Władze żadnej innej globalnej dyscypliny nie były tak zachowawcze w stosunku do wojny w Ukrainie jak ATP oraz WTA. Można było zrobić więcej – wytknęła ostatnio Iga Świątek. Nikt nas nie słucha – mówiły natomiast ukraińskie tenisistki. Teraz okazało się natomiast, że tenis poniósł kolejną klęskę – ponad roczny bojkot po pamiętnym “zaginięciu” Peng Shuai, która oskarżyła wicepremiera Chin o gwałt, nic nie przyniósł. Turnieje spod szyldu WTA wrócą do Państwa Środka.
“Potrzebujemy nowego podejścia”
Mówimy o sprawie, której korzenie sięgają jeszcze 2021 roku. Peng Shuai – niegdyś najlepsza chińska tenisistka i liderka rankingu deblistek – za pośrednictwem mediów społecznościowych oskarżyła byłego wicepremiera Chin o gwałt. Niedługo później rozpłynęła się w powietrzu. Kompletnie stracono z nią kontakt, co nie uszło uwadze zachodnich mediów.
W końcu, po paru tygodniach, Peng Shuai się odnalazła. Uśmiechnięta, niby zrelaksowana, a także prosząca o uszanowanie jej prywatności. Taki obraz Chinki otrzymaliśmy podczas jej połączenia wideo z Thomasem Bachem, szefem MKOlu. Cóż, w tamtym momencie stało się jasne, że tenisistka żyje. Ale wciąż można było mieć wątpliwości co do jej samopoczucia oraz, przede wszystkim, bezpieczeństwa.
WTA akurat nie czuło się przekonane. Pod przewodnictwem Steve’a Simona, szefa tej organizacji, zadziałało wówczas agresywnie, zdecydowanie. I kompletnie odcięło się od Państwa Środka. Przez niemal dwa lata nie organizowano w Chinach jakichkolwiek turniejów, w których mogłyby brać udział Iga Świątek, Naomi Osaka i inne czołowe tenisistki globu.
Z perspektywy czasu – zastanawiająco wygląda różnica w reakcjach organizacji na sprawę Peng Shuai a zbrojną agresję Rosji w stosunku do Ukrainy. Trudno jednak mieć wątpliwości, że akurat w pierwszym przypadku WTA zachowało się choć w pewnym stopniu właściwie. Jej władze czekały, aż sytuacja wokół tenisistki się wyklaruje, a ona sama będzie w pełni bezpieczna. Innymi słowy: liczono na to, że Chiny rozpoczną śledztwo. Ustalą choćby, czy “zaginięcie” Shuai miało związek ze wspomnianym politykiem.
Co z tego wszystkiego wynikło? Absolutnie nic. Po 16 miesiącach (choć ten czas jest trochę mylący, bo przez pandemię koronawirusa i tak wiele turniejów nie mogłoby mieć miejsca w Chinach) światowy tour wróci do Państwa Środka.
– Znajdowaliśmy się w tej sytuacji przez 16 miesięcy i w tym momencie jesteśmy przekonani, że nasze wymogi [śledztwo w sprawie Shuai – przyp. red.] nie zostaną spełnione. Ta strategia nie ma już sensu i potrzebujemy nowego podejścia. Mamy nadzieję, że poprzez powrót do Chin, pewien progres zostanie poczyniony – tłumaczył Steve Simon.
Cóż, wygląda to dokładnie tak, jak myślicie. WTA zażądało działań. Chiny oznajmiły, że ich nie będzie. WTA ustaliło, że okej, skoro tak, to… wracamy do tego, co było.
O co w tym wszystkim chodzi? Oczywiście o pieniądze. W 2019 roku WTA podpisało dziesięcioletnią umowę z miastem Shenzhen w sprawie organizacji na jego terenie kończących sezon turniejów WTA Finals. Bojkot zmuszał tenisową organizację do szukania innych lokalizacji, a przede wszystkim wstrzymywał przepływ finansowych środków.
Nie mówiąc nawet o innych imprezach, które były, i znowu będą, organizowane w Chinach. Reasumując zatem: WTA chciało stanąć po stronie moralności, ale poniosło porażkę. A – wizerunkowo i nie tylko – wiele traci ostatnio też na innych polach.
“Oni sami tworzą napięcie”
Rosyjskie drużyny nie mogą grać w rozgrywkach piłkarskich i siatkarskich Lig Mistrzów czy koszykarskiej Eurolidze. Rosjanina nie ma już w wyścigach Formuły 1. Od Krymu odcięły się też sporty zimowe, nawet ukochane w Moskwie łyżwiarstwo. Możemy tak wymieniać, i wymieniać. Fakty są takie, że władze tenisa nie były takie restrykcyjne. Przyjęły kompletnie inną taktykę od zdecydowanej większości dyscyplin.
Zawodnicy z Rosji (a także Białorusi), wchodzący w skład ATP oraz WTA, od lutego 2022 roku nie mogą grać pod swoją flagą i reprezentować barw oraz symboli państwowych. To wszystko. Jedynym istotnym turniejem, który ich ominął, był zeszłoroczny Wimbledon, ale i w przypadku tych zawodów wielkoszlemowych światowe organizacje tenisa dołożyły starań, żeby rosyjska oraz białoruska śmietanka wróciła do rywalizacji. I faktycznie: w tym roku nie zabraknie jej już w Londynie.
Można powiedzieć, że WTA oraz ATP wręcz alergicznie reagują na wszelkie objawy “nieprzychylności” w stosunku do Rosji oraz Białorusi. I okej, uznajmy, że banowanie postaci jak Daria Kasatkina, która jednoznacznie sprzeciwiła się wojnie, mogłoby nie być koniecznym rozwiązaniem.
W tym wszystkim świat tenisa najwidoczniej zapomniał jednak, którzy zawodnicy oraz zawodniczki są w obecnej sytuacji najbardziej narażeni na stres, i którym najbardziej potrzebna jest pomoc. Ba, świat tenisa zapomniał tak naprawdę o wszystkim. Tylko nie tym, żeby pod żadnym pozorem nie zabraniać gry w wielkich turniejach Rosjanom.
Leniwą postawę WTA oraz ATP wytknęła ostatnio Iga Świątek.
– Myślę, że tenis, od samego początku, mógł zrobić więcej, żeby pokazać, że jest przeciwny wojnie. Mam wrażenie, że mógł kłaść na to nacisk i pomóc nam w tych czasach, bo atmosfera w szatniach jest obecnie bardzo napięta – opowiadała liderka rankingu.
Polka mówiła też o tym, o czym wielu kompletnie nie pamięta – sport jest narzędziem wykorzystywanym w celach propagandowych przez polityczne władze, w tym te na Kremlu.
– Słyszałam, że po drugiej wojnie światowej niemieccy zawodnicy, podobnie jak japońscy oraz włoscy, nie byli dopuszczani do gry. Może coś takiego byłoby sygnałem dla rosyjskiego rządu. Wiem, że to mała rzecz, bo jesteśmy tylko sportowcami, małą częścią świata, ale myślę, że sport jest dość istotny i zawsze był wykorzystywany w celach propagandowych.
Teorię, że rosyjscy tenisiści są kompletnie apolityczni i odsuwają się od wojny, obaliła natomiast m.in. w tym tygodniu Barbora Krejčíková:
– Tak, czuję napięcie. Po obu stronach. Ale są rosyjscy zawodnicy, którzy je tworzą. Nie mówią nic publicznie, ale widzę, jak zachowują się za kulisami. Jeśli o mnie chodzi: staram się ich unikać.
Co zrobiliście, żeby nam pomóc?
O kim mówi Krejčíkova? Być może Anastasiji Potapowej, która w trakcie Indian Wells paradowała w koszulce Spartaku Moskwa, a także pojawiła się na meczu tej drużyny jako “gość honorowy”, do którego należało “pierwsze kopnięcie futbolówki”. Rosjanka skrytykowała też słowa Igi (która odnosiła się również do Potapowej), mówiąc, że Polka nie ma prawa potępiać ludzi za jakiekolwiek działania.
Gdzie w tych wszystkich przepychankach są ukraińskie tenisistki? Marta Kostiuk, Łesia Curenko oraz Elina Switolina spotkały się w kwietniu z przedstawicielami WTA, w tym Steve’em Simonem. Jaki był ich cel? Dyskusja na temat “naruszania praw Ukraińców, braku reakcji WTA w stosunku do propagandy i wsparcia wojsk rosyjskich w Tourze, prewencji w sprawie nieetycznych zachowań pracowników WTA i wielu innych istotnych kwestii”.
Kostiuk, Curenko oraz Switolina zadawały w trakcie połączenia wideo różne pytania. Pierwsze skupiła się m.in. na kwestii wsparcia ukraińskich zawodników, druga na różnicach w podejściu do Ukrainek i Rosjanek, trzecia na postaci Anastasiji Gasanowej, tenisistki, która promuje wojenną propagandę na swoich social mediach.
Jak zaznaczały tenisistki: odpowiedzi ze strony WTA… nie było. Ani Steve Simon, ani żaden inny przedstawiciel władz tenisa nie zdecydował się zabrać głosu. Co prawda spotkanie miało nie być kompletnie bezowocne, pewne tematy zostały poruszone, ale akurat o trzech powyższych kwestiach organizacja tenisowa po prostu nie była w stanie się wypowiedzieć.
To zresztą nie pierwsza sytuacja, w której Ukrainki “przejechały” się na WTA – wcześniej wystosowały pismo do Steve’a Simona. W zamian otrzymały stanowisko na zasadzie: “monitorujemy sytuację, dziękujemy za opinię” – jak to określiła Kostiuk.
