Już dziś tysiące fanów czarnego sportu po raz pierwszy usłyszy długo wyczekiwany ryk żużlowych maszyn, poczuje woń palonych sprzęgieł, powdycha zapach spalin. Oto bowiem oficjalnie ruszają rozgrywki PGE Ekstraligi Anno Domini 2023. Który zespół w tym roku ma największe szanse na wywalczenie drużynowego mistrzostwa Polski? Transfery których zawodników były najciekawszymi ruchami na rynku? Która ekipa będzie musiała pogodzić się ze spadkiem? Poruszyliśmy także temat zmagań w cyklu Grand Prix, w których Bartosz Zmarzlik wydaje się być murowanym faworytem do zgarnięcia kolejnego tytułu mistrza świata. To wszystko ze względu na niedopuszczenie do tych rozgrywek Rosjan… którzy równocześnie będą mogli ścigać się w Ekstralidze. Dlaczego tak się stało? Między innymi tego dowiecie się z poniższego tekstu.
Spis treści
TRANSFER SEZONU? KANDYDAT JEST TYLKO JEDEN
Bartosz Zmarzlik jest legendą ebut.pl Stali Gorzów Wielkopolski. Nasz trzykrotny indywidualny mistrz świata to wychowanek klubu z Gorzowa. Zresztą od urodzenia mieszka w Kinicach – wiosce położonej o nieco ponad 30 kilometrów od miasta. Pomimo zaledwie dwudziestu ośmiu lat na karku, ten gość to bez wątpienia najlepszy jeździec żółto-niebieskich w całej ich bogatej historii.
Jednak w ostatnich latach drogi Zmarzlika i Stali zaczęły coraz bardziej się rozchodzić. Zawodnik należący do ORLEN Teamu pragnął jeździć w zespole, który co roku walczy o drużynowe mistrzostwo Polski. Tymczasem zespół z Gorzowa pod względem rozwoju stanął w miejscu. Z Martinem Vaculikiem, Szymonem Woźniakiem i Andersem Thomsenem, to była solidna ekipa. Ale w porównaniu do reszty drużyn, wywalczone przez nią wicemistrzostwo kraju, jawiło się jako wynik ponad stan. W tym sukcesie pomogła także decyzja o niedopuszczeniu do startów zawodników posługujących się rosyjskim paszportem. To – oraz nadspodziewanie dobra jazda żużlowców Stali – spowodowało, że drużyna zajechała aż do finału PGE Ekstraligi.
Rzecz w tym, że poza stagnacją na polu sportowym, w Gorzowie piętrzyły się problemy w gabinetach. W ubiegłym roku prokuratura zatrzymała ówczesnego prezesa klubu Marka G.. Byłemu już włodarzowi klubu postawiono zarzut prania brudnych pieniędzy poprzez jego firmę, Cash Broker, która w przeszłości była sponsorem tytularnym klubu z Gorzowa.
Bajzel w gabinetach spowodował, że możliwości finansowe gorzowian zostały mocno ograniczone. A to zwiastowało, że drużyna nie ma co liczyć na wzmocnienia składu. Z tego względu zaczęto spekulować nad przyszłością Zmarzlika, dla którego macierzysty zespół robił się po prostu za ciasny.
Te jeszcze w trakcie sezonu uciął sam zainteresowany. Zmarzlik wydał bowiem oświadczenie, w którym potwierdził, że w następnym sezonie na pewno zmieni barwy klubowe.
– Nie odchodzę dla pieniędzy. One nigdy nie były najważniejsze w moim życiu. Po tylu wspaniałych latach, w których z dumą nosiłem i noszę nadal żółto-niebieskie barwy, poczułem, że doszedłem do ściany i aby móc iść dalej, osiągać jeszcze więcej, coś muszę zmienić. Kilka osób w komentarzach podawało argument, że na pewno powiem, że muszę się rozwijać i nikogo to nie przekona. Mam nadzieję, że będzie inaczej. Każdy człowiek potrzebuje co jakiś czas kolejnych bodźców, aby iść dalej. Stojąc w miejscu, cofamy się, a ja nie chcę się cofać. Chcę spróbować czegoś innego, chcę mieć poczucie, że zrobiłem w życiu wystarczająco dużo, by nie zawieść samego siebie – napisał trzykrotny mistrz świata.
