Daniel Bielica dość długo dobijał się do składu Górnika Zabrze i w tym sezonie wreszcie mu się udało. Od połowy października nie oddawał bluzy z numerem jeden i wiosną stanowił pewny punkt swojego zespołu, bramkarsko wyróżniając się na tle całej ligi. Rozmawiamy z nim o jego drodze, która z pewnością wymagała cierpliwości.
Czy rywalizacja z Kevinem Brollem była uczciwa? Nad czym najbardziej musiał popracować w przerwie zimowej? Co zmienił Jan Urban, że Górnik tak wspaniale finiszował? Czy w Zabrzu można powalczyć o coś więcej? Czy w Warcie Poznań grał tylko dlatego, że był młodzieżowcem? Jaki ma plan na swój rozwój? Zapraszamy.
*
Nastąpił przełom w twojej karierze?
Bez wątpienia mam teraz dobry moment. Ja i cała drużyna znaleźliśmy drogę, którą musimy dalej iść i wierzę, że tak będzie.
Jaka to droga?
Pokazaliśmy, że jako zespół ciężką pracą w defensywie – bo myślę, że to w Ekstraklasie najważniejsze – potrafimy zdobywać punkty. Wcześniej nam tego brakowało, traciliśmy dużo goli. Popracowaliśmy nad tym, zrozumieliśmy, że niestety, ale wszyscy razem musimy bronić, być blisko siebie i to zaprocentowało pod koniec sezonu.
Czyli pod wodzą Bartoscha Gaula tego brakowało, było trochę więcej naiwności w waszym graniu?
Na pewno obieraliśmy inną taktykę. U trenera Urbana ustawiamy się niżej, w kompakcie i czekamy na rywala. U trenera Gaula chcieliśmy grać wysokim pressingiem i nie do końca przynosiło to zadowalające efekty.
Z perspektywy widza wydaje się, że z Urbanem także potraficie grać ofensywnie i z rozmachem. Różnica chyba polega na tym, że nie narzucacie sobie presji, że zawsze musicie tak wyglądać.
Być może. Wiadomo, są oczywiste momenty, gdy można wyskoczyć odważnym pressingiem. Wtedy trzeba z tego korzystać. Teraz jednak nie zakładaliśmy, że od pierwszej do ostatniej minuty będziemy pressowali przeciwnika i narzucali wysokie tempo gry. Możliwe, że sporo determinował wynik, przeważnie to my pierwsi strzelaliśmy i nie musieliśmy już tak mocno nastawiać się na wysoki odbiór. Generalnie mamy raczej zawodników bardziej pod to, żeby wyczekiwać i szukać gry z kontry.
Po części odpowiedziałeś na pytanie, co takiego zmienił Jan Urban, że wyniki pod jego wodzą bardzo szybko diametralnie się poprawiły. Wielu nadal widzi to tak, że przyszedł, powiedział coś fajnego piłkarzom, rozluźnił atmosferę i wystarczyło.
Jasne, że to nie jest takie proste, ale to, o czym wspomniałeś, również miało miejsce. Trener spuścił ciśnienie, tego potrzebowaliśmy. Było dość „gęsto” w klubie, znajdowaliśmy się w trudnym momencie: zmiana szkoleniowca, kiepska pozycja w tabeli, perspektywa walki o utrzymanie. Z pozoru trener Urban nic wielkiego nie zrobił. Dobrze wiemy, że z tygodnia na tydzień zbyt wiele zmienić nie można, ale w aspekcie psychologicznym udało mu się nas odblokować. Złapaliśmy luz. To było najważniejsze.
Plus wspomniana zmiana założeń i chyba także zmiana ustawienia. Przejście na czwórkę z tyłu ułatwiło wam granie?
Moim zdaniem tak. To ustawienie w większym stopniu odpowiadało temu, jakim potencjałem dysponowaliśmy. Pewne rzeczy sobie uprościliśmy i jednocześnie, wbrew pozorom, zwiększyliśmy liczbę wariantów w ofensywie. Mieliśmy więcej zawodników ustawionych wyżej. Trener dobrze zdecydował, zwłaszcza że w pewnym momencie wypadł nam Rafał Janicki i pole manewru w obronie stało się ograniczone.
