– O! Fajnie! – krzyknęła zaskoczona Ewa Swoboda, gdy od dziennikarzy usłyszała, że drugi najlepszy wynik w karierze osiągnęła przy wietrze wiejącym w twarz. A także drugi najlepszy czas eliminacji w Budapeszcie. To, oczywiście, niewiele znaczy, bo wiele zawodniczek jest gotowych pobiec szybciej w kolejnych biegach. Ale sam czas, 10.98 s, pokazał, że Ewa jest bardzo mocna. I chce to wykorzystać.
Ewa już pędzi przez całą setkę
Dominik Kopeć po swoim półfinale biegu na sto metrów – odpadł z czasem 10.15 s – powiedział dziennikarzom, że jest trochę jak Ewa Swoboda 2-3 lata temu. Czyli do 60. metra jest szybkość, jest pięknie, wiatr we włosach i radość z biegania. A potem nagłe spowolnienie, usztywnienie nóg i walka o to, by rywale go nie wyprzedzili. Dominika wyprzedzili. Swoboda też tak miała, przez dłuższy czas wydawało się nawet, że jej królestwem stanie się hala, gdzie biega się na 60 metrów, i to zimą będzie odnosić największe sukcesy. Ale ten rok pokazał, że Polka swoje na stadionie potrafi.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Pozostałe sprinterki z Polski odsadza bez litości. Na tegorocznej liście najlepszych wyników na 100 metrów, rezultaty Ewy zajmują w naszym kraju pozycje 1-7. Dopiero ósma jest Kryscina Cimanouska (na stronie World Athletics wciąż przypisywana do białoruskich wyników). W dodatku Ewa już dwa razy zeszła poniżej 11 sekund. Wcześniej nie zrobiła tego nigdy w karierze przy regulaminowym wietrze. Udało się jedynie na ubiegłorocznych mistrzostwach Polski, ale wiało zbyt mocno w plecy.
Tymczasem w tym roku na Memoriale Kamili Skolimowskiej omal nie pobiła rekordu Polski. To “omal” oznacza dokładnie dwie setne sekundy. Jedną do wyrównania wyniku Ewy Kasprzyk z 1986 roku. Ten wynosi 10.93 s, Ewa pobiegła 10.94 s. W Budapeszcie zaczęła z kolei od 10.98 s. Przy wietrze wiejącym w twarz. Niezbyt mocno, bo 0.4 m/s, ale to i tak dla sprinterów utrudnienie. Gdyby w tym samym biegu powiało jej solidnie w plecy, pewnie już byłaby rekordzistką kraju. Zresztą Ewie wiatr specjalnie nie przeszkadzał, skoro się nim zdziwiła. Gorzej z upałem, bo ten w Budapeszcie jest wprost nieznośny.
– Fajnie, to drugi wynik w mojej karierze. Jestem bardzo zadowolona. Upał trochę dał mi w kość. Na rozgrzewce przebiegłam cztery minuty truchtu i myślałam, że to będzie koniec mojego występu. Ale poradziłam sobie. Jestem szczęśliwa – mówiła polska sprinterka. I podkreślała, że wspomogli ją kibice. Również ci węgierscy, którzy doceniają najlepszych sportowców. A Ewa już się do nich zalicza. – Jak dużo ludzi krzyczało nazwisko, kiedy mnie przedstawili, to zrobiło mi się tak miło na tym stadionie… Powiedziałam sobie: “kurde, biegnę”.
Bieg sam w sobie? – Fajny, bez szarpania. Choć na końcu musiałam się nieco postarać – mówiła Polka. Co było dla niej ważne – wygrała swoją serię. Pierwszy raz na mistrzostwach świata, więc nieważne, że to były tylko eliminacje. Takie momenty dodają pewności siebie i wiary w sukces. A tego Ewa potrzebuje. Bo reszta świata jest bliżej, niż kiedykolwiek. Ale nadal biega piekielnie szybko.
Dogonić najlepsze? Trudna rzecz
Dwanaście zawodniczek pobiegło w tym sezonie szybciej od Ewy Swobody. Dwóch z nich – ze względu na ograniczenia liczby sportowców z danego kraju – nie ma na mistrzostwach, ale to wciąż zbyt wiele, by Ewa mogła wejść do finału. Prosta matematyka mówi nam, że albo Polka przyspieszy, albo rywalki będą musiały zwolnić. A że większość zapewne przygotowało najlepszą formę właśnie na mistrzostwa świata… no to cóż, możliwe, że Polka będzie musiała pobiec na maksimum możliwości. A to zapewne oznacza – szybciej od rekordu Polski.