Wobec takiego obrotu spraw, wszystkie oczy skierowały się na Motor Lublin. I tu dochodzimy do jednego z największych żużlowych absurdów. Jest nim okienko transferowe, otwarte od 1 do 14 listopada. Oficjalnie dopiero wtedy zawodnicy mogą porozumiewać się z klubami w kwestii swojej przyszłości. Ale tajemnicą poliszynela jest, że każdy zespół sonduje pozyskanie zawodników długo wcześniej. Skąd zatem brała się pewność, że najlepszy polski żużlowiec obierze kierunek na wschód kraju?
Sytuacja na rynku transferowym wyglądała tak, że tylko Koziołki mogły pozwolić sobie na sprowadzenie największej gwiazdy ligi do swojej drużyny. To obecnie jeden z najbogatszych klubów w Polsce, posiadający pokaźne wsparcie Spółek Skarbu Państwa – Grupy Azoty, kopalni Bogdanka, a od tego roku również Grupy Orlen i PKO BP. A zarobki Bartosza należą przecież do najwyższych w lidze. W ubiegłym roku oscylowały w okolicach trzech i pół miliona złotych od samej Stali Gorzów.
Dlatego wszyscy wiedzieli, że jeżeli wychowanek Stali opuści Gorzów, to wyląduje w Lublinie. Ostatecznie obydwie strony ogłosiły transfer drugiego dnia listopada. Smaczku całemu zamieszaniu dodawał fakt, że Stal Gorzów ubiegłorocznym finale trafiła właśnie na Motor Lublin. Przyszły jeździec Koziołków mocno dał się im we znaki. W pierwszym spotkaniu, rozgrywanym na stadionie żółto-niebieskich, Zmarzlik poprowadził drużynę do zwycięstwa 51:39. Z kolei w rewanżu wywalczył aż 19(!) punktów, jednak Gorzów nie zdołał obronić wypracowanej przewagi i mistrzem została drużyna Motoru.
KTO DO MISTRZOSTWA?
Co ciekawe, kiedy Bartosz przychodził do nowego drużynowego mistrza Polski, część kibiców zdawała się kręcić nosem na ten transfer. Wszystko dlatego, że klub opuścili Mikkel Michelsen i Maksym Drabik, którzy zasilili barwy zielona-energia.com Włókniarza Częstochowa. Ponadto, wiek juniora zakończył Wiktor Lampart, który wraz z Mateuszem Cierniakiem tworzył najlepszą parę młodzieżowców w lidze.
O transferach przed nadchodzącym sezonem – i nie tylko o tym – porozmawialiśmy z Pawłem Kołodziejczakiem, prowadzącym program Park Maszyn na Kanale Sportowym: – Dla mnie najciekawszym ruchem transferowym była pochodna pierwszego transferu. Odejście Mikkela Michelsena z Motoru Lublin do Włókniarza może trochę odwrócić siły w Ekstralidze. Mówię, że to pochodna, gdyż spowodowało go przyjście do Koziołków Bartosza Zmarzlika. Plotka głosi, że wysoki kontrakt, jaki zaproponowano Zmarzlikowi, skłonił Duńczyka do tego, by podbijał on swoją stawkę. I ostatecznie znalazł innego pracodawcę.
I owszem, fani Koziołków zastanawiali się nawet, czy siła ich zespołu paradoksalnie nie ulegnie osłabieniu. W końcu żużel to nie piłka nożna – tu nawet zawodnik robiący komplet punktów, nie zapewni drużynie zwycięstwa bez wsparcia kolegów. Dlatego też Platinum Motor Lublin dokonało ciekawej „wymiany” ze wspomnianym Włókniarzem i zakontraktowało Fredrika Lindgrena – stałego uczestnika cyklu Grand Prix. Wspólnie ze Zmarzlikiem powinni dać radę zastąpić duet Michelsen-Drabik. Przynajmniej na papierze. Ale papier nie zawsze oddaje rzeczywistą siłę zespołu.
– Popularny Fretka to bardzo enigmatyczny zawodnik, któremu nie jestem w stanie zaufać, jeżeli chodzi o jego jazdę w Ekstralidze. W Grand Prix od wielu lat trzyma solidny poziom. Natomiast wydaje mi się, że kibice z Częstochowy odetchnęli z ulgą na wieść o odejściu Szweda spod Jasnej Góry. Zatem w jedną stronę poszedł Michelsen, zawodnik bardzo perspektywiczny, w którego kontekście można mówić nawet o walce o medale w Grand Prix. Lindgren taki medal już zdobył, ale jest zawodnikiem, który swój pik formy ma już za sobą – twierdzi Kołodziejczak, po czym dodaje:
– Cała sytuacja wyglądała tak, że Motor się wzmocnił, ale jednak musiał załatać dziury w składzie, bo odszedł również Maksym Drabik. To także drużyna, która już nie będzie miała aż takiej siły rażenia w formacji juniorskiej. Dlatego nie jestem przekonany co do stawiania Lublina w roli murowanego kandydata do mistrzostwa. Moglibyśmy tak stwierdzić, gdyby Michelsen został i pierwsza linia Koziołków składałaby się z niego, Zmarzlika oraz Dominika Kubery. Ale tak się nie stało.
W takim razie, gdzie należy szukać kandydata do tytułu, jeżeli nie w Lublinie? Naszym zdaniem, w tym celu należałoby się udać do Wrocławia. Tak się bowiem składa, że tamtejsza Betard Sparta dokonała jednego transferu do klubu… ale zarazem dwóch wzmocnień w składzie. Pierwszym z nich było zakontraktowanie Piotra Pawlickiego – wychowanka Fogo Unii Leszno, który w swoim macierzystym klubie spędził ostatnie dziesięć lat. To bardzo sprawdzony zawodnik na polskim podwórku i wydaje się mało prawdopodobne, by nie przywoził w meczu większej liczby punktów od Gleba Czugunowa, z którego usług wrocławski klub postanowił zrezygnować.
Jednak największym wzmocnieniem wrocławian bez wątpienia była decyzja Polskiego Związku Motorowego, by Rosjanie z polskimi paszportami mogli ponownie ścigać się w naszych rozgrywkach. W kwestii dopuszczenia ich do startów zdania wciąż są podzielone, a zwolennicy i przeciwnicy mają swoje argumenty w dyskusji. Ci drudzy wskazują na fakt, że żużlowcy z Rosji na początku nie chcieli zajmować stanowiska w kwestii wojny na Ukrainie. Posiadając dwa paszporty, przed wojną jasno określali, że są Rosjanami i starty z polskimi licencjami ich nie interesują. Dlatego ich oponenci twierdzili, że nagła zmiana tonu w sprawie możliwości jazdy z polskimi licencjami, to przejaw hipokryzji ze strony żużlowców.
Jednak nie brakowało też zwolenników dopuszczenia do rywalizacji Artioma Łaguty i spółki. Do tej grupy należy Paweł Kołodziejczak: – Przez ostatni sezon bardzo dużo rozmawialiśmy o tym w środowisku, i ze swojej strony będę konsekwentny. Od początku byłem za tym, aby pozwolić im na starty. Mówimy o Rosjanach z polskimi paszportami, którzy mieszkają w Polsce, tutaj wysyłają swoje dzieci do szkół, zatrudniają w zespołach naszych rodaków. Mówią w naszym języku i od wielu lat utożsamiają się z naszym krajem. Andriej Kudriaszow ze względu na poważne problemy zdrowotne [cierpi na zaawansowane stadium raka skóry – dop. red.] nie będzie kontynuował kariery, jednak Emil Sajfutdinow czy Artiom Łaguta powinni wrócić, bo mają polskie paszporty i podnoszą poziom polskich rozgrywek. Co nie bez znaczenia – obaj w pewnym momencie zdeklarowali się, że potępiają wojnę na Ukrainie. Natomiast ze swoich źródeł wiem, że gdyby decyzja na ich korzyść nie zapadła, to obaj zakończyliby kariery. A to byłaby olbrzymia strata dla żużla.