Oddajmy jeszcze głos Curenko. Tak Ukrainka relacjonowała spotkanie z przedstawicielami WTA:
– Ciągle słyszymy o zapobieganiu dyskryminacji tenisistów z Rosji oraz Białorusi, o ich prawach i wolności, o wsparciu ze strony Touru, i ogólnej protekcji – którą nakazuje polityka WTA. Ale co z Ukraińcami? Zapytałam zgromadzonych, co zrobiliście, aby zapobiegać dyskryminacji przeciwko Ukraińcom? Co zrobiliście, aby wspierać podstawowe prawa człowieka zawodników z Ukrainy? Aby pomagać nam w wykonywaniu naszej pracy w spokoju? Co zrobiło WTA, aby tworzyć spokojne środowisko w Tourze podczas tych wymagających czasów?
Nie pojawiła się żadna odpowiedź na moje pytania. Na początku myślałam, że może połącznie internetowe jest słabe, więc nie każdy mnie usłyszał. Powtórzyłam moje pytania. Ale nic się nie zmieniło. Nie było odpowiedzi. Nikt ze zgromadzonych nie zabrał głosu.
To był szok.
Trudne czasy wymagają działań, a ich nie ma
Jak mogliście zauważyć: większość zamieszania skupia się wokół kobiecego, a nie męskiego touru, ale ma to proste wytłumaczenie. W światowej czołówce nie znajdziemy żadnego tenisisty z Ukrainy. Najlepszym zawodnikiem z tego kraju jest Ołeksij Krutych – znajdujący się pod koniec drugiej setki rankingu. A wiadomo, że jego głos nie będzie aż tak donośny jak Kostiuk czy Switoliny. Zatem to one pełnią rolę przedstawicielek Ukrainy w środowisku tenisa.
W tym wszystkim warto pamiętać, że WTA oraz ATP faktycznie znajdują się w niewygodnym położeniu. O ile w świecie piłki nożnej czy koszykówki nie znajdziemy wielu Rosjan ani Białorusinów, którzy stanowią o sile tej dyscypliny, tak tenis faktycznie ma swoje gwiazdy z tych krajów. Aryna Sabalenka, Wiktoria Azarenka, Daniił Miedwiediew czy Andriej Rublew to wielkie gwiazdy, ale łącznie w pierwszych setkach kobiecego oraz męskiego rankingu znajdziemy aż siedemnastu Rosjan i Białorusinów. I dla porównania: tylko trzech Ukraińców.
Jakkolwiek to zabrzmi: światowe organizacje też takie kwestie zapewne biorą pod uwagę. Dlatego mogły od początku nie dopuszczać do siebie myśli o jakichkolwiek banach i wykluczeniach. Nie pomaga również fakt, że największe twarze tenisa – jakimi są Novak Djoković czy Rafael Nadal – nie zajmowały twardych stanowisk w sprawie wojny. Ba, obaj mówili o tym, że brak Rosjan w Wimbledonie jest niesprawiedliwy, a Serb użył nawet słowa “szaleństwo”. Podobnego zdania były też emerytowane legendy – Martina Navratilova czy Billie Jean King.
Oczywiście – osobną sprawą jest to, czy Rosjanie i Białorusini powinni móc uczestniczyć w światowych turniejach, skoro może być to wykorzystywane w celach propagandowych i skoro nie wszyscy z nich są apolityczni. A innymi kwestiami, które zostały zaniedbane przez ATP oraz WTA są brak jednoznacznej antywojennej komunikacji, wspierania ukraińskich zawodników (którym zdarzyło się przerywać mecze i płakać na korcie) czy – jak to określiła Curenko – tworzenia spokojnego środowiska w Tourze w tych trudnych czasach.
Jeśli bowiem coraz więcej mówi się o rosnącym napięciu, a Krejcikova nawet sugeruje występowanie prowokacji ze strony rosyjskich tenisistów, to znaczy, że “nierobienie niczego” wcale nie jest rozwiązaniem. Choć oczywiście to najłatwiejsza ścieżka, którą tenisowe organizacje podążają już od ponad roku. A kamieniem w ich ogródku jest to, że nawet jak zareagowali w nieswoim stylu – gdy bali się o bezpieczeństwo Peng Shuai – to wciąż ponieśli porażkę.
Czytaj też:
- Janczyk: Jak traktować Białoruś i Rosję w sporcie? Iga Świątek daje przykład i trzeba to docenić
- „Nie biorę pieniędzy od ludzi, którzy zabijają”, czyli jak tłumaczy się Francuz grający w Rosji
- Ukrainka wygrała z Rosjanką. Nie podały sobie rąk
- MKOl vs IBA, czyli walka o życie i śmierć boksu olimpijskiego
Fot. Newspix.pl