Same początki po powrocie Jana Urbana jeszcze nie zapowiadały przełomu. Przegraliście w Gliwicach, zremisowaliście z Koroną i byliście w strefie spadkowej ze stratą dwóch punktów m.in. do Zagłębia Lubin, na którego stadion jechaliście. To w pewnym sensie był dla was mecz o wszystko.
Zgadza się. Uważam, że to był dla nas moment zwrotny w tym sezonie. Przepchnęliśmy tamto spotkanie. Zdarzało nam się grać lepiej i na koniec nic z tego nie mieć. „Poprawiliśmy” to wygraną ze Śląskiem i nabraliśmy rozpędu, co było równie ważne, bo gdybyśmy wtedy przegrali, pewnie nadal bylibyśmy pod kreską i coraz mniej zależałoby od nas.
I to chyba była wasza siła w końcówce sezonu. Potrafiliście wygrywać ładnie i przekonująco, ale także trochę pocierpieć, jak w Poznaniu z Lechem czy właśnie z Zagłębiem. Górnik przestał być jednowymiarowy.
Dokładnie. Zawsze podkreślałem, że jakość ofensywną cały czas mieliśmy na bardzo wysokim poziomie, a brakowało nam konsekwencji i pomysłu na grę w defensywie. Chcę wierzyć, że go znaleźliśmy i będziemy postrzegani nie tylko jako drużyna, która z przodu gra super piłkę, ale też potrafi dobrze bronić.
Trzeba przyznać, że Górnik w większości trafił z zimowymi transferami. Dla uporządkowania gry w drugiej linii kluczowe wydaje się przyjście Damiana Rasaka. Gdy w przerwie meczu z Wisłą Płock widziałem wielką złość i ambicję w jego czach, odnosiło się wrażenie, że w waszej szatni jest już ze dwa lata.
Damian od pierwszych dni dobrze czuł się w szatni i został dobrze przyjęty. Mecz z Wisłą chyba dużo dla niego znaczył, bo dopiero co tam grał, spędził w Płocku sporo lat i pewnie trochę go bolało, że odchodził do broniącego się przed spadkiem Górnika. Wisła wtedy jeszcze znajdowała się w górnej części tabeli i prowadziła z nami 2:0, co musiało być dla Damiana bolesne. Piłka nożna to gra emocji. One czasami są potrzebne, trzeba sobie coś mocniej powiedzieć, żeby ruszyło w drugą stronę.
Mówiliśmy o przełomie w twojej karierze, bo po raz pierwszy przez większość sezonu w Ekstraklasie byłeś numerem jeden. Początek rozgrywek jednak tego nie zapowiadał. Czułeś latem, że to już najwyższy czas, żeby się mocniej pokazać?
Szczerze mówiąc, liczyłem na to. Poprzedni sezon także zaczynałem na ławce i dopiero wiosną wywalczyłem sobie plac. Teraz miałem nadzieję, że od początku będę w składzie. Wyszło inaczej, powiedzmy, że Kevin Broll wygrał rywalizację i to na niego trener Gaul postawił. Nie jestem jednak typem zawodnika, który odpuszcza. Cały czas robiłem swoje na treningach i czekałem, żeby w odpowiednim momencie wskoczyć do bramki.
No i wskoczyłeś w wyjazdowym meczu z Legią, zebrałeś dobre recenzje i… wróciłeś na ławkę, mimo że Broll wcześniejszymi występami nie zbudował sobie mocnej pozycji. Przebierałeś nogami ze złości?
Był to dla mnie trudny moment. Liczyłem, że zostanę w bramce i będę grał. Trener podjął inną decyzję, stwierdził, że chce dać Kevinowi większy kredyt zaufania, mimo błędu ze Stalą Mielec skutkującym czerwoną kartką. Zbyt długo to jednak nie potrwało i od spotkania z Lechem występowałem już bez przerwy. Występem na Legii na pewno sobie pomogłem i trenerowi nieco łatwiej było dokonać zmiany w składzie.