Co ważne – to jej nie usztywnia. Wręcz przeciwnie, jest przekonana, że może pobiec lepiej. – Oczywiście, że teraz można się poprawiać. Jutro wieczorem [półfinały setki kobiet od 20:35 – przyp. red.] powinna być troszkę bardziej moja pogoda. Nieco cienia, nie pełne słońce. Mam nadzieję, że po prostu będę zadowolona ze swojego występu – mówiła wczoraj. Widać tu trochę podejście Wojciecha Nowickiego, który mówił, że cieszył się samym konkursem i tym, że rzucał tak, jak sobie to założyli, pod względem samej techniki.
Ale też widać świadomość tego, w jakiej Ewa startuje konkurencji.
Możliwe, że tylko w biegach długodystansowych Europa liczy się mniej. W dziesiątce najlepszych sprinterek wszech czasów jest tylko jedna Europejka – Christine Arron z Francji. Jej wynik (10.73 s) pochodzi z 1998 roku. Dina Asher-Smith, zdecydowanie najlepsza sprinterka z Europy w ostatnich latach, była w stanie zdobyć mistrzostwo świata na 200 metrów. A na setkę wybiegała jeden medal – srebrny w 2019 roku. Ale już na igrzyskach olimpijskich ma tylko dwa brązowe krążki ze sztafety. Nawet gdy wyrównała życiowkę w finale w Eugene (znakomite 10.83 s), skończyła czwarta. Za jej plecami dobiegła z kolei Szwajcarka Mujinga Kambundji (pochodząca z kongijsko-szwajcarskiej rodziny). I to tyle z udziału Europy.
Gdy więc Ewa Swoboda mówi, że “wie, po co tu przyjechała”, nie znaczy to, że po medal. Już sama jej obecność w finale będzie bowiem wielkim wydarzeniem dla polskiego sprintu. A to już cel jak najbardziej osiągalny. Rok temu Kambundji weszła tam z czasem 10.96 s. Na igrzyskach w Tokio udawało się nawet z równymi 11 sekundami. Ewa już tyle biegała.
I jeśli pobiegnie jeszcze raz – a sama mówiła, że stać ją nawet na wynik poniżej 10.90 s! – nie będzie można jej niczego zarzucić. A że najpewniej nie wkradnie się na podium? Cóż, wystarczy spojrzeć, jakie ma rywalki.
Jamajska dominacja
I w Tokio, i w Eugene w biegu na 100 metrów kobiet całe podium zajęły Jamajki. Ba, nawet dokładnie te same. Elaine Thompson-Herah, Shelly-Ann Fraser-Pryce i Shericka Jackson. To kolejność z igrzysk. Na mistrzostwach świata Shelly-Ann przeskoczyła na pierwsze miejsce, Elaine spadła na drugie, a Shericka zgarnęła brąz. Niemniej – do zdjęć znów pozowały razem. W tym roku na pewno tego nie powtórzą, bo w Budapeszcie nie ma Thompson-Herah. Są za to Natasha Morrison i Shashalle Forbes. One też mają spore możliwości. Zwłaszcza Natasha, z życiówką 10.87 s. To jeszcze nie poziom wielkich rodaczek, ale niedaleko. A co mówiła największa z tych rodaczek, goniąca (co nie udało się Pawłowi Fajdkowi) rekord sześciu złotych medali w jednej konkurencji, czyli Shelly-Ann Fraser-Pryce?
– Kiedy byłam tu dzień przed startem, pomyślałam: “Wow, niesamowity stadion!”. Od tej chwili czekałam, aż będę mogła pobiec przed tym fantastycznym tłumem. Cieszyłam się biegiem w eliminacjach. Myślę, że stać mnie, by pokazać moją najlepszą formę w półfinale i, miejmy nadzieję, w finale. Nie wiem, czy trzeba będzie pobić rekord świata, żeby zdobyć złoto, ale to możliwe. Na teraz muszę skupić się na sobie.
Na sobie skupiają się też rywalki Jamajek. Te największe to w tej chwili Amerykanka Sha’Carri Richardson (10.92 s w eliminacjach, ich najlepszy czas), iworyjka Marie-Josee Ta Lou czy zaskakująca i młoda zawodniczka z Saint Lucii, Julien Alfred. Nie odpuszcza też wspominana Dina Asher-Smith. Każda z nich w tym sezonie biegała już na poziomie 10.85 s lub szybciej. Ale najszybsza i tak jest Jamajka, Shericka Jackson, która zeszła do 10.65 s. Ważna poza szybkością będzie też jednak wytrzymałość i umiejętność regeneracji. Półfinały startują bowiem o 20:35 (trzeci, ostatni o 20:51), a finał jest już o 21:50.
Fot. Newspix
Czytaj więcej o MŚ w lekkoatletyce: