Rok temu zdobyły srebro na mistrzostwach Europy, bijąc przy tym rekord Polski. Choć w finale biegały tylko w połowie w składzie, jaki występuje dziś w Budapeszcie. Wydaje się jednak, że ten obecny w stolicy Węgier może być… jeszcze szybszy. Polska sztafeta 4×100 metrów kobiet, która jeszcze niedawno niespecjalnie liczyła się nawet w europejskiej stawce, teraz chciałaby pokazać, co potrafi w światowej. Czy to możliwe? Na jakie bieganie stać Biało-Czerwone? I dlaczego wczoraj denerwowały się… zniknięciem Krysciny Cimanouskiej?
Spis treści
Wyjście z nijakości
W 2014 roku Polki nie biegały nawet na mistrzostwach Europy. W ogóle, po prostu się tam nie zakwalifikowały. I to dwa lata po tym, jak w Helsinkach wywalczyły brąz z naprawdę solidnym czasem – 43.06 s. W 2016 roku były z kolei siódme, w 2018 szóste. Szły do góry, ale wiele się w tej sztafecie zmieniało. Kolejne zawodniczki odpadały, inne przechodziły na dłuższe dystanse (Anna Kiełbasińska), a nasz sprint nie potrafił się ustabilizować. Wiedzieliśmy też, że na przykład duży jest potencjał Ewy Swobody, ta jednak nie zawsze chciała ze sztafetą trenować czy biegać. O co też nie można jej w pełni obwiniać, miała w końcu indywidualne cele.
Więc było, jak było. Czyli umiarkowanie.
Powoli coś się jednak wydawało w naszej sztafecie zmieniać. Na igrzyska w Tokio Polki jechały nawet z małymi nadziejami, że uda się wejść do finału. Nie wyszło, bo czas 43.09 s był jeszcze o sporo za wolny, dawał dziesiąte miejsce w stawce. Oczywistym stało się, że żeby rywalizować z najlepszymi, trzeba łamać barierę 43 sekund. W Eugene też się jeszcze nie powiodło. Nasza kadra w składzie Magdalena Stefanowicz, Martyna Kotwiła, Marika Popowicz-Drapała i Ewa Swoboda była tam o jedną dziesiątą sekundy wolniejsza niż rok wcześniej w Japonii. 43.19 s dało jej 11. miejsce. Ósme Szwajcarki biegały za to 42.73 s. Znów dowód, że trzeba szybciej, znacznie szybciej.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
W końcu wyszło na mistrzostwach Europy. Tam w kwalifikacjach było co prawda 43.49 s, ale Polki awansowały z dużym Q i sporą przewagą nad czwartą w tym biegu Holandią, nie trzeba było się żyłować na ostatnich metrach. W finale za to trafił się bieg-marzenie. 42.61 s, nowy rekord kraju. W dodatku kilka pokerowych zagrywek okazało się idealnych. Po pierwsze – wystawienie Pii Skrzyszowskiej, która miała ledwie chwilę na odpoczynek po rywalizacji na płotkach (gdzie zdobyła złoto). Po drugie – ściągnięcie na finał Anny Kiełbasińskiej, która w Monachium biegała też 4×400 metrów. Obie dały radę, znakomicie wyszły im zmiany, a potem pociągnęły to Marika Popowicz-Drapała i oczywiście Ewa Swoboda.
Efekt? Srebro. Lepsze były tylko gospodynie.
– Nie trzymałam pałeczki sztafetowej od igrzysk olimpijskich w Tokio, więc wiedziałam, że to będzie wyzwanie. Dzisiaj oficjalnie dowiedziałam się, że biegnę w sztafecie. Początkowo odrzucałam tę myśl, bo chciałam skupić się na płotkach. Pytałam dziewczyn, w której ręce trzymamy pałeczkę i co krzyczymy, bo nawet nie wiedziałam... – mówiła po tamtym biegu Pia Skrzyszowska (cytat za Polskim Radiem). Ostatecznie zdecydowała się jednak wystartować i się opłaciło. W tym roku była już na tę sztafetę gotowa i od początku podkreślała, że jest chętna w niej biegać.
