Po Złotą Piłkę w XXI wieku sięgnęło dotychczas jedenastu piłkarzy. Michael Owen, Ronaldo, Pavel Nedved, Andrij Szewczenko, Ronaldinho, Fabio Cannavaro i Kaka już dawno pokończyli kariery. Leo Messi właśnie wylądował w Stanach Zjednoczonych, Cristiano Ronaldo i Karim Benzema staną naprzeciwko siebie w Arabii Saudyjskiej, więc od przyszłego sezonu tylko jeden najlepszy zawodnik globu z ostatnich dwóch dekad wciąż kopać będzie w Europie – Luka Modrić. A i tak na Chorwata zasadzają się rosnące imperia spoza Starego Kontynentu. Futbol się zmienia, a wraz z nim nadchodzi redefinicja sportowej emerytury.
Złotej Piłki nie wygrał do tej pory żaden człowiek urodzony ani w latach 90., ani w XXI wieku. W ostatnich latach po okrąglutką i złocistą nagrodę Ballon d’Or sięgali tylko trzydziestolatkowie. 2022 – Karim Benzema, rocznik 1987. 2021 i 2019 – Leo Messi, rocznik 1987. 2018 – Luka Modrić, rocznik 1985. 2017 – Cristiano Ronaldo, rocznik 1985. W koronawirusowym 2020 roku najlepszy był Robert Lewandowski, rocznik 1988. Dlaczego wielcy gwiazdorzy, którzy ciągle mogliby nabijać kabzę i statystyki w Premier League, La Lidze, Bundeslidze, Serie A, Ligue 1 i przede wszystkim Lidze Mistrzów, lądują w piłkarsko egzotycznych krajach, które już kreślą supermocarstwowe zamiary?
Cały sport przeniesie się do Arabii Saudyjskiej
Nowe oblicze sportowej emerytury
Futbol hołduje kultowi młodości, ale w czasach rozwiniętej medycyny sportowej, restrykcyjnych diet, magicznych sposobów regeneracji, dostępu do drobiazgowych analiz, nowoczesnych modeli taktycznych i tego całego obsesyjnego profesjonalizmu największe gwiazdy nauczyły się odkładać piłkarską starość.
Messi rządziłby i czarował wszędzie, w końcu zaledwie pół roku temu zostawał MVP na mundialu w Katarze. Wokół Benzemy i Lewandowskiego kręciłaby się gra w każdym klubie z pięciu najlepszych lig Europy. Modrić to niezmiennie lider środka pola wielkiego Realu Madryt. Ronaldo stracił na dynamice i sile, takiej boiskowej dystynkcji, najpierw w Manchesterze United, później w Al-Nassr, ale selekcjonerowi Roberto Martinezowi nie przeszkadza to twardo stawiać na niego w niezwykle silnej personalnie reprezentacji Portugalii.
Że każdy z nich miał ostatnio swoje problemy? Na Messiego gwizdano, Benzemę trapiły kontuzje, Lewandowski trochę się zaciął, Modrić nieco spowszedniał, a egotycznego Ronaldo w pewnym momencie nikt nie chciał do siebie przygarnąć? Bywa, w ostatecznym rozrachunku na wszystkie te zmartwienia można było znaleźć proste rozwiązania. Sęk w tym, że tak jak Polak i Chorwat jeszcze mają chęci spełniać się w Hiszpanii, tak Argentyńczyk, Francuz i Portugalczyk postanowili wykreować nowe oblicze sportowej emerytury dla największych z największych.
Pozornie nie robią niczego specjalnie oryginalnego. Nicolas Anelka, Alessandro Del Piero, Roberto Carlos, Diego Forlan i Marco Matterazzi przyjechali kiedyś do Indii. Carlos Tevez, Oscar czy Hulk ruszali do Chin. Xavi, Raul i Wesley Sneijder kwaterowali się w Katarze. David Beckham, Zlatan Ibrahimović, Thierry Henry, Wayne Rooney, Gareth Bale, Kaka, Andrea Pirlo, David Villa, Frank Lampard, Bastian Schweinsteiger i Steven Gerrard grali w Stanach Zjednoczonych.