Dzięki decyzji PZMot, po sezonie banicji do ligowego ścigania powróci Artiom Łaguta. Indywidualny mistrz świata z 2021 roku podczas Kryterium Asów – turnieju, który tradycyjnie rozpoczyna sezon żużlowy w Polsce – udowodnił, że rozbrat ze ściganiem nie wpłynął negatywnie na jego klasę. Wręcz przeciwnie, podczas zawodów w Bydgoszczy u Artioma widać było głód jazdy. W rywalizacji na torze pokonał między innymi Bartosza Zmarzlika.
Bartosz Zmarzlik (kask żółty) i Artiom Łaguta (kask czerwony) podczas tegorocznego Kryterium Asów w Bydgoszczy.
Kołodziejczak: – W poprzednim sezonie Betardowi nie udało się obronić tytułu, ale na taki stan rzeczy złożyło się sporo przyczyn. Zawieszenie Rosjan było jedną z nich, bo przez to Sparta utraciła Artioma Łagutę. Ponadto Tai Woffinden miał problemy z silnikami, a Dana Bewleya nie omijały kontuzje. Ale na papierze wydaje się to najbardziej optymalna drużyna, w której trudno znaleźć jakikolwiek słaby punkt – może poza drugim juniorem. Liderami są Łaguta, Woffinden oraz Maciej Janowski. Ale w przypadku WTS-u nawet druga linia jest tak mocna, że wiele drużyn chciałoby mieć taką pierwszą linię. Mowa tu o Danielu Bewleyu i Piotrze Pawlickim, który zdecydował się na odważny ruch i po dziesięciu latach opuścił Unię Leszno.
Poza drużynami z Wrocławia i Lublina, warto będzie zwrócić uwagę na For Nature Solutions Apatora Toruń. W meczach Aniołów będziemy oglądać drugiego z Rosjan zawieszonych w ubiegłym sezonie – Emila Sajfutdinowa. Wprawdzie torunianie nie mogą poszczycić się mocną formacją juniorską, ale Emil, przy wsparciu Patryka Dudka i Roberta Lamberta, z pewnością sprawi, że krzyżacka twierdza będzie trudna do zdobycia.
W ligowym czubie może namieszać także zespół z Częstochowy. Co prawda Jakub Miśkowiak już wyrósł z wieku juniora, lecz jest on na tyle dobrym zawodnikiem, że ściganie się od początku zawodów z seniorami nie powinno sprawiać mu problemów. Na miejsce młodzieżowca powrócił zaś Franciszek Karczewski. Siedemnastolatek w ubiegłym roku dobrze spisywał się na zapleczu Ekstraligi w drużynie Cellfast Wilków Krosno, gdzie przebywał na wypożyczeniu. Jeżeli w tym roku nastąpi jego naturalny rozwój, to możliwe, że częstochowskie lwy nie odczują tak bardzo osłabienia na tej pozycji.
Poza tym, Włókniarz dysponuje solidnym, polsko-duńskim składem, z Leonem Madsenem, Mikkelem Michelsenem, Kacprem Woryną oraz Maksymem Drabikiem. Ten ostatni to dobry rider, ale przy tym bardzo ekscentryczna postać. Chociażby w ubiegłym sezonie środowisko żużlowe w Polsce żyło jego oświadczeniem, napisanym bardzo absurdalnym językiem, w którym zawodnik prał brudy związane z konfliktem ze swoim ojcem, Sławomirem. Ponadto, Maksym zszokował kibiców Motoru Lublin w półfinale Ekstraligi, kiedy Koziołki jechały z Apatorem Toruń. Wówczas Polak najzwyczajniej w świecie odmówił menadżerowi Jackowi Ziółkowskiemu polecenia przejechania dwóch biegów pod rząd.
– W ubiegłym sezonie Maksym powrócił do ścigania po odbyciu kary zawieszenia za doping. Rozpoczął sezon od bardzo dobrych występów, potem jego forma stopniowo spadała, ale w finale dołożył swoją cegiełkę do zdobycia złotego medalu – choć jechał na motocyklach Michelsena. Więc jego forma to wielka niewiadoma. Ale jeżeli ma nawiązać do fantastycznych startów swojego ojca i tego, by wejść na odpowiedni poziom, to Częstochowa wydaje się do tego idealnym miejscem – mówi nam Kołodziejczak.
KTO DO SPADKU?