Pewnie czuła, że jest w tej ekipie potencjał.
Nerwówka na zmianach i poszukiwania Krysciny
Wczorajszy bieg był równocześnie kiepski i znakomity. Kiepski, bo fatalnie wyglądały dwie pierwsze zmiany. Ba, przez to, jak podawały sobie pałeczkę Pia Skrzyszowska i Kryscina Cimanouska, do końca nie mogliśmy być pewni, czy Polki w ogóle awansowały do finału – choć widzieliśmy, że czas w teorii to gwarantuje. Po prostu nie było pewności, że nie przekroczyły strefy zmian, a gdyby tak się stało, skończyłoby się to dyskwalifikacją. Pilnować naszej sprawy od razu poszedł Filip Moterski, szef polskich sędziów, i to on dał znać, że nikt na Polki protestu nie składa. Choć gdy dziewczyny były w strefie wywiadów, jeszcze nic nie było rozstrzygnięte.
– Czułam, że to było w końcówce strefy zmian. Starałam się patrzyć na linię, żeby jej nie przebiec. Trzeba zapytać o to wszystko trenera, czy ja nie pobiegłam za wcześnie, czy co – mówiła Cimanouska, dla której był to pierwszy bieg w polskiej sztafecie. Co też oznacza, że nie miała wiele czasu na ćwiczenie zmian. A z Pią… właściwie ogóle. – Ile razy podawałyśmy sobie wcześniej pałeczkę? Dwa, już tu, na stadionie rozgrzewkowym. Trochę musiałam ją na tej zmianie gonić, ona z kolei musiała zwalniać. Tu nie ma czyjejś winy, może źle to wyliczyłyśmy. Ale podałyśmy w strefie, tak mi się wydaje. Mam nadzieję, że finał jest nasz – mówiła Skrzyszowska.
Ona zresztą drobne nerwy przeżyła już na starcie, bo bieg rozpoczynał się dwukrotnie. I to przez nią, jej pokazano żółtą kartkę – na szczęście tylko żółtą, bo to znaczyło, że może wystartować ponownie.
– Coś musiałam zrobić. Czułam, że mi się omsknęła noga. Poczekałyśmy nieco dłużej na start. Nie był to falstart, tylko małe drgnięcie. Myślę, że to był jakiś ruch, ale nie wydawało mi się, że to przed wystrzałem. Byłam spokojna, ale to też odpowiedzialność za sztafetę. Dobrze, że tak się to skończyło – mówiła. I faktycznie, przed wystrzałem to nie było, Pia miała normalną reakcję startową. Zaliczyła też niezłą zmianę, ale przekazanie pałeczki – jak już wiadomo – wypadło gorzej. Kiepsko też wyglądała zmiana kolejna – od Krysciny do Magdy Stefanowicz. Jedynie ostatnia (Magda-Ewa) wyszła dobrze.
I okazało się, że to było kluczowe. Polki bowiem, mimo wszystko, do finału weszły. I to ze znakomitym czasem. Ale o tym za chwilę. Bo tuż po biegu ważniejsze były… poszukiwania Krysciny Cimanouskiej, która gdzieś reszcie dziewczyn zniknęła. – Oni [osoby odpowiedzialne za kierowanie zawodniczek na stadionie] mi powiedzieli, że muszę zejść z innej strony. Nie wiem dlaczego – mówiła Cimanouska. A stres był spory, bo ledwie dzień wcześniej, po biegu na 200 metrów, zjeżdżała z bieżni na wózku. Właściwie straciła wtedy przytomność, a lekarz kadry mówił, że Kryscina źle znosi warunki, jakie panują w Budapeszcie. - Mówiłyśmy sobie, że Kristi chyba zemdlała! – krzyczała potem ze śmiechem Magda Stefanowicz.
