Kotwica Kołobrzeg, kontrowersyjny klub kojarzony z wieśniackimi praktykami, podejmuje dziś w barażu o pierwszą ligę Motor Lublin, kontrowersyjny klub kojarzony z bandyckymi zwyczajami. Przed ważnymi meczami zwykło się mówić „niech wygra futbol”. Nie wiemy, czy dziś czeka nas triumf piłki nożnej. Wiemy, że mocno będzie trzymać się patologia. Dzisiejszy baraż to modelowe patoderby. Mamy na to dziesięć dowodów.
Baraże o I ligę:
- 17:45 Stomil Olsztyn – Wisła Puławy
- 20:30 Kotwica Kołobrzeg – Motor Lublin
DZIKUSY
Kotwica sama nazywa siebie Dzikusami.
Słusznie.
TRAKTOWANIE PRACOWNIKÓW
Przydomek „Dzikusy” nie tylko idealnie pasuje do nazwiska właściciela i prezesa klubu, Adama Dzika, ale także bezbłędnie ilustruje, nazwijmy to górnolotnie, klubową tożsamość.
Krzysztof Gancarczyk mówił nam, że w trakcie gry w Kotwicy wylądował u psychiatry. – Zastraszano mnie różnymi pismami, próbowano ściągnąć na jakieś badania lekarskie w celu sprawdzenia mojej sprawności fizycznej. To również zgłosiłem do prawnika, który wystosował pismo do klubu z prośbą o zaprzestanie nękania, albo ta sprawa również trafi do sądu. Dopiero wtedy klub dał mi spokój – opowiadał w reportażu na Weszło. Prezes Kotwicy zrobił swojemu piłkarzowi „odwróconego Gajtkowskiego”. Dogadał się z nim na kwotę netto, ale do kontraktu wpisał brutto.
Dzik potrafił zastraszać Łukasza Staronia słowami, że zrobi wszystko, by piłkarz nie dostał pieniędzy na utrzymanie dziecka, opóźniając płatności tak, jak się da. Potrafi natychmaistowo wezwać do klubu piłkarzy i pracowników, którzy akurat korzystając z kilku dni wolnego rozjechali się po Polsce. I nie ma przeproś, muszą zawracać. W ciekawy sposób informuje też o zwolnieniu. Klubowa sekretarka dowiedziała się o tym, że już nie pracuje, gdy nie mogła otworzyć drzwi do swojego gabinetu. Wymieniono w nim zamki.
Wyzwiska i obelgi? Codzienność. Pogróżki, zastraszenia? Norma. Brak szacunku dla czasu pracowników? Stała praktyka. Dyrektor marketingu zrezygnował, gdy na prośbę prezesa przygotował banery reklamowe, po czym ten stwierdził, że „ty za nie zapłacisz”. Dyrektor sportowy kołował dla piłkarzy lajkry, a później prosił ich o uregulowanie faktur, bo prezes stwierdził, że nie zapłaci. Dzik ma fioła na punkcie zaangażowania. Masz kontuzję? Nie jesteś zaangażowany. Dużo zarabiasz? Nie jesteś zaangażowany. Kiedyś wymyślił, że schodzący do rezerw piłkarze pierwszej drużyny nie dają z siebie sto procent, więc powinni grać mecze (mecze!) w zegarkach mierzących tętno. Gdy arbiter zabronił nakładania na ręcę sprzętu, Dzik atakował zawodników, że ci celowo migają się od pomiaru.
DZIKA ZACHÓD W KOŁOBRZEGU. WSZYSTKIE ABSURDY WOKÓŁ KOTWICY [REPORTAŻ]
Inna z historii, Łukasz Staroń: – Na rozmowach zawsze kończyło się tak, że pytał, za co chcę otrzymać pieniądze. Ja odpowiadałem, że za wykonaną pracę, zgodną z zapisami kontraktowymi. On zawsze odbijał piłeczkę i mówił, że w umowie zapisane jest, że należy walczyć o jak najlepszy wynik sportowy. Nie rozumiał tego, że to jest sport. Każdy może wygrać, każdy może przegrać. Oprócz tego piłka to sport zespołowy i na sukces pracuje więcej niż jedna osoba.
Zdarzało się, że Dzik zapraszał piłkarzy na trening rezerw, gdzie zabraniał im dotykać piłki. Zabraniał im też wyjeżdżania z Kołobrzegu bez zgody. Powód? Trzeba było być w nieustannej dyspozycji dla sponsorów. Ci jednak nigdy nie życzyli sobie korzystania z usług piłkarzy.
KULAWA MOTYWACJA
Kotwica to mistrzowie w motywowaniu rywali drużyn, z którymi walczy o awans. – W kuluarach mówiło się o kwotach 70 tysięcy za zwycięstwo, 30 tysięcy za remis w meczu z nami. Przy meczu ze Świtem Skolwin mówiono o 130 tysiącach – mówił na naszych łamach Tomasz Asensky, prezes Olimpii Grudziądz, która walczyła o promocję do wyższej ligi z zespołem z Kołobrzegu. Adam Dzik wolał wybrać się na mecz Olimpii ze Świtem niż na równolegle rozgrywane starcie Kotwicy o awans. Podczas innych meczów potrafił stać za ławkami rezerwowych nawet w ulewnym deszczu.
Gdyby nie spora kasa, jaką przedstawiciele „Kotwy” przekazywali innym zespołom, prawdopodobnie nie awansowaliby na poziom centralny, o co – mimo ogromnego budżetu jak na III ligę i pięciocyfrowym pensjom – walczyli przez kilka lat.
I w sumie nic w tym złego, bo przecież motywowanie innych drużyn, a więc zagrzewanie ich do walki na sto procent, nie jest nielegalne.
Dziwne jest co innego. Piłkarze Kotwicy, widząc jak klub przeznacza kolejne dziesiątki tysięcy na premie motywacyjne dla innych zespołów, z rezygnacją patrzyli na swoje konta, na które od długich tygodni nie wlatywała pensja. Zaległości sięgały nawet pół roku.
Czasem zdarzało się, że Adam Dzik wypłacał pensje tylko jedenastu piłkarzom. Akurat tym, którzy w najbliższym meczu wybiegali na boisko. Gdy na murawie pojawiali się rezerwowi, grali z nieco mniejszym zaangażowaniem.
Dyskusyjne są także okoliczności dogadania się z trenerem Marcinem Płuską, który w końcówce zeszłego sezonu – jeszcze będąc trenerem Olimpii, z którą Kotwica rywalizowała o awans – wiedział już, że w przyszłym sezonie będzie pracował w Kołobrzegu. Oprócz trenera, z pomorskim klubem dogadało się też pięciu kluczowych zawodników. Cała szóstka mogła poprowadzić Olimpię do awansu i później grać w trzeciej lidze. Mogła też nie awansować i zaliczyć skok do drugoligowej Kotwicy.
Trudno zarzucać komukolwiek nieczyste intencje, ale położenie, w jakim znalazła się cała szóstka, jest delikatnie mówiąc niekomfortowe. Dietmar Brehmer, mimo że wywalczył awans, musiał pożegnąć się z posadą.
DAĆ AKREDYTACJĘ? CZY NIE DAĆ?
Bezpośrednia interakcja z kibicami na mediach społecznościowych to oczywista forma komunikacji w XXI wieku. Kluby pytają swoich fanów o zdanie w przeróżnych tematach. Kotwica również. Na Facebooku „Dzikusów” pojawiła się ankieta, w którym kibice mieli głosować, czy „pasjonat piłkarski z Koszalina” (Norbert Skórzewski) „piszący dla portalu nielubiącego Kotwicy” (dla nas) powinien dostać akredytację.
– Jeden z twitterowych pasjonatów piłkarskich z Koszalina, który pisze dla portalu nielubiącego Kotwicy, będąc na jednym z naszych meczów nie czuł się bezpiecznie i często musiał zmieniać miejsce na trybunach. Dziś przysłał do klubu wniosek o akredytację dziennikarską na jutrzejszy mecz. Pomożecie? – czytamy w poście
Z kolei po naszym reportażu o skandalicznych praktykach, jakie są kołobrzeską codziennością, Kotwica broniła się w pokraczny sposób „oświadczeniem”:
W ostatnim czasie o Kotwicy Kołobrzeg zrobiło się głośno w całej Polsce. Ale wiecie co? Nieważne dla nas co piszą i mówią dziennikarze i „nie-dziennikarze”. Ważne jest aby zawsze do naszego członu KOTWICA pisali i mówili Kołobrzeg. I nigdy tego nie przekręcali. To co było, to już historia. To prawda, jesteśmy dzikusy i z naszym Adamem, czyli pierwszym dzikiem mamy swoje cele i marzenia które będziemy realizować. Nie oglądamy się za siebie – patrzymy w przód. Za parę dni mało kto będzie pamiętał o czym i kto pisał. Artykuł żyje jednym dniem, bo jutro już jest kolejny, itd. Powiemy Wam więcej. My tu w Kołobrzegu jesteśmy 1 drużyną. […] Należy również podziękować dziennikarzom i tym aspirującym do tej roli, bo m.in. dzięki temu zainteresowanie naszym inauguracyjnym meczem jest olbrzymie.
MANIPULACJE
– Jestem trochę w szoku, bo różnie się słyszy, ale widzę że Kotwica Kołobrzeg jest najlepiej zorganizowanym klubem ze wszystkich drugoligowych ekip – miał powiedzieć Michał Żukowski, ówczesny prezes Stomilu Olsztyn, którego wypowiedź pojawiła się na oficjalnych kanałach Kotwicy.
Żukowski oburzył się tą manipulacją i błyskawicznie ją zdementował na swoim Twitterze: – Jestem bardzo zadowolony z gościny, wszyscy byli bardzo życzliwi i sympatyczni. Ale… zapoznałem się z postem i nie powiedziałem tak, nawet nieoficjalnie. Chwaliłem w rozmowach stadion i jego przygotowanie, ale nie mogłem tak powiedzieć, bo poznałem dopiero pierwszy stadion w tym sezonie.
KONTUZJA TO PODWÓJNY PECH
Dzik potrafi wyrazić zgodę na leczenie poza Kołobrzegiem, by po kilku dniach usunąć wysłaną wiadomość i domagać się stawienia się w klubie. Albo blokuje konsultację u lekarza. – W pewnym momencie doznałem kontuzji. Wszystkim zawodnikom przysługiwało leczenie w klinice w Szczecinie, ale ja – jako zawodnik, który został odsunięty od składu – nie mogłem jechać. Fizjoterapeuci prosili prezesa, żeby wysłał mnie na USG. Niestety jedyne co potrafił, to przeklinać. Mówił, że zawsze coś mi jest… Dopiero po miesiącu namawiania udało mi się pojechać i się zbadać – opowiadał nam anonimowy piłkarz.
Zawodnicy przyzwyczaili się już do tego, zwłascza ci lepiej zarabiający, że jeśli chcą się dobrze wyleczyć, to muszą to zrobić za swoje pieniądze. Zdarzało się, że piłkarze podpisywali aneksy do swoich umów, według których klub mógł rozwiązać ich kontrakty w razie jakiejkolwiek kontuzji. Dzik jeździł też z jednym z piłkarzy od kliniki do kliniki, by wykazać, że ten ma kontuzję i musi opusćić Kotwicę. Oczywiście ze zdrowym zawodnikiem.
KUWETA NA DOKUMENTY
Sprawa, którą piłkarska polska przemieliła z kilku stron, więc nie będziemy się o niej rozpisywać. Goncalo Feio, potworna wściekłość, obrażanie rzeczniczki prasowej i fizyczny atak na prezesa klubu, który ląduje na izbie przyjęć.
To historia na serial.
Z FEIO DO SAMEGO KOŃCA
Patologiczną postacją jest Gocnalo Feio, to oczywiste, ale jego wybryki uwiarygadnia i akceptuje Zbigniew Jakubas, miliarder, właściciel Motoru, od którego można wymagać innej reakcji. Właściciel klubu twierdził, że oczywiście nie popiera agresji, ale trzeba wziąć pod uwagę, że Feio jest przemęczony.
No tak.
Jakubas w żaden sposób nie ukarał swojego pracownika. Co więcej – pomógł mu w osiągnięciu swoich celów, bo zarówno rzeczniczka klubu, jak i jego prezes, pożegnali się z Motorem. Ba, biznesmen wzmocnił wręcz pozycję Portugalczyka, deklarując, że to jego ostatni zatrudniony przez niego trener. Nie będzie Feio, nie będzie też Jakubasa.
Miłostki i kaprysiki. O bogaczach w polskim futbolu
BITKA NA IMPREZIE
Co można zrobić w piętnaście minut? Filip Wójcik i Łukasz Budziłek potrzebują tyle czasu, by wejść na imprezę w lubelskim lokalu, pobić 36-letniego gościa i wyjść. Nie ulega wątpliwości, że piłkarze Motoru idealnie wpasowują się w ideologię, jaką niesie na sztandarach ich klub. Agresja. Przemoc. Załatwianie spraw siłą mięśni. Tak jest. O to chodzi.
Skandal. Piłkarze Motoru pobili 36-letniego mężczyznę
Zainteresowani tłumaczyli się tym, że chcą skupić się wyłącznie na piłce.
– Uprzejmie informuję, że obecnie zarówno ja, jak i nasza drużyna skupiamy się wyłącznie na pracy, którą mamy do wykonania w kluczowym momencie kończącego się sezonu, zatem nie będę udzielał żadnych wypowiedzi na tematy pozasportowe. Proszę, abyście jako dziennikarze sportowi mieli powyższe na uwadze i nie powielali nieprawdziwych doniesień z wątpliwych źródeł – oświadczał Wójcik.
– Z uwagi na rozstrzygający moment sezonu 2 ligi, chcę się skoncentrować jedynie na pracy, która mnie i drużynie pozostała do wykonania. Wszelkie sprawy pozasportowe są obecnie na dalszym planie, szczególnie jeśli odnoszą się do sytuacji nieprawdziwych. Wierzę, że powyższa argumentacja będzie zrozumiała i zasadna – taki komunikat wysyłał Budziłek.
Piękne słowa. O ich skupieniu na piłce najlepiej świadczy noc z 13 na 14 maja.
BARAŻ BEZ KIBICÓW GOŚCI
Kibice Motoru dowiedzieli się wczoraj, że nie będą mogli wejść na trybuny kołobrzeskiego stadionu podczas meczu barażowego. Taką decyzję podjęła policja. Rekomendowała ją także Kotwica.
A jeszcze ledwie 3,5 tygodnia temu fani z Lublina weszli na stadion w Kołobrzegu i dopingowali swoich zawodników w starciu z Kotwicą.
Dlaczego teraz będzie inaczej? Portal e-kg.pl relacjonuje, że przyjezdni z Lubelszczyzny, których wpuszczano na stadion dopiero równo z gwizkiem, mieli wówczas starcie z policjantami. Doszło do użycia gazu łzawiącego. Ucierpiało przęsło płotu wokół stadionu, które kibice Motoru wyrwali. Kilka osób zostało zatrzymanych.
Ot, pato.
WIĘCEJ O KOTWICY I MOTORZE:
- Dzika Zachód w Kołobrzegu. Wszystkie absurdy wokół Kotwicy
- Skandal. Piłkarze Motoru pobili 36-letniego mężczyznę
- Feio wciąż niebezpieczny dla otoczenia. Kto by się spodziewał…
- Miłostki i kaprysiki. O bogaczach w polskim futbolu
Fot. FotoPyK