37 lat na karku. Nietypowa kariera – bo późno rozpoczęta i właściwie bez większej przygody z boksem amatorskim. Długie oczekiwanie na swoją szansę. Ta pojawiła się za sprawą kategorii bridger – nowej, będącej pomostem pomiędzy wagą ciężką a junior ciężką. Trzeba było to wykorzystać. I udało się. Łukasz Różański (15-0-0, 14 KO) został piątym w historii zawodowym mistrzem świata w boksie z Polski!
Długie było oczekiwanie na tę walkę. I ostatnie tygodnie przed nią, i godziny przed galą, a potem minuty przed samym pojedynkiem. Sama walka za to… niesamowicie krótka. Łukasz Różański i Alen Babić (11-1-0, 10 KO) ani przez moment nie kalkulowali. Od pierwszych sekund rzucili się na siebie i pozostało czekać na to, który uderzy celniej, mocniej i skuteczniej. Jako pierwszy zrobił to Różański. Trafił mocno, Babić upadł na kolano, był liczony. Podniósł się, ale wyraźnie się chwiał. Polak więc znów nie kalkulował, raz jeszcze poszedł do przodu, wepchnął wręcz rywala na liny.
I uderzył. Raz, drugi, trzeci, czwarty. Z każdym kolejnym ciosem Babić chwiał się bardziej. A przecież przed walką zapowiadał, że ta potrwa dwie rundy i rozbije Polaka. Wyszło, że nie miał racji. Walka trwała niecałą jedną rundę. I to Polak rozbił jego.
– Nie dochodzi do mnie to teraz jeszcze. Moje marzenie. Nie tylko moje, ale też całego mojego teamu, któremu serdecznie z tego miejsca dziękuję. Wszyscy oni złożyli się na ten wynik. Choć nie marzyłem o tym od dzieciństwa, bo nie myślałem, że do tego miejsca dojdę – mówił szczerze Różański mniej więcej kwadrans po walce. Czyli wtedy, gdy już nieco opadły emocje i można było z nim w ogóle pogadać. Dorzucił jeszcze jedną ważną rzecz: – Cieszę się, że trener Basiak ma mistrza świata w dorobku.
Bo i faktycznie, trener Basiak to moc doświadczenia. Ma 83 lata, kolejnych adeptów pięściarstwa naucza od ponad pół wieku! Jako jedyny z aktywnych trenerów w naszym kraju pamięta czasy Feliksa Stamma. To u słynnego Papy w 1972 roku zbierał w trenerce pierwsze szlify. Różańskiego przejął jeszcze w czasach, gdy ten miał na koncie ledwo dwie-trzy walki amatorskie. I w końcu doprowadził do tytułu mistrza świata. Ba, on od początku wierzył, że Polak może do tego dojść.
CZYTAJ: ŁUKASZ RÓŻAŃSKI. SYLWETKA POLSKIEGO MISTRZA ŚWIATA W BOKSIE
Owszem, otworzyły się szanse. Kategoria bridger, niezbyt poważana w świecie – choć, kto wie, może kiedyś się to zmieni – i na razie obecna tylko w federacji WBC. Różański jest jej drugim mistrzem, po Oscarze Rivasie. Jeśli bridger nie zniknie ze świata boksu, to Polak będzie zapamiętany jako jeden z pierwszych czempionów tej kategorii. Jeśli zniknie – cóż, w Polsce i tak będziemy dzisiejszą walkę wspominać naprawdę miło. Jasne, nie był to pokaz pięściarskiego kunsztu, daleko było też temu do najlepszych walk. Wielu bokserów z wagi junior lub ciężkiej pewnie by Różańskiego pokonało, gdyby tylko zechciało zawalczyć w tej wadze. Ale czy to jego wina?
A gdzie tam! Dostał rywala, jakiego dostał. Wykorzystał szansę. Zrobił swoje. I został dopiero piątym zawodowym mistrzem świata z Polski. Po Dariuszu Michalczewskim, Tomaszu Adamku, Krzysztofie Włodarczyku i Krzysztofie Głowackim. A to naprawdę zacne towarzystwo. Choć pas zdążył oddać – jeszcze w ringu symbolicznie ofiarował go swojemu przyjacielowi, Rafałowi, o którym mówił, że to właściwie było „jego marzenie” i to on popchnął go do dalszych walk i-oraz tego mistrzostwa. Cóż, Rafale – Łukasz już dziękował, ale i my dziękujemy. Mamy dzięki tobie mistrza świata.
I obyśmy mieli go jak najdłużej.
Fot. Newspix