewizji. To było na pasie spodenek, to był legalny obszar. Takie są fakty!

Don Charles także nie miał zamiaru gryźć się w język: – Mój chłopak, Daniel Dubois opuścił stadion, bo jest rozbity psychicznie. […] Usyk to wyjątkowy pięściarz, ale nie może oszukiwać. Jakkolwiek tego nie ubierzecie, to jest oszustwo. Dostał prawidłowy cios, padł na deski i nie chciał kontynuować.

Po sieci prędko zaczęła krążyć stopklatka z dokładnym miejscem w którym rękawica Dubois miała kontakt z ciałem Usyka.

Ale sporo ciekawego do powiedzenia miała też druga strona. Po Warrenie i Charlesie za mikrofonami usiedli sam Usyk oraz Krasiuk.

– Jaka jest definicja ciosu poniżej pasa? Linia znajduje się na wysokości pępka. Wszystko co [jest uderzone] poniżej, to cios poniżej pasa. Więc jeżeli uderzasz w spodenki, to cios jest nielegalny – bronił swojego zawodnika Krasiuk. Ponadto strona ukraińska twierdziła, że podczas rules meeting nie mówiono nic o okolicy definiowanej jako uderzenie poniżej pasa, gdyż nie omawia się zasady znanej na całym świecie. To tak, jakby w piłce nożnej sędziowie przed każdym meczem tłumaczyli czym jest spalony.

I jeżeli mamy obrać stronę w tej dyskusji, to skłaniamy się ku argumentacji Ukraińców. Wśród pięściarzy chcących uniknąć bolesnych uderzeń na korpus, częstym trikiem jest podciąganie spodenek jak najwyżej klatki piersiowej, nosząc je niczym Obelix. Jednak generalnie, nie powinno mieć to znaczenia – i dobry sędzia nie nabiera się na takie sztuczki. Pięściarz może mieć założone spodenki jak chce, bo to nie definiuje obszaru zadania ciosu. W tym przypadku, mamy do czynienia z sytuacją, która – jak się wydaje – jest źle interpretowana przez część środowiska. Dla wielu ludzi cios poniżej pasa jest równoznaczny wyłącznie z uderzeniem w czuły punkt każdego mężczyzny. Tymczasem kwalifikuje się do niego także piącha wymierzona chociażby w podbrzusze. Wszystko, co ląduje poniżej pępka.

W ten sposób – na dyskusjach i kontrowersji – zakończył się pełen emocji dzień w którym na polskiej ziemi mogliśmy obejrzeć wielki boks. Może trochę szkoda, że znakomitą do oglądania walkę ostatecznie zdominowała dyskusja o dość oczywistym faulu, jednak polscy fani boksu obecni we Wrocławiu z pewnością na długo zapamiętają ten wieczór. Tak jak i kibice z Ukrainy, choć z zupełnie innych powodów. Dla nich bowiem gale z udziałem Oleksandra Usyka to nie tylko wydarzenia sportowe. To okazja do manifestacji własnego patriotyzmu.

Fot. Newspix

Czytaj więcej o boksie:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Koniec wakatu. Górnik Łęczna ogłasza nowego dyrektora sportowego

Antoni Figlewicz
7
Koniec wakatu. Górnik Łęczna ogłasza nowego dyrektora sportowego

Boks

Boks

Poznaliśmy zwycięzcę pięściarskiego hitu. Co za emocje!

Kacper Marciniak
5
Poznaliśmy zwycięzcę pięściarskiego hitu. Co za emocje!
Boks

Beterbijew kontra Biwoł. Czas wyłonić niekwestionowanego mistrza wagi półciężkiej

Szymon Szczepanik
1
Beterbijew kontra Biwoł. Czas wyłonić niekwestionowanego mistrza wagi półciężkiej
Boks

Holmes kontra Ali. Jak wygrać z „Największym” i przegrać szacunek środowiska

Szymon Szczepanik
1
Holmes kontra Ali. Jak wygrać z „Największym” i przegrać szacunek środowiska
Boks

Co musi zrobić Saul Alvarez, by wrócić na bokserski szczyt?

Szymon Szczepanik
3
Co musi zrobić Saul Alvarez, by wrócić na bokserski szczyt?

Komentarze

71 komentarzy

Loading...