Przed meczami z Karabachem był strach, że oni znowu nas pobiją, że nigdy się od nich nie uwolnimy – prawdopodobnie gdyby Raków wygrał pierwsze spotkanie 4:0 i tak istniałyby obawy o powrót do gry odwiecznego rywala polskiej piłki. No, ale udało się. I dziś nie ma strachu, jest wielki optymizm, że częstochowianie mogą w tych eliminacjach zajść bardzo daleko, jeśli ich w ogóle nie przejść. I czy tak jak wtedy potrzebny był spokój przed strachem, tak teraz potrzebny jest spokój przed nadmiernym optymizmem?
Po pierwsze należy jednak pamiętać, że Rakowowi z Karabachem trochę dopisywało szczęście. W pierwszym starciu ekipa Szwargi grała w dwunastu, bo to, co wyczyniał bramkarz przeciwnika, było wyjątkowo – no, jak to inaczej nazwać – durne. Nawet Artur Rudko zdawał się nie mieć w sobie tyle pomysłowości. W rewanżu był zaś słupek gospodarzy, kilka zmarnowanych okazji, wiele modlitw, by dowieźć do końca 1:1.
Gdyby rozegrać ten dwumecz jeszcze dziewięć razy, trudno z pełnym przekonaniem orzec, że Raków wziąłby większość z dziesięciu. I żebyśmy się dobrze zrozumieli – mistrzowie Polski nie awansowali tylko i wyłącznie dzięki szczęściu, absolutnie! Długimi momentami grali naprawdę dobrze, chwaliliśmy ich bardzo mocno, bo było za co, a fart z takim rywalem jest potrzebny.
To po prostu zwrócenie uwagi: jest jeszcze trochę do poprawy, przy innym dniu mogłoby nie być tak różowo.
A – po drugie – poprawiać trzeba jak najszybciej, ponieważ Aris to nie są ogórki. „Opta” widzi Cypryjczyków jako 88. zespół świata – tuż za Lechem, ale przed Besiktasem, Evertonem, czy Valencią. Dla porównania – Karabach według nich jest 144., a Raków 69.. Ekstraklasowicze mogą więc o sobie mówić jako faworytach, ale widać, że poprzeczka może pójść do góry.
Wiadomo, ten ranking to trochę zabawa formą – bo czy faktycznie można uznać Raków za lepszy zespół niż Szachtar albo Galatasaray – jednak coś o Cypryjczykach nam mówi. A i oni się ładnie przedstawili, ładując w pędzel Omonię 2:0 w Superpucharze i BATE 11:5 w dwumeczu. Znów – to już nie to BATE co kiedyś, dawno się w Europie jakkolwiek nie odznaczyli, ale jednak Aris pokazał naprawdę mocną siłę w ofensywie.
To ambitny klub, gdzie pieniędzy wcale nie jest mało, o czym szerzej już pisaliśmy.
Aris Limassol, czyli białoruskie wpływy, polskie akcenty i historyczny sukces
Wciąż się nie boicie? I… dobrze, bo nie chodzi tutaj o to, by kogokolwiek straszyć, ale o to – mamy ogromną nadzieję – by podejść do tego przeciwnika równie poważnie, co do Karabachu. O ile można się nie zgodzić z Wojtkiem Kowalczykiem, który krytykował radość po tamtym triumfie, o tyle w pewnej konkretnej kwestii miał rację – awans do grupy Ligi Konferencji jest dla mistrza Polski absolutnym planem minimum. Musimy tam być i tyle, gra idzie o to, co dalej.
No i jeśli los w kulkach nam sprzyja, nie ustawia do rywalizacji przeciwników nieosiągalnych, a ponadto Raków sam sobie jeszcze pomaga, eliminując ten cholerny Karabach – szkoda byłoby się teraz zatrzymywać. To już nie te czasy, kiedy było wiadomo, że Wisła nie ma szans, bo Real, bo Barcelona.
Nie, Raków ma przed sobą Aris, a potem kogoś z pary Sparta Praga – Kopenhaga. Jasne, to absolutnie nie są leszcze, Stefan i też nikt nie mówi, że będzie prosto, ale jeśli mamy odbudowywać piłkę klubową, to do takich przeciwników musimy już sięgać. Zrobiliśmy ważny krok, to znaczy – odpukać na przyszły sezon – nie zaliczamy już raczej wstydliwych eurowpierdoli, ale potrzebujemy jeszcze większego rozwoju. A mianowicie – rozpychania się łokciami wśród klasy średniej.
SUPER PROMOCJA W FUKSIARZ.PL! MOŻESZ ODEBRAĆ 100% DO 300 ZŁ
Dlatego byłoby podwójnie żal, gdyby Raków się teraz zatrzymał. Tak samo jak byłoby żal, gdyby Lech przeszedł Bodo, a potem odpadł z Djurgarden – i jednych, i drugich nie ograłyby Dzieci z Bullerbyn, ale jak raz wskoczyło się na konia, to potem nie chce się spadać z dość podobnego. Droga ekipy Szwargi nie jest usłana różami, ale nie jest też nie wiadomo jak kręta i wyboista. Jeśli Raków zagra na swoim równym, dobrym poziomie, to przejdzie Aris. A potem będzie miał szansę zrobić to z kolejnym rywalem i dokonać rzeczy wielkiej, czyli zagrać w Lidze Mistrzów.
Kiedyś to my patrzyliśmy na mniejszych i większych średniaków z zazdrością – dlaczego oni mogą, a nie my? Teraz to na nas niech patrzą.
I o to jest ten dwumecz. By nie żałować.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Wyluzowany, pewny siebie, odporny na stres. Jak Zwoliński dorastał do gry w mistrzu Polski
- Janczyk: Moskal i ŁKS się zmienili. Problem leży gdzie indziej
- Gdy słuszne sprawy mieszają się z głupotą i pieniactwem
Fot. Newspix