Kenia ma dopingowy problem – to wiadomo od dawna. Jednak pod względem liczby biegaczy z tego kraju przyłapanych na łamaniu przepisów, 2022 rok był najgorszym w historii. Ba, ostatnimi tygodniami praktycznie co chwilę słyszymy o kolejnym przypadku kenijskiego dopingowicza. Co to wszystko może oznaczać? Nie da się całkowicie wykluczyć wyrzucenia najmocniejszej biegowo nacji świata z igrzysk w Paryżu.
Zacznijmy wyliczankę:
4 kwietnia kenijska biegaczka na 800 metrów Elgay Nalyanya została zdyskwalifikowana na osiem lat za korzystanie z niedozwolonych środków dopingujących.
29 marca kenijska biegaczka długodystansowa Esther Macharia została zawieszona w startach za korzystanie z niedozwolonych środków dopingujących.
27 marca kenijska biegaczka na 10 000 metrów (i czwarta zawodniczka igrzysk w Rio na tym dystansie) Alice Aprot Nawowuma została zdyskwalifikowana na cztery lata za korzystanie z niedozwolonych środków dopingujących.
17 marca kenijska biegaczka długodystansowa Purity Changwony została zawieszona w startach za korzystanie z niedozwolonych środków dopingujących.
To tylko przykłady z ostatnich paru tygodni, ale wystarczą one do uświadomienia, że skala dopingu w Kenii jest przerażająca. W samym 2022 roku 25 profesjonalnych biegaczy z tego kraju spotkała dyskwalifikacja (a niektóre źródła podają, że nawet więcej). W ciągu ostatnich pięciu lat natomiast – według Athletics Integrity Union – było ich 67.
Czy to w jakikolwiek sposób wpłynęło na potęgę kenijskiej lekkoatletyki? Co najlepsze – nie bardzo. To oczywiście wybitny Eliud Kipchoge wygrał ubiegłoroczny maraton w Berlinie, bijąc przy tym rekord świata. Tuż zanim na metę wbiegł kolejny Kenijczyk, Mark Korir. Łącznie w najlepszej piątce zawodów było ich trzech – licząc jeszcze Abela Kipchumbę. Sportowcy z Kenii (licząc zarówno rywalizację mężczyzn, jak i kobiet) wygrywali w 2022 roku również maratony w Tokio, Bostonie, Nowym Jorku czy Chicago. Mówimy o niezaprzeczalnej, kompletnej dominacji. Nieco gorzej, ale wciąż świetnie szło im na stadionie – mistrzostwa świata w Eugene przyniosły Kenijczykom dziesięć medali. Tyle samo co wcześniej na igrzyskach w Tokio.
Tak na dobrą sprawę nie piszemy o niczym nowym. Kenijczycy lekkoatletyczną potęgą są nie od dzisiaj. Nie od dzisiaj mają też problemy z dopingiem. Ba, groziło im nawet wykluczenie z igrzysk w Rio de Janeiro. Od tamtego czasu sytuacja się zmieniła, ale tylko na gorsze.
Jest jednak zasadnicza różnica między tym, co było dziesięć lat temu, a jest obecnie: władze kenijskiej lekkoatletyki nie mogą ukrywać, że wszystko jest pod kontrolą.
Kraj medalami i dopingiem płynący?
Kenijczycy sukcesy w lekkoatletyce zaczęli osiągać jeszcze w latach sześćdziesiątych. Biegacze jak Kipchoge Keino czy Naftali Temu nie mieli oczywiście dostępu do dopingu, ustępowali też zawodnikom ze Stanów czy Europy pod kątem zaplecza szkoleniowego. Ale mimo tego wygrywali. Mijały kolejne lata, kolejne olimpijskie imprezy, a sukcesy średniodystansowych oraz długodystansowych biegaczy z Kenii były coraz większe.
Z czasem zaczęto się zastanawiać: skąd ten kraj w Afryce produkuje aż tylu kapitalnych lekkoatletów? Sami zresztą zbadaliśmy tę kwestię w tym tekście. I jest ona dość złożona.
W dużym skrócie: najlepsze wyniki osiągają nawet nie sami Kenijczycy, a Kenijczycy należący do plemienia Kalenjin, którego populacja wynosi kilka milionów. Mówimy o ludziach żyjących na sporej wysokości nad poziomem morza, gdzie powstałe warunki oczywiście sprzyjają budowaniu wytrzymałości. Nieprzypadkowo Marcin Lewandowski czy Adam Kszczot też regularnie jeździli na obozy przygotowawcze do Kenii.
Ba, miał miejsce nawet przypadek braci z Nowej Zelandii, którzy w nastoletnim wieku przeprowadzili się do tego afrykańskiego państwa, aby tam rozwijać swoją karierę. Czy to była dobra decyzja? Cóż, Jake i Zane Robertson – obecnie już 33-latkowie – faktycznie w szczycie formy biegali na całkiem niezłym poziomie. Jeden z nich, Zane, został jednak niedawno… zdyskwalifikowany na osiem lat za doping. Nie chcemy być złośliwi, tak więc zostawimy to bez komentarza.
Wracając natomiast do Kenijczyków: to nie tylko ludzie żyjący w naprawdę optymalnych warunkach do biegania, ale mający też idealne predyspozycje genetyczne. O czym mówimy? Biegacze z Kenii zazwyczaj mają długie nogi, a także drobną strukturę kostną, a więc “niosą” mniej kilogramów podczas pokonywania kolejnych kilometrów (na to uwagę zwracał kiedyś Paweł Czapiewski, rekordzista Polski na 800 metrów, który żartował, że ma budowę jak Kenijczyk).
Idąc dalej: w Kenii istnieje prawdziwa kultura biegania. Postacie jak Eliud Kipchoge czy Emmanuel Korir są wielkimi wzorami dla dzieciaków, którzy chcą iść w ich ślady. Szczególnie że lekkoatletyka to dla nich najbardziej oczywista droga, aby wyrwać się z biedy i polepszyć swoją sytuację finansową.
Przyjęło się również, że kenijscy biegacze stawiają na zdrowe, lekkie posiłki, a także faktycznie bardzo ciężko trenują. 150 kilometrów pokonanych w trakcie tygodnia? To absolutnie normalna liczba dla przeciętnego lekkoatlety z Kenii.
Sumując to wszystko, możemy wyjaśnić, skąd w liczącym 47 milionów mieszkańców afrykańskim kraju, narodziła się biegowa potęga. I teraz postarajmy się odpowiedzieć na kolejne pytanie: dlaczego Kenijczycy w ogóle sięgają po doping? Z jakiego powodu chcą szukać “dodatkowych przewag” nad resztą stawki? Cóż, można spekulować, że w pewnym momencie błogosławieństwo Kenii stało się jej przekleństwem.
Wyścig szczurów?
Wszystko sprowadza się do olbrzymiej, krajowej konkurencji. Minimum olimpijskie na dystansie maratońskim co cztery lata uzyskuje spokojnie trzycyfrowa liczba zawodników z Kenii, kiedy w większości krajów świata takich biegaczy możemy policzyć na palcach jednej ręki. A wiadomo, koniec końców wystąpić na samej imprezie może ich tylko trzech.
Nieprzypadkowo też mało którzy zawodnicy z Kenii (i nie mowa tu tylko o maratonie) w ciągu kariery zaliczają więcej niż dwa występy na igrzyskach. Nawet kiedy jesteś jednym z najlepszych na świecie – cały czas czujesz na plecach oddech przynajmniej kilkunastu swoich rodaków. Stąd też, aby wyróżnić się wśród masy, zyskać te parę sekund (czy nawet setnych sekundy w przypadku średnich dystansów), możesz być skłonny do sięgania po doping.
Idealny przykład obrazujący kenijskie piekiełko? W 2021 roku mistrz świata na dystansie 1500 metrów Timothy Cheruiyot nie zdołał przejść przez… krajowe kwalifikacje olimpijskie. Dokładnie, znalazło się aż trzech zawodników szybszych od niego. Ale ostatecznie i tak na igrzyska poleciał. Bo jeden z jego pogromców, 18-letni Kamar Etiang, nie przeszedł wystarczającej liczby testów antydopingowych.
Trzeba przyznać, że władze kenijskiej lekkoatletyki faktycznie na przestrzeni lat zaczęły mocniej walczyć z problemem dopingu. Przed igrzyskami w Ro de Janeiro za korzystanie z niedozwolonych środków zaczęto… karać więzieniem, czego wprowadzenie miał dopilnować sam prezydent kraju. Pojawiły się też surowsze dyskwalifikacje wewnątrzkrajowe, no i przede wszystkim: w 2017 roku powołana do życia została ADAK – czyli “Antydopingowa Agencja Kenii”.
“Będzie więcej testów”
Wracamy jednak do tego, co zaznaczyliśmy wcześniej: sytuacja dopingowa w kraju wcale nie zmieniła się na lepsze. Kiedyś niedozwolone produkty, takie jak EPO, były w Kenii szeroko dostępne, można było je nabyć nawet w aptece. Obecnie zostały już wycofane z oficjalnego obiegu, ale wciąż handluje się nimi na czarnym rynku. Pod koniec 2022 roku kenijskie władze zaczęły zwracać uwagę na “kryminalne zagrożenie”, ludzi, którzy zarabiają na sprzedawaniu dopingu miejscowym biegaczom. A także zaznaczyły, że na walkę z dopingiem przeznaczą 25 milionów dolarów.
Coraz częściej używa się też słowo “kryzys” na to, co dzieje się w lekkoatletycznym środowisku najlepiej biegającej nacji świata. Minister sportu Kenii – Abadu Namwamba – miał napisać list do szefa World Athletics, Sebastiana Coe, w którym prosił władze tej organizacji o większą wyrozumiałość i niebanowanie afrykańskiego kraju z udziału w światowych imprezach. – Rząd podejmuje twarde działania, aby bronić i utrzymywać porządek w lekkoatletyce. Walka z dopingiem jest traktowana jako priorytetowa kwestia w państwowej strategii – oświadczało kenijskie ministerstwo.
Cierpliwość światowej federacji do Kenii w końcu może się wkrótce skończyć. Coraz mocniej w to, co dzieje się w ostatnim czasie w afrykańskim kraju, angażuje się AIU – a więc powołana przez World Athletics międzynarodowa organizacja, działająca w celu zapewnienia uczciwości w lekkoatletyce. Jej szef Brett Clothier w ubiegłym tygodniu odwiedził Nairobi. I zdradził, jak przedstawiają się plany co do walki z kenijskim dopingiem.
– Przede wszystkim będziemy przeprowadzać znacznie więcej testów dopingowych, szczególnie z ramienia ADAK. Więcej środków będzie też przeznaczonych na badanie i zbieranie informacji na temat rzeczywistego źródła dopingu w Kenii. Powinniśmy jednak też zdawać sobie sprawę z tego, że więcej testów będzie oznaczało więcej pozytywnych wyników, ale niekoniecznie więcej dopingu w środowisku. To droga do tego, żeby rozwiązać ten problem raz i na zawsze – mówił Clothier.
Szef AIU – podobnie jak władze Kenii – zwracał uwagę też na element łamania prawa: – Sytuacja, którą tu mamy, dotyczy przestępczości zorganizowanej. Jest sporo pieniędzy, które można zarobić, i pojawią się ludzie, którzy wykorzystują i zarabiają na lekkoatletach. To kryminaliści, to niebezpieczny biznes.
Inny problem, którego dopatrzyło się AIU? W afrykańskim kraju może istnieć pewna forma zorganizowanego dopingu. Organizacja wyszukała bowiem podobieństwa w sprawach Eglay Nafuny Nalyanyi oraz Betty Lempus. Obie biegaczki tłumaczyły, że niedozwolone substancje dostały się do ich organizmu w trakcie przyjmowania zastrzyków domięśniowych w jednym kenijskich szpitali. Potem okazało się jednak, że zaprezentowane przez nie dokumenty były fałszywe, podane dane personelu medycznego kompletnie nieprawdziwe. – Patrząc na wszelkie sformułowania oraz wytłumaczenia: to jednoznaczne, że list napisany przez rzekomego doktora Philipa Mureya w sprawie Mepus został napisany przez tę samą osobę co w przypadku Nalyanayi – oświadczyło AIU.
Generalnie – to prawdziwe bagno. Czy wyrzucenie Kenii z igrzysk w Paryżu jest zatem faktycznie realnym scenariuszem? Biorąc pod uwagę to, że mówimy o kraju, który podobnie zagrożony był już przed imprezą w Rio de Janeiro, nie można go całkowicie wykluczyć. Choć z racji tego, że lada moment ruszy okienko na zdobywanie olimpijskich kwalifikacji, a AIU potrzebuje trochę czasu na działanie – akurat do następnych olimpijskich zawodów Kenia powinna dotrwać. A w najgorszym razie – jej zawodnicy tam wystąpią, tylko nie pod swoją flagą.
Znalezienie się w tym samym miejscu, co swego czasu Rosja, chluby nie przynosi. Ale Kenijczycy muszą zdawać sobie sprawę, że obecny stan rzeczy jest niedopuszczalny, a czas na posprzątanie tego bałaganu nie może być nieograniczony.
Czytaj także:
- Łukasz Czepiela – człowiek, który doleciał na szczyt marzeń [WYWIAD]
- Niedoszły futbolista, świetny wrestler i największa gwiazda świata. Jak The Rock stał się wielki
- Lijewski przejmuje kadrę! Czy drużyna szczypiornistów znowu będzie wielka?
- Iga wiedziała, z kim połączyć siły. Marketingowy fenomen Federera
- Ksawery Masiuk oczami rodziców i trenerów. Poznajcie naszą nadzieję olimpijską na Paryż
Fot. Newspix.pl