Miałeś poczucie, że rywalizacja z Brollem była w stu procentach uczciwa?
Okres przygotowawczy trwał 4-5 tygodni, a Kevin przyszedł, gdy do pierwszego meczu zostały niecałe dwa tygodnie. Trudno było mówić o dłuższej rywalizacji. Kevin zagrał w jednym czy dwóch sparingach i od razu znalazł się w składzie. Tak już bywa w piłce. Nie zawsze z perspektywy zawodnika wszystko jest sprawiedliwe, ale być może trener oceniał, że na tamtą chwilę Broll jest lepszy ode mnie. To już nieważne. Było, minęło.
Narzucałeś na siebie presję, że wkrótce skończysz 24 lata, a nadal nie zaistniałeś mocniej w Ekstraklasie czy raczej powtarzałeś sobie, że jak na bramkarza nadal jesteś dość młody?
Nie katowałem się rozważaniami, że powinienem już grać od dwóch lat w pierwszym składzie czy coś takiego. W niczym by mi to nie pomogło. Po prostu każdy ma swój czas. Ja robiłem wszystko, żeby mój nadszedł jak najszybciej. Doczekałem się go w ostatnich miesiącach i muszę się postarać, żeby jak najlepiej ten okres wykorzystać.
W Ekstraklasie zadebiutowałeś już w sezonie 2018/19 spotkaniem z Arką Gdynia. Jak wspominasz ten występ? Było do ciebie nieco zastrzeżeń za reakcję przy strzale Michała Nalepy z rzutu wolnego. Fakt, iż potem od razu wróciłeś na ławkę chyba pokazywał, że trenerzy nie byli w stu procentach zadowoleni.
Czy ja wiem? Uważam, że poza tym strzałem wypadłem nieźle. Inna sprawa, że z perspektywy czasu wydaje mi się, że wtedy jeszcze nie byłem gotowy na regularną grę w Ekstraklasie. Wiem, że nie pomogłem przy bramce Nalepy, ale miałem kilka innych fajnych interwencji.
Marcin Brosz zdecydował, żebym zagrał i dał odpocząć Tomkowi Losce, który miał w tamtym czasie sporo na głowie, a Górnikowi nie szło. W sumie nie wiem, czy bardziej dostałem szansę ze względu na swoją dobrą formę, czy po to, żeby Tomek na chwilę się zresetował.
Czego ci brakowało, skoro nie byłeś gotowy? Umiejętności raczej zbytnio się nie zmieniły, więc chodzi o kwestie mentalne?
Umiejętności też się zmieniają. Sądzę, że przez te cztery sezony mocno je poprawiłem. Ale wiadomo, głowa w piłce jest najważniejsza, swoim tempem trzeba dojść do odpowiedniego poziomu w tym względzie. Ja już wiem, jak to wszystko funkcjonuje i doskonale sobie z tym radzę.
Kiedy po raz pierwszy poczułeś, że w Ekstraklasie możesz nie tylko być, ale też się w niej wyróżniać?
Chyba w tamtym sezonie, gdy już zdarzało mi się błysnąć. Od razu przychodzi na myśl obroniony w końcówce rzut karny ze Stalą Mielec, który pozwolił nam utrzymać zwycięstwo. Generalnie wiosną 2022 poczułem, że Ekstraklasa to mój poziom, a być może w przyszłości będzie mnie stać na coś więcej.
Za ten sezon jesteś chwalony, potrafiłeś robić różnicę, ale jeszcze jesienią miewałeś problemy z grą na przedpolu. Zawiniłeś w ten sposób przy golu z Lechią Gdańsk, wcześniej z Wartą Poznań wybiciem piłki z linii uratował cię jeden z obrońców.
Zdawałem sobie sprawę, że na pewno mam co poprawiać w tym względzie, szczególnie mecz z Lechią to pokazał. Nie chodzi tylko o jeden czy drugi błąd w lidze. Sam czułem, że pod tym kątem pole do rozwoju jest największe. Dużo pracowałem nad grą na przedpolu podczas obozu w Turcji i później na treningach w Zabrzu. Sądzę, że wiosną widać było wyraźny postęp. Nadal nie jest idealnie, ale sporo lekcji już odrobiłem, a z czasem powinno być jeszcze lepiej.
W minionej rundzie chyba po raz pierwszy w Górniku poczułeś, co to znaczy komfort gry. Nie czarujmy się, twoi rywale do składu nie mieli zbyt mocnej pozycji. Musiałbyś mocno spuścić z tonu, żeby doszło do roszad.
No tak, wtedy poczułem, że rzeczywiście jestem numerem jeden w Górniku, ale to nie wynikało z takiej czy innej konkurencji. Myślę, że swoją grą pokazywałem, że kto by nie siedział na ławce, to ja zasługuję na granie i nie ma powodu, żeby myśleć o zmianach. Każdy może oceniać po swojemu, ale moim zdaniem zaliczyłem dobrą rundę.
Niedawno twój kontrakt został automatycznie przedłużony o rok. Mimo to spodziewasz się, że latem coś się może wydarzyć w tematach transferowych?
Na ten moment nie myślę o zmianach, mam jeszcze roczny kontrakt i skupiam się na Górniku. Gdzie bym nie był, chcę przede wszystkim grać i mam nadzieję, że tak będzie.
Mamy się spodziewać, że Górnik w nowym sezonie powalczy o coś więcej niż utrzymanie?
Ja i wszyscy w klubie byśmy sobie tego życzyli, ale wiemy, jakie są realia w Górniku. Jest dobra końcówka sezonu, apetyty rosną, a potem dużo się dzieje w letnim okienku transferowym. Zobaczymy. Mam nadzieję, że większość kadry utrzymamy – z tego, co wiem, są na to spore szanse – i powalczymy o coś ambitniejszego. Oczywiście nie chcę tu deklarować, że celem będą puchary czy coś takiego, od tego zależy mnóstwo czynników. Chciałbym jednak grać przynajmniej o pierwszą ósemkę, a przy sprzyjających okolicznościach patrzeć jeszcze wyżej.
Przy obecnym układzie sił w Ekstraklasie, komukolwiek spoza wyklarowanego w ostatnich latach top4 trudno deklarować pucharowe cele, chociaż Patryk Dziczek podczas Gali Ekstraklasy stwierdził, że Piast Gliwice ma właśnie takie ambicje…
Ekstraklasa jest na tyle specyficzną ligą, że naprawdę wiele rzeczy jest możliwych. Po dziesięciu kolejkach wydawało się, że Wisła Płock pewnie znajdzie się na podium i będzie reprezentowała nas w Europie, a widzimy, jak się to skończyło. Poza czołową czwórką, stawka jest niesamowicie wyrównana, ale jeśli w dłuższej perspektywie będziemy wyglądali tak, jak od kwietnia, będzie szansa postarać się o coś naprawdę ciekawego.
Wiele mówi pozostanie Lukasa Podolskiego. Nadal będziesz mógł wzmacniać swoje ręce na treningach po jego strzałach. Zdarzało się, że bolały?
Aż tak nie, ale „Poldi” nas nie oszczędza (śmiech). Na pewno lepiej mieć kogoś takiego w swojej drużynie niż w przeciwnej. Chyba nie spotkałem zawodnika z lepiej ułożoną lewą nogą. Pod tym względem to światowy poziom. Z każdej pozycji jest w stanie zaskoczyć bramkarza. Pokazał to nie tylko w Szczecinie.
Kilka meczów w Ekstraklasie rozegrałeś też na wypożyczeniu w Warcie Poznań. Przychodziłeś do niej jeszcze jako młodzieżowiec i gdy grałeś, twój status nie był bez znaczenia, co musiało być niekomfortową sytuacją.
Wiem, że panowała taka opinia. Jeśli ludzie uważali, że grałem tylko ze względu na wiek, to mi przykro. Robiłem wszystko, żeby decydowały także względy sportowe. Z Podbeskidziem zadebiutowałem przecież, gdy Adrian Lis normalnie był w kadrze, a na środku obrony zagrał Aleks Ławniczak, który też miał wtedy status młodzieżowca. Potem ze Stalą i Wisłą Kraków faktycznie dotknął nas kryzys zdrowotny i trudno było znaleźć innego młodego, ale z Jagiellonią Aleks już normalnie wystąpił i mimo to dostałem kolejną szansę. Musiałem więc też dawać jakieś argumenty czysto boiskowe.
Na czym polegał i chyba nadal polega fenomen Warty, że robi rzeczy mocno ponad stan?
Mogę mówić o sezonie, w którym ja tam byłem. Spotkała się grupa ludzi, która chciał iść w jednym kierunku. Wiedzieliśmy, że łatwo nie będzie, ale trzymaliśmy się razem i ciężko pracowaliśmy, żeby ten underdog coś pokazał. To się udawało. Nasze wyniki faktycznie były mocno ponad stan. Z Wisłą Kraków mieliśmy na ławce pięciu zawodników: dwóch bramkarzy i trzech juniorów bez debiutu w lidze. Wydawało się, że jesteśmy skazani na pożarcie, a potrafiliśmy się postawić i wygrać 2:1. Im ciężej było w Warcie, tym bardziej drużyna wychodziła z tego obronną ręką i grała lepiej.
Na poziomie zarządzania Warta także się wyróżnia. Pracuje w niej mało osób, ale każdy jest zaangażowany i wie, co ma robić. Ten klub pokazuje, że nie zawsze potrzeba wielkich nakładów finansowych, żeby coś dobrze funkcjonowało. Jeszcze ważniejszy jest dobry pomysł i dobre wykonanie.
Furorę robiły materiały Warty w jej social mediach. Mieliście świetną atmosferę w szatni. Doświadczyłeś kiedyś lepszej?
W Górniku dziś też panuje bardzo dobra atmosfera, choć nie jest ona tak uwidocznione na różnych filmikach w socialach. W Warcie najlepiej przyjmowały się wstawki z urodzin jakiegoś zawodnika, gdy dostawał oryginalne prezenty. Trudno mi te szatnie porównywać, każda ma inne osoby z innymi charakterami i jest niepowtarzalna. W każdym razie, spędziłem w Warcie super czas i nie żałuję, że do niej poszedłem.
Ty na urodziny, wzorem zabrzańskim, dostałeś koguta. Co się z nim stało?
No właśnie… nic. Zaraz potem jechaliśmy na mecz wyjazdowy, a ja w Poznaniu tylko wynajmowałem mieszkanie. Nie było czasu, żeby go oskubać, a nie zostawiłbym go żywego na dwa dni. Wrócił więc tam, skąd przyszedł, ale śmiechu było co niemiara i o to chodziło. Do teraz wspominamy z rodziną tamte akcje.
Jesteś chłopakiem z Zabrza. Stanowisz przykład, że miejscowi mają trudniej?
Czy ja wiem? W pewnym momencie w Górniku chyba nawet było łatwiej – czasy trenera Brosza i slogan „do młodzieży świat należy”. Wielu chłopaków dostawało swoje szanse w Ekstraklasie. Nie powiedziałbym więc, że wychowankowie zawsze mieli trudniej. Moja droga była trochę inna, prowadziła przez wypożyczenia, ale to nie do końca świadczy o całościowym podejściu do młodzieży w Górniku. Tutaj młodzi mają większą szansę niż w wielu innych miejscach, żeby się pokazać. Później już oczywiście kwestia tego, kto jak wykorzysta otrzymaną szansę.
Kluczem u każdego zawodnika jest przejście z piłki młodzieżowej do seniorskiej. Jak ten proces przebiegał u ciebie?
Myślę, że moje przejście było w miarę gładkie. Gdy broniłem w Centralnej Lidze Juniorów, zdarzało się też występować w trzecioligowych rezerwach Górnika. To były moje pierwsze przetarcia i nie czułem jakiejś porażającej różnicy między tymi światami. Okej, było więcej doświadczonych zawodników, ale nie miałem wrażenia, że to niesamowity przeskok. Następnym krokiem było wypożyczenie do Sandecji, gdzie na dobre okrzepłem.
Patrząc na takie przypadki jak Kacper Tobiasz możesz mieć wrażenie, że kilka lat ci uciekło. Z drugiej strony, na twojej pozycji spokojnie można grać nawet do czterdziestki.
Jasne, zawsze znajdą się młodsi bramkarze, którzy rozegrali więcej meczów. Nie w każdym przypadku oznacza to harmonijny rozwój. Pamiętamy niedawno, jak Xavier Dziekoński pojawił się w bramce Jagiellonii, wszyscy się zachwycali, a życie dla niego potoczyło się tak a nie inaczej, musiał zejść niżej. Każdy ma swoją drogę, bez sensu je porównywać.
Będę robił wszystko, żeby jak najdłużej grać w piłkę. Wzorem jest tu oczywiście Gianluigi Buffon, ale i na naszym podwórku znajdziemy inspirujące przykłady. Adam Stachowiak na przykład nadal czerpie radość z gry, a w tym roku skończy 37 lat. Fajnie byłoby utrzymać się na dobrym poziomie przynajmniej do 35. roku życia.
Masz zarys planu na swoją karierę?
Raczej nie. Wiadomo, chciałoby się od razu trafić do Premier League i grać wszystko, ale nie oszukujmy się, to raczej nie jest realny scenariusz. Gdyby kiedyś pojawiła się opcja wyjazdu, to prędzej zdecydowałbym się na jakąś pośrednią ligę, spoza top5, żeby tam okrzepnąć za granicą i być może z czasem uderzyć gdzieś wyżej.
W twojej agencji piłkarze regularnie odchodzą do Włoch.
A to już liga z top5 (śmiech). Na ten moment jestem w Ekstraklasie i żadnego dnia nie mogę zmarnować.
Ale skoro mówimy o marzeniach, jesteś kibicem Realu Madryt.
Tak. Hiszpania mogłaby być kiedyś ciekawym kierunkiem również w kontekście życiowym. Moja dziewczyna jest po filologii hiszpańskiej, bardzo dobrze mówi w tym języku i używa go na co dzień w swojej pracy. Ale jeśli zgłosi się ktoś z innej czołowej ligi Europy, to też nie będę kręcił nosem i Real może zejść na dalszy plan (śmiech).
Niewiele można o tobie znaleźć w tematach pozasportowych, ale wyczytałem, że byłeś zagorzałym fanem e-sportu. To aktualne?
Dalej lubię zagrać partyjkę w wolnej chwili, ale nie jest to już tak intensywne jak kiedyś. Dziś znacznie mniej czasu spędzam przed komputerem.
Kiedyś zdarzało się przegiąć?
W sezonie nigdy. Ewentualnie w przerwie zimowej między świętami a sylwestrem, gdy zebrało się paczkę, to potrafiłem długo grać z kumplami. Generalnie komputer nie wygrywał z rozsądkiem.
Nadal nie ma zgody co do tego, czy e-sport jest sportem. Dla mnie nie jest. Spróbujesz mnie przekonać?
Nie zamierzam. Jest tu wspólny element rywalizacji, walki o zwycięstwo, ale moim zdaniem to jednak coś innego niż uprawianie jakiejś dyscypliny. Dla mnie sport to też dużo ruchu i wysiłku fizycznego. Niech więc te dwa światy funkcjonują sobie osobno, nie próbujmy ich mieszać.
CZYTAJ WIĘCEJ O GÓRNIKU ZABRZE:
- Trela: W deszczowe popołudnie w Stoke też dał radę. Jan Urban jak szwajcarski scyzoryk
- Górnik miał pod nosem odpowiedniego trenera i go nie zauważył
Fot. FotoPyK/Newspix