Część z nich była już stara. Część bardzo stara. Część ciut młodsza. Po wszystkich zostały wspomnienia i anegdoty, zazwyczaj pozytywne, chyba że ta cała przygoda sprowadzała się do wykonania cynicznego skoku na kasę, ale prawda jest taka, że tylko bardzo nielicznym udawało się wpłynąć na całe rozgrywki, a co dopiero na kraj, choć każdy z ich pracodawców liczył, że sprowadzenie gwiazdy światowego kalibru wpłynie na ogólnonarodowy futbolowy boom. W Arabii Saudyjskiej i w MLS ten boom już się dzieje.
Być większym od Cristiano Ronaldo
Arabia Saudyjska przyjmuje nie tylko cyrki obwoźne Superpucharu Hiszpanii i Superpucharu Włoch, ale też Klubowe Mistrzostwa Świata, Rajd Dakar, Grand Prix Formuły 1, obrzydliwie kontrowersyjny cykl LIV Golf, zawody jeździeckie Global Champions Tour, walkę bokserską Oleksandra Usyka z Anthonym Joshuą czy galę WWE, na której swoje show zaprezentował prawdopodobnie najbardziej znany i wpływowy influencer na świecie, Logan Paul.
Zamierza się na piłkarskie mistrzostwa świata w 2030 roku i igrzyska olimpijskie w 2036 albo 2040. W międzyczasie Public Investment Fund kupuje angielskie Newcastle United, Al-Nassr podpisuje lukratywny kontrakt z Cristiano Ronaldo, Al-Ittihad prezentuje Karima Benzemę, a suwerenny fundusz majątkowy królestwa, nadzorowany przez księcia koronnego Mohammeda bin Salmana, ogłasza przejęcie i dokapitalizowanie krajowych potęg: Al-Nassr i Al-Hilal w Rijadzie oraz Al-Ittihad i Al-Ahli w Dżuddzie. W każdym z tych klubów mają grać przynajmniej po trzy gwiazdy z przeszłością w Europie.
Saudyjskie kluby zaczynają dominować w Azjatyckiej Lidze Mistrzów. Al-Hilal z czterema zwycięstwami jest rekordzistą triumfów w tych rozgrywkach. W czubie tej klasyfikacji jest też Al-Ittihad. W kolejnej edycji AFC Champions League udział wezmą najpewniej aż cztery tamtejsze zespoły: Al-Ittihad, Al-Hilal, Al-Nassr i Al-Fayha. Trzy pierwsze powinny być żelaznymi faworytami do sięgnięcia po trofeum. Plan Wizja 2030 zakłada, że niedługo reprezentacja Arabii Saudyjskiej znajdzie się w pierwszej dwudziestce najlepszych drużyn narodowych na świecie.
Arabia Saudyjska kocha sport, szczególnie piłkę nożną, którą kocha też świat, więc czemu Arabia Saudyjska miałaby w tym sporcie, a szczególnie w piłce nożnej, nie wyręczyć starzejącej się Europy? Bo tak, Europa się starzeje. Średnia wieku na Starym Kontynencie wynosi prawie 43 lata. We Włoszech – prawie 47. W Niemczech – prawie 46. W Hiszpanii – ponad 44. W Polsce – ponad 43. We Francji – ponad 42. W Anglii – ponad 41. A w Arabii Saudyjskiej? Ciut ponad 32 lata. Wykres starzenia się saudyjskiego społeczeństwa galopuje w dużo wolniejszym tempie niż w Europie. Jednocześnie tamtejszy wskaźnik otyłości wynosi 35% przy światowej średniej równej 13%.
Trzeba namawiać ludzi do sportu.
Od początku planem Arabii Saudyjskiej było więc stanie się tworem większym do Cristiano Ronaldo. To nawet wygodne dla szejków, że Portugalczyk pojawił się na Półwyspie Arabskim po gehennie na Old Trafford i łzach w Katarze, że na niektórych stadionach zachodniej Azji słyszy niekiedy gromkie i szydercze „Messi, Messi, Messi!”, że jego Al-Nassr przegrało bój o mistrzostwo Saudi Pro League z Al-Ittihad, które lepsze okazało się też w Saudi Super Cup, a w King’s Cup musiało uznać wyższość zespołu Al-Wehda.
