Reklama

Trela: Polacy nic się nie stało. Wygraną z Niemcami warto tym razem przyjąć na chłodno

Michał Trela

Autor:Michał Trela

17 czerwca 2023, 09:02 • 7 min czytania 102 komentarzy

Większość spotkań między tymi narodami błyskawicznie obrasta legendami. Ale piątkowy mecz warto akurat z tego wyłączyć. Lepiej wzruszyć ramionami. Przyjąć, że w futbolu czasem tak już bywa, że ktoś ma nieprawdopodobną kumulację szczęścia oraz świetnie dysponowanego bramkarza. I nie dorabiać do tego większej ideologii.

Trela: Polacy nic się nie stało. Wygraną z Niemcami warto tym razem przyjąć na chłodno

2:2, 0:0, 2:0, 1:3, 0:0, 1:0. Jeśli spojrzy się na sześć ostatnich spotkań Polski z Niemcami, trudno dostrzec, że między tymi nacjami zwykle występowała w historii futbolu różnica klas. W ciągu trzynastu lat dwie wygrane Polski, trzy remisy i raptem jedno zwycięstwo Niemców. Do tego historia ostatnich kilku turniejów – na mundialu my wyszliśmy z grupy, oni nie. Na Euro my nie wyszliśmy z grupy, oni tak, ale odpadli na pierwszej pucharowej przeszkodzie. Na mistrzostwach świata w Rosji wspólnie nie wyszliśmy z grupy. Na Euro we Francji my byliśmy o włos od półfinału, w którym oni odpadli. I jeszcze ranking FIFA, w którym oni są dziś na czternastym miejscu, my na 23. Naprawdę można by uwierzyć, że Polska i Niemcy to w tej chwili drużyny na zbliżonym poziomie. Można by, oczywiście, gdyby nie oglądać meczów.

JEDNA MIARA DO TOWARZYSKICH WYNIKÓW

Polacy pokonali niezłej klasy europejskiego rywala, co na pewno podbuduje ich morale, zwłaszcza po bezdyskusyjnej marcowej porażce w Pradze. Ale zrobili to w tradycyjny dla niespodziewanych polskich zwycięstw sposób. Był bohaterski bramkarz, który dokonywał cudów na linii. Była obrona Częstochowy, która wcale nie zamykała rywalom drogi do bramki, ale za to miała wyjątkowo dużo szczęścia. Była poprzeczka, wybicie piłki z linii bramkowej, które trzeba było oglądać pod lupą i anulowany (słusznie) rzut karny. Czyli był wieczór, po którym można mówić, że niebiosa sprzyjały.

Gdyby to był mecz o punkty, nie miałoby to większego znaczenia. Bo punktów, zdobytych szczęśliwie czy nie, nikt już nie zabierze. Jako że to był jednak mecz towarzyski, to wynik ma drugorzędne znaczenie, a okoliczności jego osiągnięcia powinny być na pierwszym planie. Trzeba w tej kwestii być konsekwentnym: jeśli machamy ręką na towarzyskie porażki, bo trener gdzieś musi eksperymentować, warto też zachować zdrowy dystans do towarzyskich zwycięstw. Zwłaszcza niezasłużonych.

WIĘCEJ SZCZĘŚCIA NIŻ DOBREJ OBRONY

Statystyki mówią wszystko o obrazie tego meczu. Polacy oddali jeden celny strzał, ten, który zakończył się bramką. Marc-Andre ter Stegen nie wykonał w tym spotkaniu ani jednej interwencji (Wojciech Szczęsny miał ich 10). Ogółem na jego bramkę oddano 26 strzałów (na niemiecką dwa). Przez całą drugą połowę gospodarze nie uderzali w kierunku bramki ani razu, choćby niecelnie. Nie mieli żadnego rzutu rożnego. Wymienili w tym czasie szokujące 55 podań (wychodzi średnio trochę ponad jedno na minutę, choć oczywiście, gdyby wziąć pod uwagę sam efektywny czas gry, pewnie wyszłyby nawet dwa).

