Niesamowicie szybko zmienia się atmosfera w klubach Ekstraklasy. Dwa tygodnie temu kibice Śląska Wrocław mogli wyzywać swoich piłkarzy od najgorszych, gdy ci przegrywali w Mielcu i mieli jeden punkt po trzech meczach. W tym samym czasie fani Widzewa świętowali derbowe zwycięstwo nad ŁKS-em, a Janusz Niedźwiedź przepędził ciemne chmury, które znalazły się nad jego głową po porażkach w Szczecinie i Białymstoku.
To już nieaktualne.
Widzew Łódź – Śląsk Wrocław 0:2. Tur Exposito i jego ekipa
W Śląsku są dziś na fali wznoszącej. Pokonanie Lecha w dobrym stylu to jedno, ale trzeba jeszcze było pokazać, że nie chodziło tylko o efekt wyjątkowo dobrego dnia Erika Exposito i tego, że WKS ostatnimi czasy ma patent na Kolejorza. Udało się. Zawodnicy Jacka Magiery zaskakująco pewnie uporali się z Widzewem, a po mieleckich ranach nie ma już śladu. Goście zaprezentowali się jako drużyna, która ma przyjemność z gry, chce szukać goli i jednocześnie nie wystawia się w tyłach.
Tyle spokojnie wystarczyło na słabiutki jako zespół Widzew. Kluczową rolę znów odegrał Exposito. Okej, powinien strzelić jakiegoś gola, okazji mu nie brakowało. A to paradę meczu zaliczył Ravas, a to walnął nad bramką, a to po wypracowaniu sobie pozycji uderzył za lekko, a to piłkę po rzucie wolnym wybił mu sprzed linii Terpiłowski. Mimo to Hiszpan imponował. Był gigantem w utrzymaniu przy piłce i ponownie w pojedynkę rozbijał obrońców. Z tak napakowaną energią i pewnością siebie „dziewiątką” można się chwilami bardzo głęboko bronić, by następnie posłać dalekie podanie do przodu, które sprawi, że defensorzy rywala z miejsca będą spanikowani.
Luis Silva miał dziś tyle problemów z Exposito, że Daniel Stefański mógł go wyrzucić przed przerwą za drugą żółtą kartkę. Portugalczyk po przerwie pozostał na boisku, ale gdy popełnił kolejny błąd (zdołał go naprawić szybkim powrotem) zmiana stała się koniecznością. Prędzej czy później coś by wywinął i gospodarze graliby w osłabieniu. Za niego wszedł Mateusz Żyro i też w każdym jego zagraniu czuć było respekt dla kapitana wrocławian.
Konkretny Nahuel Leiva
Dzielnie Exposito sekundowali jego koledzy. W zasadzie nikt w szeregach Śląska nie zaniżał dziś poziomu. Ewentualnie doczepilibyśmy się do dość surowego w graniu Petera Pokornego, wyglądającego na gościa, który za żółte kartki będzie pauzował trzy razy w sezonie. Niektórzy dołożyli dużo ponad minimum przyzwoitości. Nahuel Leiva wreszcie dał konkrety: z olbrzymią precyzją strzelił na 1:0 i dograł z rzutu wolnego Paluszkowi na 2:0. Aleks Petkow czyścił prawie wszystko w obronie, a do tego zaliczył klasową asystę przy bramce Nahuela.
W tej sytuacji w Widzewie zabrakło komunikacji na absolutnie podstawowym poziomie. Dominik Kun stał przy Nahuelu w środku pola, pokazał obrońcom, żeby go przejęli i nie interesując się, czy go posłuchali i co dzieje się dalej, odwrócił głowę, wyłączając się z akcji. Patryk Stępiński w tym samym momencie ruszył do przodu, a Serafin Szota za późno zareagował, nie doskoczył, nie zablokował i było po ptokach.
Gdyby nie Ravas i pudła zawodników Śląska, porażka łodzian byłaby znacznie wyższa. Widzew tak naprawdę dopiero w ostatnim kwadransie zaczął stwarzać poważnie zagrożenie, ale skoro Nunes z dwóch metrów strzela w słupek, to nawet o golu kontaktowym nie mogło być mowy. Dziś nic się gospodarzom nie udawało.
A to sprawia, że posada Janusza Niedźwiedzia ponownie staje się niepewna. Po derbach było jasne, że jeśli Widzew nie pójdzie za ciosem, to za kilka tygodni dyskusja o ewentualnej zmianie trenera powróci, być może ze zdwojoną siłą. W Śląsku odetchnęli pełną piersią po kiepskim starcie. Pytanie, ile z tego nastroju zostanie za tydzień – WKS w środę odrabia zaległości na stadionie Pogoni, a potem podejmuje u siebie Jagiellonię.
WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:
- Czy Kerk będzie gwiazdą Ekstraklasy?
- Ach, gdyby Legia miała obronę Rakowa, a Raków atak Legii…
- Trela: Cmentarzysko trenerów. Dlaczego Wisła Kraków jest żywiołem nie do okiełznania
Fot. Newspix