Przy tym CR7 zaraził lokalsów mentalnością zwycięzców, zwrócił uwagę telewidzów na istnienie nowej ciekawej ligi, rozszalały się media społecznościowe, strzelił czternaście goli w szesnastu meczach, miał kilkanaście okazji do zahuczenia tym swoim słynnym „siuuu!”, a na dokładkę udzielił kilka słodzących wywiadów, a takich właśnie obrazków potrzeba do tworzenia propagandy.
Artysta ambasador
Simon Chadwick, profesor sportu i ekonomii geopolitycznej, zwracał ostatnio uwagę w Al Jazeerze, że „azjatyckie ligi nigdy nie nauczyły się prawidłowej komercjalizacji swoich rozgrywek”. Saudyjczycy nie powinni mieć z tym wielkiego problemu, waloryzują każdy swój biznes i każdy swój ruch, a sukces zawsze kwantyfikują w petrodolarach. Aktualnie celem Saudi Pro League jest wzrost przychodów ze 120 milionów dolarów rocznie do 480 milionów w ciągu siedmiu najbliższych lat. Liczą, że do 2030 roku wartość ligi wzrośnie niemal trzykrotnie – do ponad 2 miliardów dolarów.
Do tego potrzebni są ambasadorzy, którzy sprawią, że przeciętni zjadacze chleba napędzą im ten wzrastający rynek. Ważne: z uśmiechami przyklejonymi do twarzy. Redaktor Szymon Janczyk pisał w tekście „Sezon na Rijad. Cristiano Ronaldo, Lionel Messi i Arabia Saudyjska”: „W maju 2022 roku Messi stał się twarzą kampanii Arabii Saudyjskiej „Vision 2030”. To plan modernizacji i rozwoju kraju, którego częścią jest rzecz jasna saudyjski mundial. Lionel Messi przyleciał na Bliski Wschód na wakacje, choć miał pewnie ciekawsze kierunki urlopowe do wyboru. Różnica była taka, że za wizytę w Dżuddzie dostał 25 milionów dolarów. – To nie jest jego pierwsza i na pewno nie ostatnia wizyta w naszym kraju — mówił Ahmed Al-Khateeb, dumny minister turystyki królestwa.
Post na Instagramie, którym Leo Messi zachęca do odwiedzenia miasta, zebrał blisko 7.5 miliona polubień. Na stronie “Visit Saudi” Argentyńczykowi poświęcona została cała osobna zakładka. Messi ściga się z wielbłądami, Messi jeździ po pustyni, Messi wspina się po saudyjskich górach, Messi zwiedza tamtejsze zabytki, bierze udział w tradycyjnym tańcu i zakłada czarną szatę, podobną do tej, którą na koniec mistrzostw dostał od katarskich ważniaków. Nie przeszkadza w tym fakt, że na co dzień jest także twarzą Kataru, że współpracuje lub współpracował również ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi (Dubai Expo), Izraelem (Orcam) czy Chinami (Mengniu)”.
Sezon na Rijad. Ronaldo, Messi i Arabia Saudyjska
Jednym z takich ambasadorów Arabii Saudyjskiej jest Karim Benzema. W przeszłości Francuz, zadeklarowany wyznawca islamu, promował już „Riyadh Season”. – Dlaczego Arabia Saudyjska? Jestem muzułmaninem, a to muzułmańskie państwo. Zawsze chciałem tutaj żyć – tłumaczył się po hitowym transferze do Al-Ittihad. Lepiej powiedzieć coś takiego niż całować herb z gadką, że od małego kibicowało się zespołowi, o którego istnieniu tak naprawdę dowiedziało się na chwilę przed podpisaniem kontraktu za grube miliony, prawda?