W obecnym sezonie znacznie ciekawiej będzie wyglądała – jak to mawiał klasyk – walka o spadek. Chociaż w porównaniu do 2022 roku, to nie będzie wielki wyczyn. Przypomnijmy, że w zeszłorocznych rozgrywkach outsiderem ligi została Agred Malesa Ostrów Wielkopolski. Ostrowianie wyraźnie odstawali składem od reszty ekip, wskutek czego dostali w łeb we wszystkich(!) meczach i z hukiem – oraz zerowym dorobkiem punktowym – spadli do eWinner 1. Ligi.
Miejsce ekipy z Ostrowa w tym roku zajął zespół Cellfast Wilków Krosno. Włodarze Krosna podeszli do kwestii wzmocnień znacznie bardziej serio, niż ci z Ostrovii. Przede wszystkim udało się wyrwać Jasona Doyle’a z Unii Leszno. Skład drużyny z Podkarpacia zasilił też Krzysztof Kasprzak, a ponadto udało się utrzymać dwóch liderów z zeszłego sezonu – Andrzeja Lebiediewa i Vaclava Milika. Łotysz był najlepszym jeźdźcem na zapleczu Ekstraligi w ubiegłym sezonie, zaś Czech wykręcił ósmą średnią biegopunktową w 1. Lidze.
Problem polega na tym, że Lebiediew dotychczas tylko w jednym sezonie jeździł w Ekstralidze. Miało to miejsce we Wrocławiu w 2017 roku. Spisywał się przeciętnie, dlatego też klub z Dolnego Śląska zrezygnował z jego usług. Co ciekawe, w tym samym roku w barwach WTS-u zadebiutował Vaclav Milik, który spędził we Wrocławiu pięć lat. Jednak ostatnie sezony popularnego Waszki w Ekstralidze to okres jego słabej jazdy. Stąd istnieją obawy, że dla wspomnianej dwójki, rywalizacja w najwyższej klasie rozgrywkowej ponownie okaże się zbyt wymagająca.
Skoro już jesteśmy przy strefie spadkowej, to nie możemy wspomnieć także o drużynie, która pod względem wyników jest najstabilniejszą ekipą ostatnich lat. 7-7-7 – w tym przypadku to nie wynik pojawiający się na ekranie jednorękiego bandyty, który zwiastuje rozbicie banku, ale miejsca w tabeli ZOOleszcz GKM-u Grudziądz w ostatnich trzech latach. Ambicje grudziądzan zawsze sięgają wyżej. Ale też rok w rok kończy się na tym, że ich żużlowcy już w sierpniu, po ostatniej kolejce rundy zasadniczej, mogą rezerwować urlopy.
– Żużel jest przewrotnym sportem, w którym czasami to kontuzje rozdają karty. Spoglądając na składy, wygląda na to, że Grudziądz ma szansę powtórzyć swój stały wynik. Czyli zająć ostatnie bezpieczne miejsce w lidze. Ja do spadku typuję Wilki Krosno, ale jeżeli żużlowcy z Podkarpacia zaprezentują taką walkę na torze, jak włodarze tego klubu podczas okresu transferowego, to wcale może nie być taka oczywista sprawa. Udało im się wyrwać Jasona Doyle’a z Unii Leszno, choć nie ukrywajmy, że zawodnicy zagraniczni bardziej kierują się stanem swojego konta niż przywiązaniem do barw klubowych – twierdzi Kołodziejczak.
A co z pozostałymi dwoma zespołami, Gorzowem oraz Lesznem? Co do Gorzowa, to owszem, brak Bartosza Zmarzlika będzie ogromną stratą i nie ma szans na to, by żółto-niebiescy myśleli w tym sezonie o medalach. Jednak ekipa wicemistrzów Polski to zgrana drużyna, która pod przewodnictwem Martina Vaculika powinna zagrzać miejsce w środku tabeli.
Nieco więcej wątpliwości można mieć w przypadku leszczyńskiej Unii. Ubiegłoroczne rozgrywki Byki zakończyły na szóstym miejscu, tymczasem w tym roku przystąpią do rywalizacji bez wspomnianych Doyle’a i Pawlickiego. To może rodzić wątpliwości co do ich postawy, jednak Paweł Kołodziejczak w tej kwestii zachowuje spokój.