Pierwotnie do śmiechu jednak z pewnością jej nie było, bo o jej zdrowie Krysciny wiele osób było więc solidnie przestraszonych.
– Sama wczoraj się przestraszyłam. Pierwszy raz w moim życiu czułam się tak źle. W ogóle nie pamiętam ostatnich 30 metrów, dobrze, że w ogóle dobiegłam do końca. Organizm chyba nie wytrzymał stresu, pogody, słońca… Mam nadzieję, że za rok będę mocniejsza.
Mocniejsza, ale już dziś, w finale, powinna być też nasza sztafeta.
Medal daleko, ale rekord blisko
Jak trzeba by pobiec, żeby wywalczyć medal mistrzostw świata? Cóż, wybitnie. Rekord Polski z ubiegłorocznych mistrzostw Europy w Monachium wynosi 42.61 s. To wynik, który w finale w Eugene – na mistrzostwach świata – dałby szóste miejsce. Ze stratą sześciu dziesiątych sekundy do podium. Inna sprawa, że wczoraj – z tak fatalnymi dwoma zmianami – Polki nabiegały 42.65 s. Drugi najlepszy wynik w historii naszej lekkiej atletyki, o którym Ewa Swoboda mówiła, że była w szoku, gdy go zobaczyła. Ania Kiełbasińska – członkini sztafety rekordzistek – stwierdziła po tym na Twitterze, że ich rezultat z Monachium długo nie przetrwa.
Dziewczyny zresztą też są nastawione bojowo.
– Jutro w finale będzie nowe rozdanie. Wszystkie będziemy się starać pobiec na co nas stać. Kristi bardziej odpocznie, wszystko jest z nią dobrze, Pia też da radę. Możemy liczyć na dobry wynik – mówiła Swoboda. Cimanouska dodawała z kolei: – Mam nadzieję, że będziemy spokojniejsze w finale i będzie lepiej.
Gdyby faktycznie było lepiej, to na co właściwie możemy liczyć? Z pewnością na rekord Polski, aczkolwiek to wręcz oczywistość w takiej sytuacji. Ogółem dużo zależy od tego, ile udałoby się urwać na lepszych zmianach. Dwie dziesiąte sekundy? No to, patrząc na czasy z półfinałów, da to szóste miejsce. Cztery? Piąta lokata. Żeby jednak wkraść się na podium, Polki z 42.65 s musiałyby najprawdopodobniej zejść poniżej 42 sekund. A to w tej chwili (jeszcze) wydaje się niemożliwe. Choć dodajmy, że akurat w sztafecie 4×100 metrów dzieją się różne cuda. Gubienie pałeczki, przekraczanie strefy zmian. To szybki bieg, trudno podać pałeczkę z ręki do ręki, o czym Biało-Czerwone się już przekonały.
Kto wie, może przekonają się też inne reprezentacje? Jeśli jednak wszystko pójdzie im w porządku, no to nasze zawodniczki powinny celować w miejsce szóste, może piąte. Przy znakomitym biegu. Dla nich ważniejsze powinno być jednak to, by po prostu pobiec swoje i pobić rekord kraju, nie patrząc na lokaty. Bo to świadczyłoby o kolejnym wykonanym kroku na drodze do rezultatów najwyższej klasy. A że za rok igrzyska, to dobrze byłoby taki krok postawić.
Finał sztafety kobiet o 21:53, to ostatnia konkurencja tego dnia mistrzostw.
Fot. Newspix
Czytaj też:
- Piotr Lisek: “Wiem, że daję kibicom radość. A to jest w sporcie najważniejsze”
- “Trzeba mieć twarde cztery litery”. Kasia Zdziebło o swoich problemach
- Dobra taktyka, spokój i środek na komary. Marek Rożej, trener Natalii Kaczmarek o srebrze MŚ
- „Wydaje ci się, że jesteś nadczłowiekiem. A potem potrzebujesz pomocy, by iść do toalety”