Pele robił kiedyś coś podobnego w New York Cosmos. Zanim przecież zacisnął pięść i wykrzyknął do mikrofonu urocze „kocham, kocham, kocham!”, zanim czapkowali mu prezydenci Jimmy Carter i Gerald Ford, zanim bawił w Studio 54 z Mickiem Jagger, Eltonem Johnem, Robertem Redfordem, Cher i Henrym Kissingerem, zanim po trzech latach wygrał North American Soccer League, kaprysił w takim stopniu, że Clive Toye, dyrektor generalny nowojorskiego klubu, musiał przelatać za nim trzydzieści tysięcy mil i wydawać osiem tysięcy dolców miesięcznie za nagabujące go połączenia telefoniczne. Na koniec zaś obrzydliwie bogaty i nieprzyzwoicie sławny Pele zażyczył sobie od Warner Communications, żeby w kontrakcie nazwać go „artystą”, a nie „piłkarzem”. Przyoszczędził na podatkach.
Imperia i korporacje
Janusz Michallik, 44-krotny były reprezentant Stanów Zjednoczonych i komentator sportowy współpracujący z telewizją ESP, mówił mi dopiero w wywiadzie „Pele i Beckham zmienili soccera. Messi uratuje MLS”: – Liga MLS ogromnie potrzebowała Messiego, żeby przebić sufit, który pojawił się, kiedy prawa do transmitowania jej meczów nabyło Apple TV+, co poskutkowało osłabieniem pozycji soccera na rynku sportowym w Stanach Zjednoczonych. Tradycyjnemu widzowi trudno odzwyczaić się od telewizji. I może nikt w Apple TV+ tego nie przyzna, ale liga MLS zniknęła ostatnio z mainstreamu, mniej się o niej mówiło. Nie wiem, czy rozumiecie to po drugiej stronie oceanu.
Telewizja jest bardzo ważna dla propagowania sportu. Apple TV+ to zaś żaden Netflix. Netflix gwarantowałby bowiem jeszcze milion innych filmów i seriali do oglądania, a w Apple TV+ nie ma tak dużo treści, które poszerzałyby ofertę poza MLS i usprawiedliwiałyby koszt rzędu stu dolarów rocznie. Jaki obcokrajowiec kupiłby zresztą wcześniej Apple TV+, jeśli pod wieloma szerokościami geograficznymi mecze tamtejszej ligi startują późno w nocy? Apple TV+ za prawa do MLS płaci jednak dwa i pół miliarda dolarów, potężną i rekordową sumę w skali całego globu, a transfer Leo Messiego sprawia, że inwestycja przestaje być irracjonalna, a zaczyna stawać się całkiem opłacalna, bo już dla niego niemal każdy kibic będzie skłonny po sięgnięcie do kieszeni. Istnieje „efekt Messiego”. Liczba obserwujących profilu Interu Miami zdążyła już wzrosnąć o ponad dwa miliony. Jednocześnie PSG straciło tyle samo followersów. Wartość samej franczyzy jeszcze niedawno szacowano na sześćset milionów dolarów, aktualnie to ponad miliard dolarów. To człowiek, który zmienia ten biznes.
W transfer Leo Messiego zamieszane jest nie tylko Apple TV+, które tym samym wybije się na trudnym rynku serwisów streamingowych i jeszcze sprawniej wypromuje główną odnogę działalności swojej firmy, ale też Adidas, który od lat jest partnerem strategicznym MLS i niedawno przedłużył z ligą umowę do 2030 roku, opiewającą na 830 milionów dolarów. To zresztą żadna nowość, że markowe przedsiębiorstwa produkujące obuwie i odzież sportową trzęsą tym biznesem. Szefem Saudi Pro League nieprzypadkowo jest Garry Cook, jeszcze niedawno gruba ryba w Nike…
Oto rządy korporacji.
I imperiów.
Same Stany Zjednoczone, często w zachodniej optyce idealizowane i romantyzowane, stawiane jako przeciwieństwo złowrogich wschodnich mocarstw, potrzebowały nadejścia olbrzymiej piłkarskiej gwiazdy, żeby rozgrzać rynek przed mistrzostwami świata w 2026 roku. Sportowo powinny być gotowe, bo ostatnie lata poświęciły na wychowanie pokolenia zdolnych zawodników, którzy za trzy lata prawdopodobnie znajdą się w najlepszych momentach swoich karier: Weston McKennie – 24 lata, Auston Trusty – 24 lata, Christian Pulisic – 24 lata, Timothy Weah – 23 lata, Chris Richards – 23 lata, Brenden Aaronson – 22 lat, Sergino Dest – 22 lata, Folarin Balogun – 21 lat, Yunus Musah – 20 lat, Joe Scally – 20 lat, Giovanni Reyna – 20 lat. Messi przyda się, żeby kręciła się kasa i pompował się szał, tudzież „hype”. Inter Miami ma już więcej obserwujących na Instagramie niż przeważająca większość franczyz NFL, MLB, NHL czy MLS.
