Nie brakowało ambicji i zaangażowania. Była walka o każdą piłkę i jazda na tyłkach. Intensywność rodem z topowych lig… Chcielibyśmy to napisać o meczu Śląska Wrocław. Chcieliby zobaczyć to kibice z Dolnego Śląska. Okazało się jednak, że – co za niespodzianka! – piłkarze spod szyldu FC Ciumcioki nadal nie zorientowali się, że zaraz spadną z ligi i dalej grają swoje.
Swoje, czyli to, co na murawie w Gliwicach swego czasu zostawiły zdaniem Kowala konie. Na nic zdała się mobilizacja wśród kibiców, na nic wsparcie legend, na nic atmosfera zjednoczenia. Zjednoczenie dla piłkarzy Śląska Wrocław oznacza bowiem co najwyżej równy poziom beznadziei, jaką prezentuje każdy z osobna.
Śląsk Wrocław grał mecz o życie? Nie żartujmy. Śląsk Wrocław przetruchtał 90 minut, dostając w trąbę od Radomiaka, który nawet nie ukrywał, że po strzeleniu pierwszego gola chce już tylko dotrwać do końca spotkania.
Śląsk Wrocław – Radomiak Radom. To są pozoranty
Wyobrażacie sobie, że rozgrywacie spotkanie, którym możecie odwrócić losy walki o utrzymanie i pierwszą konkretną sytuację kreujecie w okolicach 70. minuty spotkania? Jeśli jesteście z Gdańska to pewnie tak. Jeśli z Wrocławia – również. Po pierwszej części meczu nad Śląskiem zlitowali się nawet statystycy Canal+, który zaliczyli nieudane dośrodkowanie jako strzał na bramkę.
Tymczasem Dennis Jastrzembski wychodzi do rozmowy w przerwie i mówi:
– Gramy dla miasta, dla wszystkich, którzy tutaj są.
Co za potwarz dla tych dziesięciu tysięcy osób, które naprawdę uwierzyły w akcję ratunkową i przyszły na stadion. Najpierw musieli obejrzeć coś takiego, potem jeszcze usłyszeli, że to taki prezent, specjalnie dla nich. Lepsze upominki daje już ta ciotka, która zawsze zostawia pod choinką skarpety.
Jacek Magiera wystawił skład na tyle ofensywny, na ile pozwala na to nijaka kadra Śląska Wrocław, ale mógłby upchnąć w nim i dwudziestu napastników – to by nic nie dało, nie dałoby nic. Gospodarze celne uderzenie zaliczyli dopiero z rzutu wolnego. Potem dorzucili jeszcze jakieś taś-tasie z dystansu. Szarpał John Yeboah, nikt mu nie pomagał.
W końcu Martin Konczkowski przypomniał sobie, jak dogrywał piłki w koszulce Piasta Gliwice, za to koledzy szybko przypomnieli mu, że zmienił barwy i teraz nie ma kto tego wykorzystać.
Do pokonania Śląska jeden strzał
Kibice Śląska Wrocław długo wstrzymywali się ze szczerą oceną tego, co zobaczyli, aż w końcu hamulce puściły i wszem wobec obwieszczono spadek do pierwszej ligi, dodając do tego tradycyjną rymowankę z udziałem słów „grać” i „mać”. Rozgoryczenie było duże, ale czemu się dziwić. Radomiak grał tak minimalistycznie, jak tylko się dało.
Wyprowadził jeden dobry kontratak – Frank Castaneda zmienił stronę, Damian Jakubik mając przed sobą pustą flankę przymierzył, dostarczając piłkę do Leonardo Rochy. Konrad Poprawa specjalnie mu nie przeszkadzał, Daniel Gretarsson złamał linię spalonego i było po zabawie. Dosłownie, bo gol to jedyny celny strzał radomian.
Zieloni po zejściu Rochy stracili większość atutów w ofensywie. Jean Franco Sarmiento fatalnej zmiany nie dał, ale koniec końców w sytuacji, w której Radomiak mógł oddać celne uderzenie numer dwa, niezbyt umiejętnie dogrywał piłkę koledze, więc goście meczu nie zamknęli.
Ale co tam, na mizerny Śląsk to wystarczy. Przynajmniej kumple z Gdańska nie będą sami na zapleczu Ekstraklasy.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Kalendarium spadku i upadku Lechii Gdańsk
- Michał Skóraś częścią nowego rozdania w Club Brugge. Co go tam czeka?
fot. Newspix