– Leszno to zupełnie inny zespół od tego, który oglądaliśmy w ostatnich sezonach. W miejsce Doyle’a pojawił się Chris Holder, który w poprzednim roku, jeżdżąc w Ostrowie, wykręcił średnią blisko dwóch punktów na bieg. Oczywiście Leszno to mocniejszy zespół, gdzie ciężej zdobyć punkt na koledze. Ale zakładając, że Australijczyk będzie jeździł na poziomie średniej w okolicach 1,9, że Janusz Kołodziej dalej będzie prezentował taką formę, jaką zwykle pokazuje na polskich torach, że Bartosz Smektała po nieudanym pobycie w Częstochowie odbuduje się w macierzystym klubie, sądzę, że Unia może być spokojna o utrzymanie. Największy znak zapytania stawiam przy Grzegorzu Zengocie. Choć to piękna filmowa historia – najpierw powrót do sportu po kontuzji, która wyeliminowała go na dwa lata, a teraz udaje mu się wrócić do Ekstraligi – mówi nasz ekspert.
GRAND PRIX, CZYLI ZMARZLIK PO RAZ CZWARTY?
Na zakończenie zostawiliśmy temat, który z perspektywy postronnego kibica wydaje się najmniej interesujący… choć my, Polacy, nie mamy zamiaru narzekać na taki stan rzeczy. Chodzi oczywiście o rywalizację o tytuł Indywidualnego Mistrza Świata na żużlu. Ta rozpocznie się 29 kwietnia w chorwackim Gorićan. Faworyt do ostatecznego triumfu jest tylko jeden. Bartosz Zmarzlik.
Polak w ubiegłym sezonie bez większych problemów po raz trzeci wygrał klasyfikację Grand Prix. Na przestrzeni całego sezonu zdobył 166 punktów – o 33 więcej od drugiego w stawce Leona Madsena. Ogólnie Zmarzlik siedem razy stawał na podium zawodów i w każdej z dziesięciu rund dochodził przynajmniej do etapu biegu półfinałowego. Jako że w tegorocznej serii GP wśród stałych uczestników cyklu nastąpiła tylko jedna zmiana (Pawła Przedpełskiego zastąpił Kim Nillson), to najprawdopodobniej walka o mistrzowski tytuł rozegra się ponownie pomiędzy Polakiem i Duńczykiem.
Kołodziejczak: – Gdybym miał wytypować zawodnika, który może zagrozić Bartkowi, to byłby nim Leon Madsen. Duńczyk jest bardzo głodny sukcesu i nie zadowoli się wyłącznie drugim miejscem na koniec sezonu. Przypomnijmy, że w 2019 roku to właśnie on był bardzo blisko tytułu, kiedy podczas ostatniego Grand Prix na toruńskiej Moto Arenie wywalczył komplet punktów, ale Zmarzlikowi udało się obronić przewagę.
W tym momencie możecie powiedzieć – zaraz, zaraz, a co z Rosjanami, Artiomem Łagutą i Emilem Sajfutdinowem? W końcu jeszcze kilka akapitów wcześniej napisaliśmy, że będą oni startować w polskiej Ekstralidze. I to się zgadza. Jednak o ile PZMot nie widział problemu w tym, bo dopuścić rosyjskich żużlowców do startów. Można to zrozumieć, gdyż – nie znajdujemy lepszego określenia – są oni zasymilowani z naszym krajem. Ale na arenie międzynarodowej obaj wciąż byliby traktowani jak reprezentanci kraju agresora.
Czy to słuszne, czy nie? Cóż, w tej kwestii zdania także będą podzielone. Gdyby Emil i Artiom jeździli pod neutralną flagą, to ich sukcesy wciąż mogłyby być wykorzystywane przez rosyjską propagandę. Nawet wbrew ich woli. Z drugiej strony, jakoś nie wyobrażamy sobie obu panów, ścigających się w GP pod polską flagą. Oczywiście, z czysto sportowego punktu widzenia to wielka strata, bo edycja Grand Prix z 2021 roku, w której Łaguta i Zmarzlik do ostatniego turnieju walczyli o mistrzowski tytuł, była najlepszym sezonem GP od wielu lat. Żal jest tym większy, że Łaguta w tym roku już pokazał, jak szybkim jest zawodnikiem.