Reklama

Gdy już podawali, robili to z celnością 70%, przy ponad 90% Niemców (tak wyśrubowany odsetek celnych podań świadczy tyleż o dokładności rywali, ileż o tym, że mało kto im przeszkadzał). Przeciwnicy oddali trzynaście strzałów z obrębu polskiego pola karnego, co w zarodku dusi tezy o dobrej grze zawodników Fernando Santosa w obronie. Polacy próbowali atakować bokami, ale pięć dośrodkowań w całym meczu, z czego jedno celne, mówi wiele o tym, ile te próby były warte.

GRA BEZ PIŁKI

Przy piłce Polacy utrzymali się (wg Opty) przez 24% czasu gry. Jasne, w tym sporcie nie chodzi o to, by posiadać piłkę dłużej niż rywal, wszyscy to już doskonale wiedzą. Ale jednak gdy rywal ma ją przez ¾ meczu, zwykle trudno coś zrobić. Polacy wystąpili nie w roli w miarę równorzędnego partnera, lecz przeciwnika z kilku półek niżej. Nawet z Argentyną za Czesława Michniewicza mieli 28% posiadania piłki. Z Hiszpanią za Paulo Sousy 25%. Trudno znaleźć mecz, w którym Polacy jeszcze rzadziej byliby przy piłce.

Niemcy ostatni raz bardziej zdominowali w tej statystyce Liechtenstein dwa lata temu. Można z dumą przekonywać, że Polacy byli konkretniejsi, a w futbolu nie chodzi o wrażenia artystyczne, ale to wiara w bajki. Polacy byli konkretniejsi, bo mieli więcej szczęścia. Ale rozgrywając dokładnie taki sam mecz dziesięć razy, dziewięć by przegrali. Tak już w tym sporcie czasem się zdarza, że wcale nie wygrywa lepszy. I tak właśnie zdarzyło się w Warszawie.

PIĄTKA BEZ PIŁKI

Gracze Santosa formowali się w defensywie piątką w linii, z Jakubem Kamińskim i Bartoszem Bereszyńskim jako wahadłowymi. Czteroosobowa pomoc początkowo ustawiała się w kwadrat – bliżej obrony środka pilnowali Damian i Sebastian Szymański, dalej Jakub Błaszczykowski, a potem Michał Skóraś i Piotr Zieliński. Sygnał do pressingu wysyłał Robert Lewandowski jako wysunięty napastnik. Polacy doskakiwali agresywniej do przeciwnika dopiero od okolic linii środkowej. W drugiej połowie Niemcy to wykorzystywali – jeśli doskok do ich stoperów nie następował odpowiednio szybko, jeden z nich, najczęściej Antonio Ruediger, posyłał piłkę za linię obrony do Kaia Havertza, ruchliwego i sprawiającego Polakom problemy.

Po przerwie ustawienie stało się jeszcze bardziej defensywne – do jednego typowego defensywnego pomocnika dołączył drugi, czyli Karol Linetty. Szyk w drugiej połowie bez piłki (czyli przez większość czasu) był już klasycznym 5-4-1. W nielicznych fazach posiadania Polacy przechodzili na czwórkę obrońców – Jakub Kiwior stawał się lewym i zabezpieczał stronę wchodzącego do drugiej linii Jakuba Kamińskiego.

Reklama

WIARA W POJEDYNKACH

Nie jest oczywiście tak, że Polacy nic nie zrobili, by zapracować na swoje szczęście. Na pochwałę zasługuje dobrze wykonany rzut rożny, po którym padł zwycięski gol. Mogło się podobać kilka zalążków kontrataków, w których zabrakło decyzji o strzale w odpowiednim momencie albo lepszego dołożenia stopy, o co można mieć pretensje zwłaszcza do Arkadiusza Milika i Przemysława Frankowskiego. Polacy z dużym przekonaniem wchodzili natomiast w pojedynki.