Koniec ery kiczu
Dekadę temu David Beckham otworzył się na rynek azjatycki. W Chinach pojawiły się prezerwatywy reklamowane nazwiskiem Anglika. Okazały się one bezkonkurencyjnym hitem. Reklama leciała jakoś tak: „Użyj tych kondomów, a zapunktujesz w sypialni na miarę gwiazdora Davida Beckhama”. Kicz nad kicze, ale cóż z tego, skoro zaraz zostawał on ambasadorem chińskiego futbolu, a jego pojawienie się w Szanghaju i Nanjing wywołało atak zbiorowej histerii, podczas którego kilka osób trafiło do szpitala, zabijając się o względy ukochanego bogacza.
Tylko machnął ręką. Powiedział, jak to on, że ma nadzieję, iż wszyscy wrócą do zdrowia. Miał na głowie poważniejsze sprawy. W Kraju Środka potrzebowali go, żeby odbudować markę krajowego futbolu po aferze związanej z ustawieniem meczów ligowych i wyjeździe kilku innych zagranicznych gwiazd. Spisał się na medal. Głosił peany. Jego supremacja skończyła się, kiedy Chris Van Puyvelde, były dyrektor techniczny chińskiej federacji, wcześniej belgijskiej, teraz marokańskiej, zdecydował, że nie ma większego sensu, aby akademie Kraju Środka wykupywały tzw. „treningi z Beckhamem”. Polegały one bowiem na tym, że Anglik przesyłał filmiki z przykładami swojej codziennej ćwiczeniowej rutyny.
Dramat.
Pele też kiedyś wykręcił numer. Pod koniec lat siedemdziesiątych New York Cosmos zabrało go do Indii. 35 tysięcy policjantów nie potrafiło powstrzymać rozszalałych Hindusów przed tłoczeniem się we wszystkich miejscach, w których anonsowano przybycie Brazylijczyka. Demolowali lotnisko. Niszczyli ulice. Pustoszyli hotel. Nie wiedzieli, że mokra murawa na Eden Gardens obrażała majestat króla, który początkowo odmówił nawet wybiegnięcia na płytę boiska. Kiedy zaś założył korki, za co dostawał gruby szmal, zagrał słabo, był bezbarwny i niewidoczny, wybuchł skandal. Hindusi sugerowali, że przywieziono im fałszywego Pelego. Żegnały go garstki, choć witały dziesiątki, a może i setki tysięcy.
Cristiano Ronaldo i Karima Benzemę w Arabii Saudyjskiej też przywitały już fanatyczne tłumy na świecących stadionach. Leo Messiego również czeka królewskie przywitanie na Florydzie. Różnica jest jedna: nadszedł koniec ery kiczu, zaczęła się epoka biznesu potężniejszego niż kiedykolwiek wcześniej. Całą trójkę stać na wielkie piłkarskie przebłyski na dotąd nieznanych sobie lądach, ale to nie tak istotne, jak fakt, że ten cały pieprzony korporacyjno-imperialny biznes i tak już wygrał. I będzie wygrywał po kres piłki nożnej.
Czytaj więcej o sportowych emeryturach gwiazd:
- Jak wygląda życie i futbol w Arabii Saudyjskiej? Wywiad z trenerem Abha Club
- „Pele i Beckham zmienili soccera. Messi uratuje MLS”
- Leo Messi zdejmuje koronę
- Jakim klubem jest Inter Miami, nowy pracodawca Leo Messiego
- Transfer Messiego nagrodą za wiele lat wysiłków przy rozkręcaniu soccera
Fot. Newspix