KKS Kalisz mógł wybrać sobie lepszy moment na spotkanie z Legią – oczywiście trudno oczekiwać, żeby rozgrywać półfinał Pucharu Polski gdzieś jesienią, ale wiecie o co chodzi. Legia jest w gazie. Dopiero co w świetnym stylu pokonała Raków, w bieżącej rundzie nie ma na nią mocnych, no hula ta maszyna Runjaicia bardzo, bardzo dobrze. Nie ma co lekceważyć KKS-u, szczególnie po tym, co pokazywał w tej edycji Pucharu Polski, ale poprzeczka wisi cholernie wysoko.
Pokonanie Legii to będzie coś innego niż ogranie Śląska Wrocław, bo jeśli nie jesteś Lechem, pokonać – jak mówimy w Lidze Minus – drużynę tych ciumcioków da się w gruncie rzeczy dość łatwo. Legia to też inna półka niż Górnik, gdzie bałagan jest taki, że jeśli zabrzanie byliby pokojem, to trudno byłoby otworzyć do niego drzwi, a mieszkaniec dawno zapomniał, jakiego koloru był dywan.
No nawet Widzew w kontekście obecnej formy Wojskowych można umniejszyć, ponieważ wówczas – w sierpniu – łodzianie punktowali przyzwoicie, ale apogeum ich formy przypadł dopiero na okolice startu kalendarzowej jesieni. Zresztą czym innym jest podejmować KKS w pierwszych rundach, kiedy nikt nie spodziewał się tego fenomenu, a teraz, gdy każdy wie, iż trzeba uważać.
Nie zrozumcie nas źle: nikt nie ma zamiaru deprecjonować tego, co KKS zrobił w bieżącej edycji rozgrywek. Drugoligowiec w półfinale to widok skrajnie rzadki, wbrew wszelkiej maści populistom, którzy chcą przekonywać, że nie ma przecież żadnej różnicy między poziomami rozgrywek i jakby wystawiać samych młodych, to w Ekstraklasie byłoby lepiej.
KKS osiągnął naprawdę wiele. Jakkolwiek oceniać Śląsk i Górnik, czegokolwiek doszukiwać się w niuansach formy Widzewa – szacunek. 16 z 18 ekstraklasowych drużyn chciałoby być w tym miejscu, ale nie, tutaj jest, absolutnie zasłużenie, zespół z Kalisza.
Tylko czy można tę historię pisać dalej? No można, nie takie sceny widział futbol, ale jak wspomnieliśmy – przed nimi ciężary nieporównywalnie większe. Widać pracę Runjaicia, Legia wskoczyła na naprawdę wysokie obroty, wisienką na torcie był mecz z Rakowem. Kolejni piłkarze łapią dobrą formę, coraz trudniej znaleźć tam oczywiste i naturalne słabe punkty. Po latach durnych decyzji to musi być dla Mioduskiego szok poznawczy – jak zatrudniam trenera, to zespół się rozwija, jak zatrudniałem niby-trenera, to był marsz w drugą stronę.
Legia na wiosnę dała się zaskoczyć dwa razy – z Widzewem i Cracovią, kiedy remisowała. Poza tym: wszystko do przodu. Gdyby nie fenomenalny Raków, z tą średnią punktów byłoby mistrzostwo, ale ten sezon to aberracja.
Nie pomaga też historia, bo warszawianie rzadko zaliczają w Pucharze Polski wpadki z niżej notowanymi zespołami. Żeby znaleźć wyjątkowy wstyd, trzeba się cofnąć aż do 2006 roku i meczu ze Stalą Sanok (bo porażki z pierwszoligowym Rakowem jednak nie ma co liczyć, patrząc na dokonania częstochowian, aczkolwiek życzymy podobnej przyszłości KKS-owi). Wówczas w składzie Legii takie tuzy jak Gottwald, Dick, Balde, Luiz Junior. No, ekipa była, kurde, niesamowita.
Wojskowi przegrali wtedy 1:2 i odpadli (a chyba ten Sanok ogólnie im nie leżał, bo trzy lata później był tam jeszcze remis).
Wtedy mówiono o kompromitacji, dziś przy podobnym układzie może poszlibyśmy piętro niżej, ale tylko piętro – wciąż byłby to ogromny wstyd dla Ekstraklasowicza, niezależnie od sukcesów KKS-u. Renoma, budżety, płace, poziom rozgrywek, jakość – to wszystko stoi za drużyną ze stolicy, więc wygrać po prostu musi.
Ale jak to w piłce bywa: nie zawsze ci, co muszą, wygrywają. Tyle że o większą liczbę argumentów stojących za KKS-em już trudno.
WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:
- Pracownicy vs Paweł Żelem. „Traktuje ludzi jak szmaty”, „to był mobbing”
- Wszystkie odloty Goncalo Feio
- Mielcarski: Santos jest człowiekiem, który mówi piłkarzom szczerą i czasami trudną prawdę
Fot. Newspix