Nie bali się rywali, na których grali. Próbowali dryblingów i kilka razy kończyli z powodzeniem. Przegrywali w powietrzu, ale na ziemi dźwignęli ten mecz fizycznie i mentalnie. Ewidentnie jednak więcej potrafili zrobić w pojedynkę niż przy wsparciu kolegów z zespołu. Drużynowe aspekty gry z piłką wyglądały po raz kolejny słabo, ale poszczególnym jednostkom nie można aż tak wiele zarzucić.

MECZ Z CZASÓW MICHNIEWICZA

Ciesząc się z ogrania Niemców, można jednak się zastanawiać, czy to jest zmiana, której dość powszechnie oczekiwano po rozegranym w słabym stylu, ale zakończonym niezłym wynikiem mundialu. To spotkanie nie różniło się zbytnio od tych rozgrywanych za Czesława Michniewicza. Znów korzystny wynik to zasługa szczęścia pod obiema bramkami i wybitnej formy Szczęsnego. Znów mecz z silnym rywalem nie został wykorzystany jako okazja do podniesienia swoich umiejętności, zagrania odważniejszego, sprawdzenia się na tle dobrego przeciwnika, lecz zmarnowany do myślenia wyłącznie o wyniku, by poprawić atmosferę wokół kadry.

Kilka dni temu Ukraina też biegała z Niemcami za piłką, ale była przy tym niezwykle groźna z przodu, co rusz rzucając piłki za nonszalancko grających defensorów rywali. Nie wygrała, ale strzeliła im trzy gole. Można zakładać, że wyniosła z tego spotkania więcej niż Polacy ze swojego zwycięstwa. Za chwilę w Mołdawii czeka ich zupełnie inny mecz, w którym to raczej oni będą musieli przyjąć rolę Niemców ze Stadionu Narodowego. A to zwiastuje trudną przeprawę.

OSADZENIE MECZU W KONTEKŚCIE

Nie chodzi oczywiście o to, by piłkarzy i trenera krytykować za ogranie Niemców w nieodpowiedni sposób. Jestem od tego daleki. Chodzi o to, by umieć trzeźwo osadzić ten mecz we właściwym kontekście: towarzyski, trzy dni przed eliminacyjnym, bardzo przeciętny, ale szczęśliwie zakończony dobrym wynikiem. Niech tym razem nie obrasta w mity, nie stanie się legendą, jak spora część meczów między tymi narodami.

Niech będzie po prostu statystyczną ciekawostką, jednym z epizodów, których nie będzie się wspominać latami. Ba, nie będzie się o nim pamiętać już za rok. W tym sporcie trzeba umieć przyjąć niezasłużone zwycięstwo ze wzruszeniem ramion i oceniać mecz racjonalnie, nie przez pryzmat wyniku. Akurat w futbolu to jak mecz się kończy, nie zawsze ma coś wspólnego z tym, jak przebiegał.

ZAKŁAD BEZ RYZYKA 100% DO 300 ZŁOTYCH – ŚWIETNA PROMOCJA NA FUKSIARZ.PL

WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI PRZED MECZEM Z NIEMCAMI:

Fot. FotoPyk

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

MMA

Błyskawiczny finisz w wielkiej walce KSW. Wrzosek rozbił Szpilkę!

Sebastian Warzecha
4
Błyskawiczny finisz w wielkiej walce KSW. Wrzosek rozbił Szpilkę!

Piłka nożna

Ekstraklasa

Szwarga: Nie zgadzam się z tą decyzją. Trudno, żebym przeszedł do porządku dziennego

Damian Popilowski
6
Szwarga: Nie zgadzam się z tą decyzją. Trudno, żebym przeszedł do porządku dziennego
Niemcy

Oficjalnie: Holstein Kiel awansowało do Bundesligi pierwszy raz w historii!

Damian Popilowski
5
Oficjalnie: Holstein Kiel awansowało do Bundesligi pierwszy raz w historii!

Komentarze

102 komentarzy

Loading...