– Bartosz przyzwyczaił nas do tego, ze z automatu jest faworytem do zdobycia tytułu. W końcu mówimy o trzykrotnym mistrzu świata, który ma autostradę do tego, by pobić rekord sześciu mistrzostw, należący do Tony’ego Rickardssona i Ivana Maugera. Natomiast z perspektywy postronnego kibica speedwaya obawiam się, że w tym roku Zmarzlik nie posiada aż tak wymagających rywali do zwycięstwa. Dwa sezony temu to Łaguta wygrał cykl Grand Prix, a Sajfutdinow stanął na najniższym stopniu podium – mówi Kołodziejczak.
Bartosz Zmarzlik, Artiom Łaguta i Emil Sajfutdinow na podium SGP w 2021 roku.
Skoro więc nie Rosjanie, to kto – poza Madsenem – może przeszkodzić Zmarzlikowi w obronie tytułu? No zabijcie nas, ale naprawdę nie widzimy takiego kandydata. Maciej Janowski, przez lata ścigania się w cyklu, zwykle kończył na najgorszym dla sportowca czwartym miejscu. W zeszłym roku wreszcie wykonał krok do przodu i zdobył brązowy medal IMŚ. Ale przy całej sympatii dla Magica, to żużlowiec zbyt chimeryczny. Potrafi przez trzy rundy nie schodzić z pudła zawodów, a w następnej rundzie przewieźć raptem kilka oczek. Fredrik Lindgren ma 38 lat, i choć w pojedynczych turniejach potrafi zaskoczyć, to na dłuższą metę także prezentuje nierówną formę.
Z kolei Tai Woffinden jest już sytym kotem. Trzykrotny mistrz świata w 2018 roku głosił, że ma zamiar odejść z żużla w ciągu… pięciu lat. Nawet jeżeli od tego czasu nieco wydłużył swoje plany co do zawodowej kariery, to jednak nie ma w nim już tego zacięcia, by poświęcić wszystko w imię walki o mistrzowski tytuł.
Lecz jeżeli mielibyśmy szukać potencjalnych pozytywnych zaskoczeń nadchodzącego cyklu Grand Prix, to zostalibyśmy na Wyspach. W zeszłym sezonie coraz śmielej poczynał sobie Robert Lambert. To względnie młody zawodnik (25 lat), ale zarazem należący do starej szkoły angielskich żużlowych dżentelmenów, którzy nie wkomponują rywala w deski przy pierwszej lepszej okazji. Przez to Robert zyskał sobie sympatię kibiców. I oczywiście przez swoje umiejętności, gdyż to specjalista od jazdy na przyczepnych torach.
Jednak jeszcze większą uwagę należy zwrócić na zawodnika, który ubiegły sezon zakończył na szóstym miejscu w cyklu Grand Prix, z ledwie punktem straty do Lamberta. I tak się składa, że również reprezentuje Wielką Brytanię.
Kołodziejczak: – Kiedy widzę Daniela Bewleya na motorze, to przypomina mi się Darcy Ward. Odnoszę wrażenie, że Brytyjczyk może naprawdę dużo osiągnąć, co pokazał już w zeszłym sezonie. Bewley w ubiegłym roku triumfował w Cardiff. To było pierwsze zwycięstwo reprezentanta gospodarzy w Grand Prix Wielkiej Brytanii od czasów słynnego biegu Chrisa Harrisa w 2007 roku. W następnej rundzie Dan wygrał we Wrocławiu, czyli na swoim domowym torze, ale przecież tam fantastycznie czują się także Maciej Janowski czy Bartosz Zmarzlik. Kiedy obserwowałem to, jak Bewley zachowywał się po tych wygranych, to na jego twarzy nie było widać żadnych reakcji. On doskonale radzi sobie z emocjami i nie czuje presji, z którą normalnie mierzy się młody zawodnik wchodzący na światowy poziom. Czy to już sezon, w którym Brytyjczyk będzie w stanie zagrozić Zmarzlikowi? Na to może być jeszcze za wcześnie, ale w pojedynczych turniejach z pewnością napsuje faworytom sporo krwi.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj więcej o żużlu: